piątek, 15 kwietnia 2016

Info.

Witam. :) Wszystkich tych, którzy tu zaglądają.
Ostatni post pojawił się chyba dość dawno, z powodów takich iż... wena całkowicie mnie opuściła. Dlatego postanowiłam zawiesić bloga. Na ile nie wiem, ale jeśli nie dostanę ponownego natchnienia... będzie kiepsko. :/
Tak więc pozdrawiam wszystkich i do zobaczenia. ;)

czwartek, 25 lutego 2016

14. Co robic...?

Potter od tamtej pory nie czuł się już jakoś dobrze. Wciąz miał w głowie to zdarzenie. Śmierciożercy zaatakowali jego rodzinę. Chociaż widział się już z rodzicami i wiedział, że nic im nie jest, nie mógł uwolnić się od prześladującego go poczucia, że następnym razem może nie iść tak łatwo. Jego rodzice nie byli już młodzi. To, że udało im się wyrwać James postrzegał niemal jako cud. Czy następnym razem też będą mieć tyle szczęścia?
- A kto powiedział, że w ogóle będzie jakiś następny raz, James? - Łapa próbował go pocieszać jak tylko mógł, ale marnie mu to wychodziło. Znał swojego kumpla bardzo dobrze, wiedział, że Potter musi sam to wszystko przetrawić i dojść do odpowiednich wniosków, ale sam James gryzł sie tym i gryzł choć sam nie wiedział po co. W gruncie rzeczy przecież wszyscy dookoła mieli rację. W końcu nic się nie stało jego rodzicom, jedynie co to może byli w niewielkim szoku, ale to wszystko. Więc dlaczego on reagował na to tak, jakby co najmniej już zostali zamordowani?
Podejrzewał, że to ma bardzo dużo wspólnego z jego dziewczyną. Lily wyłaziła ze skóry, żeby odciągnąc go od tych ponurych myśli. Wychodziło jej to trochę lepiej niż Blackowi, ale też nie do końca. Jej obecność zawsze go koiła, ale teraz przebywanie w jej towarzystwie stało się bolesne. Złapał się nawet na tym, że zaczyna jej unikać. Ganił się za to, ale to chyba był jakiś odruch. Tłumaczył sobie, że jak już cała ta sytuacja z niego zejdzie wszystko wróci do normy.
Nie chciał jej krzywdzić, a widział, że jego zachowanie ją rani. Kiedy była blisko niego czuł się tak, jakby nigdy więcej miał jej już nie zobaczyć. Czuł się, jakby coś paliło mu wnętrzności. Nie chciał nawet sobie wyobrażać co by było, gdyby ją zaatakowali.
- James, długo masz jeszcze zamiar przede mną uciekać? - zapytała kiedy dorwała go pewnego razu w bibliotece. Westchnął ciężko. Zaczynał już za nią poważnie tęsknić, wcześniej spędzali każdą niemal chwilę razem, a teraz się od niej odciął. To nie było żadne rozwiązanie.
- Nie, kochanie, przepraszam. - szepnął i delikatnie posadził ją sobie okrakiem na kolanach. Miała na sobie spódniczkę co bardzo mu się spodobało.
Natychmiast się w niego wtuliła odetchnąwszy głęboko.
- Przepraszam, skarbie. - powiedział znów gładząc jej plecki. W odpowiedzi ona pogładziła czule jego ramię i cmoknęła w szyję.
- Wiem, że się boisz. Czuję to.  - szepnęła prostując się i spoglądając mu w oczy. Odwrócił od niej wzrok. Nie chciał by widziała strach w jego oczach. Chciał, żeby była pewna jego siły, że będzie w stanie ją skutecznie obronić. - Nie jesteś słaby. - powiedziała znów cicho zbliżając do niego swoje usta. - Masz w sobie siłę, by to przetrwać. Ja ci pomogę. - szepnęła znów.
Dzieliły go od niej dosłownie milimetry. Patrzył w jej oczy i widział w nich tęsknotę i miłość. Westchnął cicho i przywarł do jej warg w namiętnym pocałunku. Odwzajemniła go natychmiast, spragniona wplatając palce w jego włosy. Przeszły go dreszcze. Na myśl, że mógłby już nie poczuć smaku jej ust poczuł silny skurcz w okolicy serca. Ale to nie miało nic wspólnego z bólem. To był strach.
Odsunął się od niej i oparł głowę o ścianę. Lily lekko zaczerwieniona popatrzyła na niego i pogładziła lekko jego policzek. Chwycił jej dłoń i przycisnął sobie do twarzy.
- Nie łam się. Przecież jestem z tobą. I nie tylko ja, nie zostałeś przecież sam. - mruknęła łagodnym tonem chcąc go jakoś pocieszyć. Bolało ją to, że cierpiał. Po prostu cierpiał.
- Wiem. - odpowiedział. - Ale co to zmienia? - spojrzał jej wreszcie w oczy.
- Jak to co? Nie musisz zamykać się w sobie. Nie możesz zamykać się w sobie, James, a to własnie robisz. Oddaliłes się ode mnie... Nie chcę tego. - wyciągnął rękę by ją pogłaskac, ale nie wiedział co zrobić. Najchętniej zamknałby ją gdzieś, tak by nikt nie wiedział o jej istnieniu. Sama ujęła jego dłoń i przytuliła do niej policzek. Uświadomił sobie, że skrzywdził ją swoim zachowaniem. Wciąz powtarzał, że ją kocha i chce ją chronić, ale tak na dobrą sprawę to ostatnimi czasy zostawił ją samą sobie.
- Przepraszam, że zachowywałem się jak skończony.... palant. - uśmiechnęła się. - Kocham cię. - szepnął. Przymknął oczy starając się zapanować nad kolejną falą strachu. Zalewały go jedna po drugiej, nie miał pojęcia ile wytrzyma. Nie miał pojęcia co zrobić by być pewnym, że nic jej nie grozi.
- Ja też cię kocham. - szepnęła w odpowiedzi i pocałowała go delikatnie. Poczuł dławienie w gardle. Nie, no chyba się nie rozbeczy? Nie, nie może.
Lily jednak miała bardzo dobry wzrok. Objęła go i przytuliła mocno do siebie. Zazwyczaj to on ją tulił. Jego ramiona były dla niej bezpiecznym schronieniem. Teraz to ona pełniła dla niego ta rolę. Poczuł się przez to trochę do dupy, w końcu to on jest tu facetem... ale wtulił się w nią z ochotą chowając twarz w jej szyi.
- Wciąż myślę co zrobić, żebyś była bezpieczna. Boję się nawet wyjeżdżać stąd na święta. Pojedziesz do domu i będziesz siedzieć między samymi mugolami. Kto ci tam pomoże?
- James, przesadzasz. - szepnęła ujmując jego twarz w dłonie. - Nikt mnie nie zaatakuje. Rozumiesz? - popatrzyła mu w oczy. - Jeśli chcesz, możemy zostać na święta tutaj, oboje. Będziesz wtedy spokojny. - dla niego była gotowa zrobić naprawde wiele. Może nawet wszystko. Chciała by znów był taki radosny jak kiedyś. Może nie całkowicie beztroski, ale by znów się uśmiechał. A teraz za każdym razem gdy go widziała jego oczy były pozbawione dawnego blasku. Nie śmiał się, nie żartował. Był prawie nie do poznania. - Martwię się o ciebie, wciąż się zadręczasz, chcę byś poczuł się lepiej. - powiedziała nie wiedząc co zrobić.
O dziwo, uśmiechnął się.
- Czuję się lepiej. Kiedy jesteś blisko, wszystko jest dobrze. Tak jak powinno być. - westchnął gładząc lekko palcem jej usta. Przymknęła oczy na ten gest. - Gdybym tylko mógł gdzies cię schować...
- Wiesz, że nie możesz. Chodź na błonia, przejdziemy się. - zaproponowała Lily  wstając z jego kolan.
- Jest zimno. I chyba pada śnieg. - mruknął spoglądając w wielkie okno.
Siedzieli w koncie biblioteki osłonięci regałami. James znalazł miejsce przy oknie. Starał się uczyć, ale po prostu się w nie gapił, dopóki nie przyszła Lily.
- No to ci, ulepimy bałwana. - powiedziała patrząc na niego wyczekująco. Zaśmiał się cicho pod nosem.
- Chcesz babrać się w śniegu? - uśmiechnęła się szeroko. - Nie mam ochoty latać po błoniach. - mruknął znów cicho. - Przepraszam cię, jestem po prostu do niczego. - przetarł twarz dłońmi.
Lily westchnęła. Czuła lekką frustrację, nie wiedziała jak ma z nim postępować. Martwiła się coraz bardziej.
- To chodź gdziekolwiek. Zrób cokolwiek. - powiedziała chwytając go za rękę i ciągnąc. Wstał i przywarł prawie cały do jej ciała. Oparł ją delikatnie o regał z książkami.
- Może... rzucimy szkołę, uciekniemy? Nie wiem, wyprowadzimy się gdzieś daleko... jak najdalej. Rodzice na pewno by nam pomogli. Kupiłbym mały domek z ogródkiem. Nikt by nas nie znał. Bylibyśmy bezpieczni, oboje.  - dokończył patrząc jej w oczy.
Lily była autentycznie zaskoczona jego pomysłem, ale uśmiechneła się. Pogładziła jego policzek, a potem wplotła palce w jego włosy.
- Co ty opowiadasz, James? Musimy skończyć szkołę. A co z Zakonem Feniksa? Przecież chciałes do nich dołączyć razem z resztą. - chłopak westchnął.
- Chciałem, ale... Pomyślałem, że może lepiej się nie wychylać... Zostawić to innym. Nie wiem. Dla mnie najważniejsza jesteś ty, niech się dzieje co chce... Byle tobie nie stała się krzywda.
Lily patrzyła w jego oczy. Nigdy wcześniej nie widziała w nich czegoś takiego.
- Musisz mnie naprawdę bardzo kochać. - szepnęła.
- Kocham cię bardziej niż własne życie. - odpowiedział całując czule jej szyję. - Jesteś dla mnie wszystkim. Może ty nie czujesz do mnie tego samego... nie wiem... Ale ja nie zniósłbym twojej śmierci.
- Zrobiłabym dla ciebie wszystko. - szepnęła znów wiedząc, że tak jest w istocie. Objęła go i przytuliła się mocno czując jak do oczu napływają jej łzy. - Wszystko. - dodała jeszcze nie mogąc powstrzymać łez spływających jej już po policzkach.
- Nie płacz, proszę. - mruknął tak samo cicho ocierając jej policzki a potem delikatnie je całując. - Spójrz na mnie. Uśmiechnij się. Tak bardzo kocham twój uśmiech. Nie chcę, żebyś płakała przeze mnie.
- To nie przez ciebie. - powiedziała patrząc mu znów w oczy. - Ja też chciałabym, żebyśmy mieli święty spokój.
- Będziemy mieli. Obiecuję. Przyjdzie dzień, że to wszystko się skonczy, raz na zawsze. - mruknął i przytulił ją znów tak jak zawsze. Musi być silny, musi być dla niej oparciem. To on tu jest mężczyzną, do licha, kto ma się nią opiekowac jak nie on? - Ochronię cię, choćby za cenę życia. Pamiętaj o tym.
Popatrzeli na siebie przez chwilę, a potem ona kiwnęła głowa.
***
- Lily, no co jest z tobą? - Dorcas podeszła do niej od razu jak tylko znalazła się w dormitorium dziewcząt z siódmego roku. Rudowłosa westchnęła tylko.
Rozmawiali wtedy w bibliotece, ale James wciąż zdawał się jej unikać. Nigdy nie miał czasu, zawsze gdzieś znikał, nie umiałą do niego dotrzeć.
- Weźże się za niego! Siedzisz tu tylko i zadręczasz się jego postępowaniem!
- Rozmawiałam z nim, Dorcas, co jeszcze mam zrobić? - odpowiedziała zrozpaczona dziewczyna.
- Nie wiem, może strzel mu w łeb, może to jakoś pomoże! On się musi wziąć w garść, a nie chować gdzieś po kątach! Idź natychmiast do jego dormitorium, przed chwilą widziałam, jak tam wchodził, weź go za łeb i zrób z nim raz na zawsze porządek, Lily! Jeżeli on zdziadział, to ty w takim razie musisz być w tym związku mężczyzną!
Lily popatrzyła na przyjaciółkę wielkimi oczami. Miała rację, a jakże. Bardzo rzadko się myliła.
- Idę. - powiedziała wstając. Postanowiła, że rzeczywiście zrobi z nim porządek.
***
Lily wyszła ze swojego dormitorium z zaciętą miną i z zamiarem przyciśnięcia swojego chłopaka. Był już zmęczona jego zachowaniem. Rozumiała co czuł, naprawdę, ale James coraz bardziej popadał w jakąś izolację, co najmniej jakby to miało być rozwiązanie całej sytuacji. A nie było.
Wbiegła niemal na klatkę schodową prowadzącą do jego dormitorium. Dopiero kiedy zatrzymała się przed samymi drzwiami zawahała się. Zaczynała już dostawać jakichś kompleksów. Wydawało jej się, że James może wcale nie chcieć z nią rozmawiać. Ale powiedziała sobie, że akurat w tej chwili nieważne jest czego on chce.
Załomotała wściekle w drzwi i czekała. Usłyszała jakiego stłumione oburzone głosy, ale mina Blacka kiedy ją zobaczył, nie była już taka oburzona.
- Jest James?
- Tak. Yyy... - zaczął się jąkać i spojrzał za siebie.
- Chcę z nim pogadam sam na sam. - dodała patrząc na chłopaka.
- Jasne. - mruknął i wpuścił ją. - Chłopaki, zwijamy się. - rzucił tylko i wyszedł, a zanim powlekli się Peter i Remus.
James natomiast był lekko zdziwiony wizytą swojej dziewczyny o tak późnej porze. Siedział na swoim łózku w samych bokserkach i koszulce. Lily była całkowicie ubrana, na szczęście. Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Lily podeszła bliżej.
- Ja chcę w tej chwili usłyszeć od ciebie, co zamierzasz dalej robić. - zaczęła. W jej głosie nie było słychać złości. Bardziej rozżalenie. - Mówiłeś... Obiecywałeś mi, że nie będziesz się więcej ode mnie odsuwał, a ty robisz dalej wciąż to samo. Ile jeszcze rzeczy mi obiecasz, a potem nie  dotrzymasz słowa?
Jej słowa chyba go wkurzyły, bo patrzył na nią otwierając i zamykając usta. Wiedział, że ma rację. Wiedział to doskonale. Ale strach był silniejszy. Próbował się przekonywać, że nic złego stać się nie może. Ale co z tego?
- Nie odsuwam się od ciebie... - zaczął odrzucając od siebie książkę, którą akurat próbował przeczytać.
- Nie? - przerwała mu. - A co to twoim zdaniem jest? Mam tego dosyć, James. Ty nie jesteś słabym facetem, więc tym bardziej nie rozumiem dlaczego tak się zachowujesz.
- Nie wymagam tego od ciebie. - warknął, czym tylko ją zranił. Wzięła głębszy oddech. Czuła, że to wszystko nie biegnie ku czemuś dobremu. Albo facet weźmie się w garść, albo...
- Super, dzięki. - zaczęła znów. - Możesz się dalej nad sobą użalać. Wciąz powtarzasz, że chcesz mnie ochronić, ale ja już nie czuję, żeby ktokolwiek mnie przed czymkolwiek chronił. Nie czuję, żebym miała chłopaka. Więc mogę wcale go nie mieć, to nie będzie wielka różnica. I tak cię przy mnie nie ma...
- JAK ZWYKLE WYDAJE CI SIĘ, ŻE WSZYSTKO WIESZ NAJLEPIEJ! - krzyknął nagle zrywając się z łóżka. - JAK, POWIEDZ, JAK MAM CIĘ CHRONIĆ, SKORO NAWET SAM ZE SOBĄ NIE MOGĘ DAĆ SOBIE RADY!!! POWIEDZ, JAK MAM TO ZROBIĆ!! - usiadł z powrotem na łóżku chowając twarz w dłoniach. To wszystko już go przerastało.
Lily stała w miejscu i czuła, że długo już tego nie wytrzyma. Podeszła do niego, usiadła obok i przytuliła obejmując. Czuła niemal namacalnie jego ból. Może nie do końca rozumiała jego uczucia, w końcu nie siedziała w nim, ale czuła, jak bardzo ten chłopak ją kocha. Ten wybuch chyba był tego najlepszym dowodem.
Wtulił się w nią czując jej delikatny zapach. Czuł, jak opuszczają go siły. Był tym wszystkim przerażony. Starał się to ukryć, nie pokazywać tego po sobie. Chyba dlatego odsunął od siebie wszystkich. Nie tylko swoją ukochaną dziewczynę. Nawet Black poszedł na bok.
Nie umiał zapanować na płaczem, czuł się jak baba, było mu wstyd, ale nie umiał się powstrzymać.
- Cii... - szepnęła kołysząc go lekko i przeczesując palcami jego włosy. - Ja się zaopiekuję tobą, James. Daj sobie na luz. Jestem po to, żeby cię wspierać. Nie będę mogła tego robić, jeśli mnie od siebie całkiem odsuniesz. - zmusiła go żeby na nią spojrzał, ale zamknął oczy. - Nie wstydź się. Łzy to nic złego. Masz chyba jakieś fałszywe przeświadczenie, że powinieneś dać radę podźwignąć całe zło tego świata, i wara ci zrobić choć jeden krok do tyłu... A to nie tak. Jesteśmy razem, więc razem będziemy przez to przechodzić. - chwyciła jego dłoń i ucałowała ją od wewnątrz. - Kocham cię, strasznie za tobą tęsknię. - wyszeptała.
- Ja za tobą też. - odpowiedział i przytulił ją. Mocno, tak jak dawno jej nie przytulał. - Nie chcę cię stracić przez własną głupotę. - westchnął. - Obiecuję. Obiecuję, że...
- Że będziesz ze mną, a nie tylko obok mnie. - dokończyła za niego Lily.
- Tak. To właśnie ci obiecuję. - wtulił twarz w jej szyję. Chwycił jej drobną dłoń i ucałował po kolei każdy paluszek. - Przepraszam. - popatrzył jej w oczy, a ona uśmiechnęla się tak jak lubił.
Pocałunek był gorący i pełen namiętnosci. James najchętniej nie wypuszczał by jej już z objęć, ale... trzeba było być rozsądnym.
- Dobranoc, moja piękna. - szepnął kiedy odprowadził ją do drzwi swojej sypialni. - Obiecuję, że teraz już będzie dobrze. - znów się uśmiechnęła.
- Nie musisz od razu na siłę próbować wszystkiego w sobie układać. Razem sobie z tym poradzimy. Nie oczekuję od ciebie, że natychmiast, zaraz przejdziesz nad tym wszystkim do porządku dziennego. Chcę, żebyś dzielił ze mną swoje zmartwienia. Wtedy poczujesz się lepiej.
- Ale tobie wcale nie będzie z tym dobrze.
- Będzie mi dobrze, bo nie będę z tym sama, jak ty uparłeś się być do tej pory. Razem sobie z tym poradzimy. Poza tym, nie tylko ja tu jestem. Masz rodziców i przyjaciół.
- Ty jesteś dla mnie najważniejsza, Lily. - uśmiechnęła się i objęła go całując w policzek.
- Kocham cię, nicponiu. - tym razem to on się uśmiechnął. - Jutro mamy sobotę. I jest wypad do wioski. Pójdziemy razem. W końcu trochę się odprężysz. - zasądziła. James wiedział, że nic jej od tego postanowienia nie odciągnie.
Z uśmiechem kładł się tego wieczoru do łóżka. Po raz pierwszy od dłuższego czasu.

czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdzial 13. Pierwsze rozterki.

- Syriuszu... a co ty robisz? - rozległ się cichy zadziwiony głos Remusa Lupina pośród ogólnej ciszy panującej w dormitorium chłopców. Siódme klasy powinny ślęczeć na książkami przygotowując się do OWTMów, i tak było. Ale ta konkretna trójka - nie wliczając w to Lupina - nie zdawała się zbytnio przejmować egzaminami na koniec szkoły.
- Jak to co? Szykuję się, nie widać? - odparł Łapa zawiązując starannie krawat. Remus popatrzył po reszcie chłopaków. Glizdogon zajęty był swoim opakowaniem żab czekoladowych, a James... studiował, owszem. Ale Mapę Huncwotów. Remus zrezygnował na chwilę z próby dowiedzenia się, dlaczego Black tak się stroi.
- Dlaczego znowu tak gapisz się w tą mapę? Wszyscy robią to samo. Uczą się.
James spojrzał na niego przelotnie, a potem znów wbił wzrok w pergamin.
- Wiem. - odpowiedział krótko.
- No tak, jak miałbyś nie wiedzieć. - westchnął Lupin cały czas patrząc na przyjaciela. - Mogę wiedzieć, co konkretnego tam oglądasz? - James uśmiechnął się, gdy znów spojrzał na Lunatyka.
- Szukam Lily na mapie.
Wszyscy jak jeden mąz parsknęli śmiechem.
- Nic nowego. - stwierdził z uśmiechem Black stojąc wciąz przed lustrem w centrum sypialni.
- No. Ale nie mogę jej znaleźć. Przecież nie zniknęła.
- Daj spokój. Szkoła jest duża, na pewno siedzi gdzieś w jakimś tłumie. Może w bibliotece, albo w Pokoju Wspólnym. Może w Wielkiej Sali... Albo na błoniach. - powiedział nonszalancko Syriusz przyglądając się w lustrze swojemu krawatowi.
- Tak, Syriuszu, twój krawat jest niezwykle męski. - powiedział znudzonym głosem Lupin, przenosząc wzrok na James, gdy Łapa spojrzał na niego krzywo. - Potrzebujesz od niej czegoś konkretnego?
- Nie, po prostu zawsze szybko ją odnajdywałem. Teraz nie mogę się jej dopatrzyć... Nie wiem co jest grane. - zmarszczył brwi.
- Poczekaj. - odezwał się Remus, siadając na łóżku obok Jamesa. - Na pewno jest w szkole. Nie mogła z niej od tak wyjść. Z resztą wiesz jaki ona ma stosunek do regulaminu szkolnego.
- Tak, wiem, syndrom prefekta. - mruknął Potter. - Ale to nie zmienia faktu, że... nie mogę jej znaleźć.
- Nie denerwuj się. Poszukam razem z tobą.
Tak więc zrobili. Długo nie trwało gdy w końcu ją odnaleźli.
- O, jest. Mówiłem, widzisz? - odezwał się niespodziewanie Lupin wskazując na lochy. Lily wychodziła właśnie  z gabinetu Slughorna.
- No nareszcie! - ucieszył się Potter. Jego radość jednak nie trwała zbyt długo. Za chwilę zobaczył, jak jego dziewczynę zaczepia trójka Ślizgonów. Poczuł, że nie ma zamiaru czekać na rozwój wypadków. - Idę po nią. - rzucił tylko i już go nie było.
Szedł szybko starając się dotrzeć tam jak najszybciej. Zajęło mu to jednak trochę czasu, bo sam dół od wierzy Gryfonów dzieliło kilka pięter.
Kiedy zbiegł krętymi schodami do lochów zatrzymał się raptownie za rogiem, by zobaczyć co się dzieje. Zagradzali jej drogę chcąc ją trochę podręczyć. Ale ona stała przed nimi wyprostowana i tylko patrzyła na nich z politowaniem. Uśmiechnął się widząc to. Co jak co, ale zastraszyć to ona się nie pozwoli.
- Może pokażesz nam, co tam masz ciekawego, co? - zapytał jeden z nich podchodząc do niej bliżej. Stał tyłem, więc James nie bardzo wiedział, po co ten cymbał wyciąga rękę. Lily odsunęła się.
- Nic, co by się nadawało na twój delikatny móżdżek. - odparowała, a Potter zdusił chęć parsknięcia śmiechem. Ślizgonom chyba ta odzywka się jednak nie spodobała.
- Jak zawsze masz nie wyparzony język, mała. - warknął ten sam. Lily uśmiechnęła się kpiąco wciąz patrząc na niego. - Może powinniśmy ci go trochę stępić, co?
- Ty sam jesteś już tak tępy, że nic nie jest w stanie cię pobić, więc daruj sobie. - odpowiedziała znowu. Facet był wściekły, ale nie dawał tego po sobie poznać. - No co? - zaczęła widząc, że stoją przed nią jak sieroty. - Może byście się tak ruszyli? Chcę przejść. - ruszyła do przodu, ale ten, który wcześniej z nią rozmawiał zatrzymał ją łapiąc za rękę.
- Tak ci się spieszy, mała? Przecież tak miło się rozmawia. - powiedział parskając śmiechem.
- Owszem, śpieszy mi się. - odpyskowała, starając się wyrwać rękę z jego uścisku. Potter już szykował się do wkroczenia, nie miał zamiaru pozwalać na coś takiego.
- A może jednak zostaniesz, co? Całkiem nie zła z ciebie lalunia, to nic, że szlama, tyłeczek masz całkiem zgrabny. - Lily skrzywiła się z odrazą. - Spadać stąd. - syknął do swoich dwóch koleżków. - A my się zabawimy, co?
- Chyba śnisz, padalcu! - szarpnęła się wypuszczając z ręki książki i niestety też różdżkę. Pomyślała, że ma niezłe kłopoty, choć nie spodziewała sie, żeby ten wypierdek naprawdę jej coś zrobił. Po wkurza ją trochę, pomaca tu i ówdzie i pójdzie sobie. Już nie raz widywała na korytarzach takie zagrania ze strony tych gnojków.
- No chyba masz co pokazać, co? - przyparł ją lekko do ściany trzymając wciąz jej jedną rękę, a swoją drugą próbując wetknąc pod jej czarną spódniczkę.
- Niedoczekanie twoje, padalcu! - syknął Potter wypadając wściekły zza rogu, ale w tej chwili Evans zasadziła takiego kopa między nogi koledze ze Slitherinu, że ten tylko zgiął się wpół i odszedł kawałek pod ścianę.
- Ty przebrzydła sz-szlamo! - zająknął się patrząc na nią załzawionymi oczami. - Niech ja cię tylko dorwę...! Gdybyś tylko miała choć trochę czystszą krew, pokazałbym ci gdzie twoje miejsce! Takie jak ty nadają się tylko do jednego! Jak cię dorwę, będziesz żałować, że się urodziłaś! - rzucał w nią wściekły, nie mogąc się ruszyć spod ściany. A Lily patrzyła tylko na niego z obrzydzeniem. - Powinienem cię porządnie zerżnąć w tym korytarzu, pieprzona szlamo, dopiero wtedy poczułabyś...! - nie dokończył zdania bo potężne zaklęcie ugodziło go prosto w gębę. Odrzuciło go do tyłu, gdzie upadł na ziemię koziołkując dwa razy.
Lily skoczyła w miejscu odwracając się, by zobaczyć, kto się pojawił. Na jej twarzy od razu zajaśniał szeroki uśmiech. Ale Potterowi nie było do śmiechu. Nikt nie będzie tak traktował jego ukochanej. Ten gnojek nie dorastał jej do pięt.
- James! - rzuciła mu się na szyję. To go powstrzymało przed kolejnym natarciem na tego gnoja. iał ochotę go zamordować. - Uratowałes mnie. - spojrzała na niego z tym samym uśmiechem obejmując go za szyję i klejąc się do niego jednoznacznie. Chciała w ten sposób dać tamtemu do zrozumienia, że tylko jeden facet może się do niej zbliżyć. Nie obrywając za to po jajach.
James spojrzał na nią, nagle przypominając sobie o jej bliskiej obecności.
- Chodźmy stąd. - mruknął wściekły i wyprowadził ją z lochów na błonia tak szybko jak to tylko możliwe. Miał ochotę tam wrócić i go rozwalić, ale akurat wtedy doszli już nad brzeg jeziora, nad którym nie było nikogo. Lily pociągnęła go za pień wielkiego drzewa i przyciągnęła go do siebie w ten sposób sprawiając, że Potter zapomniał na chwilę o swoim morderczych zamiarach.
Patrzyła mu przez chwilę w oczy z lekkim uśmiechem błąkającym jej się po ustach. Gładziła w ten czas jedną ręką jego kark a drugą jego ramię z góry na dół i z powrotem. Czuła jego napięte mięśnie, które po chwili zaczęły się rozluźniać.
- O tak. - szepnęła. - Możesz już odetchnąc głębiej, James. Uspokój się. - doskonale wiedziała, że jest wkurzony.
- Uspokoić się? Nie ma mowy dopóki go nie zabiję. - odpowiedział gładko patrząc w jej piękne zielone oczka. Uśmiechnęła się ładnie patrząc na niego spod rzęs. Zbliżyła się z tym swoim uśmiechem i pocałowała go namiętnie. Odetchnął tak jak chciała. Niemal westchnął wprost w jej usta. Oparł ją lekko o pień drzewa, za którym stali i położył jej ręce na biodrach. Przypomniał sobie miękkość jej skóry w tym miejscu i natychmiast poczuł gorąco. Cóż. Był tylko nastolatkiem, zakochanym po uszy w swojej dziewczynie.
Powędrował wyżej dłońmi wsuwając je nieco pod jej koszulę.
- Pięknie dziś wyglądasz, panno Evans. - wymruczał cicho spoglądając teraz na nią. Odchyliła lekko głowe by spojrzeć na niego do góry. Wciąz się uśmiechała. Ten uśmiech udzielił sie i jemu.
- Na reszcie się uśmiechnąłeś. - mruknęła dotykając palcem jego ust.
- No, nie było mi do śmiechu. - stwierdził przypominając sobie tamtego gnoja. Przycisnęła go do siebie jeszcze bardziej.
- Przybyłes w samą porę i uratowałes mnie z opresji. Jak jakiś rycerz. Jak moge ci się odwdzięczyć? - zapytała spoglądając na niego wciąż z tym uśmiechem. Teraz dopatrzył się w nim czegoś lubieżnego.
- Próbujesz mnie uwieść, tutaj? - zapytał smiejąć się.
- Ja, skąd! - odrzekła obejmując go ciaśniej.
- Mmm, lubię jak się tak do mnie kleisz, wiesz? - zamruczał i wtulił nos w jej włosy. Potem zaczął muskać lekko ustami jej skóre na szyi. Pachniała cudownie, jak zawsze. Znał już jej zapach doskonale. Ale wciąz nie mógł się do niego przyzwyczaić. Za kazdym razem był tak samo intensywny i tak samo silnie wpływał na jego zmysły.
- Wiem, że to lubisz, dlatego to robię. No i sama też lubię, kiedy jesteś tak blisko... - szepnęła patrząc mu w oczy.
- Mogę być jeszcze bliżej... - odrzekł także szpetem przyciskając jej biodra do swoich. Popatrzyła mu w oczy, a potem się uśmiechnęła.
- Nie mamy czasu teraz na takie rzeczy, James. - powiedziała pozornie niewinnym tonem, jednak wciąz z tym samym zalotnym uśmiechem i spojrzeniem.
- Czas zawsze się znajdzie. Na przykład teraz... Mamy mnóstwo czasu. Aż do obiadu... I potem po obiedzie... W sumie nie jestem nawet głodny, więc nie musze nawet isć na obiad... - wymruczał i znów powrócił do jej szyi tym razem całując ją lekko raz po raz w róznych miejscach. Westchnęła cicho przymykając oczy. Poczuła jak przebiegają ją przyjemne dreszcze. Uśmiechneła się. Automatycznie przylgnęła do niego bardziej.
- Czuję, że masz ochotę. - mruknął spoglądając na nią. - Wystarczy, że powiesz tylko jedno maleńkie słowo... - wyszeptał cichutko spoglądając wciąż w jej oczy.
Wciąz się uśmiechała, wciąz w ten sam sposób.
- W sumie... - zaczęła cichym szeptem majstrując teraz przy jego guziczku od koszuli. - Należy ci się jakaś nagroda za to co dla mnie zrobiłeś. Co nie? - powiedziała znów uśmiechając się do niego. Czuł napięcie. Robiła to specjalnie, a on najchętniej położyłby ją w tej wysokiej trawie... gdyby akurat nie była pokryta śniegiem.
Właśnie, była zima. Śnieg przykrył już całe błonia, a oni stali tam w samych szatach szkolnych. On, bo Lily miała na sobie tylko koszulę i spódniczkę. Ale nie było jej zimno.
- Chodź ze mną. - szepnął. Doskonale wiedziała co te słowa oznaczają. Kiwnęła głową patrząc mu przy tym w oczy. Pocałunek jaki złożył na jej słodkich ustach był delikatny jak muśnięcie motylego skrzydła. Westchnęła cicho otwierając oczy i znów na niego patrząc. Drżała za każdym razem kiedy tak na nia patrzył. To nie było zwykłe spojrzenie. To było spojrzenie dorosłego mężczyzny, który ją pożąda. Wcześniej, kiedy nie byli razem, nigdy tego u niego nie widziała. Nawet kiedy był z innymi dziewczynami nigdy nie natknęła się na taką sytuację, by tak spoglądał na któraś z tych dziewczyn. To było coś zupełnie nowego. Tak patrzył tylko na nią. A miał wiele tych dziewczyn, ale ten rodzaj spojrzeń był tylko jej. Tylko jej.
- Kocham to twoje spojrzenie. - wyszeptała głosem drżącym z emocji. Uśmiechnął się lekko.
- Jakie spojrzenie, kotku? - mruknął głaskając lekko opuszkami palców skórę na jej szyi i zjeżdżając nimi na jej dekolt. Poczuła jak jej ciało pokrywa gęsia skórka.
- To właśnie... jak teraz na mnie patrzysz. Nigdy na żadną z tych twoich poprzednich nie patrzyłeś. Chcę być jedyną, na która tak patrzysz. - powiedziała drżąc i patrząc w jego oczy. Nie było jej wcale zimno. Oblewało ją gorąco.
- Jesteś jedyna. - odpowiedział głaszcząc teraz jej policzek. - Zawsze byłaś, i zawsze będziesz. Pamiętaj o tym, proszę cię. Że nigdy... nigdy... - zająknął się. Nie wiedział jak wyrazić to co czuje.
- Ciii... - przyłożyła mu palec do ust. - Nic więcej nie musisz mówić.
- Muszę. - odrzekł. - Dla ciebie zrobię wszystko. Wszystko. Wiem, że już ci to mówiłem...
- Mów mi to codziennie. - szepnęła ujmując jego twarz w swoje dłonie.
- Będę. - uśmiechnął się. Przytuliła się do niego westchnąwszy cicho. Pocałował czubek jej głowy przymykając oczy. - Kocham cię.
- Ja ciebie też, James. Bardzo.
- Nigdy nie przestanę cię kochać, Lily, pamiętaj...
- Będę, obiecuję. - mruknęła spoglądając teraz na niego.
- Zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna, rozumiesz? Choćbym miał przez to umrzeć...
- Ciii, James... Nie mów takich rzeczy. A w ogóle to... chodź. - uśmiechneła się i pociągnęła go za sobą.
To słowo było ich własnym kodem. Tylko oni wiedzieli co ono oznacza dla nich. Kiedy jedno z nich mówiło to do drugiego wiedzieli, że za chwilę jedno z nich zaprowadzi drugiego do raju. Ona zaprowadzała go do raju za każdym razem kiedy pozwalała mu być tak blisko. Nie mieli zbyt wielu okazji. Byli w szkole. To był cud, że w ogóle mieli te odrobinę czasu dla siebie... i że mogli te chwile spędzać w taki sposób. Że było takie miejsce jak Pokój Życzeń.
Za każdym razem, kiedy pozwalała mu się zbliżyć był z siebie naprawdę dumny. Że mu zaufała. Starał się z całych sił dać jej jak najwięcej przyjemności. I musiał przyznać, że była naprawdę wymagająca.
***
- Panie Black! PANIE BLACK! - usłyszeli za sobą ryk. Kiedy się odwrócili zobaczyli zdyszaną profesor McGonagall biegnącą...? za nimi po schodach. Byli tak zajęci obrabianiem tyłka dyrektorowi, że nawet jej nie zauwazyli. Wystraszyli się lekko, że być może coś słyszała i zaraz objedzie ich jak jeszcze nigdy w ich karierze naukowej w tej szkole.
- Oo... Pani profesor McGonagall... - bąknął Black spoglądając na nią z rezerwą.
Dotarła do nich w końcu trzymając się za bok i popatrzyła na niego.
- Nie rób takiej miny, chłopcze. Szukam pana Pottera i tak jakby nie moge go nigdzie znaleźć. Może wy wiecie gdzie się podziewa wasz przyjaciel? - zapytała patrząc po kolei na każdego. Najpierw na Blacka, potem na Remusa, a na końcu na Glizdogona, który jak zawsze skulił się lekko pod jej spojrzeniem.
- Eem... Nie... Raczej nie wiemy gdzie on jest. Sami byśmy chcieli to wiedzieć. Zniknął jakąś godzinę temu. - powiedział Syriusz przyglądając się krzywo Peterowi.
- Jak to zniknął, gdzie?
- Poszedł gdzieś z Lily. - wtrącił się Remus.
- Tak, właśnie.
Profesorka westchnęła.
- Kiedy go już gdzieś znajdziecie, powiedzcie mu, żeby jak najszybciej zjawił się u dyrektora. Dumbledore musi z nim poważnie porozmawiać.
- Co się stało? - Black od razu podchwycił, że coś jest grane.
McGonagall nie od razu zaczęła mówić. Wahała się przez chwilę, ale potem zaczęła;
- Był atak na jego rodziców. - powiedziała z poważnie zaniepokojoną miną. - Nic poważnego im się nie stało, aczkolwiek zostali zaatakowani. Teraz się ukrywają. Zakon Feniksa zapewnił im już nalezytą ochronę.
- Ale przecież ich dom był zabezpieczony, przeróżnymi zaklęciami. - odezwał się Black dając tym samym do zrozumienia, że wie o wszystkim o czym dowie się sam Potter. McGonagall nie była tym faktem jakoś specjalnie zdziwiona.
- Tak, był. Ale śmierciożercy zdołali przebić się przez tarcze ochronne.
- Na pewno nic im się nie stało? - zapytał znów Black blednąc lekko pod natłokiem tej informacji.
- Nie, zdołali się uwolnić, ale ich dom został zniszczony. Obserwujemy go. Nie wiem czego te półmózgi się spodziewają - prychnęła. - Ale oni też ten dom obserwują. Jakby myśleli, że Potterowie wrócą do tych zgliszczy.
Chłopaki popatrzeli po sobie.
- Powiemy mu o co chodzi jak tylko go zobaczymy. - powiedział Black z bardzo poważną miną.
***
Ułożyli się obok siebie zmęczeni dysząc, jak po kilku kilometrowym biegu. Lily ze zmierzwionymi rudymi włosami ułożyła się obok niego z głową na jego ramieniu głaszcząc go lekko po odsłoniętym torsie. Spojrzał na nią z ukosa i uśmiechnął się. Jego klatka piersiowa opadała i unosiła się szybko, próbując dostarczyć spragnionemu organizmowi tlen.
- Dałaś czadu. - wydyszał, gładząc palcami lekko jej skóre na ramieniu. Zachichotała.
- Ja?
- Ty, ty! A któż by inny? - wyszczerzył się szeroko. Podniosła się lekko na łokciu i spojrzała na jego twarz. Uśmiechnęła się lekko dotykając palcem jego ust. Wpatrzył się w nią intensywnie, co spowodowało, że się zarumieniła.
- Wciąż się rumienisz. Powiedziałby kto, że powinnaś się już przyzwyczaić. - mruknął cicho Potter przypatrując się jej słodkim rumieńcom. Parsknęła śmiechem.
- Co ty nie powiesz. Nie zrobiliśmy tego jeszcze wystarczająco dużo razy, żebym mogła się do tego tak całkiem przyzwyczaić. - powiedziała udając nadąsaną.
Potter uśmiechnął się szeroko.
- Jak dla mnie zawsze możesz się tak rumienić. Uwielbiam to.
- Uwielbiasz jak się zawstydzam?
- Tak. - zaśmiał się gładząc lekko jej policzek.
- No więc przyjmij do wiadomości, panie Potter, że to przez ciebie się tak rumienię. - wyrecytowała nadal udając obrażoną. Wyszczerzył się znów.
- Wiem o tym. I bardzo mi to odpowiada. - wymruczał zadowolony z siebie.
Spojrzeli sobie w oczy. Lily od razu wyczuła, że zaraz znów się za nią weźmie. Delikatny uśmiech wpełzł na jej usta, kiedy spoglądała mu zalotnie w oczy. James podniósł się i zaczął się do niej powoli przybliżać, ale ona zaczęła się od niego oddalać. Celowo.
Uśmiechnął się widząc, że ma zamiar mu uciekać.
- Przerabialiśmy to już, dziecinko... - zamruczał chwytając ją za nadgarstki i delikatnie przysuwając do siebie. Kołdra zsunęła się z jej ciała ukazując mu jej wspaniałe krągłości. - Jesteś taka kusząco piękna. - szepnął zanim wpił się w jej usta.
Zamruczała jak dzika kotka, kiedy poczuła jego język w swoich ustach. Wplotła palce w jego rozczochrane włosy. Wyglądał w nich tak męsko... Dla niej był idealny.
- James... - zamruczała przyciągając go do siebie jeszcze bardziej. Uśmiechnął się, czuł jej chętne dłonie, jak błądziły po jego plecach. Pod ich dotykiem automatycznie wszystkie jego mięśnie napinały się rozkosznie. Napięcie rozchodziło się przyjemnymi falami po całym jego ciele.
- Słucham... maleńka...? - wymruczał w odpowiedzi skubiąc lekko jej dolną wargę.
- Ja - James... - wyjąkała. Zapomniała języka w gębie, tak nagle, zupełnie. Uśmiechnął się.
- Rozumiem, że zabrakło ci słów? - pokiwała głowa patrząc na niego rozpłomieniona. - Nie będą ci do niczego potrzebne, skarbie... - szepnął i zaatakował cudownymi pocałunkami jej szyję, a potem dekolt. W ten sposób dotarł do pierwszego z jego ulubionych punktów w jej ciele. Piersi.
Cudownie było móc je pieścić i wiedzieć, że jest się jedynym, który kiedykolwiek jej to robił. Wygięła się lekko w łuk spoglądając na to co robiły jego palce. Kiedy te palce zastąpiły jego usta i język, drgnęła lekko i automatycznie oplotła go nogami w pasie zaciskając go jak w kleszczach.
- Chcesz coś powiedzieć, maleńka? - zapytał cichym szeptem spoglądając na nią.
- Chcę... - zaczęła, ale nie zdołała dokończyć. Głośny jęk wyrwał się jej z gardła, gdy jego dłoń odnalazła jej kobiecość. Pieścił ją umiejętnie. Zdążył już co nie co wyczuć, co lubi i kiedy, w któym momencie i jak mocno.
Zagryzała zmysłowo wagę, gdy jego palce rytmicznie się w niej poruszały. Niebawem zastąpi je coś innego...
Już miał się za nią porządnie zabrać, gdy...
- POTTER!!! JAMES POTTER!!! ROGACZ!!! - czyjś ryk dotarł do nich nie wiadomo skąd. Lily skoczyła wystraszona dźwiękiem niewiadomego pochodzenia. Przywarła do niego tak, że zasłaniał całe jej ciało.
- Co to było? Ktoś cię wołał. - powiedziała zadyszanym głosem. Po części była wściekła. Przerwać w takiej chwili?! Potter też był wściekły. Już prawie w nią wszedł! Ech, nastolatkowie...
Nasłuchiwali przez chwilę, ale nic się nie działo, nic nie było słychać.
- Może to ktoś na zewnątrz... - szepnął chłopak zabierając się znów za nią. Przyjęła to z wielką aprobatą. Znajdowali się w Pokoju Życzeń, więc wielce prawdopodobne, że ktoś akurat przechodził korytarzem i może go szukał nie mając pojęcia o istnieniu tego pomieszczenia.
Znów rozległy się ich pomruki pełne rozkoszy.
Była gotowa, by znów go przyjąc, więc nakierował się na nią, pchnął lekko...
- JAMES!!! ZIEMIA DO JAMESA POTTERA!!!
- Kurwa! - zaklął Potter. Podniósł się ze swojej dziewczyny, która też była mocno poirytowana. - Ktoś sobie jaja robi czy co?!
- No chyba raczej nikt nas tu nie widzi? - zapytała zakrywając się kołdrą.
- Nie, co ty... Na pewno nie. Ktoś mnie najwidoczniej szuka. - Lily fuknęła rozjuszona.
- Nie może cię szukać PÓŹNIEJ? ZA GODZINĘ?!
Chłopak spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- Hm... Możemy udać, że tego nie słyszymy... - powiedział z delikatnym uśmiechem i znów zbliżył się do niej całując namiętnie. Poddała mu się opadając na poduszki pod jego ciężarem.
- Myślę, że to dobry pomysł... - odpowiedziała cichutko wplatając palce w jego miękkie włosy.
- POTTER!!! - znów czyjś ryk przerwał im to jakże ciekawe zajęcie. Tego już było za wiele.
- Zaraz mu wp...! - w ostatniej chwili powstrzymał się od wypowiedzenia wulgaryzmu. Lily wyraźnie powstrzymywała się by czegoś nie dodać. Zamknęła oczy wyraźnie sfrustrowana.
Tajemniczy głos znów zaczął krzyczeć jego nazwisko. James zszedł z łóżka z zamiarem zerknięcia na korytarz, ale wtedy usłyszał, że to nie dochodzi z korytarza, tylko... z jego spodni. Przetrzepał je szybko i na pościel łóżka, do którego wrócił wypadło małe lusterko. Lily uniosła brew wpatrując się w nie.
- James, no co ty...
- Cicho. To Syriusz. No co tam? - odezwał się w końcu patrząc prosto w taflę lusterka.
- No nareszcie, stary! Dre się i dre a ty nic! A tak w ogóle... co ty taki golusieńki? - Potter zrobił kwaśną minę.
- Przeszkodziłes nam. - powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Ou... Przepraszam, nie pomyślałem... - wydawał się naprawdę zmieszany tym faktem. - Ale przecież miałeś dość czasu, żeby zakotwiczyć, co nie? - Potter wytrzeszczył na niego oczy. Lily spurpurowiała siedząc kawałek dalej, Black nie dostrzegał jej.
- Można tak powiedzieć, aczkolwiek... - zerknąłna swoją dziewczynę.
- Co?
- Nic. O co chodzi? - zapytał patrząc intensywnie w lusterko.
- Dyrektor chce pilnie cię widzieć.
Nikt przez chwilę nic nie mówił. Ale Jamesa wyraźnie to zaalarmowało.
- Za chwilę będę. - i odrzucił lusterko, a gęba Blacka po chwili zniknęła ze szkła.
- Co się stało? - zapytała Ruda gramoląc się by się do niego przysunąc.
- Nic, kochanie. - powiedział chcąc ją uspokoić. Sam nie wiedział. Ale czuł, że to coś poważnego.
- Znów coś zmalowałeś? - spojrzałą na niego karcąco. Uśmiechnął się.
- Nie. Słowo daję, że nie.
- Więc czemu dyrektor chce z tobą rozmawiać?
- Nie wiem. Dowiem się jak się z nim spotkam. - zaczął zbierać swoje rzeczy. Lily westchnęła.
- Koniec na dzisiaj. - nie była zadowolona z tego powodu. Zaśmiał się. Podszedł do niej i pocałował ją czule. Namiętnie.
- Będziemy mieli na to jeszcze mnóstwo czasu. - uśmiechnęła się lekko.
- Poczekaj, ja też się ubiorę.
Tak więc po dwudziestu minutach szli razem korytarzami. Lily chciała iść z nim i poczekać na niego pod gobelinem, ale James się nie zgodził.
- Nie musisz, naprawdę. Idź do Pokoju Wspólnego, jak dowiem się o co chodzi to wrócę i ci powiem. - objął ją i przytulił mocno. - Kocham cię. Zobaczymy się niedługo. - uśmiechnęła się. Ale jakoś niemrawo. - Wiem, że zakończenie tych przyjemności nie było zbyt miłe... Ale przecież wiesz, że muszę tam isć. Nie wiem co się stało, ale na pewno nic złego. Wybacz mi ten brak ogłady, myszko. - próbowała udawać nieprzejednaną, ale nie umiała, musiała się uśmiechnąc. Z tym uśmiechem wróciła do wierzy Gryffindoru.
***
Przyjemności? Aż go ciarki przeszły. Ten gnojek... na pewno to zrobili. Ale co go to powinno obchodzić? To jej życie, jej wybory. Nie powinno go to obchodzić. Ale obchodzi. Bo był w niej tak beznadziejnie zakochany.
Zdążył schować się za rogiem zanim go zauważyli. Podsłuchał to i owo. Wiedział, że Czarny Pan mam oko na niektórych uczniów w szkole, że niektórych z nich chciałby przekabacić na swoją stronę. Ślizgoni maczali w tym palce, donosili rodzicom, a oni Czarnemu Panu.
Severusa zastanawiało jednak coś jeszcze.
Czarny Pan jakby... zamilkł. Przestał realizować swoje dawne zamierzone plany. A tak skrupulatnie je układał! A teraz, nagle tak po prostu z nich zrezygnował... Dziwiło go to.
Wiedział też, że Czarny Pan zainteresował się właśnie Potterem. Czy powinien powiedzieć o tym Lily? Może wtedy by od niego... uciekła? Może pomyślałaby wtedy, że da się przekabacić...
Nie. To nie wypali. Bądź co bądź, znał Pottera i wiedział, że Czarny Pan będzie potrzebował nie lada karty przetargowej by go do czegokolwiek zmusić. A może i nawet wtedy na nic się to mu zda.
Wiedział jedno: Czarny Pan ma chrapkę na Pottera, by wcielić go w swoje szeregi. Słyszał, że Potter chce włączyć się do Zakonu Feniksa. Więc może Czarny Pan zrobiłby go swoim szpiegiem?
Prychnął. Nie wierzył, żeby Potter zgodził się na to nawet pod groźbą śmierci.
Wiedział też, że Czarny Pan zaprzestał swoich wszystkich działań. Jedyne co ostatnio się wydarzyło to tylko ten atak na rodziców tego palanta. Wiedzieli o tym wszyscy Ślizgoni, ale ich rodziny zakazały im o tym głośno mówić. Muszą pozostać bez skazy. By nikt ich o nic nie zaczął podejrzewać. I mają rację.
***
- Jesteś już! Co tak długo? Zaczęłam się denerwować. - powiedziała Lily podchodząc szybko do Jamesa jak tylko pokazał się w dziurze pod portretem. - Co się dzieje? - odezwała się znów, kiedy nie zareagował na jej pytania.
James stał tylko i patrzył  na nią wielkimi oczami. Wciąż czuł mdłości po tym co usłyszał w gabinecie dyrektora. Przez drogę omal nie wybuchnął, kiedy wracał do wierzy. I podjął decyzję. Musi z nią zerwać, choćby nie wiadomo co! Zaatakowali jego rodzinę... Nie mógł pozwolić, by Lily coś się stało. Dyrektor tylko tak mówi, ale wystarczy, że wyściubi gdzieś nos... I już. Nawet głupie wyjście do Hogsmeade... Już nawet nie myślał o tym co będzie jak wyjada do domu na święta. Będzie umierał z niepokoju przez całe dwa tygodnie.
Musi się z nią rozstać, i to jak najprędzej, tak by śmierciożercy nie mieli nic na czym mogli by zawiesić swoje myśli. Jeśli się o niej dowiedzą... Czy już wiedzą? Jeśli tak, to tylko kwestia czasu, kiedy to wykorzystają... Jeśli coś jej zrobią, on chyba oszaleje... Nie chciał się nawet zastanawiać. Nie było się nad czym zastanawiać. Decyzja mogła być tylko jedna.
Chciał tylko najpierw pogadać z Blackiem i resztą, ale jak tylko przelazł przez dziurę natychmiast się przy nim pojawiła. Gapił się na nią jakby widział ją pierwszy raz w życiu. I poczuł, że jest tak świadomy jej obecności jak jeszcze nigdy. Jeśli coś jej się stanie...
Nie, nic jej się nie stanie, on na to nie pozwoli. Rozstaną się jeszcze dzisiaj. Tylko dlaczego czół, że prędzej zginie z ręki tej rudej wiewióreczki niż jakiegoś śmierciożercy? Spodziewał się nie małej awantury.
- Musimy porozmawiać. - powiedział cicho. Złapał ją za rękę i pociągnął za soba. Załatwi to szybko. Bez zbędnej gadaniny. Po prostu powie jej, że to koniec, że nie moga być dalej razem... Tylko dlaczego sam siebie musi przekonywać, że da radę to zrobić?
- O co chodzi, James? - zapytała, odzywając się pierwsza, jak tylko znaleźli się w jakiejś nieużywanej klasie.
Wciągnął głęboko powietrze do płuc, chcąc zacząć, ale głos uwiązł mu w gardle. Patrzyła na niego z niepokojem wymalowanym na twarzy. Dłonie mu drżały, nie chciał jej tracić. Ale jeśli nie chciał jej stracić, musiał zadbać o jej bezpieczeństwo.
Przełknął ciężko ślinę i powiedział, wkładając w to tyle siły ile tylko mógł z siebie wykrzesać.
- Musimy się rozstać. Teraz, natychmiast. Koniec. Nie mogę dłużej z toba być, Lily. - Boże, powiedział to... Naprawdę to powiedział...? Ona go zaraz zabije! Ale...
Nie zdarzyło się nic z tego wszystkiego czego się spodziewał. Nie natarła na niego jak rozjuszona lwica. Nie zaczęła wrzeszczeć, tupać, drapać. Nic. Patrzyłą tylko na niego z lekko rozchylonymi ustami, i oczami, które z chwili na chwilę robiły się coraz większe.
Serce boleśnie go ściskało. Miał chaos w głowie, czuł zawroty, miał nadzieje, że się tu nie porzyga.
- Co? - tylko tyle wykrztusiła. Westchnął cięzko. Nie chciał jej ranić. Chciał... Chciał być z nią po prostu. Dlaczego ktoś mu na to nie pozwala?!
- Nie możemy być dalej razem. - powtórzył cicho bezbarwnym tonem jak sądził. Tak naprawdę jego głos był nabrzmiały emocją. Kipiał tym wszystkim co czuł: złością, strachem, wyłaziłą z niego panika, był blady jak trup. A Lily wytrzeszczała na niego oczy.
- Dlaczego? - zapytała jeszcze ciszej niż on. Spodziewał się, że zaraz zacznie płakać. Że zacznie mu wyrzucać, że już mu się znudziła. Nic nie może być bardziej mylne. Daleko temu do prawdy. Bardzo daleko.
- Lily... Ja... - nie wiedział co mówić. Wszystko już mu się pomieszało.
- Co? - zapytała znów, wciąz nie podnosiła głosu. Czy zastanawia się co jej powie? Na pewno. Może myśli, że powie jej, że już jej nie chce, po prostu... Wyglądał tak, że nawet gdyby to powiedział, nie uwierzyłaby mu.
- Nie mogę. Po prostu nie mogę. - wyjęczał szeptem zamykając oczy. Pierwszy raz widziała go w takim stanie.
- Co się z toba dzieje? - zapytała patrząc wciąz na niego wielkimi oczami. - James... Tak po prostu... ze mną... zrywasz? Tak... Od tak? - zobaczył na jej twarzy pierwszy grymas bólu. - Co...? Już jest następna? Tak?
- Nie. Nie ma następnej i nie będzie nikogo. - powiedział ochrypłym głosem patrząc jej w oczy. Zbladła. Nie chciał oglądać jak cierpi. - Jesteś ty. O ciebie mi chodzi. O to, że... ja... - nie potrafił się powstrzymać. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz płakał. Teraz poczuł jak nogi się pod nim uginają. Usiadł na krześle, które było najbliżej niego. Podniósł na nią wzrok. Była w szoku, widząc jak łzy spływają mu po policzkach. Sam był tym zszokowany.
- Powiedz mi, co się dzieje. - wyszeptała stojąc wciąz w tym samym miejscu.
- Śmierciożercy zaatakowali moich rodziców. Dom jest cały zniszczony. - wydukał mając wrażenie, że zaraz się udusi. - Ja... tak naprawdę nie mam innej rodziny... Teraz ty się pojawiłaś...
- Czy ty masz z nimi jakieś kłopoty? Nie powiedziałeś mi o czymś? James... - momentalnie znalazła się obok niego. Pokręcił tylko głową. Nie był już w stanie mówić.
- James... Kochanie! - tylko nie to, pomyślał błagalnie. Tylko niech nie płacze!
- Nie płacz. - wydukał przez zaciśnięte gardło. Wytarła niedbale pierwszą łze, ale i tak zaczęła szlochać. Uklęknęła między jego nogami i wtuliła się w niego. Przycisnął ją do siebie mocno. Wtulił nos w jej pachnące włosy. Przebiegły go gwałtowne dreszcze, kiedy pomyślał, że coś może jej się stać... Że więcej mógłby nie poczuć jej zapachu... Koszmar.
- Nie chcę... - zaczał. - Kocham cię jak wariat. Najbezpieczniejsza będziesz z dala ode mnie. - wyszeptał. Pokręciła głową.
- Nie.
- Tak, Lily.
- Nie zostawisz mnie!
- Zostawię, teraz, bo tylko w ten sposób mogę ci zapewnić bezpieczenstwo. - pokręciła znów głową wpatrując się w jego oczy. - Nie płacz. - jęknął.
- Wiesz co?! - warknęła podrywając się z podłogi. Zaczyna się. Tsunami "Evans" nadchodzi... - Weź się w garść, Potter! Zamiast beczeć jak koza, zacznij myśleć o rozwiązaniu! Ale takim, które ma jakiś sens! Czy ty myślisz, że oni zastanawiają się jakoś specjalnie nad tym co robią?! Dla nich to żaden szczegół status naszego związku, twoja obecna czy była dziewczyna, co za różnica?! - łzy ciekły jej ciurkiem po policzkach. Potter wywalił na nią oczy.
- Tym bardziej będe trzymał się od ciebie z daleka! Myślisz, że to jest dla mnie tylko jakaś młodzieńcza miłostka?! - wstał z krzesła. - Widziałem już twojego patronusa, łanię! Chcesz zobaczyć mojego?! - fakt, nigdy go nie widziała, a on też jej nie powiedział jaką formę przyjmuje... - Proszę bardzo! - z końca jego różdżki wystrzeliły kłęby białego perłowego światła, które po chwili uformowało się w postać wielkiego jelenia. Lily patrzyła na niego znów wielkimi oczami. Serce łomotało jej w piersi.
- Jeleń... - szepneła.
- Właśnie. - powiedział. Głos znów zaczął mu drżeć. - Może jednak mnie nie doceniasz. Ale gdyby ktoś dał mi dwie rzeczy do wyboru: twoje życie i truciznę do wypicia to bądź pewna... że wypiłbym tą truciznę. - zakryła twarz dłońmi. - Bez wahania. - dodał po chwili.
Stali tak na środku klasy, Lily cicho szlochała.
- Nie zostawiaj mnie samej... tylko mnie chroń. Bądź przy mnie. Opiekuj się mną. Nie zostawiaj. - na te słowa natychmiast do niej podszedł i przytulił ją mocno. Czuł jak jej ciało drży w jego ramionach. - Poza tym... Ja i tak nie dam ci odejść. - powiedziała cicho z nosem w jego szyi. - I w ogóle nie przyjmuję do wiadomości twojego głupiego pomysłu. Popatrz sam na siebie, spójrzmy prawdzie w oczy, obściskiwałbyś się ze mną choćby w starym nieczynnym kiblu Jęczącej Marty, ale i tak byś ze mnie nie zrezygnował. - zaśmiał się cicho. Dziwił się, że mógł. Ale miała rację.
- Tak. Masz rację. - jelonek zaczął skakać wokól nich. - Zawsze myślę o tobie, kiedy go przywołuję. Od czasu jak tylko nauczyłem się tego zaklęcia w piątej klasie. Za każdym razem. Widze wtedy twoją piękną twarz i rude włosy. Uśmiechasz się do mnie. To jedyna myśl, która daje mi taką moc. - objęła go i ścisnęła mocno. Zakołysał nią lekko. - Spanikowałem. Przepraszam. - szepnął.
- Wybaczam ci. - powiedziała z uśmiechem spogladając teraz na niego. Też się uśmiechnął. - Poradzimy sobie. - mruknęła przeczesując jego włosy palcami. Westchnął i wpił się w jej usta bez najmniejszego ostrzeżenia, aż jęknęła. - Kocham cię...
- Ja ciebie też. - wymruczał w jej usta. Popatrzył na nią. - Do tego stopnia, że głupieję.

czwartek, 24 grudnia 2015

Rozdzial 12. Prawda.

- Gdzieś ty tak wystrzelił? - zapytał Black jak tylko Remus znów pojawił się w dormitorium.
- Gdzie James?
- Poszedł do kuchni.
Obaj na siebie popatrzyli.
- Poczuł się trochę lepiej?
Black zastanawiał się przez chwilę.
- Nie wydaje mi się. Pewnie chce się zając jedzeniem, żeby nie myśleć. Powinniśmy mu pomóc?
- Ja muszę iść na patrol, ale jak wrócę to z chęcia wam w tym pomogę. - uśmiechnął się lekko.
- Ach, chyba raz dałaby sobie bez ciebie radę! - w domyśle Evans.
- Jestem prefektem naczelnym, tak jak Lily. - odpowiedział na to. Black tylko westchnął.
- Dobra, dobra. To będziemy czekać.
***
Lily wciąz myślała o spotkaniu w bibliotece. Była nawet ciekawa co takiego się stało, że Remus chciał się z nią spotkać godzinę przed patrolem. Normalnie siedziała wtedy jeszcze w bibliotece.
Udało jej się opanować metodę nie myślenia o Jamesie. Siedziała w bibliotece do oporu, dopóki bibliotekarka jej nie wyganiała. Była zmęczona ciągłą praca, ale jeśli nie robiłą nic bolesne myśli natychmiast wracały. W ten sposób przynajmniej nie myślała za dużo.
Przyszła na umówione miejsca o umówionej porze. Oparła się o ścianę i czekała. Rozglądała się raz poraz, aż w końcu na odległym końcu korytarza pojawiła się sylwetka Remusa.
- Hej. - przywitała się z uśmiechem choć jego mina jej się nie podobała. - Stało się coś?
- Owszem stało się, i ty jesteś tego przyczyną. - wytrzeszczyła na niego oczy.
- O czym ty mówisz?
- O tym chłopaku z Hufflepuffu, z którym obściskiwałaś się dzisiaj nad jeziorem.
Lily jeszcze szerzej otworzyła oczy. W pierwszej chwili nie wiedziała co ma zrobić.
- Ty to widziałeś? - wydukała w końcu.
- JA nie. JAMES tak. - teraz już całkiem zbladła.
- Przecież go tam nie było...
- Był. Byłaś tak zajęta swoim nowym kochasiem, że nawet go nie zauważyłaś.
- To nie jest żaden mój nowy kochaś! - zaprzeczyła od razu. Serce waliło jej jak młotem.
- Powiedz mi, kochasz Jamesa?
- A co...
- KOCHASZ CZY NIE?
- TAK, KOCHAM, BARDZO!!!
Remus patrzył na nią przez chwilę. Wyraz twarzy miał nie odgadniony.
- Więc chodź teraz ze mna. O tym co mam ci do powiedzenia nia możemy gadać na korytarzu.
Poszła więc za nim.
***
- Lunatyk gdzie? - zapytał Potter w momencie kiedy próbował wtarabanić się z bagażami przez drzwi do dormitorium. Syriusz chciał wstać i mu w tym pomóc, ale kiedy zobaczył tą całą wałuwę, gały wyszły mu na wierzch, a usta utworzyły idealne 'O'.
- Ty chcesz to wszystko zeżreć?! - zapytał wskazując paluchem na wszystkie torby.
- No nie sam! - parsknął śmiechem. Tak, żarcie zawsze poprawiało mu humor. Przynajmniej na chwilę. - Pomóż mi to tu wnieść. Ledwo przelazłem przez dziurę pod portretem. A ludzie patrzyli na mnie co najmniej jakbym niósł kosmitę.
- No. - powiedział tylko Black wciąz patrząc się na siedem pękatych toreb.
Każda z nich była wielkości walizy. Ślinka im pociekła na samą myśl o tym, co się w nich znajduje, ale Syriusz wciąz był w ciężkim szoku. Z reguły James tarabanił tylko dwie lub trzy torby tej wielkości. Musiało bym z nim naprawdę źle.
- James, ty się na pewno dobrze czujesz? - zapytał przyjeciala, kiedy w końcu podszedł do niego by mu pomóc i zabrał cztery torby.
- Tak, bo co? - odpowiedział tamten nawet na niego nie patrząc tylko od razu kładąc trzy wory na swoje łóżko i zaczął je wyładowywać.
Były tam słodycze. Ciastka, desery, cista, budynie, galaretki i wiele wiele więcej. W tych które trzymał Black znajdowały się bardziej treściwe dania. Ziemniaków tam nikt nie uświadczył, za to było pełno mięsa.
- James, ty naprawdę zwariowałeś! - zakrzyknął tamten wyjmując trzeci półmisek udek z kurczaka.
- Nie narzekaj tylko jedz. - rzucił Potter wskakując na jego łóżku i zabierając się za talerzyk na którym leżały najprzeróżniejsze wędliny.
- Dyrektor cię udusi. Co najmniej jakbyś miał okres, stary! To nawet baba w ciąży nie ma takich zachciewajek! - nawijał dalej Black. James uśmiechnął się tylko.
- Zamknij papę, hipokryto. Narzekasz, a morde masz już pełna żarcia. - zaśmiali się obaj.
- No przecież nie może się to zmarnować, prawda?
***
Remus zamknął za nią drzwi i usiadł przy pierwszej najbliższej ławce. Lily z pewną obawą usiadła obok niego.
- Więc...? - zapytała lekko ochrypniętym głosem.
- No więc o tym, że James widział jak się obściskiwałas z tym bezmózgiem już wiesz. - zaczął bez ogródek. Lily nieco się skrzywiła.
- To nie tak... Ja z nim nie mam nic wspólnego. Poszłam po prostu nad jezioro, a on pewnie gdzieś mnie zauważył i przyszedł za mną... Potem zaczął mnie pocieszać...
- To już wiemy. - przerwał jej. - Ale nie o tym głównie chciałem z toba porozmawiać. - powiedział troche łagodniej.
- Nie?
- Nie. - przedrzeźnił ją. - Gdybyś dała wcześniej Jamesowi choć pięc minut nie musiał bym robić tego za niego. - westchnął. - Słuchaj, to co chcę ci powiedzieć dotyczy tak naprawdę bezpośrednio mnie. James i reszta, gdyby mieli choć trochę instynktu samozachowawczego nigdy by się w to nie pchali.
- W co?
Lupin zdawał się być jeszcze bledszy niż zazwyczaj.
- Jestem wilkołakiem. - walnął prosto z mosto. Lily oczy wyszły na wierzch.
- Co takiego? Wolne żarty!
- To nie są żadne żarty. To nie jest temat, z którego ktokolwiek robiłby sobie jaja. - był coraz bardziej zdenerwowany. - Powiem wprost, nie obchodzi mnie co sobie o mnie będziesz myślała, kiedy już wszystkiego się dowiesz. Mnie, i Łapie i Glizdogonowi chodzi tylko o jedno; żeby James z powrotem zaczął bardziej przypominać człowieka niż zombie. Więc nie przerywaj mi - wtrąciłwidząc że już otwiera usta. - i wysłuchaj mnie najpierw do końca, potem zadawaj ewentualne pytania. Dobrze?
- Dobrze. - szepnęła tylko.
Przez chwilę milczał, a potem zaczął.
- Byłem bardzo mały, kiedy zostałem ugryziony. Nie było szans... Rodzice próbowali wszystkiego, żeby mnie wyleczyć, ale... wszystko na nic, z resztą każdy wie, że na to nie ma lekarstwa. - odchrząknął. - Nie mam pojęcia kto to był. Pewnie nad soba nie panował... Ale nie ważne. Byłem przerażony, bo żaden dyrektor nie przyjąłby mnie do Hogwartu z czymś... takim. Ale Dippet zmarł, a dyrektorem został Dumbledore. Powiedział mojemu ojcu, że dopóki nikt o tym nie wie i jeśli zostaną zastosowane odpowiednie środki ostrożności to nie ma najmniejszych podstaw, żebym nie mógł się uczyć. Na błoniach kazał wykopać tunel. U jego wejścia zasadził wierzbę bijącą, by nikt tam nie wszedł. Tunel miał prowadzić do samej wioski Hogsmeade i tak jest w istocie. Dumbledore kazał tam wybudować chatę. Tam miałem przechodzić swoje transformacje podczas pełni. I tak się dzieje, od siedmiu lat, miesiąc w miesiąc.
Urwał na moment. Lily patrzyła na niego oczami wielkimi jak spodki.
- Musiałem trzymać język za zębami, z resztą kto chwaliłby się czymś takim. - uśmiechnął się gorzko. - Opowiadałem, że każdego miesiąca jeżdżę do matki, która jest chora. Ludzie to kupili. Niedługo potem po wiosce i szkole zaczęły chodzić plotki, że w tej chacie, która została postawiona dla mnie straszy. Słychać tak ryki i wycia. Dumbledore podtrzymywał te pogłoski. Było to idealne wyjaśnienie. Przykrywka. O całej sprawie wiedzieli tylko nauczyciele i on. Ale po jakimś czasie dowiedział się ktoś jeszcze. - znów się uśmiechnął tym razem szczerze.
- Kto? - zapytała Lily, myśląc o Severusie, który podpuszczony wgramolił się jakoś do tego tunelu dwa lata temu.
- Pewnie myślisz o Severusie. - pokiwał głową. - Tak, on też, ale mam na myśli kogoś z grubsza innego. - popatrzeli na siebie. - Jams, Syriusz i Peter. Od początku karmiłem ich tymi samymi bzdurami co innych. Nie marzyłem nawet, że będę miał tu jakichś przyjaciół, od razu się odizolowałem. Ale oni wciąż i wciąż drążyli mi dziurę w tyłku i w końcu się zaprzyjaźniliśmy. Jednak kiedy pytali mnie gdzie się podziewam na te kilka dni w miesiącu oblewały mnie zimne poty. Wymyślałem wciąż, że matka choruje, że raz jej lepiej, raz gorzej. Że ją odwiedzam. Z początku to łykali. A potem skojarzyli fakty. I przycisnęli mnie do muru. Bałem się im powiedzieć prawdę, bo byłem pewny, że natychmiast odwrócą się na pięci i nie będa chcieli mieć ze mną nic do czynienia. ALe okazali się ulepieni z całkiem innej gliny. - znów się uśmiechnął. - Z początku oczy wylazły im na wierzch tak samo jak tobie teraz. - Lily zamrugała powiekami. - Ale potem opracowali pewien plan.
- Jaki plan? - zapytała natychmiast.
- Zastanawiali się co tu zrobić, żeby mi trochę ulżyć. Z początku nic mi nie powiedzieli, ale potem sam z nich to wyciągnąłem.
Nastała chwila ciszy.
- Nie było żadnego dostępnego sposobu, by mnie jakoś ujarzmić... Najlepiej było pozostawić mnie na te kilka dni samego, a potem wracałem do szkoły cały obolały. Te wycia w Zakazanym Lesie to z całą pewnością moja robota.
- W... W zakazanym lesie? - podchwyciła od razu. - Przecież mówiłeś...
- I tu przechodzimy do sedna sprawy. To ma bardzo duży związek ze sprawą waszego rozstania i jest świętym dowodem na to, że twój chłopak cię nie zdradził, a jego była ma bardzo bujną wyobraźnię. - Lily wpatrywała się w niego z napięciem.
- Wilkołak jest groźny tylko dla ludzi. Dla zwierząt nie stanowi takiego zagrożenia. Syriusz stał się ekspertem w temacie wilkołaków, wyszukał wszystkie możliwe informacje. Pamiętasz, jak ciągle spotykałaś nas w bibliotece, w pierwszej klasie? To był jedyny okres, kiedy tak często tam przebywaliśmy. Razem, bo ja to co innego. - uśmiechneła się na te słowa. - Szukali właśnie tego i owego. I znaleźli. - spojrzał na nią uważnie. - Jesteś nader inteligentna, więc na pewno zaraz sama skojarzysz fakty. - patrzyli na siebie przez moment, a potem Remus powiedział. - Animagia, Lily.
Dziewczyna znowu wywaliła na niego oczy.
- C... COoo?
- Animagia. - powtórzył spokojnie.
- ALe... JAK?
- Normalnie. Nie od razu im się udało, zwłaszcza Peterowi. Musiał później przez jakiś czas kożystać z pomocy Jamesa i Syriusza, ale tak mniej więcej w połowie zeszłego roku opanował tą umiejętność. Może teraz zamieniać się sam na zawołanie.
- Robisz sobie ze mnie jaja. - powiedziała wciąz wytrzeszczając na niego oczy. Usmiechnął się.
- Nie, Lily, nie robię sobie z ciebie jaj. Powiedziałem ci, że to nie jest temat do robienia sobie jaj. Mówię ci czystą prawdę. Słuchaj. - umilkła, choć chciała znów coś powiedzieć. - Musieli dobrze przemyślec w co będą się zamieniać,  bo musieli nade mną w razie czego zapanować. Nie z przypadku znalazły się ich przezwiska. - uniósł lekko brew do góry. - Moje też. Lunatyk, właśnie dlatego, że przechodze te przymiany podczas pełni księżyca. Łapa... bo zamienia się w wielkiego czarnego psa. Glizdogon, bo jako szczur ma zajebisty ogon, który bardziej przypomina glizdę, a Rogacz, bo...
- Jeleń. - szepnęła nagle zdając sobie sprawę z pewnej rzeczy.
- Tak, właśnie. - przytaknął patrząc na nią uważnie.
- Ten... jeleń, którego goniłam w lesie... - zaczęła drżącym głosem.
- To był James. Wyszedł z zamku, żeby pooddychać i usłyszał, że gdzies tam jesteś. Zamienił się w jelenia i schował między drzewami. Reszte wiesz.
- Boże! - jęknęła zakrywając twarz dłońmi. - To dlatego tak uciekał! Nawet... Nawet zranił się o korzeń w rękę... przeze mnie...
- No, raczej spodziewana reakcja. - mruknął Remus patrząc w okno. Nagle ocknął się. - Ale to jeszcze nie wszystko. Najważniejsza rzecz to...
Lily patrzyła na niego przerażona.
- Nie zmieniają się w zwierzęta dla samej zabawy. Widziałas ich kiedyś razem, wcześnie rano, pamiętasz? Tak nawiasem mówiąc... - uśmiechnął się znów. - Ten szczór, który w nocy kiedyś wypłoszył was z Pokoju Wspólnego to był Peter. Potem uskarżał się na to, że Dorcas najpierw niemal wydusiła z niego flaki, a potem cisnęła jak smierdząca skarpetą. - uśmiechał się wciąż.
- NIE! - oburzyła się troche mimo wszystko.
- Tak. - zaśmiał się cicho. - Ale najważniejsza rzecz to taka... - przestał się uśmiechać. - Za każdym razem ich opieprzam, a oni i tak robią swoje. - żachnął się. - Pod postacią zwierząt nie muszą się mnie obawiać.
 - CO? - wpadła mu w słowo.
- Każdej nocy, w ten czas kiedy mnie nie ma w szkole, a jestem... wiadomo gdzie. - Zamieniają się w zwierzęta i przychodza do mnie. Włóczymy się po okolicy, po błoniach, Hogsmeade... Wszędzie. Tak naprawdę jestem im wdzięczny, bo... wtedy nie jest to już takie... cięzkie do zniesienia. Przy nich staje się jakby trochę mniej wilczy. Co nie znaczy, że zawsze jest bezpiecznie. Było kilka incydentów... - zbladł znowu. - Dlatego im mówię, żeby przestali to robić, ale oni zawsze swoje. James zawsze powtarza, że nie poto sam sobie przyprawił rogi, żeby teraz tak po prostu dać za wygraną. - znów się uśmiechnął.
Lily była wstrząsnięta. Wiele razy zastanawiała się co oni robią nocami, że potem w dzień śpią na lekcjach. Ale w życiu nie wpadła by na coś takiego.
- Idioci... ale za to przyjaciele. - powiedziała w końcu.
- Dokładnie. - przyznał jej. Nastałą cisza.
- Mnie nie musisz się bać, nikomu nic nie powiem. Ale... to... wtedy, kiedy rzekomo... James miał... - skrzywiła się. - To wtedy też... byliście... na wycieczce? - nie umiała inaczej tego nazwać. Uśmiechnął się.
- Tak właśnie było. Byliśmy na wycieczce. Teraz rozumiesz? Nie powiedział ci o niczym, choć chciał, ale on ma bardzo silne poczucie przyjaźni... w życiu nie zrobiłby nic co mogłoby zaszkodzić komukolwiek z nas.
Lily czuła jak cała drzy. Powoli docierał do niej pewien fakt. Prawie natychmiast wpadła w histerię.
- ALe... JEZU! Co ja mu p-powiem teraz... - zapomniała nawet jak się oddycha. Lupin chyba nie spodziewał się aż takiej reakcji z jej strony bo w pierwszej chwili nie wiedział co z nią zrobić.
- Lily, uspokój się! Oddychaj! - złapał ją za ramiona i lekko potrząsnął. - Spokojnie, nie musisz się niczego bać, on cię kocha. Słyszysz? I chociaz teraz za pewno postanowił udawać, że ma to już wszystko w dupie, to wystarczy, że do niego pójdzie, rozumiesz?
Evans czuła, że zaraz zemdleje.
- Wszystko będzie dobrze, uspokój się. Najważniejsze to żebyś teraz do niego poszła. Na pewno siedzą razem w dormitorium i wpieprzają całe żarcie, które James przywlókł z kuchni.
- A-ale... patrol... - wyjąkała znowu.
- Sam sobie poradzę, ty idź.
Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać.
***
Glizdogon dotarł do nich w samą porę. Kiedy zobaczył te góry jedzenia, oczy natychmiast mu się zaświeciły.
- Tylko nie za dużo, Glizdogonie, bo potem znowu zarzygasz kibel. - ostrzegł go Black. Tamten tylko wywalił na niego język.
James uśmiechnął się, ale zastanawiła go nagle jedna rzecz.
- Ej! A gdzie Lunatyk? Patrol dopiero za pół godziny!
Jakby w odpowiedzi na te słowa usłyszeli szybkie nerwowe jakby kroki na schodach i pukanie.
- Oho! Ktoś się dobija. - mruknął Black. - Jeśli to Meadowes to ją zabiję. - dodał pod nosem.
Kiedy otworzył drzwi oczy wylazły mu na wierzch.
- O... Cześć. - bąknął. W odpowiedzi ktoś coś powiedział. - A tak, jest. Znaczy... Ee... Peter! Idziemy!
- Gdzie? - odpowiedzieli równocześnie James i wyżej wymieniony.
- Na spacer! - odpowiedział tamten wychodząc. - Ty James, zostajesz!
Potter uniósł tylko brwi do góry.
- Co jest?! - wstał z zamiarem dowiedzenia się o co chodzi, ale zatrzymał się prawie natychmiast. Do sypialni weszła... Lily.
Nie chciał na nią patrzeć. Nie z powodu tego, co się stało nad jeziorem.. Wyglądała po prostu.. strasznie. Łzy lały się strumieniem, oczy podpuchnięte, włosy w nieładzie... ale i tak dla niego była piękna.
Rzuciła mu sie na szyję.
Nie spodziewał się na pewno czegoś takiego. Objał ją ostrożnie, a potem odsunął od siebie. Płakała rzewnie, nie mógł tego znieść.
- Lily, błagam cię, przestań płakać. - powiedział. Otarł kciukiem jej policzek, ale zaraz znów popłynęła po nim łza. - Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła? Powiedz mi. Przysięgam ci, że cię nie zdradziłem...
- Wiem. - szepnęła cichutko, a potem spojrzała mu w oczy. - Ja... Rozmawiałam z Remusem. Przed chwilą. Wszystko mi powiedział. Wszystko.
James poczuł skurcz w żołądku.
- To znaczy co ci powiedział?
- O tym, że jest w-wilkołakiem... o tych waszych spacerkach... o wszystkim... - zapłakała znów. - Wybacz mi! Teraz ja będę cię błagać!
Ulga jaką poczuł była nie  porównywalna z niczym. Nie poruszył sie jednak, patrzył tylko na nią. Przytuliła się znów do niego drżąc na całym ciele.
- Nie masz już śladu... - szepnęła oglądając jego lewą rękę.
- Nie, już nie. - odpowiedział.
- To... Ja... nie zrobiłam tego specjalnie. To była tylko chwila. Ja nie chcę mieć nic wspólnego z tym chłopakiem...
- Zerwałaś ze mną jakiś miesiąc temu. Jesteś wolna, nie musisz mi się tłumaczyć z tego co robisz. - odpowiedział nie patrząc na nią.
- Nie chce być wolna! - chyba naprawdę była wytrącona z równowagi. - Myślałam, że jakaś panna mi ciebie odebrała... a sama sobie cię odebrałam. Przepraszam. Przepraszam, przepraszam! - wciąz cisnęła sie do niego. Czuł jak drży, nie mogła opanowac nerwów.
On też już nie dał rady dłużej wytrzymać. Po prostu chwycił oburącz jej twarz i wpił się w jej usta z taką zachłannością jakiej Lily dawno nie czuła. W końcu... nie miała z nim styczności przez kilka tygodni.
To było jak nowonarodzenie. Objęła go za szyję i oddała pocałunek z całą mocą, chciała by poczuł jak jej na nim zalezy. Jak bardzo cierpi przez własną głupotę i boi się, że jej nie wybaczy. Miała nadzieję, że ten pocałunek to początek końca ich kłopotów. Nie zniesie ani minuty dłużej bez niego.
- Kocham cię, James, kocham, kocham... - szeptała co chwilę między pocałunkami. On po prostu objął ją i przycisnął do siebie podnosząc, aż jej stópki zadyndały w powietrzu.
- Wybacz mi, proszę. - szepnęła znów gdy na moment oderwali się od siebie.
- Zawsze cię kocham, Lily, zawsze. - odpowiedział szeptem patrząc jej w oczy.
- Ale powiedz czy mi wybaczysz. - zaszlochała znów. - Wróć do mnie, prosze.
- Nigdzie nie odchodziłem, Lily, jestem z tobą... - szepnął i znów przywarł do jej ust, ale teraz z większą czułością. Wczepiła się w niego jak pijawka nie chcąc uronić ani odrobiny jego miłości.
- Tak bardzo cię przepraszam...
- Ciii, kochanie. Słońce moje najjaśniejsze. - zaczął kołysać się lekko bujając ją tak by się uspokoiła.
- Wiedziałem, że w końcu to całe... ekhem... się wyjaśni. Tylko dlaczego musiałem czekać na ciebie tak długo? - odezwał się po jakiejś chwili. Popatrzyli sobie w oczy. Lily pogładziła go po policzku wciąz mając łzy w oczach.
- Przepraszam. - szepnęła tak cichutko jak myszka. Ucałował jej dłoń i przyłożył sobie do policzka patrząc na nią z całą swoją miłościa jaką ją kochał, do szaleństwa.
Chwycił ją  i razem położyli się na jego łózku zpychając nieco jego zawartości na podłogę.
- Wybacz... trochę tu bałagan. - uśmiechnął się w końcu tak jak kiedyś. Ona też sie uśmiechnęła widząc ten uśmiech. Dotknęła palcem jego ust.
- Kocham twój uśmiech, James.
- W takim razie będę się uśmiechał przez cały czas. - mruknął i pocałował ją znów na co ona wgramoliła się na niego okrakiem i wtuliła mocno jak dziecko. Uśmiechnął się tylko patrząc na jej rude włosy.
- Wybaczysz mi? - szepnęła znów. Westchnął.
- Zapomnijmy o tym po prostu. Wróciłas, to najwazniejsze. - pogładził ją po głowie sycąc się zapachem jej włosów. Tak bardzo mu jej brakowało... Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego JAK bardzo.
***
[Rozdział niesprawdzony.]

niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdzial 11. Bezsilnosc.

Kolejny proszę. :)
Jestem w lekkim szoku po tym, jak dodałam rozdział 10. xo Bije u mnie wszelkie rekordy wyświetleń, aż się nie mogę uwierzyć. xD
Życzę przyjemności z lektury. :)


Dla Lily to był ciężki czas. Nigdy wcześniej nie czuła się tak wyczerpana. Płakała nocami, a w dzień próbowała udawać, że wszystko jest w porządku. To ją wykańczało. Czuła, że opuszczają ją już siły i lada moment się załamie. Nie chciała tego. Nie chciała cierpieć.
Ann zapytała pewnego razu, czy byłaby w stanie mu wybaczyć. Lily otworzyła usta by jej odpowiedzieć... ale nie powiedziała nic. Nie wiedziała czy byłaby w stanie mu to wybaczyć. Kochała go strasznie. Mimo tego co jej zrobił. Ale to i tak niczego nie zmieniało.
Gdyby chociaż się przyznał. Powiedział prawdę, jak było. To może wtedy... Może nawet by o tym pomyślała. Może wzięła by to nawet pod uwagę. Ale on się nie przyznawał. Wciąż uparcie twierdził, że nie ma z tamtą dziewczyną nic wspólnego, że jej nie tknął nawet palcem i nie ma pojęcia dlaczego ona twierdzi, że się z nią przespał.
Lily za każdym razem, kiedy tak mówił, pytała go czy rzeczywiście nie było go wtedy, gdy rzekomo miał spędzić z nią noc. Odpowiadał, że nie, nie było go z nią i nie rozumie dlaczego w ogóle wierzy w te bzdury... Ale kiedy pytała go gdzie w takim razie wtedy był, odpowiadał, że nie może powiedzieć. Dla Lily więc sprawa była jasna. Nie było już o czym rozmawiać.
Zerwała z nim definitywnie jeszcze tego wieczoru, kiedy jego była powiedziała jej o wszystkim. Jakaś jej część chciała mu wierzyć, że ta dziewczyna kłamie, chcąc ich rozdzielić. Ale tyle było niedomówień... Gdzie był w takim razie, kiedy załatwiał tą jakże pilną sprawę, o której mówił? Skoro nie chciał jej powiedzieć co to takiego, sprawa była jasna. Był z tamtą i nic Lily nie było w stanie odwieść od tej myśli.
Ta noc znów była ciężka. Minął tydzień od czasu, kiedy się rozstali, a on wciąż nie dawał jej spokoju. Momentami nawet podziwiała jego wytrwałość z jaką o nią walczył. Momentami nawet chciała biec do niego i się przytulić. Ale zaraz przed oczami stawała jej bolesna prawda, i znów siadała na łóżku i starała się nie rozpłakać.
Z jakiegoś powodu pomyślała, że tej nocy jest jeszcze gorzej niż do tej pory. Cała się trzęsła. Brakowało jej go. W innej sytuacji objąłby ją i wszystkie problemy przestałyby istnieć. Teraz nie miała nic. Nic nie było w stanie złagodzić jej bólu. Ukrywała to co czuła przed wszystkimi. Nawet samej sobie wmawiała, że już jej to nie obchodzi. W ciągu dnia to działało. Ale kiedy przychodził wieczór, i zajęcia się kończyły, nie miała co ze sobą zrobić... Wszystko wracało. Ze zdwojoną siłą.
To było straszne.
Wstała z łóżka i spojrzała na swoje przyjaciółki. Spały w swoim łóżkach spokojnie. Pomyślała, że jakże by chciała się z nimi zamienić... Były spokojne, nic ich nie dręczyło. Dorcas wciąż dokuczała Syriuszowi, nazywała go Kundlem. Ale Black już się o to nawet nie wściekał. Żartował razem z nią, chyba po to by rozweselić Lily, która zwykle się przy tym znajdowała. Ale nie wychodziło mu to kompletnie.
Najgorsze było to, że najczęściej w tych sytuacjach towarzyszył im także James. Nie mogła znieść jego obecności. To była jak trucizna. Czuła jak rozrywa jej wnętrzności. Zmywała się wtedy jak najszybciej.
Ale oczywiście, on nie dawał za wygraną. I historia się powtarzała. Ona zadawała pytania, on odpowiadał. Na najważniejsze odpowiadał 'Nie mogę ci powiedzieć...' i dalej mówił, by mu zaufała... Ale nie było mowy o żadnym zaufaniu. Nie potrafiła mu już zaufać.
Czuła, że nie wytrzyma w jednym miejscu. Wyszła na boso, na palcach, z dormitorium i cicho po schodach zeszła do Pokoju Wspólnego. Większa przestrzeń, pomyślała, może coś pomoże... Ale to była tylko głupota, ponieważ ona już nigdzie nie czuła się dobrze.
Tęskniła za nim. Czuła, że to właśnie przez to, że jego nie mam obok jej tak podle się czuje. Ale jak miałaby z nim dalej być? Wydawało jej się to niemożliwe po tym wszystkim...
Nie chciała już z nim o niczym rozmawiać...
Nagle zauważyła jakąś sylwetkę siedzącą w fotelu. Nie poruszała się i oddychała miarowo... Chyba spała. Lily na palcach ostrożnie podeszła bliżej. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc.
Był blady, jakby nie spał dobrze od co najmniej kilku dni, a ten sen też nie wydawał się spokojny. Twarz miał niespokojną, a mięśnie napięte. Za oknem świecił księżyc w trzeciej kwadrze... Niedługo pełnia...
Wyglądał pięknie w tym świetle płynącego z księżyca. Oświetlał jego twarz i uwydatniał jeszcze bardziej jego urodę. Lily nie mogła się powstrzymać. Nie wiedziała co jej kazało to zrobić. Może tęsknota za ukochanym...
Wyciągnęła drżącą rękę i pogładziła go po policzku. Drgnął lekko, ale nie obudził się. Westchnął ciężko.  Ona też westchnęła. Łzy znów cisnęły jej się do oczu, a gardło ściskał szloch. W jakimś akcie desperacji przysiadła na brzegu fotela i objęła go tak delikatnie jak tylko potrafiła, by go nie zbudzić. Pogładziła go lekko po włosach.
- Dlaczego to się dzieje, powiedz mi... - szepnęła prawie bezgłośnie wtulając nosek w jego włosy.
Brakowało jej jego zapachu. Czuła się naprawdę rozdarta. Z jednej strony odczuła coś na kształt ulgi, gdy znów znalazła się blisko niego. Z drugiej jego bliskość jeszcze bardziej ją bolała. I nie miała zielonego pojęcia co teraz zrobić.
Drgnął w pewnym momencie, na co ona znieruchomiała z walącym sercem. Tylko nie to, pomyślała. Chciała od razu stamtąd uciec, ale trwała tak w obawie, żeby go nie zbudzić, bo może się nie obudził...
- Lily... - szepnął wyciągając do niej rękę i chwytając ją delikatnie za przegub. Ze stłumionym szlochem zerwała się z tego fotela z zamiarem udania się z powrotem do swojego dormitorium, ale nie pozwolił jej, zatrzymał ją.
- Zostaw mnie, proszę... - jęknęła, kiedy przyciągnął ją do siebie. - Nie chcę...
- Lily, to ja cię prosze. Nie widzisz co się dzieje? Pamiętasz co mi obiecałaś? - złapał ją za obydwie ręce i przycisnął sobie do serca. - Że nigdy nie zwątpisz w to, że kocham cię ponad życie, cię nie skrzywdzę! Obiecałaś mi to.
- Ty też mi obiecywałeś... najprzeróżniejsze rzeczy!
- I słowa dotrzymuję! Obudź się, dziewczyno! - potrząsnął nią lekko, a ona załkała.
- Więc powiedz mi w takim razie gdzie byłes, skoro tak uparcie twierdzisz, że mnie nie zdradziłeś. Za każdym razem gdy o to pytam słysze tą samą odpowiedź, mam tego dosyć. - zaczęła się lekko chwiac, nie miała już na to sił. - Prosze cię, powiedz mi prawdę, albo mnie zabij, bo nie zniosę już tego dłużej... - i rozpłakała się na dobre.
Przytulił ją mocno, a ona nie mając już sił z nim walczyć, objęła go w pasie i wtuliła się w niego mocno. Znów poczuła jego zapach. Jego ramiona dawały jej tyle ciepła... Chciała to wszystko odzyskać.
- Lily, cały czas mówię prawdę! Nie zdradziłem cię, NIGDY! Rozumiesz? Uwierz mi w końcu! - przycisnął ją jeszcze mocniej. - Starałem się wykrzesać choć chwilę, by móc ją spędzić z tobą, kiedy musieliśmy rypać nad ksiązkami. Z TOBĄ, Lily, rozumiesz? Z żadną inną dziewczyną. - westchnął, gdy nic nie powiedziała. - Nie potrafię się już ogarnąc bez ciebie. Wcześniej, kiedy wiecznie dawałaś mi kosza jakoś dawałem sobie radę, ale teraz... Dałaś mi szansę, byłaś ze mną... Nie potrafię żyć bez ciebie... Dlaczego tego nie rozumiesz?
Spojrzeli sobie w oczy.
- Powiedz, gdzie wtedy byłeś, James.
- Nie moge. - szepnął zrozpaczony. - To... delikatna sprawa. Czyjś sekret. Nie moge ci go zdradzić.
- Czyjś sekret, tak? - zaczęła się od niego odsuwać. - Skoro to wszystko co mówisz jest prawdą, nie czyjś sekret powinien być dla ciebie wazny tylko JA! Gdyby to co mówisz było prawdą, powiedziałbyś mi gdzie byłeś! Bez względu na wszystko! Nawet czyjś skret! - zaczęła podnosić głos. - Nie ma żadnego sekretu, James. A to co było między nami jest skończone. - odwróciła się i poszła do siebie.
James długo patrzył we klatkę schodową w której zniknęła. Dopóki czyjś cichy głos nie wytrącił go z tego transu.
- Powiedz jej to, James, bo stracisz ją bezpowrotnie. - James spojrzął w stronę, z której dochodził głos.
- Ale...  - zaczął.
- Ona ma rację, James. To ona powinna być dla ciebie najwazniejsza, nie czyjś sekret. - powiedział znów i odwrócił się. James w mroku zobaczył tylko cień oddalającego się Remusa Lupina.
***
James miał nie lada rozterkę. Z jednej strony chciał iść do Lily i wszystko jej wyśpiewać, z najdrobniejszymi szczegółami. Ale z drugiej wiedział, że dziewczyna może zareagować na to bardzo negatywnie.  Nie chciał sprawiać kłopotów przyjacielowi. Ale wszystko wskazywało na to, że jego kumple mają rację. Dopóki jej tego nie powie i nie udowodni jej, że nie ma najmniejszych nawet szans na to, by to co powiedziała jej ta pinda jest prawdą, nie odzyska jej.
Nie chciała już nawet z nim rozmawiał. Doszło nawet do tego, że za którymś razem po prostu walnęła w niego zaklęciem. Nie spodziewał sie tego kompletnie, więc nawet się nie zasłonił. Ona chyba też nie spodziewała się po sobie takiej reakcji, bo od razu do niego podbiegła, ale oprócz tego, że nakrył się nogami nic mu się nie stało. Chciał ją złapać i jeszcze raz porozmawiać, ale znowu mu uciekła.
Siedział teraz w swoim dormitorium, leżąc na swoim łóżku gapił się bezmyślnie w sufit zastanawiając co jeszcze ma zrobić, żeby to jakoś odkręcić. Rozmawiał już z tą... cisnęły mu się na usta różne epitety.
Rozwyła mu się i nie miał już siły na nią wrzeszczeć. Powiedziała, że potraktował ją jak szmate, chciała się zemścić. Najpierw. Ale potem dotarło do niej, że go kocha i w jakiś pokrętny sposób chciała, żeby do niej wrócił, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że to się nie stanie. Błagał ją, żeby poszła do Lily i powiedziała jej prawdę.
- Nawet jeśli bym to zrobiła to i tak mi nie uwierzy.
- Niby dlaczego?!
- Bo pomyśli, że celowo kazałeś mi tak powiedzieć. Ja też jestem dziewczyną i doskonale wiem co ona sobie na to pomyśli. To tylko pogorszy sprawę. - westchnęła. - Powiedz jej gdzie wtedy naprawdę byłes to wtedy ci uwierzy. - i poszła.
James jeszcze przez moment stał w tamtym miejscu, ale i tak nie miał żadnego pomysłu na to by to wszystko wyjasnić. Wrócił więc do dormitorium i od tamtej pory leżał tak na łóżku gapiąc się w sufit.
To wszystko strasznie mu ciążyło. Nie zrobił nic, a spotkała go jakaś kara boska. Chyba za stare grzechy.
Przyjaciele też wciąz mu powtarzali żeby jej to powiedział. Żaden z nich nie miał nawet najmniejszych obiekcji co do tego, że ona powinna się o tym dowiedzieć.
- Powinna dowiedzieć sie o tym od razu jak tylko zostaliście parą. Nie było teraz tych całych jajec. - burknął Black któregoś wieczora, kiedy James znów bez słowa leżał tylko na łózku.
- Nie mogłem jej tego powiedzieć. - odezwał się. - Remus nigdy nie trafiłby do Hogwartu, gdyby Dumbledore nie został dyrektorem. Nikt nie miał o tym wiedzieć. My się domyśliliśmy, ale my to my.
- A Lily nie jest ważna? - odezwał się Remus, który zdawał się to przeżywać równie mocno co James. Uważał, że jest po części odpowiedzialny za to co się stało. W końcu jest tym kim jest. - Tyle razy wam mówiłem, żebyście do mnie nie łazili.
- Znowu zaczynasz...
- Będę zaczynał wciąż od nowa! - podniósł głos. Zdarzało mu się to niezwykle rzadko. - Skoro tak ją kochasz, to nie powinno obchodzić cie moje zdanie na temat tego czy chciałbym, żeby wiedziała czy nie! Od razu powinieneś wziąć ją na bok i jej o wszystkim powiedzieć, nie pomijając najmniejszego szczegółu!
Wszyscy westchnęli jak jeden mąż.
- Wiem doskonale jak ludzie reagują na takich jak ja. Ale Lily taka nie jest. Podobno ją znasz, powinieneś też to wiedzieć. - burknął znów.
James wiedział, że jest inna niż wszystkie inne. Ale bał się by to się nie wydało. Nie miał pojęcia co by się mogło wtedy stać. Wolał się nad tym nie zastanawiać.
W końcu jednak postanowił, że powie jej o tym. Problem polegał na tym, że ona nie dawała mu na to najmniejszych szans. Nie miała ochoty z nim rozmawiać ani go widzieć. Jak więc miał jej o tym powiedzieć?
Nie mógł już wytrzymać w sypialni. Wstał i po prostu wyszedł z wierzy. Nie wiedział gdzie chce iść, nie szedł w żadne konkretne miejsce. Nogi same go wiodły przed siebie.
Wiał lekki wiatr. Był grudzień, w nocy spadło trochę śniegu. Nie wziął ze soba nawet kurtki, ale nie było mu  zimno. Potrzebował ochłonąć. Pogoda była do tego idealna.
Szedł powolnym krokiem nigdzie się nie spiesząc. Nie podnosił głowy, kiedy słyszał jakies głosy, nie obchodziły go. Drgnął jednak gdy usłyszał jeden, który dobrze znał.
Gdzieś w pobliżu była Lily. I to nie sama.
Rozejrzał się, ale nic widział. Zaszedł już nad samo jezioro. Słyszał jej głos coraz wyraźniej. Nie wiedział dlaczego chce tam iść i zobaczyć z kim jest i o czym rozmawia. Po prostu... musiał. I koniec.
W końcu ją zobaczył. Ale nie chciał by ona go dostrzegła więc... Na błoniach nie było nikogo więcej, nikogo nie widział. Rozejrzał się jeszcze i chowając się za jakimś głazem zamienił się w jelenia. Powoli wyszedł zza niego patrząc czy nikt się nie pojawił, ale nie. Tak jak przedtem, nie było nikogo.
Ruszył skrajem lasu, kiedy zobaczył jeszcze jedną postać. Otworzył szerzej oczy gdy rozpoznał w nim tego Puchona, który kiedyś próbował mu ją poderwać. Coś go ścisnęło. Wszedł w las trzymając się ich tak blisko by dokładnie ich widzieć i słyszeć, by oni nie zobaczyli jego. Mimo że był zwierzęciem.
Nie wiedział czy Lily zapamiętała tamtego zwierzaka, którego spotkała wcześnie rano na błoniach. Szczerze w to wątpił, ale ostrożności nigdy za wiele.
Chłopak próbował ją pocieszać. Gładził ją po policzku i stał zdecydowanie za blisko. James instynktownie wiedział do czego to zmierza, ale nie ruszał się z miejsca. Z głową tuż przy ziemi obserwował uwaznie całą sytuację.
Kiedy właśnie chłopak pocałował jego ukochaną, a ona go objęła i oddała pocałunek, miał wrażenie, że tak umrze. Nie miałby nawet nic przeciwko temu. Stać i patrzeć na to było gorsze od śmierci, ale nie miał siły się ruszyć.
Jakby wszystkie zmysły oprócz wzroku mu się wyłączyły. Nie wiedział jak nazwać to do czego teraz doszło. Z jednej strony był wściekły, ale nie wiedział czy ma prawo mieć do niej żal. W końcu żyła w fałszywym przeświadczeniu, że ją zdradził. Ale z drugiej... Jak nisko trzeba upaść, żeby odpłacać sie tym samym? gdyby chociaz miał cokolwiek na sumieniu...
Nogi mu się poplątały z tego wszystkiego i obalił się jak kłoda potrząsając zdezorientowany głową z ciężkimi rogami. Chyba usłyszeli harmider w krzakach, bo odskoczyli od siebie i wpatrzyli między drzewa. Być może że go zauważyli. James spojrzał na chłopaka, który bez dwóch zdań go widział.
- Patrz, Lily, jelonek!
Jelonek?! pomyślał James. Miał przemożną ochotę rozpędzić się i wbić rogami w te jego klejnoty aż mu je wgniecie w dupę! Patrzył jednak tylko na niego szeroko otwartymi oczami...
- Już go kiedyś widziałam. - James przeniósł spojrzenie na Lily, która chyba po raz pierwszy od tych kilku tygodni się uśmiechnęła. Ruszyła w jego kierunku, ale on nie chciał mieć z nią teraz kontaktu.
- Uważaj, to dzikie jest! - chłopak chciał ją powstrzymać, ale odepchnęła go.
Potter podźwignął się na nogi, i w kilku podskokach oddalił się od niej na dobre dziesięc metrów. Ktoś kto nie wiedział, że jest animagiem, mógłby powiedzieć, że to niezwykle wyrośnięty samiec. Zwykłe jelenie nie dorastają takich rozmiarów. Był jeszcze raz większy.
Gdy on i reszta dobierali sobie cechy zwierząt, w które chcieli się zamieniać, wiedzieli, że muszą być wielcy i silni, żeby zapanować nad Remusem w czasie przemiany. Dlatego właśnie przedstawiał takie gabaryty.
Lily zaskoczona stanęła w pół kroku i popatrzyła na niego.
- Ej, nie bój się, nie uciekaj!
Ja się nie boję, pomyślał znów. Szkoda, że animadzy nie moga mówić ludzkim głosem, stosownie by jej teraz odpowiedział.
- Zostaw tego zwierza, Lily, nie widzisz jaki jest wielki? Kopnięciem mógłby cię zabić!
James spojrzał na niego jak na gówno. Dosłownie. Nie wiedział, czy chłopak poczuł coś dziwnego, ale zatrzymał się gapiąc się na niego z nieokreślonym wyrazem twarzy.
- On się tak jakoś dziwnie... patrzy...
- Nic ci nie zrobi. - odezwała się Lily znów robią kilka kroków. Tobie napewno nie, ale jego chętnie bym stratował, pomyślał ze złością patrząc jak powoli do niego podchodzi.
- Nie pamiętasz mnie? - przykucnęła obok niego. Wyciągnęła rękę by go pogłaskać. Prychnął ostrzegawczo, ale się nie zawahała. Chłopak natomiast skrzywił się lekko obserwując tą scenę. - Wtedy byłeś wesoły...
- Widziałaś już tego zwierza? - zapytał tamten. Lily zdawała się zapomniec już o jego obecności bo wzdrygnęła się lekko patrząc na niego.
- Tak. - odpowiedziała tylko.
- I?
- I nic. A co miało być? - spojrzała na niego znowu.
- Nie wiem. On jest jakiś dziwny... Tak się nie zachowują zwierzęta w lesie. Co najmniej jakby wiedział o czym rozmawiamy. - bo wiem, kretynie, pomyślał znów sobie. Ale ty nie wiesz kim JA jestem i to jest w tym najlepsze, bęcwale, dodał sobie po chwili.
Lily głaskała go przez chwilę, po czym sam się odsunął z zamiarem ucieczki w las.
- Hej, nie uciekaj!
Spojrzał na nią tylko zbolałym wzrokiem i pobiegł w ciemności. Był pewien, że za nim nie pójdzie. Mylił się.
- Ej, no co ty robisz?! Nam nie wolno wchodzić do tego lasu! LILY!
- Wracaj do szkoły jak się boisz! - krzyknęła do niego i pobiegła za nim. Uparta jak osioł, pomyślał. Nie wiedział jak ma się od niej uwolnić.
Biegł bardzo szybko co chwilę oglądając się ale jakimś cudem nie znikała mu z oczu. Będzie musiał potem jakoś ją stąd wyprowadzić, bo się zgubi. On znał las bardzo dobrze, ona wcale.
Nie zauważył wystającego korzenia i wyrżnął się jak długi. Coś oplotło się wokół jego przedniej lewej nogi, szarpał lekko za nią, ale nie mógł się uwolnić. Konar wciął mu się w skórę. Miał wyczulony węch, poczuł delikatny zapach krwi. No pięknie, pomyślał.
Za sobą usłyszał kroki i już nawet niespecjalnie się odwracał. Wiedział, że to ona. Normalnie, przybrałby normalną postać i sam sie uwolnił, ale teraz nie mógł sobie na to pozwolić. Lily jednak była bardzo skora do pomocy.
Delikatnie uwolniła jego kończynę ze splątanych korzeni. Stanął na własnych nogach próbując je, a ona w tej chwili jęknęła cicho. Spojrzał na nią.
- Zraniłes się... - chyba chciała mu jakoś pomóc, ale nie zamierzał dłużej tam siedzieć. Chciał być sam tak szybko jak to tylko możliwe. Z dala od wszystkich. Ale zaszli już w głuszę. Był pewny, że ona sama by stąd nie wyszła.
Być może przeraziła się gdy tak nagle zniknął. Schował się całkiem nie daleko, ale wiedział, że jej oczy nie moga go dostrzec. Obszedł ją powoli dookoła i przybrał swoją ludzką postać, po czym zebrał w sobie całą resztę sił i samo kontroli po czym niby przypadkiem wyszedł zza drzew i stanął rzekomo zdziwiony jej widokiem.
Okręciła się w miejscu.
- James?
- Nie posiadam brata bliźniaka. - powiedział dość cicho. Dziękował za to że jest tak ciemno i ona nie widzi wyraźnie jego twarzy. - Co tu robisz?
- To samo pytanie moge zadac tobie.
- Spaceruję. - odrzekł wymijająco. - A ty?
- Goniłam jelenia. - powiedziała. Sposób w jaki to powiedziała, mówił mu, że na pewno się zarumieniła. Zabrzmiało to dość dziwnie.
- Ganiłaś jelenia. Aha.
- Widziałes jakiegoś jelenia?
- Nie. - odpowiedział natychmiast.
- Wyprowadzisz mnie stąd? - zapytała z nadzieją. Las chyba w końcu zaczął ją przerażać.
- Jasne. - odpowiedział cicho i pokazał jej żeby szła za nim.
Po kilku minutach przez korony drze zaczęło przeświecać światło. James popatrzył na gałęzie, które szelściły. Gdzie nie gdzie latały ptaki.
- Co ci się stało w rękę? - usłyszał nagle. Złapała go za lewę ramię i podciągnęła rękaw koszuli, który miał dwie małe plamy z krwi.
- Nic mi się nie stało. - zabrał rękę w obawie, że czegoś się domyśli. Boże, pomyślał.
- Jak to nic? Krwawisz...
- Tak się tym przejmujesz? To tylko zadrapanie.
- Rozcięcie.
- Przestań marudzić. - burknął na nią w końcu chowając rękę do kieszeni. Skrzywił się lekko.
- Ten jeleń też się skaleczył w lewą rękę... znaczy nogę. Przednią. - powiedziała znów się rumieniąc.
- Taa. To na pewno byłem ja. - powiedział to specjalnie. Spojrzała na niego z boku. Nic nie powiedziała.
Wyszli w końcu na błonia, w śnieg. Słońce wciąz świeciło. Ale z niego uleciało całe życie. Marzył tylko o tym, żeby z powrotem zaszyć się w swoim łóżku i żeby mu nikt nie przeszkadzał.
- No to cześć. - rzucił tylko i poszedł zostawiając ją na skraju lasu samą, zupełnie zaskoczoną.
Patrzyła na niego jak odchodził. Była pewna, że znowu zacznie ją molestować o chwilę rozmowy, a tu... coś takiego? Cześć, i tyle?
Ale czego się spodziewała, w końcu musiał dać sobie spokój. Przeciez tego chciała. Tylko dlaczego przez to znowu się rozbeczała? Zdała sobie sprawę, że chciała, żeby o nią walczył, choćby do samej śmierci. Ale przecież nie będzie za nią biegał do końca życia... W końcu pewnie pozna jakąś dziewczyna, zakocha się w niej i się ożeni. Będzie dziecko, może dwa, albo nawet trzy... Tylko dlaczego te myśli tak bardzo ją przerażały, że jakaś inna kobieta będzie u jego boku?
Z jednej strony chciała za nim pobiec i wykrzyczeć mu, że go kocha. Zrobiła już nawet jeden krok, ale zatrzymała się znowu. Coś ją blokowało. Nie potrafiła zapomniec, że był z kimś innym. A miał być tylko jej.
***
Kiedy James wszedł do dormitorium nikt nie musiał pytać o nic, wszyscy od razu wiedzieli, że coś się znowu stało, wystarczyło spojrzeć na jego twarz. Ale i tak zapytali.
- Co się dzieje, James? Mów. - Black od razu do niego podszedł. Potter usiadł na łóżku, a raczej osunął się na nie i położył się prosto wbijając wzrok w sufit, ręce splatając na brzuchu i zawzięcie wszystkich ignorując.
- Stary, wyglądasz jak zwłoki w trumnie, gadaj co się stało! - ofuknął go Syriusz stojąc nad nim. Wyglądało to tak jakby naprawdę stał nad czyjąś trumną. Dla kogoś nie wtajemniczonego mogłoby to wyglądać naprawdę smiesznie.
- Nie ma o czym mówić. - mruknął nawet na niego nie patrząc.
- Jak to nie ma? O czym ty gadasz? Masz nam powiedzieć co się stało, bo nie dam ci żyć! - fuknął znowu Black wciąż nad nim stercząc.
- Po prostu. - mruknął znowu Potter.
- James - do akcji włączył się Lupin. Podszedł powoli do jego łóżka i usiadł na nim patrząc na przyjaciela, który był blady jak mleko. - Nigdy nie widzieliśmy cie w takim stanie, odwdzięcz się nam za naszą przyjaźń i powiedz co się stało.
Przez jakiś czas w dormitorium panowała cisza niczym nie zmącona. James wciąz leżał na łóżku, a reszta wciąż na niego patrzyła. W końcu się odezwał.
- Tego się już nie da odkręcić. Nie wiem za jakie grzechy. Cholera to wie. Ale nie już o czym rozmawiać. Chcę już tylko zapomnieć.
Ta wypowiedź chyba ich nieco przeraziła, bo popatrzyli po sobie a potem znów na niego.
- O czym chcesz zapomnieć, James? - zapytał Black przyglądając się mu ze zmarszczonym czołem.
- O Evans. - Syriusz podniósł wysoko brwi do góry. Zadziwiło go nie tylko samo wyznanie, ale i fakt, że James znowu zaczął się o niej wyrażać po nazwisku.
- To teraz już nie ma 'Lily"? Teraz jest znowu 'Evans"? - zapytał.
Wzruszył ramionami.
- Teraz to już wszystko jedno, Łapo.
Twarz Blacka na początku nie wyrażała niczego. Po czym przybrała odcień wiśni i cały się nadął.
- Potter, debilu, masz powiedzieć nam co się stało! Tak, żebyśmy to zrozumieli! My jesteśmy inteligentnymi ludźmi, ale ty masz rzadki talent robienia z nas odmóżdżonych gumohłonów! - wydarł się na niego.
Przez cały miesiąc oglądał najlepszego przyjaciela, który był tylko cieniem samego siebie. Teraz wyglądał już jak duch. Miał tego dosyć.
Potter spojrzał na niego, po czym westchnął i ruszył się w końcu. Podniósł się i usiadł na łóżku po turecku.
- A co mam ci powiedzieć, no... - odezwał się cicho. - Nie mogłem tu już wysiedzieć i wyszedłem na błonia. Zawędrowałem pod Zakazany Las i usłyszałem głos Lily...
- Co mówiła? - zapytał Black. Potter westchnął.
- Nie wiem, byłem jeszcze zbyt daleko, by zrozumieć. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że nie jest tam sama tylko... - prychnął. - Z tym Puchonem, który kiedyś smalił do niej cholewki.
- Ten dureń? Co ona tam z nim robiłą?! - podchwycił natychmiast Black.
- On... chyba próbował wykorzystać okazję, że się rozstaliśmy. - mruknał James patrząc w okno. - Pocałował ją, a on odwzajemniła. A ja na to patrzyłem. - wzruszył ramionami.
Nastałą chwila ciszy.
- To już zaszło za daleko. Stanowczo. - powiedział Syriusz patrząc na przyjaciela.
- Istotnie. - usłyszeli głos Remusa Lupina. Wstał nagle i ruszył w kierunku wyjścia. - Nie długo wrócę. - powiedział tylko i już go nie było. Potter i Black spojrzeli na siebie.
- Nie widzieli cię?
- Nie. Z resztą byłem tam pod postacią jelenia. - znów wzruszył ramionami. - Staram się zrozumieć. Że przecież to jeden wielki galimatias, i wszyscy już się w nim utopiliśmy, ale... to i tak boli. - najlepszym dowodem na to były oczy James. Zawsze było w nich pełno blasku i głupkowatej radości. Teraz były puste, pozbawione jakichkolwiek iskierek. - Nie mam już sił, żeby błagać ją, żeby mnie wysłuchała.
- No chyba się nie poddasz, chłopie? To kobieta twojego życia, chcesz odpuścić od tak? - powiedział Black siadając jak poprzednio Remus i patrząc na niego wielkimi oczami. James popatrzył na niego.
- Ile moge ją błagać? Chciałem jej wszystko powiedzieć. O Remusie, animagii i o tym gdzie wtedy byłem. Nie dała mi nawet trzydziestu sekund... Co ja mogę w takim razie?
Obaj chłopcy nic już nie powiedzieli. James chciałby tak po prostu wymazać to wszystko z pamięci. Albo w jakiś sposób wyłączyć odczuwanie jakichkolwiek emocji. Nawet dyrektor zauważył jego nienormalne zachowanie.
- Zamykanie na dnie własnego serca wszystkich uczuć nie prowadzi do niczego dobrego, panie Potter. Wiem doskonale, że przeżywanie bólu jest o wiele trudniejsze niż zdławianie go przez nawał obowiązków, które co rusz sobie sami wynajdujemy, ale z całą pewnością jest o wiele lepsze. Kiedyś po tych emocjach pozostanie już tylko ślad, ale my sami będziemy przez to silniejsi. - spojrzał wtedy na niego znad tych swoich okularów i poszedł.
James doskonale rozumiał to co mu powiedział jego dyrektor. Ale nie wiedział czy chce jeszcze cokolwiek czuć w swoim życiu.
Tymczasem Remus pruł korytarzami prosto do biblioteki. Nie wiedział czy ją tam znajdzie, ale podejrzewał, że obrał właściwą droge. Pewnie siedzi teraz i stara się zając sobie czymś myśli.
Wszedł do środka ogromnej biblioteki i zaczął krążyć pośród regałów szukając znajomej rudej głowy. W końcu ją odnalazł. Podszedł do niej bezceremonialnie zaczynając od razu bez żadnych ogródek.
- Lily, muszę z tobą porozmawiać. - powiedział od razu jak tylko do niej podszedł. Spojrzała na niego z uśmiechem, ale widząc, że jemu absolutnie nie jest do śmiechu przestała się uśmiechać.
- A co się stało?
- Przyjdź na korytarz na trzecim piętrze godzinę przed patrolem, pogadamy. - odwrócił się i odszedł pozostawiając ją z szokiem wymalowanym na twarzy.

czwartek, 17 grudnia 2015

Rozdzial 10. Byla Pottera.

W końcu. :D Pojawia się element drastyczny, ale długo on nie potrwa, mam nadzieję, że będzie ciekawie. Prosze o komentarze, jak podobała się notka po tym długim czasie nieobecności. :)

- Przestań... - zachichotała odpychając go, choć nie wkładała w to należycie dużo stanowczości. Chłopak zaśmiał sie cicho i znów zaatakował jej usta swoimi. Zaśmiała się i odsunęła się znów, choć już bardziej chyba nie mogła. - Ej! - odwróciła się od niego tak jak tylko dała rade, ale on znów wpił się w jej usta. Miał niezwykły dar odnajdywania tego czego akurat w swoim mniemaniu potrzebował. - On tu w każdej chwili może wejść! - szepnęła znów mając nadzieję, że to choć trochę ostudzi jego zapały. Chłopak jednak zdawał się całkowicie nie przejmować tą perspektywą. Najzwyczajniej w świecie znów ją pocałował.
- No i co z tego? - zapytał obojętnie po czym zaatakował kolejnymi pocałunkami jej skórę na szyi. Westchnęła, ale znów go odsunęła. - No nie mów, że aż tak się tym przejmujesz. - spojrzeli sobie w oczy. Przez chwilę patrzyła w jego tęczówki starając się zrobić poważną minę, ale jego palce, które właśnie wkradały się po jej bluzkę trochę jej to utrudniały.
- Przejmuję się, bo nie chcę go ranić.
Chłopak roześmiał się bezgłośnie.
- Jesteś całkowicie pozbawiony uczuć! - trzepnęła go w ramię, ale nie była pewna czy w ogóle to poczuł. Zacmokał.
- Gdybyś naprawdę mnie za takiego uważała, nie byłabyś ze mną, tutaj, w tej pustej klasie... Tylko ty i ja... - wymruczał jej do ucha, po czym skubnął je lekko. Znów westchnęła czując jak ciarki biegają jej po plecach. Działał na nią niesamowicie. Nagle pomyślała, że jeśli naprawdę tego nie przerwą, stanie się coś wielkiego. Tylko jakoś dziwnie jej to nie przeszkadzało...
- Gdybyś taki właśnie był, nie miałbyś u mnie najmniejszych szans! - poprawiła go. Wyszczerzył się znów.
- No właśnie. - szepnął i znów ją pocałował.
- Ale on naprawdę może tu wejść. Jest na korytarzu! - wyszeptała mu do ucha, gdyż znów zajął się jej szyją.
- Aż tak ci na nim zależy? - westchnął prostując się.
- Nie na nim! - żachnęła się. - To znaczy, kiedyś był moim przyjacielem... Nie chcę go ranić.
Popatrzeli na siebie. Po czym chłopak uśmiechnął się tajemniczo.
- Co? - zapytała przyglądając mu się uwaznie. - Znam ten uśmiech, Potter! - zdzieliła go po głowie.
- Lily, kochanie moje, jeśli akurat to miejsce ci nie odpowiada, możemy przenieść się w inne. - wymruczał, po czym znów po raz kolejny przyssał się do jej szyi.
Nie mogła pozostać na to obojętna. Nie kiedy tak zmysłowo całował jej szyję. Westchneła cichutko, tak cicho jak tylko mogła. Ale nie mogła powstrzymać się przed tym, by nie ścisnąc go za te silne ramiona.
Zaszyli się tam oboje zaraz po kolacji i początkowo nie mieli zamiaru stamtąd wychodzić aż do ciszy nocnej. Przez cały tydzień nie mieli nawet chwili dla siebie. Lekcje stawały się coraz trudniejsze i coraz mnie czasu było by go spędzać razem. Ale teraz był piątek i Lily stanowczo postanowiła odrobić zaległości. W pieszczotach ze swoim chłopakiem. Zaraz po kolacji porwała go za rękę i poprowadziła w zupełnie innym kierunku niż wszyscy szli. Chyba umawiał się na coś z chłopaka bo Black krzyknął "Gdzie?!', ale ona pokazała mu tylko język i poprowadziła Jamesa do jednej z pustych klas. Tam oparła się o pierwszą lepszą ławkę i pociągnęła go na siebie całując tak mocno, że aż zaparło mu dech.
Potter natychmiast zapomniał o tym o czym wcześniej rozmawiał z przyjaciółmi. Jego myśli bez reszty pochłonęły te cudowne usta.
I tak było do momentu, gdy usłyszeli, że ktoś kręci się po korytarzu. Po chwili rozpoznali po głosie, że to Snape. James miał ochotę wyjsć i zabić go za to, że się tu przywłuczył, ale co miał zrobić? Pozostawało mu tylko zamykanie ust Evans, gdy ta wierzgała się w obawie, że Ślizgon tam wejdzie i ich zobaczy.
Wiedziała, że był w niej zakochany i nie chciała mu dokładać cierpienia. Ale z drugiej strony chyba nie musi podporządkowywać pod niego swojego życia? Dlatego teraz z ciekawością słuchała propozycji swojego ukochanego.
- No, możemy przenieśc się na siódme piętro. NIe tylko na kilka godzin. - dodał z tym swoim uśmieszkiem odpinając guziczek jej bluzki.
Poczuła jak oblewa ją gorąco. Na pewno była juz purpurowa na twarzy, świadczył o tym jego triumfalny wzrok. Uśmiechnęła się zalotnie, ale nie wiedziała czy do końca ma to rozumiec tak jak zrozumiała.
- Czy ty chcesz mnie uwieść? - zapytała nieco zaczepnie patrząc na niego z uśmiechem.
- Hm, pomyślmy... - udał, że się ciężko nad czymś zastanawia. Szturchneła go w odpowiedzi między żebra. - No co? - zasmiał się.
- Ty dobrze wiesz co. Nie dam ci się wykorzystać! - powiedziała udając skrajnie oburzoną, po czym wybuchnęła śmiechem opierając głowę na jego piersi. On sam też parsknął smiechem.
- Nie będę musiał cię długo namawiać, kwiatuszku. - wymruczał jej do uszka po czym znów zajął się jej szyjką.
- Rozmawialiśmy już o tym, James... - westchnęła mimo wszystko i objęła go w pasie gładząc plecy.
- Wiem... - szepnął. - Podałaś mi milion powodów by do niczego nie doszło, a każdy z nich jest bez sensu... i myślę, że doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, kochanie...
Lily westchnęła. Oczywiśćie, że zdawała sobie z tego sprawę. Pragnęła go, ale bała się. Nie tego, że ją potem zostawi. Bała się, bo to był duży krok do przodu. Jakaś zmiana w jej życiu. Powazna zmiana.
- Dla ciebie to takie proste... - mruknęła tuląc go do ciebie.
- Dlaczego tak uważasz? - odpowiedział nadal dopieszczając jej szyję.
- Miałeś już tyle dziewczyn, pewnie z połową z nich wylądowałeś w łóżku, a ja...
- Nie spałem z żadną. Nigdy.
To sprawił, że Lily odsunęła się i szeroko otwartymi oczami spojrzała na Jamesa.
- CO?
Uśmiechnął się.
- No co? Zaskoczona?
- Bardzo.
- No co ty! - parsknął śmiechem. - Myślałaś, że je wszystkie...?
- Byłam raczej przekonana, że masz to już za sobą.
- Tylko dla tego, że miałem kilka dziewczyn? - wciąz się nabijał. Naburmuszyła się trochę.
- Kilka? James, prosze cię, to była jakaś połowa szkoły. - teraz on otworzył szeroko oczy, po czym wybuchnął śmiechem.
- nie przesadzaj, kochanie! To że miewałem co jakiś czas...
- Co pięc minut.
- ... inną dziewczynę - zaśmiał się. - Nie znaczy, że z każdą z nich wylądowałem w łóżku, jak to uściśliłaś.
- No, ale chodziłes z nimi....
- CHodzić i umawiać się na randki to jedno, a seksić się to zupełnie inna sprawa.
- Proszę, jaki dojrzały. - powiedziała spoglądając na Pottera spod rzęs. Uśmiechnął się zadowolony z siebie.
- Trafiłaś w sedno. Jestem dojrzały. Więc możesz mi zaufać. - pochylił się, ale nie złączył ich ust w pocałunku. Spoglądał jej w oczy.
- Ufam ci, James. Ale to... grubsza sprawa. - zarumieniła się znów. Był to widok, który zawsze rozczulał Jamesa. Kochał te rumieńce, tak samo jak ją.
- Grubsza sprawa, móisz? - zachichotał. - Pomogę ci się pozbyć wszelkich wątpliwości...
- O nie! - jęknęła, kiedy  jego dłonie nagle znalazły się pod materiałem jej bluski i zaczęły pieścić jej plecy, talię i brzuszek. Nie potrafiła jednak go odsunąć. Było jej zdecydowanie zbyt dobrze w tym momencie.
Nie wiadomo kiedy posadził ją na tej ławce, przy której do tej pory stali i usadowił się między jej nogami, a ona oplotła nimi jego biodra. Sama nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Kiedy się w tym wszystkim zorientowała, jej bluska była już do połowy rozpięta, a usta Jamesa już zwiedzały tamte ciekawe okolice...
- James, nicponiu! - jęknęła czując jego język na dekolcie. Zaśmiał się tylko. Jego ciepły oddech owionął jej piersi, co spowodowało kolejne dreszcze. Wplotła place w jego włosy. Czuła się coraz bardziej bezbronna w stosunku do niego.
Nie był nachalny. Wszystko robił powoli, po trochu, przyzwyczajając ją do tych nowości. W końcu naprawdę zapomniała o swoich wątpliwościach i z westchnieniem szepnęła, żeby zabrał ją na siódme piętro.
Chłopak oderwał się i bez żadnego głupiego uśmiechu czy dowcipów spojrzał jej głęboko w oczy. Zrozumiał, że jego dziewczyna mówi powaznie i jest tego pewna więc, złapał ją za rękę i porowadził do drzwi. Lily nie zatroszczyła się nawet o to by zasłonić swój dekolt.
Na korytarzach jednak nie było nikogo, kto mógłby ich zobaczyć. Wszyscy siedzieli już w pokojach współnych lub od razu kładli się do łóżek. Jej dłoń spoczywała w delikatnie zaciśniętej dłoni Jamesa, który prowadził ją coraz wyżej, aż stanęli przed gołą ścianą. James spojrzał na swoją ukochaną, i przeszedł trzy razy wzdłuż wyobrażając sobie miejsce, w którym będzie im najlepiej.
Zaraz po tym jak Potter zrobił trzecią rundę, w ścianie ukazały się łądne drzwi. Nie większe niż te, które prowadzą do zwykłych domów. Podał jej rękę, a gdy ją chwyciła oboje przeszli przez nie do środka.
Westchnęła czując rozpalającą zmysły słodką woń, która roznosiła się po całym pomieszczeniu. Był to mały pokoik. Ale bardzo przytulny, w stonowanych barwach. Teraz było w nim ciemno. Był już zmierzch, ale małe świeczki skutecznie rozświtlały i nadawały mu atmosferę.
Lily podeszła powli do sporego łóżka i usiadła na nim gładząc jedną ręką poduszkę. Wciąz czuła cudowny zapach olejku. Po chwili poczuła jednak coś o wiele bardziej zamującego jej zmysły. Dłonie i usta Jamesa na jej ciele. Powoli pozbawiały jej świadomości i poczucia tego gdzie się znajduje. Ale nie tylko tego.
Jego ręce sprawnie uwalniały jej ciało z niepotrzebnych ubrań. Całując się namiętnie opadli razem na miękką pościel cudowną w dotyku i objęli się wzajemnie chcąc znaleźc się jak najbliżej siebie. Lily nie zastanawiałą się jak będzie się czuć rano. Czy będzie tego żałować, czy będzie się wściekać, że się na to zgodziła. Nie żałowała ani jednej chwili teraz, kiedy to się działo, więc jak mogłaby żałowac tego później? Tych wszystkich sensacji w żołądku, kiedy on obdarowywał pocałunkami coraz to nowy skrawek jej ciała?
Był taki delikatny i czuły. Nie bała się już niczego. Zaufała mu zupełnie. Sama zaczęła odwzajemniać pieszczoty, jakimi on ją obdarowywał. Przyjął to z wdzięcznym uśmiechem.
- I jak? - zapytał w pewnym monecie kiedy jedyną barierą między nimi była już tylko jej bielizna, która powoli z niej ściągał.
- Dobrze. - odpowiedziała przeczesując jego włosy palcami. Przymknał oczy i prawie natychmiast przystąpił do ponownego rozpieszczania jej ciała.
Nie było już żadnych tajemnic. Z resztą, widzieli się już wcześniej nago, ale do niczego poważniejszego wtedy między nimi nie doszło. Teraz ręce Jamesa błądziły po jej ciele jak szalone, spragnione jej bliskości, usta pieściły biust i schodziły coraz niżej. Kiedy jego twarz znalazła się pomiędzy jej udami, była pewna, że oszaleje.
To było coś niesamowitego. Zacisnęła ręce na pościeli i cichymi jękami dawała znać mu o swojej przyjemności. Momentami miała wrażenie, że śni. To był bardzo przyjemny sen... któy po chwili okazywał się rzeczywistością.
Jęknęła głośniej prężąc pięknie ciało. Podniósł się i spojrzał w jej zamglone oczy. Westchnęła cicho gładząc go po twarzy opuszkami palców. Jego usta były nabrzmiałe, wyglądały tak kusząco...
Pocałunek był jeszcze bardziej upajający niż zwykle. On już czuł się pijany. A tyle jeszcze przed nimi. Nigdy nie sądził, że to aż tak dojmujące... Ale dobrze wiedział dlaczego tak się czuje. Żadna inna dziewczyna nie byłaby w stanie doprowadzić do tego, że tak by teraz wariował.
Jej dłonie zaczęły błądzić po jego plecach i ramionach zaciskając się nawet na pośladkach. Przyjmował to w uśmiechem obdarowując ją na nowo kolejną dawką pieszczot. Była piękna. Była jego...
***
Wyszli z Pokoju Życzeń dopiero o ósmej dnia następnego. Lily czuła się cudownie odprężona, wszystkie mięśnie były rozluźnione, zero jakiegokolwiek napięcia. Po prostu cudownie. Wciąz stawały jej przed oczami różne sceny ze wspólnej nocy. Jego ciało poruszające się rytmicznie nad nią, ciche sapanie z wysiłku już pod koniec, ręce rozpaczliwie chwytające się jej ciała, i jej imię. JEJ. Myślał o niej i tylko o niej, kiedy w niej dochodził.
A ona zdała sobie sprawę, że nie sprawdziła się żadna z jej wszystkich obaw. Nie czuła absolutnie żadnego bólu, dyskomfortu ani niczego innego negatywnego. Czuła się kochana i pożądana. To wystarczyło by całkowicie się rozluźniła i oddała jemu. Bez reszty.
Wciąz czuła na sobie jego usta, jak szeptał jej między nimi jak bardzo ją kocha. Że nigdy jej nie opuści. Wciąz czułą go w sobie... I czuła, że te wrażenie jeszcze długo jej nie opuszczą. Była szczęśliwa, że spędziła z nim ta noc. Właśnie z nim. Że nie stchórzyła.
Sama przeżyła najwspanialszą rozkosz w życiu. Zrobili to tylko raz, ale nie potrzeba było nic więcej. Oboje byli pewnie miłości tego drugiego i ta świadomość wystarczyła. Lily była pewna, że to była najwspanialsza noc w jej życiu.
Trzymając się za ręce weszli do Wielkiej Sali na śniadanie. Była sobota, ludzi było mało, gdyż większość wolała pospać sobie dłużej, ale oni byli zbyt podekscytowani tym co się stało by spać. Usiedli z dala od innych i tylko w swoim towarzystwie zjedli sniadanie.
Nie mieli jednak przy tym większej sposobności by porozmawiać o tym co przeżyli. Poszli więc na spacer nad jezioro by nikt im nie przeszkadzał.
Lily myślała tylko o tym co stało się w nocy. Zapomniała kompletnie, że przeciez nie wróciłą na noc do dormitorium i że dziewczyny na pewno umierają z niepokoju... Uśmiechnęła się na ta myśl. Kiedy powie im dlaczego się, nie pojawiła, od razu jej wybaczą. To była taka spontaniczna decyzja...
 - Kocham cię. - powiedział nagle porywając ją w objęcia. Uśmiechneła się delikatnie, Tak jak uśmiechała się do niego w nocy.
- Ja ciebie też. - wyszeptała obejmując go za szyję i całując czule, dając mu tym do zrozumienia jaka jest szczęśliwa.
- Mam nadzieję, że pomogłem ci wyzbyć wszystkich uprzedzeń i wątpliwości. - wymruczał stykając się z nią czołem. Patrzyli sobie w oczy.
- Oczywiście. - przyznała. - Wszystkich. Bez wyjątku. - uśmiechnał się wciąz patrząc jej w oczy.
- Mógłbym cię teraz tulić bez przerwy. Mimo wszystko sam nie moge uwierzyć, że to się stało. - zaśmiał się w sposób, w któy tylko on potrafił się śmiać. Lily też się uśmiechneła.
- Seks bez ślubu, James. - poruszyła zabawnie brewkami. - Będziemy się smażyć w piekle. - zaśmiała się, James natomiast parsknął smiechem.
- Oj tam. - puścił jej oczko. - Nie bierze się kota w worku. - wyszczerzył się szeroko. Nie mogła nie parsknąć śmiechem.
- Jesteś niemożliwy.
- Tak jak ty.
- Ja? - uniosła brwi do góry patrząc na niego.
- No. Pewnie nie jesteś tego świadoma, ale... twoje błagania o więcej były wymowne. - uśmiechnął się triumfalnie widząc jej purpurowe rumieńce.
- Och ty! Teraz będziesz to wykorzystywał przeciwko mnie?
- Ależ oczywiście, że tak! - zarechotał po czym pocałował ją zachłannie.
- Nie mogłam marzyć o niczym lepszym. Byłes wspaniały. - wyszpetała w końcu kiedy się od niej oderwał. Zobaczyła najcudowniejszy uśmiech na świcie.
- Cieszę się. Naprawdę. - wyszpetał w odpowiedzi przymykając oczy. - Obiecaj mi coś. - powiedział nagle znów spoglądając jej w oczy.
- Co tylko chcesz.
- Że cokolwiek się stanie... nigdy nie zwątpisz w to, że kocham cię ponad życie. Swoje życie.
Te słowa były trochę dziwne, ale Lily zbyt przepełniona euforią nie zwróciął na to większej uwagi.
- Nigdy nie zwątpię, przysięgam. - odpowiedziała patrząc mu w oczy.
- Że zawsze będziesz o tym pamiętać. Że nigdy bym cię nie oszukał, nie zdradził ani nie zrobił niczego celowo co mogłoby cię w jakiś sposób zranić.
- Obiecuję.
- Że zrobię wszystko by cię chronić. Nawet jeśli musiałbym sam sobie wyrwać serce z piersi. - Lily patrzyła jak urzeczona w jego oczy.
- Obiecuję. - szepnęła, po czym on wpił się w jej usta co najmniej jakby była lekarstwem ja jakąs śmiertelną chorobę.
- Kocham cię. Zawsze będę cię kochał.
Sam nie wiedział skąd mu się to tak nagle wzięło. Te wyznania i obietnice. Po prostu czuł, że musi jej to wszystko powiedziec, właśnie teraz, po tym co sie między nimi wydarzyło.
- Ja też będę cię kochać. Do samej śmierci. - szepnęła tuląc go mocno. Jego zapach wrył jej się w pamięć. Była pewna, że teraz rozpoznałaby go na końcu świata nawet po całych wiekach.
Odsunął się z uśmiechem by na nią spojrzeć.
- Pobierzemy się, więc nie będziesz miała wyboru. - zaśmiał się z jej miny. Po chwili sama też się uśmiechnęła.
- No w sumie masz rację. - powiedziała cmokając go w czubek nosa. - Ale chyba musimy już wracać. - zauwazyła.
- Dlaczego?
- Bo nie wróciliśmy na noc do swoich łóżek. Pewnie razem siedzą i wypatrując nas na wszelkie możliwe sposoby.
- Wiedzą, że nic nam nie jest. - powiedział z całą pewnośćią.
- James, nie było nas całą noc, rano tez się z nimi nie widzieliśmy.
- My ich nie widzieliśmy, ale oni nas z całą pewnościę. - powiedział tajemniczo się uśmiechjąc.
- Co to ma niby znaczyć?
- Och Lily. - westchnął z Uśmiechem. - Masz naprawdę bardzo zdolnego chłopaka. Jakieś... dwa lata temu narysowaliśmy mapę, na której widnieje cały zamek Hogwart i tereny do niego przylegające. Rzucilismy na ten skrawek pergaminu zaklęcie, które ujawnia nam każdego kto znajduje się na terenie szkoły. Jego dokładne położenie w danej chwili. Jestem całkowicie pewny, że Syriusz i reszta właśnie teraz wpatrują się w dwie małe kropeczki opatrzone naszymi imionami i nazwiskami.
Lily była pod niemałym zaskoczeniem ale i jej spojrzenie wyrażało podziw.
- No proszę, naprawdę jestes zdolny. - zaśmiała się kiedy wyprostował się dumny. - Ale wracajmy już naprawde.
- No dobrze dobrze. - spojrzał na nią chwytając jej rękę i idąc w stronę zamku. - Dobrze wiem, że chcesz zdać całą relacje Dorcas i reszcie.
- JA?! - spojrzała na niego wielkimi oczami. - Owszem... Będę do tego zmuszona, bo Dorcas nie da mi zyć. - zaśmiał się w głos z jej słów. - Nie śmiej się, bo Black z ciebie też wszystko wyciągnie.
Przestał się śmiac. Bo wiedział, że tak będzie w istocie.
***
- Wyjaśnisz, co się z tobą działo w nocy? - zapytał Black od progu, gdy tylko wszedł do dormitorium. - Peter obudził się w nocy i zrobił raban, bo ciebie nie ma w łóżku!
James roześmiał się głośno patrząc na Glizdogona, który z naburmuszoną miną siedział na łóżku i ostentacyjnie udawał, że oprócz niego w tym pomieszczeniu nie ma absolutnie nikogo.
- No i z czego się śmiejesz? Evans też nie było w swoim łóżku. - zauważył mrużąc oczy Syriusz Black. Potter tylko jeszcze bardziej się wyszczerzył.
- A gdzie mogliśmy być, co? - zapytał w końcu siadając na swoim łózku i grzebiąc w szafce nocnej obok.
- Domyślać to my się domyślamy. Ty masz nam to powiedzieć. - James spojrzał na najlepszego kumpla. Gęba śmiała mu się jakby co najmniej wygrał milion. - Ze szczegółami! - dodał szybko.
Wtem z hukiem otworzyły się drzwi i do środka wpadła Dorcas, a za nią reszta dziewczyn. Miny miały obrażone, ale najwidoczniej chęć skonfrontowania ich z tym co przed chwilą powiedziała im Lily była silniejsza. - Oo, Dorcas! Jak miło cię widzieć! Znowu! - wycharczał Black dając tym do zrozumienia, że nie dawała im żyć.
- Zamknij się, kundlu! - warknęła. Z założonymi rękami stanęła na środku pokoju i popatrzyła po wszystkich. - To prawda? - zapytała w końcu patrząc na Jamesa wielkimi oczami. Widać ciekawość wzięła górę nad irytacją.
- Już im wszystko wyśpiewałaś? - zamruczał Potter łapiąc Lily za rękę i przyciągając ją do siebie.
- Musiałam. Nawet sobie nie wyobrażasz w jaką paranoję wpadły. - parsknęła śmiechem.
- No, tu się z tobą zgodzę, Evans. - mruknął Black siadając na swoim łóżku i patrząc na Dorcas. Nadęła się lekko, po czym wybuchneła;
- NO CO!
- Jajco. - zarechotał. - Musielibyście ją słyszeć wcześnie rano... Co ja mówie! Już w nocy tu wpadła. O 2. Co najmniej jakby Lordi - Voldi miał was porwać. Chyba do kosza na śmiecie. - prychnął znów.
Dorcas o mało co para z uszu nie poszła.
- Kochani, przestańcie. - odezwał się w końcu Lupin. Uśmiechał się jak zwykle znad swojej książki.
***
Cudowny nastrój nie trwał jednak długo.
Weekend szybko się skończył i trzeba było znów wrócić do książek. James powstrzymywał narzekania, ale jego mina w poniedziałkowy poranek wyrażała wszystko dostatecznie. Za to Black sobie nie szczędził.
- Jasna cholera, pogłupieli, ile my mamy zajęc dzisiaj! Na co najmniej połowie z nich dowalą nam multum prac domowych, jestem ciekawy czy zastanawiają się w ogóle czy my jesteśmy fizycznie w stanie je wszystkie odrobić!
Nie zauważył jednak, że akurat za nim stanęła profesor McGonagall.
- Proponuję panu ustalić sobie harmonogram zajęć, panie Black. Naukę i odrabianie lekcji wpisać na pierwszej pozycji, a leserowanie i obijanie się na ostatniej. Marsz do klasy!
Bez słowa poleciał za całą resztą.
Lily nie mogła opanować śmiechu, kiedy zakończyła się lekcja eliksirów i zobaczyła jego nadąsaną minę.
- No i z czego się śmiejesz? - burknął. To sprawiło tylko tyle, że zaczęła się śmiać jeszcze bardziej. James tylko parsknął smiechem.
- Trzeba się trochę lepiej rozglądać. Kundlu. - odezwała się Dorcas na koniec dodając złośliwy epitet, który przylgnął do niej od wtedy, gdy truła Blackowi dupę o nieobecność Lily w sypialni przez całą noc.
- Skończ już z tym KUNDLEM! - Potter zarechotał tylko patrząc na niego wymownie. Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy jak bliskie mu jest to określenie.
Następną lekcję mieli transmutację, dwie godziny pod rząd. W połowie pierwszej już mieli dosyć.
McGonagall popatrzyła po nich srogim spojrzeniem znad swoich okularów.
- Co z wami? Dopiero co zaczynamy, a z was już powietrze uszło?
- Pani profesoooor! - zawołał Black prawie, że spod stołu. - Nasze mózgi tego wytrzymują... - i żeby dodać powagi swojej wypowiedzi westchnął ciężko co najmniej jakby nie oddychał przez tydzień.
- Nie jęcz, Black. - rzuciła tylko, ale przez jej twarz przeszedł cień uśmiechu. - Ciężka praca to klucz do sukcesu, jeśli chcecie dobrze zdać OWTM z transmutacji. - teraz przybrała poważną minę. - Tu nie ma drogi na skróty. Nie przewiduję żadnego pobłażania na moich lekcjach. Uświadomiłam was o tym na początku roku. Myślałam, że to jasne? - spojrzała znowu po wszystkim, ale tym razem już nikt się nie odezwał.
- Ona chce nas zatyrać! - jęknął znów Black, kiedy po lekcji szli razem wszyscy korytarzem.
- Masz okres czy co? - zapytała Dorcas. Uwzięła się na niego po prostu. SPojrzał na nią bykiem. - No co? Jęczysz jak stara panna, trujesz nam tyłki, a sam nic nie robisz!
Black fuknął pod nosem coś mało konstruktywnego po czym spojrzał na Pottera.
- Ten twój związek z Evans to dla mnie klątwa! - wszyscy wybałuszyli na niego oczy.
- Niby czemu? - zapytał James przyglądając się mu z lekkim zaskoczeniem.
- Bo gdzie Evans, tam ta małpa! - wskazał na Dorcas, która zaburaczyła się ze złości. - Chodzisz z Evans, a ja czuję się co najmniej tak, jakby chodził z Meadowes! Idealny układ! DZIAD I BABA!
Wszyscy ryknęli śmiechem, nawet Dorcas się uśmiechneła.
- A co wolałbyś układ, facet - facet? - podchwyciła znów by go dręczyć.
- Nie zaczynaj znowu!
- Daj mu już spokój. Zaraz się nam tu zapali. - zaśmiała się Lily idąc obok nich za rękę z Jamesem. Mijali grupę Ślizgonów, wśród których nieodłącznie znajdował się Severus Snape, ale nawet na nich nie spojrzał.
***
- Naprawdę, Potter dostanie po łbie! - burknęła Evans siedząc z Dorcas w bibliotece tego wieczoru. Przyjaciółka spojrzała na nią z uśmiechem.
- Dlaczego?
- Bo wyciągnął mnie na spacer po błoniach wykazując, że świerze powietrze dobrze nam zrobi przed tą stertą zadań domowych! Zgodziłam się tylko na dziesięć minut, a z tych dziesięciu minut zrobiły się dwie godziny! Ciekawe czy zastanawiał się kiedy ja to zdążę zrobić, gamoń jeden!
- Ale ty go kochasz! - zaśmiała się Dorcas opierając się na krześle i szczerząc zęby do koleżanki. Lily spojrzała na nią i mimo woli też się uśmiechnęła.
- Kocham. Ale to nie znaczy, że nie dam mu po głowie.
- A za co? - drgnęły obie, gdy zza regału wyłoniła się postać tegoż właśnie chłopaka, o którym rozmawiały.
- SPływaj stąd, James, bo znowu mnie gdzieś wyciągniesz! - zaczęła się od razu bronić. Roześmiał się siadając obok.
- Nie mam zamiaru cię nigdzie wyciągać, nie bój się. Szukałem cię z innego powodu. - mówiąc to położył jej przed nosem książkę do eliksirów. Lily spojrzała na nią, a potem na swojego chłopaka.
- Jesteś najlepsza w grupie, więc na pewno już to masz. - uśmiechnął się przymilnie.
- NIe dam ci odpisać. - burknęła.
- Dasz, dasz. - zaśmiał się i on i Dorcas.
- Czego nie rozumiesz? - zapytała poddając się.
- Wszystkiego. - skłamał.
- Potter, nie uruchamiaj mnie. - burknęła znowu. - Wyciągnąłeś mnie na błonia na dwie godziny, teraz musze się produkować, żeby z tym wszystkim zdążyć.
- Myślisz, że ja nie? NIe od dzisiaj. - znowu szczerz. - No dobra. Tylko ta reguła, reszte wiem. Ten eliksir wcale nie jest taki trudny... Zrobił bym go w mgnieniu oka, gdybym tylko wiedział, jak potraktować tą regułkę w odniesieniu do tego składnika. - teraz on burknął.
Lily uśmiechneła się tylko. Nie chciało się jej jednak mu tego tłumaczyć. Pogrzebała w torbie i wyciągnęła zapisany już pergamin.
- Masz, kochanie moje. - uśmiechnął się. - Akapit ósmy.
- Dziękuję. - cmoknął ją w policzek. - Tylko nie słowo w słowo! - krzyknęła za nim, a on jej pomachał.
- Pewnie gdzieś tam jest też Black i odmawia przyjścia tutaj, żeby się ze mną nie spotkać, dla tego stąd poszedł. Szkoda. - westchnęła DOrcas. - Chętnie bym się nad tym kundlem trochę poznęcała.
***
Dorcas zmyła się nieco wcześniej niż Lily. Chłopcy pewnie tez już poszli, ale Evans dokańczała jeszcze ostatni akapit wypracowania. Nagle podeszła do niej dziewczyna o ciemnych włosach. Od razu ją poznała. Była dziewczyna Jamesa.
Minę miała nieokreśloną, jakby nad czymś intensywnie myślała. W końcu usiadła naprzeciw niej i powiedziała.
- Muszę ci coś powiedzieć. - Lily była nieco zaskoczona tą wizytą, ale i podejrzliwa.
- Co takiego? Może innym razem, jestem zajęta...
- Na twoim miejscu wolałabym tego nie odkładać i dowiedzieć się od razu.
Teraz Evans już odłożyła pióro.
- Tak? A co takiego masz mi do przekazania?
- Twój chłopak cię zdradza.
Nastała cisza, w czasie której Lily patrzyła na dziewczynę unosząc brwi coraz wyżej. Nawet jeśli... to skąd ONA to wie?
- Coś takiego, naprawdę? - zapytała z ironią wciąz na nią patrząc. Dziewczyna jakby spodziewała się własnie takiego zachowania ze strony Lily Evans uśmiechnęła się tylko smutno.
- Byłam pewna, że nie uwierzysz. Nie mam na to fizycznych dowodów...
- Więc po co z tym do mnie przychodzisz?
- Bo chcę, żebyś wiedziała.
- Dlaczego? - ton Lily był spokojny, ale w środku cała już się spięła. Jesli to prawda...
- Bo nie chcę, żeby ciebie też oszukiwał. - Lily już otwierała usta, ale ciemnowłosa dziewczyna powstrzymała ją. - Zaczekaj. Powiem ci wszystko od początku.
- Słucham. - mruknęła tylko Ruda.
Dziewczyna jakby zbierała się w sobie, a potem powiedziała z niejaką obawą spoglądając na Lily.
- Od jakiegoś czasu... znowu się z nim spotykam. - na te słowa brewki Lily znów podjechały do góry. - Tak. Nie powiedziałabym, że jesteśmy w jakimś związku, ale... nie wiem, można to nazwać romansem... - westchnęła. - Na początku tylko się spotykaliśmy, a było to jakieś... trzy tygodnie temu. Niby nic wielkiego, pocałunki...
Pocałunki? Nic wielkiego? Chyba tylko w jej mniemaniu.... pomyślała Lily. Coś coraz mocniej ściskało ją w brzuchu. Ale to przecież nie może być prawda. Przez ostatnie tygodnie mieli w szkole urwanie głowy... Kiedy on by miał się z nią spotykać? Nie mieli może czasu na przyjemności, ale widywała go bardzo często. W Pokoju Wspólnym, bibliotece... Na korytarzach z Blackiem i resztą... Niby jak...?
- Kłamiesz. - powiedziała tylko patrząc jej intensywnie w oczy. - Nie wiem dlaczego to robisz, ale kłamiesz. Kłamiesz mi prosto w oczy.
Dziewczyna uśmiechnęła się znów. Smutno.
- Wiedziałam, że nie będziesz chciała przyjąc  tego do wiadomości.
- Tak? To po co mi to mówisz?
- Bo powinnaś wiedzieć. Nawet jeśli to ja... ja weszłam między was, to na twoim miejscu chciałabym wiedzieć. Poza tym...
- Co?
- James... On...
- CO?
- On cię kocha... na swój sposób.... ale... Ale nie tak jak wydawało mu się na początku. Powiedział mi to.
Lily doznała lekkiego zawrotu głowy, ale nie przejmowała się tym.
- Tak? Co to niby znaczy... na swój sposób?
- Po prostu... - dziewczyna znó westchnęła. - On nie chce z toba zrywać, ale... jednocześnie chce być ze mną. A tak się nie da.
Popatrzyły sobie w oczy. Lily była już blada.
- I co? Przyszłaś mi to powiedzieć w nadziei, że ja z nim zerwę sama?
- Tak naprawdę to... tak. - przyznała. - Ten trójkąt nie ma racji bytu, a ja... ja go kocham. I wiem, że on też coś do mnie czuje. Nie wiem czy w końcu sam by cię zostawił, ale zanim by to nastąpiło bardzo by cię ukrzywdził, a ja nie chcę...
- Sądzisz, że jeśli to nie trwa tak długo, to moja krzywda jest mniejsza? Na jakiej podstawie tak uważasz?
- Wcale tak nie uważam. - zaprzeczyła.- Uważam, że nie powinien dłużej cię krzywdzić.
- Bredzisz. - Lily nie chciała w to wierzyć. - Niby kiedy on miałby się z tobą spotykać? Nie wychodzi nawet z zamku na dwór. Widzę go niemal bez przerwy, chociaz nie mamy zbyt wiele czasu dla siebie. Wiecznie siedzi z nosem w książce. Kiedy on ma mnie zdradzać, co?
Dziewczyna znó się uśmiechnęła.
- My też nie spędzamy ze sobą duzo czasu. To też są tylko momenty, ale... Ostatnio udało nam się spędzić razem więcej czasu. - spojrzała znacząco na Lily.
- Co masz na myśli?
- Chcę, żebyś to dobrze zrozumiała... - zaczęła. Lily czułą narastająca złość. - Trzy dni temu, w czwartek, słyszałam jak chciałaś się z nim spotkać wieczorem... A on ci powiedział, że nie może, bo musi załatwić pewną ważną sprawę...
- Tak, tak mi powiedział. - przyznała Lily.
- No właśnie. - zamilkła na moment. - Tak naprawdę to nie miał żadnej sprawy, po prostu... Chciał się spotkac ze mną. - znów nastała cisza.
- Mówił, że... że to coś ważnego, że nie może, że chciałby ale nie może... - Lily zaczęła się nieco miotać.
- No tak... - powiedziała cicho tamta. - Spotkał się ze mną w pewnym miejscu, gdzie nikt nam nie przeszkadzał. Kochaliśmy się.
Tego było już za wiele. Lily poczuła, że głowa zaraz jej eksploduje. Patrzyła na dziewczynę i nie wierzyła w jej słowa, po prostu nie wierzyła. Ale... przecież rzeczywiście powiedział jej, że musi gdzies iść i nie może z nią zostać... Spędziła wieczór sama... A on...
- K- kłamiesz... - wyjąkała tracąc nad soba panowanie.
- Nie kłamię. - powiedziała tamta obserwując jej zachowanie. - Mówię ci to, bo on nigdy by ci tego nie powiedział.
Nagle w głowie Lily zabrzmiały pewne słowa, które Potter powiedział jej nad jeziorem tamtego ranka...
"Nigdy bym cię nie zdradził, nie oszukał..."
- Kłamiesz, to nie prawda! - Lily poczułą, że ogarnią ją rozpacz. Zerwała się z miejsca, ale nie wiedziała co ma zrobić, w którą stronę uciec. Nie chciała, żeby to była prawda.
- To jest prawda. Naprawdę mi przykro...
- TOBIE PRZYKRO?! - wydarła się na nią, aż echo jej głosu odbiło się od ścian biblioteki. - Tobie przykro?! - powtórzyła ciszej. - Odebrałaś mi... wszystko... - szepnęła. i nie przejmując się swoimi rzeczami wybiegła z biblioteki.
Nie była w stanie biec długo. Oparła się o jakąś ścianę i osuwając się po niej na podłogę po prostu płakała. Ból rozrywał ją od wewnątrz. Jak on mógł jej to zrobić... Tyle razy mówił, że ją kocha. Po tylu latach dała mu w końcu szansę, przyrzekł jej, że jej nie zmarnuje... Oddała mu wszystko włącznie z sobą. Sponiewierał to wszystko.
Na usta cisnęły jej się najprzeróżniejsze obelgi. Miała ochotę go zabić. Rozerwać. I jednocześnie nie miała siły podnieść się z podłogi.
Obiecywał jej cuda niewidy, mówił, że jest jedyna, że naprawdę ją kocha, że nie jest taka sama jak jej poprzednie, że zawsze chciał tylko jej... A tymczasem okazało się, że jest zupełnie odwrotnie. Że jest kolejną panną, która w końcu i tak dała mu się omotać.
Kiedy przypominała sobie wszystkiego czułe słówka i gesty miała ochotę walić w podłogę. Łzy zalewały jej oczy, nic nie widziała. I nie miała pojęcia ile czasu tam siedziała, aż w końcu podniosła się i chwiejnym krokiem wróciłą do wierzy Gryffindoru.
Kiedy miała wypowiedziec hasło zawahała się. A jeśli on tam będzie? Nie chciała go spotkać, nie chciała go widzieć. Nie chciała go znać...
Jak gdyby los chciał zrobić jej jeszcze bardziej na przekór, w tej chwili przejście otworzyło i wyszedł spod niego on.
Gdy ją zobaczył jak zawsze na jego twarzy zajaśniał uśmiech, ale zaraz przybladł widząc jej zapłakaną twarz.
- Lily, co się... - chciał do niej podejść, złapać i przytulić, ale odsunęła się od niego jak od czegoś obrzydliwego. Patrzyła na niego tak nienawistnie. - Lily, co jest? - zapytał czując nieprzyjemny uścisk w żołądku. Nie miał bladego pojęcia co się mogło stać...
- Nienawidze cię. To się stało. - powiedziała cicho wprawiając go tym w taki szok, że nawet się nie poruszył, kiedy obok niego przeszła i zniknęła w dziurze pod portretem.