czwartek, 24 grudnia 2015

Rozdzial 12. Prawda.

- Gdzieś ty tak wystrzelił? - zapytał Black jak tylko Remus znów pojawił się w dormitorium.
- Gdzie James?
- Poszedł do kuchni.
Obaj na siebie popatrzyli.
- Poczuł się trochę lepiej?
Black zastanawiał się przez chwilę.
- Nie wydaje mi się. Pewnie chce się zając jedzeniem, żeby nie myśleć. Powinniśmy mu pomóc?
- Ja muszę iść na patrol, ale jak wrócę to z chęcia wam w tym pomogę. - uśmiechnął się lekko.
- Ach, chyba raz dałaby sobie bez ciebie radę! - w domyśle Evans.
- Jestem prefektem naczelnym, tak jak Lily. - odpowiedział na to. Black tylko westchnął.
- Dobra, dobra. To będziemy czekać.
***
Lily wciąz myślała o spotkaniu w bibliotece. Była nawet ciekawa co takiego się stało, że Remus chciał się z nią spotkać godzinę przed patrolem. Normalnie siedziała wtedy jeszcze w bibliotece.
Udało jej się opanować metodę nie myślenia o Jamesie. Siedziała w bibliotece do oporu, dopóki bibliotekarka jej nie wyganiała. Była zmęczona ciągłą praca, ale jeśli nie robiłą nic bolesne myśli natychmiast wracały. W ten sposób przynajmniej nie myślała za dużo.
Przyszła na umówione miejsca o umówionej porze. Oparła się o ścianę i czekała. Rozglądała się raz poraz, aż w końcu na odległym końcu korytarza pojawiła się sylwetka Remusa.
- Hej. - przywitała się z uśmiechem choć jego mina jej się nie podobała. - Stało się coś?
- Owszem stało się, i ty jesteś tego przyczyną. - wytrzeszczyła na niego oczy.
- O czym ty mówisz?
- O tym chłopaku z Hufflepuffu, z którym obściskiwałaś się dzisiaj nad jeziorem.
Lily jeszcze szerzej otworzyła oczy. W pierwszej chwili nie wiedziała co ma zrobić.
- Ty to widziałeś? - wydukała w końcu.
- JA nie. JAMES tak. - teraz już całkiem zbladła.
- Przecież go tam nie było...
- Był. Byłaś tak zajęta swoim nowym kochasiem, że nawet go nie zauważyłaś.
- To nie jest żaden mój nowy kochaś! - zaprzeczyła od razu. Serce waliło jej jak młotem.
- Powiedz mi, kochasz Jamesa?
- A co...
- KOCHASZ CZY NIE?
- TAK, KOCHAM, BARDZO!!!
Remus patrzył na nią przez chwilę. Wyraz twarzy miał nie odgadniony.
- Więc chodź teraz ze mna. O tym co mam ci do powiedzenia nia możemy gadać na korytarzu.
Poszła więc za nim.
***
- Lunatyk gdzie? - zapytał Potter w momencie kiedy próbował wtarabanić się z bagażami przez drzwi do dormitorium. Syriusz chciał wstać i mu w tym pomóc, ale kiedy zobaczył tą całą wałuwę, gały wyszły mu na wierzch, a usta utworzyły idealne 'O'.
- Ty chcesz to wszystko zeżreć?! - zapytał wskazując paluchem na wszystkie torby.
- No nie sam! - parsknął śmiechem. Tak, żarcie zawsze poprawiało mu humor. Przynajmniej na chwilę. - Pomóż mi to tu wnieść. Ledwo przelazłem przez dziurę pod portretem. A ludzie patrzyli na mnie co najmniej jakbym niósł kosmitę.
- No. - powiedział tylko Black wciąz patrząc się na siedem pękatych toreb.
Każda z nich była wielkości walizy. Ślinka im pociekła na samą myśl o tym, co się w nich znajduje, ale Syriusz wciąz był w ciężkim szoku. Z reguły James tarabanił tylko dwie lub trzy torby tej wielkości. Musiało bym z nim naprawdę źle.
- James, ty się na pewno dobrze czujesz? - zapytał przyjeciala, kiedy w końcu podszedł do niego by mu pomóc i zabrał cztery torby.
- Tak, bo co? - odpowiedział tamten nawet na niego nie patrząc tylko od razu kładąc trzy wory na swoje łóżko i zaczął je wyładowywać.
Były tam słodycze. Ciastka, desery, cista, budynie, galaretki i wiele wiele więcej. W tych które trzymał Black znajdowały się bardziej treściwe dania. Ziemniaków tam nikt nie uświadczył, za to było pełno mięsa.
- James, ty naprawdę zwariowałeś! - zakrzyknął tamten wyjmując trzeci półmisek udek z kurczaka.
- Nie narzekaj tylko jedz. - rzucił Potter wskakując na jego łóżku i zabierając się za talerzyk na którym leżały najprzeróżniejsze wędliny.
- Dyrektor cię udusi. Co najmniej jakbyś miał okres, stary! To nawet baba w ciąży nie ma takich zachciewajek! - nawijał dalej Black. James uśmiechnął się tylko.
- Zamknij papę, hipokryto. Narzekasz, a morde masz już pełna żarcia. - zaśmiali się obaj.
- No przecież nie może się to zmarnować, prawda?
***
Remus zamknął za nią drzwi i usiadł przy pierwszej najbliższej ławce. Lily z pewną obawą usiadła obok niego.
- Więc...? - zapytała lekko ochrypniętym głosem.
- No więc o tym, że James widział jak się obściskiwałas z tym bezmózgiem już wiesz. - zaczął bez ogródek. Lily nieco się skrzywiła.
- To nie tak... Ja z nim nie mam nic wspólnego. Poszłam po prostu nad jezioro, a on pewnie gdzieś mnie zauważył i przyszedł za mną... Potem zaczął mnie pocieszać...
- To już wiemy. - przerwał jej. - Ale nie o tym głównie chciałem z toba porozmawiać. - powiedział troche łagodniej.
- Nie?
- Nie. - przedrzeźnił ją. - Gdybyś dała wcześniej Jamesowi choć pięc minut nie musiał bym robić tego za niego. - westchnął. - Słuchaj, to co chcę ci powiedzieć dotyczy tak naprawdę bezpośrednio mnie. James i reszta, gdyby mieli choć trochę instynktu samozachowawczego nigdy by się w to nie pchali.
- W co?
Lupin zdawał się być jeszcze bledszy niż zazwyczaj.
- Jestem wilkołakiem. - walnął prosto z mosto. Lily oczy wyszły na wierzch.
- Co takiego? Wolne żarty!
- To nie są żadne żarty. To nie jest temat, z którego ktokolwiek robiłby sobie jaja. - był coraz bardziej zdenerwowany. - Powiem wprost, nie obchodzi mnie co sobie o mnie będziesz myślała, kiedy już wszystkiego się dowiesz. Mnie, i Łapie i Glizdogonowi chodzi tylko o jedno; żeby James z powrotem zaczął bardziej przypominać człowieka niż zombie. Więc nie przerywaj mi - wtrąciłwidząc że już otwiera usta. - i wysłuchaj mnie najpierw do końca, potem zadawaj ewentualne pytania. Dobrze?
- Dobrze. - szepnęła tylko.
Przez chwilę milczał, a potem zaczął.
- Byłem bardzo mały, kiedy zostałem ugryziony. Nie było szans... Rodzice próbowali wszystkiego, żeby mnie wyleczyć, ale... wszystko na nic, z resztą każdy wie, że na to nie ma lekarstwa. - odchrząknął. - Nie mam pojęcia kto to był. Pewnie nad soba nie panował... Ale nie ważne. Byłem przerażony, bo żaden dyrektor nie przyjąłby mnie do Hogwartu z czymś... takim. Ale Dippet zmarł, a dyrektorem został Dumbledore. Powiedział mojemu ojcu, że dopóki nikt o tym nie wie i jeśli zostaną zastosowane odpowiednie środki ostrożności to nie ma najmniejszych podstaw, żebym nie mógł się uczyć. Na błoniach kazał wykopać tunel. U jego wejścia zasadził wierzbę bijącą, by nikt tam nie wszedł. Tunel miał prowadzić do samej wioski Hogsmeade i tak jest w istocie. Dumbledore kazał tam wybudować chatę. Tam miałem przechodzić swoje transformacje podczas pełni. I tak się dzieje, od siedmiu lat, miesiąc w miesiąc.
Urwał na moment. Lily patrzyła na niego oczami wielkimi jak spodki.
- Musiałem trzymać język za zębami, z resztą kto chwaliłby się czymś takim. - uśmiechnął się gorzko. - Opowiadałem, że każdego miesiąca jeżdżę do matki, która jest chora. Ludzie to kupili. Niedługo potem po wiosce i szkole zaczęły chodzić plotki, że w tej chacie, która została postawiona dla mnie straszy. Słychać tak ryki i wycia. Dumbledore podtrzymywał te pogłoski. Było to idealne wyjaśnienie. Przykrywka. O całej sprawie wiedzieli tylko nauczyciele i on. Ale po jakimś czasie dowiedział się ktoś jeszcze. - znów się uśmiechnął tym razem szczerze.
- Kto? - zapytała Lily, myśląc o Severusie, który podpuszczony wgramolił się jakoś do tego tunelu dwa lata temu.
- Pewnie myślisz o Severusie. - pokiwał głową. - Tak, on też, ale mam na myśli kogoś z grubsza innego. - popatrzeli na siebie. - Jams, Syriusz i Peter. Od początku karmiłem ich tymi samymi bzdurami co innych. Nie marzyłem nawet, że będę miał tu jakichś przyjaciół, od razu się odizolowałem. Ale oni wciąż i wciąż drążyli mi dziurę w tyłku i w końcu się zaprzyjaźniliśmy. Jednak kiedy pytali mnie gdzie się podziewam na te kilka dni w miesiącu oblewały mnie zimne poty. Wymyślałem wciąż, że matka choruje, że raz jej lepiej, raz gorzej. Że ją odwiedzam. Z początku to łykali. A potem skojarzyli fakty. I przycisnęli mnie do muru. Bałem się im powiedzieć prawdę, bo byłem pewny, że natychmiast odwrócą się na pięci i nie będa chcieli mieć ze mną nic do czynienia. ALe okazali się ulepieni z całkiem innej gliny. - znów się uśmiechnął. - Z początku oczy wylazły im na wierzch tak samo jak tobie teraz. - Lily zamrugała powiekami. - Ale potem opracowali pewien plan.
- Jaki plan? - zapytała natychmiast.
- Zastanawiali się co tu zrobić, żeby mi trochę ulżyć. Z początku nic mi nie powiedzieli, ale potem sam z nich to wyciągnąłem.
Nastała chwila ciszy.
- Nie było żadnego dostępnego sposobu, by mnie jakoś ujarzmić... Najlepiej było pozostawić mnie na te kilka dni samego, a potem wracałem do szkoły cały obolały. Te wycia w Zakazanym Lesie to z całą pewnością moja robota.
- W... W zakazanym lesie? - podchwyciła od razu. - Przecież mówiłeś...
- I tu przechodzimy do sedna sprawy. To ma bardzo duży związek ze sprawą waszego rozstania i jest świętym dowodem na to, że twój chłopak cię nie zdradził, a jego była ma bardzo bujną wyobraźnię. - Lily wpatrywała się w niego z napięciem.
- Wilkołak jest groźny tylko dla ludzi. Dla zwierząt nie stanowi takiego zagrożenia. Syriusz stał się ekspertem w temacie wilkołaków, wyszukał wszystkie możliwe informacje. Pamiętasz, jak ciągle spotykałaś nas w bibliotece, w pierwszej klasie? To był jedyny okres, kiedy tak często tam przebywaliśmy. Razem, bo ja to co innego. - uśmiechneła się na te słowa. - Szukali właśnie tego i owego. I znaleźli. - spojrzał na nią uważnie. - Jesteś nader inteligentna, więc na pewno zaraz sama skojarzysz fakty. - patrzyli na siebie przez moment, a potem Remus powiedział. - Animagia, Lily.
Dziewczyna znowu wywaliła na niego oczy.
- C... COoo?
- Animagia. - powtórzył spokojnie.
- ALe... JAK?
- Normalnie. Nie od razu im się udało, zwłaszcza Peterowi. Musiał później przez jakiś czas kożystać z pomocy Jamesa i Syriusza, ale tak mniej więcej w połowie zeszłego roku opanował tą umiejętność. Może teraz zamieniać się sam na zawołanie.
- Robisz sobie ze mnie jaja. - powiedziała wciąz wytrzeszczając na niego oczy. Usmiechnął się.
- Nie, Lily, nie robię sobie z ciebie jaj. Powiedziałem ci, że to nie jest temat do robienia sobie jaj. Mówię ci czystą prawdę. Słuchaj. - umilkła, choć chciała znów coś powiedzieć. - Musieli dobrze przemyślec w co będą się zamieniać,  bo musieli nade mną w razie czego zapanować. Nie z przypadku znalazły się ich przezwiska. - uniósł lekko brew do góry. - Moje też. Lunatyk, właśnie dlatego, że przechodze te przymiany podczas pełni księżyca. Łapa... bo zamienia się w wielkiego czarnego psa. Glizdogon, bo jako szczur ma zajebisty ogon, który bardziej przypomina glizdę, a Rogacz, bo...
- Jeleń. - szepnęła nagle zdając sobie sprawę z pewnej rzeczy.
- Tak, właśnie. - przytaknął patrząc na nią uważnie.
- Ten... jeleń, którego goniłam w lesie... - zaczęła drżącym głosem.
- To był James. Wyszedł z zamku, żeby pooddychać i usłyszał, że gdzies tam jesteś. Zamienił się w jelenia i schował między drzewami. Reszte wiesz.
- Boże! - jęknęła zakrywając twarz dłońmi. - To dlatego tak uciekał! Nawet... Nawet zranił się o korzeń w rękę... przeze mnie...
- No, raczej spodziewana reakcja. - mruknął Remus patrząc w okno. Nagle ocknął się. - Ale to jeszcze nie wszystko. Najważniejsza rzecz to...
Lily patrzyła na niego przerażona.
- Nie zmieniają się w zwierzęta dla samej zabawy. Widziałas ich kiedyś razem, wcześnie rano, pamiętasz? Tak nawiasem mówiąc... - uśmiechnął się znów. - Ten szczór, który w nocy kiedyś wypłoszył was z Pokoju Wspólnego to był Peter. Potem uskarżał się na to, że Dorcas najpierw niemal wydusiła z niego flaki, a potem cisnęła jak smierdząca skarpetą. - uśmiechał się wciąż.
- NIE! - oburzyła się troche mimo wszystko.
- Tak. - zaśmiał się cicho. - Ale najważniejsza rzecz to taka... - przestał się uśmiechać. - Za każdym razem ich opieprzam, a oni i tak robią swoje. - żachnął się. - Pod postacią zwierząt nie muszą się mnie obawiać.
 - CO? - wpadła mu w słowo.
- Każdej nocy, w ten czas kiedy mnie nie ma w szkole, a jestem... wiadomo gdzie. - Zamieniają się w zwierzęta i przychodza do mnie. Włóczymy się po okolicy, po błoniach, Hogsmeade... Wszędzie. Tak naprawdę jestem im wdzięczny, bo... wtedy nie jest to już takie... cięzkie do zniesienia. Przy nich staje się jakby trochę mniej wilczy. Co nie znaczy, że zawsze jest bezpiecznie. Było kilka incydentów... - zbladł znowu. - Dlatego im mówię, żeby przestali to robić, ale oni zawsze swoje. James zawsze powtarza, że nie poto sam sobie przyprawił rogi, żeby teraz tak po prostu dać za wygraną. - znów się uśmiechnął.
Lily była wstrząsnięta. Wiele razy zastanawiała się co oni robią nocami, że potem w dzień śpią na lekcjach. Ale w życiu nie wpadła by na coś takiego.
- Idioci... ale za to przyjaciele. - powiedziała w końcu.
- Dokładnie. - przyznał jej. Nastałą cisza.
- Mnie nie musisz się bać, nikomu nic nie powiem. Ale... to... wtedy, kiedy rzekomo... James miał... - skrzywiła się. - To wtedy też... byliście... na wycieczce? - nie umiała inaczej tego nazwać. Uśmiechnął się.
- Tak właśnie było. Byliśmy na wycieczce. Teraz rozumiesz? Nie powiedział ci o niczym, choć chciał, ale on ma bardzo silne poczucie przyjaźni... w życiu nie zrobiłby nic co mogłoby zaszkodzić komukolwiek z nas.
Lily czuła jak cała drzy. Powoli docierał do niej pewien fakt. Prawie natychmiast wpadła w histerię.
- ALe... JEZU! Co ja mu p-powiem teraz... - zapomniała nawet jak się oddycha. Lupin chyba nie spodziewał się aż takiej reakcji z jej strony bo w pierwszej chwili nie wiedział co z nią zrobić.
- Lily, uspokój się! Oddychaj! - złapał ją za ramiona i lekko potrząsnął. - Spokojnie, nie musisz się niczego bać, on cię kocha. Słyszysz? I chociaz teraz za pewno postanowił udawać, że ma to już wszystko w dupie, to wystarczy, że do niego pójdzie, rozumiesz?
Evans czuła, że zaraz zemdleje.
- Wszystko będzie dobrze, uspokój się. Najważniejsze to żebyś teraz do niego poszła. Na pewno siedzą razem w dormitorium i wpieprzają całe żarcie, które James przywlókł z kuchni.
- A-ale... patrol... - wyjąkała znowu.
- Sam sobie poradzę, ty idź.
Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać.
***
Glizdogon dotarł do nich w samą porę. Kiedy zobaczył te góry jedzenia, oczy natychmiast mu się zaświeciły.
- Tylko nie za dużo, Glizdogonie, bo potem znowu zarzygasz kibel. - ostrzegł go Black. Tamten tylko wywalił na niego język.
James uśmiechnął się, ale zastanawiła go nagle jedna rzecz.
- Ej! A gdzie Lunatyk? Patrol dopiero za pół godziny!
Jakby w odpowiedzi na te słowa usłyszeli szybkie nerwowe jakby kroki na schodach i pukanie.
- Oho! Ktoś się dobija. - mruknął Black. - Jeśli to Meadowes to ją zabiję. - dodał pod nosem.
Kiedy otworzył drzwi oczy wylazły mu na wierzch.
- O... Cześć. - bąknął. W odpowiedzi ktoś coś powiedział. - A tak, jest. Znaczy... Ee... Peter! Idziemy!
- Gdzie? - odpowiedzieli równocześnie James i wyżej wymieniony.
- Na spacer! - odpowiedział tamten wychodząc. - Ty James, zostajesz!
Potter uniósł tylko brwi do góry.
- Co jest?! - wstał z zamiarem dowiedzenia się o co chodzi, ale zatrzymał się prawie natychmiast. Do sypialni weszła... Lily.
Nie chciał na nią patrzeć. Nie z powodu tego, co się stało nad jeziorem.. Wyglądała po prostu.. strasznie. Łzy lały się strumieniem, oczy podpuchnięte, włosy w nieładzie... ale i tak dla niego była piękna.
Rzuciła mu sie na szyję.
Nie spodziewał się na pewno czegoś takiego. Objał ją ostrożnie, a potem odsunął od siebie. Płakała rzewnie, nie mógł tego znieść.
- Lily, błagam cię, przestań płakać. - powiedział. Otarł kciukiem jej policzek, ale zaraz znów popłynęła po nim łza. - Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła? Powiedz mi. Przysięgam ci, że cię nie zdradziłem...
- Wiem. - szepnęła cichutko, a potem spojrzała mu w oczy. - Ja... Rozmawiałam z Remusem. Przed chwilą. Wszystko mi powiedział. Wszystko.
James poczuł skurcz w żołądku.
- To znaczy co ci powiedział?
- O tym, że jest w-wilkołakiem... o tych waszych spacerkach... o wszystkim... - zapłakała znów. - Wybacz mi! Teraz ja będę cię błagać!
Ulga jaką poczuł była nie  porównywalna z niczym. Nie poruszył sie jednak, patrzył tylko na nią. Przytuliła się znów do niego drżąc na całym ciele.
- Nie masz już śladu... - szepnęła oglądając jego lewą rękę.
- Nie, już nie. - odpowiedział.
- To... Ja... nie zrobiłam tego specjalnie. To była tylko chwila. Ja nie chcę mieć nic wspólnego z tym chłopakiem...
- Zerwałaś ze mną jakiś miesiąc temu. Jesteś wolna, nie musisz mi się tłumaczyć z tego co robisz. - odpowiedział nie patrząc na nią.
- Nie chce być wolna! - chyba naprawdę była wytrącona z równowagi. - Myślałam, że jakaś panna mi ciebie odebrała... a sama sobie cię odebrałam. Przepraszam. Przepraszam, przepraszam! - wciąz cisnęła sie do niego. Czuł jak drży, nie mogła opanowac nerwów.
On też już nie dał rady dłużej wytrzymać. Po prostu chwycił oburącz jej twarz i wpił się w jej usta z taką zachłannością jakiej Lily dawno nie czuła. W końcu... nie miała z nim styczności przez kilka tygodni.
To było jak nowonarodzenie. Objęła go za szyję i oddała pocałunek z całą mocą, chciała by poczuł jak jej na nim zalezy. Jak bardzo cierpi przez własną głupotę i boi się, że jej nie wybaczy. Miała nadzieję, że ten pocałunek to początek końca ich kłopotów. Nie zniesie ani minuty dłużej bez niego.
- Kocham cię, James, kocham, kocham... - szeptała co chwilę między pocałunkami. On po prostu objął ją i przycisnął do siebie podnosząc, aż jej stópki zadyndały w powietrzu.
- Wybacz mi, proszę. - szepnęła znów gdy na moment oderwali się od siebie.
- Zawsze cię kocham, Lily, zawsze. - odpowiedział szeptem patrząc jej w oczy.
- Ale powiedz czy mi wybaczysz. - zaszlochała znów. - Wróć do mnie, prosze.
- Nigdzie nie odchodziłem, Lily, jestem z tobą... - szepnął i znów przywarł do jej ust, ale teraz z większą czułością. Wczepiła się w niego jak pijawka nie chcąc uronić ani odrobiny jego miłości.
- Tak bardzo cię przepraszam...
- Ciii, kochanie. Słońce moje najjaśniejsze. - zaczął kołysać się lekko bujając ją tak by się uspokoiła.
- Wiedziałem, że w końcu to całe... ekhem... się wyjaśni. Tylko dlaczego musiałem czekać na ciebie tak długo? - odezwał się po jakiejś chwili. Popatrzyli sobie w oczy. Lily pogładziła go po policzku wciąz mając łzy w oczach.
- Przepraszam. - szepnęła tak cichutko jak myszka. Ucałował jej dłoń i przyłożył sobie do policzka patrząc na nią z całą swoją miłościa jaką ją kochał, do szaleństwa.
Chwycił ją  i razem położyli się na jego łózku zpychając nieco jego zawartości na podłogę.
- Wybacz... trochę tu bałagan. - uśmiechnął się w końcu tak jak kiedyś. Ona też sie uśmiechnęła widząc ten uśmiech. Dotknęła palcem jego ust.
- Kocham twój uśmiech, James.
- W takim razie będę się uśmiechał przez cały czas. - mruknął i pocałował ją znów na co ona wgramoliła się na niego okrakiem i wtuliła mocno jak dziecko. Uśmiechnął się tylko patrząc na jej rude włosy.
- Wybaczysz mi? - szepnęła znów. Westchnął.
- Zapomnijmy o tym po prostu. Wróciłas, to najwazniejsze. - pogładził ją po głowie sycąc się zapachem jej włosów. Tak bardzo mu jej brakowało... Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego JAK bardzo.
***
[Rozdział niesprawdzony.]

1 komentarz:

  1. Kurczę, naprawdę fajnie udaje Ci się oddać ten "potterowski" klimat

    OdpowiedzUsuń

Będę wdzięczna za każdy komentarz do posta. Wszystkie będą mnie znakomicie motywowały do dalszego pisania. :)