poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdzial 5. Omdlenie, nieporozumienie i zaklad.

Było już dawno po śniadaniu, gdy James Potter wyszedł z dormitorium, odświeżony i ubrany w szkolną szatę. Czekali już tylko na Glizda, który zapodział gdzieś swoją czekoladę. Mieli dziś pierwszą lekcję z samego rana z McGonagall, zawsze się denerwował, kiedy miał iść na zajęcia z nią. James i jego dwa pozostali przyjaciele jakoś nie specjalnie się jej bali. Czasami wrzeszczała, to fakt, ale po za tym była naprawdę bardzo fajna.
Wyszli w końcu z Pokoju Wspólnego i ruszyli do klasy transmutacji. Dzisiaj z tego co wiedzieli mieli mieć zajęcia praktyczne. Tak im ostatnio powiedziała McGonagall więc James nastawił się na całą godzinę stania na nogach. Nigdy mu to nie szkodziło więc teraz też się nie martwił.
Kiedy skręcili w korytarz prowadzący do klasy transmutacji, zobaczył, że jego dziewczyna, bo tak już o niej myślał, stoi z przyjaciółkami tyłem do niego i o czymś z nimi zawzięcie rozmawia. Stały na uboczu, z dala od wszystkim. Lily była zarumieniona, opowiadała im o czymś energicznie gestykulując.
Huncwoci zatrzymali się pod przeciwległą ścianą. James nie mógł się powstrzymać i podszedł do nich, nawet tego nie zauważyły. Mógł bez przeszkód spokojnie podsłuchiwać, jak Lily mówi do Dorcas;
- Ja chyba oszalałam, skoro chcę się z nim spotykać...
- A tylko chcesz się z nim spotykać, nic więcej? - zapytała Dorcas i zachichotała. James wytężał uszy. Choć wiedział, że mówią o nim, chciał mieć pewność, że Evans nie robi sobie z niego jaj, a na boku umawia się z kimś innym. Chyba pękłoby mu serce...
- Mm... - zamruczała Lily udając, że się zastanawia nad czymś usilnie. - No może nie tylko spotykać. - powiedziała w końcu. James z szerokim uśmiechem spojrzał na swoich przyjaciół, którzy siedzieli pod ścianą i chichotali w najlepsze patrząc na dziewczyny i Jamesa. Ona nadal nie zdawały sobie sprawy z jego tak bliskiej obecności.
- A no widzisz! Tyle ci kładła do tej głowy, w końcu zrozumiałaś. - szturchnęła lekko Lily łokciem. - Ale w sobotę idziesz z nim do tego Hogsmeade, jak się umówiliście, tak? - zapytała znów. James już wiedział, że ma stabilny grunt pod nogami.
- Tak, tak. - powiedziała Lily i odgarnęła włosy zamaszystym ruchem aż chlasnęły Jamesa w twarz. Zamrugał tylko z uśmiechem nic nie mówiąc. Chciał pozostać nie zauważony jak najdłużej. - Swoją droga jestem ciekawa co on wymyśli.
Już ja się postaram, kochanie, pomyślał natychmiast.
- Potter jest kreatywny, na pewno cię czymś zaskoczy. - stwierdziła Ann bardzo przekonującym głosem. Wszystkie trzy stały odwrócone tyłem do korytarza, a wprost za nimi stał Potter i nie mógł uwierzyć, że jeszcze go nie wyczuły. A może Lily celowo się nie odwracała? No dobra, bez przesady, ale i tak był zadowolony z takiego obrotu sytuacji.
- Już nie mogę się doczekać. - zaśmiała się perliście, tak jak on lubił najbardziej.
- Powiedz mu, że go kochasz, a nie okręcasz wiecznie kota ogonem! - fuknęła nagle na nią Dorcas. James stanął w bez ruchu, nawet Remus, Syriusz i Peter przestali się uśmiechać, bo oni też to usłyszeli. Popatrzeli po sobie a potem wyszczerzyli jednocześnie do Rogacza. On sam też już miał banana na twarzy.
Lily przez tą chwilę nic nie mówiła. Poprawiała przez moment włosy jakby biła się z myślami. Jej policzki znów pokryły się rumieńcami, takimi jakie on uwielbiał.
- Nie moge mu tego powiedzieć. - mruknęła w końcu nieco markotnym głosem. Ann I Dorcas spojrzały na siebie porozumiewawczo. Pewnie właśnie zaczęły planować morderstwo na Lily.
- Ee... Możemy wiedzieć, DLACZEGO? - zapytała Dorcas nieco napastliwym tonem wypowiadając ostatnie słowo. Lily znów odrzuciła włosy chlastając nimi Jamesa po twarzy. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęła. Przez chwilę milczała, a potem nabrała powietrza do płóc i powiedziała takim tonem jakby chodziło o czyjąś śmierć.
- Bo wciąż nie do końca wierzę w jego czyste intencje. - dziewczyny chciały już ją zakrzyczeć, ale ubiegła je. - Ja wiem, że jest wspaniały i wo ogóle, ale czy do wszystkich innych dziewczyn nie wdzięczył się w ten sam sposób? Nie chciałabym, żeby się okazało, że za dwa miesiące stwierdzi, że 'wybacz, kochanie, ale to jednak nie to'. Już wszyscy znają ten schemat. - Dorcas zakryła twarz dłońmi.
- No, masz rację. - powiedziała patrząc na nią przez palce. - Tyle, że od ostatniej dziewczyny, której to powiedział upłynęło, ja wiem? Jakieś... Pół roku? Kobieto, on za chwile sfiksuje! Ty też jeszcze trochę oszalejesz, myślisz, że ja nie słyszę jak wiercisz się w nocy, nie możesz spać?
- To nie dlatego... - zaczęła słabo oponować.
- A dlaczego? No powiedz. - czekała przez chwilę na odpowiedź przyjaciółki, a gdy jej nie uzyskała ciągnęła dalej. - Przestań kierować się stereotypami, które już przeminęły. Sama powiedziałaś, że wydoroślał. I przyznaj się sama przed sobą, że kochasz go jak wariatka to może łatwiej będzie ci powiedzieć to jemu.
James miał w tym momencie mieszane uczucia. Dziewczyna kocha go, ale mu nie wierzy. Co to za ...? Miał ochotę się odezwać, ale znów zaczęła Lily.
- Co ja na to poradzę, że tak czuję? To nie chodzi nawet o to czy mu wierzę czy nie, po prostu... boję się... - już nie wytrzymał i postanowił obwieścić im swoją obecność.
- A gdybym ci powiedział, że dałbym się za ciebie zabić, tu i teraz, uwierzyłabyś w końcu? - wszystkie trzy kwikły wystraszony i jak jeden mąż odwróciły się do niego w wlepiły w niego oczy. Ale on patrzył tylko na Lily. Która była blada jak śmierć i nie wiedziała co powiedzieć. Za nic w świecie nie chciała, żeby on to usłyszał! Przecież chciała z nim być! Chciała!
Chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie z klasy wyszła McGonagall i zaprosiła ich do środka. Potter odwrócił się napięcie i wrócił pod ścianę po swoją torbę i wszedł do sali nie oglądając się na nią. Poczuł się trochę skrzywdzony jej słowami. Chociaż powinien się cieszyć czuł żal. Niech mi kto powie, myślał, jak długo można przekonywać dziewczynę o swojej miłości? Cała wieczność i jeszcze ci czasu nie starczy.
Lily usiadła wraz ze swoimi koleżankami i spojrzała na niego. Nie patrzył na nią, rozmawiał pół głosem z Blackiem, nawet na nią nie zerkając. Pochylali się ku sobie szepcząc. Poczuła nie miły skurcz w żołądku. Będzie musiała z nim porozmawiać i wytłumaczyć mu wszystko.
W końcu odezwała się profesorka i w klasie zaległa cisza.
- Jak mówiłam, dzisiaj zajęcia praktyczne, więc radziłabym od razu poodsuwać krzesła pod ścianę, żeby w razie czego nikt się mi tu nie potłukł. Słyszałeś? - zwróciła się do Glizda. Ten nerwowo pokiwał głową na znak, że rozumie. James i Syriusz uśmiechnęli sie półgębkiem. I tak się obali, przy pierwszej okazji. Nie potrzebne mu do tego krzesło.
- Będziemy transmutować szopy - machnęła krótko różdżką w stronę szafy za nią, która otworzyła się ukazując klatki ze zwierzakami. - w puchary do wina. W drugiej klasie tez już to robiliście, ale każdy  z was miał wtedy do dyspozycji o wiele mniej skomplikowane zwierzę. Szop to już wyższa półka i powiedziawszy szczerze, nie spodziewam się, że komukolwiek uda się to dzisiaj na pierwszej lekcji. Teorię jednak znacie z poprzednich zajęć, więc... Nie powinno być aż tak źle. - dodała spoglądając na pannę Evans. - Potter po rozdawaj klatki.
- Zawsze mnie do czegoś wykorzysta. - mruknął pod nosem i wstał podchodząc do szafy. Wyciągnął różdżkę i stuknął nią w pięć średniej wielkości klatek z szopami i powiedział - Locomotor szopy. - pięć klatek uniosło się, a on nie ruszając się z miejsca po rozsyłał je po klasie. Tak samo rozesłał trzy następne tury i usiadł.
- Brawo, Potter. - mruknęła McGonagall. - Małe rzeczy cechują wielkich czarodziejów, panie Potter. - James uśmiechnął się siadając na swoim miejscu.
- Brawo, Potter! - zaintonował szeptem Black i udał, że klaszcze energicznie w dłonie. James pacnął go w rękę, żeby się uspokoił. Remus tylko się śmiał. Zawsze miał z nimi mnóstwo śmiechu.
- Panie Black, pan pierwszy zademonstruje nam swoje zdolności. - warknęła McGonagall patrząc na niego. Wszyscy powstawali, odsunęli krzesła na stosy pod ścianę. - No, proszę, panie Black.
- No dobra... więc... w puchary do wina, tak? - mruknął zamierzając się różdżką na szopa jakby chciała zadać mu prawy sierpowy.
- Tak, panie Black. - wszyscy wlepili w niego oczy. Syriusz wziął głęboki oddech i wypowiedział formułkę zaklęcia. Machnął przy tym różdżką w bardzo kreślony sposób i łagodnie dźgnął nią szopa. Ten zapiszczał cicho i zaczął się zmieniać po chwili stała przed nim przezroczysta wersja szopa.  - Tak jak mówiłam, nie spodziewałam się, że komuś uda się to za pierwszym razem. Ktoś jeszcze chce spróbować? Panna Meadowes?
Dorcas drgnęła ale nic nie powiedziała i zaczęła swoje. Wszyscy jej się przyglądali kiedy robiła dokładnie to co Black... i dokładnie to samo jej wyszło. Parsknęła śmiechem patrząc na pół widocznego szopa.
w tym samym momencie James i Lily wzięli do rąk swoje różdżki i wykonali nimi takie same ruchy wypowiadając formułkę niemal jednocześnie i dźgnęli nimi swoje szopy. w ciągu trzech sekund przed każdym z nich pojawił się kryształowy w pełni uformowany puchar do wina.
Potter zamrugał nie wierząc własnym oczom. Ale, co tu się dziwić, zawsze był dobry z transmutacji. Lily uśmiechnęła się w końcu, a McGonagal podeszła najpierw do niej a potem do Pottera i obejrzała dokładnie ich puchary.
- No. Ładnie. Bardzo ładnie. Panie Potter, panno Evans, po dwadzieścia punktów dla Gryffindoru, macie się z czego cieszyć, na dodatek ominie was też praca domowa która miałam zamiar dzisiaj wam zadać. Jeśli komuś jeszcze uda się to co Potterowi i Evans również może czuć się śmiało z niej zwolniony. Reszta - esej na temat trasmutacji szopów puchary na czwartek.
Reszta lekcji przebiegła rutynowo, z jednym wyjątkiem rzecz jasna, musiało się coś wydarzyć. Lily i James odczarowali swoje zwierzęta, i powtórzyli swój wyczyn jeszcze kilkukrotnie po czym stali przy swoich stolikach i przyglądali się innym jak próbowali dokonać tego samego.
Remusowi i Syriuszowi też już prawie się to udało, choć Remus był bliższy. Jego puchar był szklany a nie kryształowy. Natomiast kryształowy puchar Blacka piszczał i podskakiwał. Wszyscy się z tego śmiali do rozpuku, sam James o mało co sie nie udusił kiedy puchar Blacka zeskoczył pokracznie ze stolika i w podskokach uciekła w kąt klasy. McGonagall odczarowała szopa jednym machnięciem rózdżki.
I wtedy James poczuł, że kręci mu się w głowie. Zignorował to. Przecież nie poleci z tym do skrzydła szpitalnego. Ale im dłużej stał tym bardziej czuł, jak słabość ogarnia jego ciało. w pewnym momencie musiał przytrzymać się brzegu stolika. Nogi miał jak z waty i lekko mu drżały. Nie wiedział co się dzieje. Pochylił głowę i przymknął oczy głęboko oddychając. Poczuł się trochę lepiej.
Nikt tego nie zauważył, i dobrze, pomyślał z uśmiechem. Ale ulga nie trwałą długo. Po zaledwie chwili znów poczuł zawrót głowy, tym razem o wiele silniejszy. I mdłości. Nabrał głęboko powietrza w płuca by je powstrzymać, inaczej zrzygałby się tu przy wszystkich? A może nie? Przecież nic nie jadł od wczoraj rana, nie miałby czym rzygać...
Remus w końcu zauważył, że z Potterem coś się dzieje.
- James, co jest? - zapytał na tyle głośno, że cała klasa wraz z nauczycielką spojrzała na niego. Poczuł się zakłopotany.
- Nic, nic...
- Jesteś bledszy od śmierci...
- Nic mi nie jest. - powtarzał uparcie trzymając się drżącymi rękami blatu stołu.
- Zaraz zasłabniesz!
- Potter siadaj! - powiedziała ostro McGonagall. Black natychmiast podskoczył po krzesło, ale zanim zdążył mu je podstawić, Jams jak długi runął na ziemię. Remus, który stał tuż obok niego zdążył go pochwycić i położyć na ziemi, bo inaczej rozwaliłby sobie łeb. McGonagall wstała i podeszła do nich szybko. W tym czasie James zdążył się już obudzić, i ze zdziwieniem stwierdził, że leży na podłodze.
- Co się stało? - zapytał rozglądając się i gramoląc na nogi. Już była przy nim Lily która popchnęła go z powrotem na podłogę. Popatrzeli sobie w oczy.
- Zemdlałeś. - powiedziała nieco drżącym głosem. Przestraszyła się. Jak tylko się przewrócił podbiegła do niego, ale McGonagall ją odsunęła.
- Och... - bąknął próbując się podnieść.
- Leż, Potter, przetransportują cię do skrzydła szpitalnego...
- Ale po co, przecież nic się nie stało...
- Stało się Potter, i kładź się ci mówię. Chorujesz na coś?- zapytała trzymając go mocno by się nie podniósł. Ktoś pobiegł już po pielęgniarkę.
- Nie, on nie choruje. - odezwał się Black, który stał nad nim z miną wściekłego rosomaka i rękami założonymi na piersiach. Jeszcze chwila i para poszłaby mu uszami. - On NIE ŻRE. - McGonagall spojrzała na niego marszcząc czoło. - Od wczoraj nic nie jadł, pani profesor. - zreflektował się i wytłumaczył po ludzku. Przeniosła spojrzenie na Pottera.
- No, to nie ma się co dziwić, że się przewróciłeś, Potter. To jakiś kolejny twój genialny pomysł? Czy kaprys? Postanowiłeś żyć samym powietrzem?! Czy widokiem Evans na korytarzu?! - niektórzy zarechotali na te słowa, ale ona była wściekła. On też się uśmiechnął gdy to powiedziała. Ale Lily też nie było do śmiechu.
- Pani profesor, po prostu nie mam apetytu...
- Zaraz ci go przywrócę. - syknęła Lily wbijając w niego swój wzrok. Uśmiechnął się do niej ładnie.
***
James spędził w skrzydle szpitalnym całą resztę dnia. Po części mógł się czuć z siebie zadowolony, bo nie poszedł już na żadne lekcje w tym dniu. McGonagall najpierw go zwymyślała, potem zagroziła mu, że jeśli jeszcze raz wywinie taki numer wyleci z drużyny, a dyrektor odbierze mu plakietkę kapitana. Przeraziło go to trochę i obiecał sobie, że już nigdy nie ominie żadnego posiłku w szkole.
Jego kumple też patrzyli za to na niego krzywo. Peter nie wiele się odzywał, tylko patrzył na niego jakby był jakimś wyjątkowym okazem. Remus wyrażał swoją dezaprobatę minami i spojrzeniami, ale też, tak jak Peter nie mówił nic. Za to Black tak mu suszył głowę, że po raz pierwszy w życiu James miał go dosyć.
- Łapa, weź daj już sobie na wstrzymanie! Przecież nic takiego się nie stało! Każdemu może się zdarzyć.
- Tak, tylko, że nikt o zdrowych zmysłach nie żyje samą miłością, i pamięta o tym, żeby się nażreć! - Potter westchnął tylko. Poddał się. Pomyślał, że jeśli nie będzie się za dużo odzywał i pozwoli się Blackowi wywrzeszczeć, to szybciej mu się znudzi i się zamknie. Nagle jednak przyszło mu jedno pytanie do głowy.
- A co z Lily? - na to pytanie Black od razu przerwał swój monolog. Wszyscy trzej na niego spojrzeli. - No co?
- Jak to co, jest wściekła. - powiedział cicho Remus. - Myślałeś, że będzie tu przy tobie ślęczeć jak my? Jest na lekcjach. - Potter nie przyjął tej wiadomości z uśmiechem. Nadąsał się nawet trochę.
- To nie moja wina, że tak mi zawróciła w głowie, powinna się cieszyć. - stwierdził teraz już z obrażoną miną, opierając się o poduszki i zakładając ręce na piersi wpatrzył się w sufit.
- I co jeszcze?! - odezwał się poirytowany głos spod drzwi, które właśnie się zamykały.
Podeszła do nich rudowłosa dziewczyna, o której właśnie wspominał James. Łypnęła na każdego groźnie, a na koniec na samego Jamesa.
- No to my... tego... - zaczął bublać pod nosem Black czochrając się z zakłopotaniem po włosach. Remus wstał i z lekkim uśmiechem na twarzy kręcąc głową poszedł pierwszy, za nim Peter drepcząc mu po piętach, a na końcu Syriusz. Lily usiadła na krześle, z którego przed chwilą wstał Lupin. Patrzyła na niego wściekłym wzrokiem.
- Nie patrz tak na mnie. - powiedział w końcu odwracając od niej wzrok.
- A jak mam patrzeć? Mam pogłaskać cię po główce i pogratulować kolejnego głupiego pomysłu?
- To nie był żaden kolejny głupi pomysł, Lily! Po prostu najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się jeść. - powiedział nieco podniesionym głosem.
- Nie krzycz na mnie, Potter, bo to ty tutaj jesteś półgówkiem! - odszczeknęła mu się. wytrzeszczył na nią oczy.
- Półgłówkiem?! No proszę! To już nie jestem taki wspaniały, jak stwierdziłaś pod klasą transmutacji? A no tak, zapomniałem. - powiedział uśmiechając się kpiąco. - Przecież ty i tak nie wierzysz w nic co robię ani co do ciebie mówię. - zacisnęła palce na swojej szacie. Nie patrzył na nią. Poirytowany gapił się ostentacyjnie na przeciwległą ścianę.
- Teraz będziesz wykorzystywał przeciw mnie moje własne słowa? - zapytała a klatka piersiowa unosiła jej się w szybkim rytmie i opadała. Spojrzał na nią w końcu łaskawie.
- Nie. Stwierdzam tylko fakt, który ty nakreśliłaś mi jakiś czas wcześniej. Dobrze wiedzieć, naprawdę. - fuknęła niemalże ze złości.
- To twoja wina, nie trzeba było podsłuchiwać! - prawie krzyknęła.
- Gdybym nie podsłuchiwał, nie wiedziałbym na czym stoję! - on też już był zły.
- A twoim zdaniem na czym stoisz? - próbowała panować nad sobą, żeby nie krzyczeć w sali szpitalnej.
- Szczerze?
- Szczerze.
- To sam nie mam pojęcia co ci teraz powiedzieć. - zaczął podskakując niemal na łóżku. Z tych wszystkich emocji nie mógł usiedzieć w miejscu. - Myślę, że mam prawo być skołowany, ponieważ robisz mi wodę z mózgu.
- Ja ci robię wodę z mózgu...?! - oburzyła się ale nie dał jej skończyć.
- Tak, ty robisz mi wodę z mózgu. - powtórzył. - A jeśli pozwalasz mi na to wszystko tylko po to, żeby pokazać mi jaka to ty jesteś ponad wszystko, to może powiedz mi od razy, że ci nie zależy. Nie okłamuj swoich koleżanek, mnie i przy okazji też siebie. - patrzyła na niego wielkimi oczami. Rumieńce wstąpiły jej na policzku kiedy wstała, a raczej zerwała się z krzesła.
- Uważasz, że kłamię?! Uważasz, że to co robię, albo powinnam powiedzieć raczej, to na co pozwalam TOBIE, to tylko po to, żeby cię upokorzyć, tak?! Tak uważasz?!
- Tak, tak właśnie uważam. - powiedział patrząc jej prosto w oczy.
- A niby skąd ty możesz wiedzieć co czuję?!
- Do tej pory wydawało mi się, że mogę się tego domyślać, ale po dzisiejszym dniu jestem zmuszony przyznać ci rację; nic nie wiem o tym co czujesz, bo i mnie i wszystkim innym pokazujesz coś innego!
- To co mówisz jest niesprawiedliwe, wiesz o tym? - powiedziała wciąż oddychając ciężko jak po długim biegu. Nie chciała słuchać tego co on do niej mówił. Najchętniej trzasnęłaby go w twarz. Żeby się w końcu zamknął.
- Taak? - zakpił i to boleśnie. - Och, w takim razie przepraszam. - nie wytrzymał. - Przepraszam, że nie jestem dla ciebie odpowiedni, księżniczko! Z bożej łaski. - dodał wściekły pod nosem.
- Nigdy nie mówiłam... że nie jesteś dla mnie odpowiedni. - powiedziała i poczuła, że w oczach gromadzą jej się łzy. - Ale skoro ty tak uważasz to dobrze. Nigdy więcej, do końca życia się do ciebie nie odezwę, jeśli nie potrafisz zrozumieć... prostych rzeczy... I nie zbliżaj się do mnie więcej, Potter, bo nie ręczę za siebie!
- Hahaha! - zaśmiał się. - Nie zbliżaj się? W porządku! Sama do mnie przyjdziesz.
- JA DO CIEBIE?! W życiu! Zapomnij! Nawet na milimetr się do ciebie nie zbliżę! - powiedziała nienaturalnie wysokim głosem.
- Zbliżysz, zbliżysz. Takie dziewczynki same do mnie przychodzą. - powiedział uśmiechając się kpiąco.
- TAKIE to znaczy JAKIE, POTTER?!
- Takie jak ty.
- TO ZNACZY JAKIE?! ZA KOGO MNIE MASZ?! - spojrzał na nią pobłażliwie.
- Za taką samą dziewczynę jak te wszystkie inne, które wodzą za mną wzrokiem. Na ciebie potrzebowałem tylko trochę więcej czasu.
- Czyli co? - jej głos zabrzmiał teraz naprawdę złowieszczo. - Chcesz mi powiedzieć, że słodziłeś mi i wdzięczyłeś się do mnie tylko po to, żeby wpisać mnie na kolejną pozycję zaliczonych lasek w szkole, tak? więc gratuluję ci, Potter, udało ci się w końcu! - wrzasnęła na koniec.
- Lily... - westchnął zakrywając twarz dłońmi. Jak te dziewczyny są przewrażliwione. wszystkim można wyprowadzić je z równowagi.
- Nie chce słyszeć od ciebie ani jednego słowa więcej! - krzyknęła znowu wściekłą. Czułą, że się zaraz rozpłacze, ale za żadną cenę nie chciała przy nim. - Przyszłam tu, bo się martwiłam, a ty wygarnąłeś mi jakieś brudy, a na kraniec jeszcze... wiesz co? Jesteś gorszy od Severusa, on przynajmniej wie, że ma mnie za co przepraszać z własnej winy! Ty nigdy się nie zmienisz, jak mogłam być tak głupia, że w ogóle brałam to pod uwagę, żeby być z tobą! W ogóle jak mogłam się w tobie zakochać, nie wiem jakim cudem cię kocham, Potter, może ty mi będziesz w stanie to wytłumaczyć, co?! - wywrzeszczała mu to w końcu. - Obiecuję ci, że się z ciebie wyleczę, i to niedługo! - łzy pociekły jej po policzkach, a on siedział wytrzeszczając na nią oczy oniemiały. - Nie potrzebuję cię! Nie chcę cię! I nawet gdybyś przepadł nie obleciałby mnie to ani trochę! - teraz na głos przekonywała samą siebie, że tak właśnie jest. Bardzo chciała w to wierzyć, ale wiedziała, że tak nie jest. Że kocha go jak wariatka i tak się właśnie zachowuje. Przez niego, bo w końcu się dowiedziała o co mu tak naprawdę chodzi.
- Lily... - wydukał chcąc coś powiedzieć.
- Milcz, Potter, nie chce słyszeć twojego głosu! - złapał ją za ręce i pociągnął do siebie. wyrywała mu się, odpychała go, nawet nie spodziewał się, że ma tyle siły w sobie. wywrzaskiwała my pojedyncze słowa, zadyszana, powoli traciła siłę by z nim walczyć. On był od niej o wiele silniejszy i trzymał ją mocno. w końcu się poddała. Zawisła bezwładnie w jego ramionach oddychając głęboko. Zamknęła oczy, było jej wstyd, że tak wybuchła, ale nie dała rady nad sobą zapanować. Chciała stąd uciec, zniknąć, żeby nikt na nią nie patrzył, a już zwłaszcza on. Kochała go i nienawidziła jednocześnie w tej chwili.
- Lily, ja nie powiedziałem, że uganiam się za tobą tylko po to, żeby dopisać cię do listy swoich sukcesów. - powiedział ostrożnie bojąc się, że znowu zacznie okładać go pięściami. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Wciąż oddychała ciężko. Udawała, że jej nie ma? Może. Przynajmniej wytłumaczy jej swoje słowa. - Przepraszam... Nie powinienem mówić do ciebie w ten sposób, przepraszam, wybacz mi. - ścisnął ją mocniej i pocałował czule czubek jej głowy. Nie miała już siły na nic. więc poddała się i słuchała co ma jej do powiedzenia. - Kocham cię, Lily, kocham cię, kocham cię, kocham cię... będę powtarzał ci to tak długo, aż znów mi uwierzysz. Nigdy nie myślałem o tobie w kategoriach 'zaliczenia'. - westchnął. Co ja mam jej teraz powiedzieć, myślał zrozpaczony. - Masz rację, jestem gorszy od Severusa. W ogóle na ciebie nie zasługuję. - powiedział zdając sobie sprawię, że tak jest w istocie. - Jesteś dla mnie za dobra. Ale tak bardzo chcę żebyś była ze mną... tylko ze mną... że już czasami tracę rozum. Powiedziałem za dużo i teraz cię za to przepraszam. Lily... - spróbował zmusić ją by na niego spojrzała. Spojrzała. Oczy miała pełne łez, które wciąż płynęły po jej policzkach. - Bardzo cię kocham. Jesteś wyjątkowa... najlepsza... jedyna... co jeszcze mam ci powiedzieć, żebyś przestała przeze mnie płakać?
 Naprawdę żałował tego co powiedział, a ona ochłonęła już na tyle, że tez doskonale wiedziała, że to nieprawda. Ale i tak było jej przykro. Postanowiła zagrać mu na nosie, żeby na przyszłość się pilnował.
Odsunęła się od niego i otarła demonstracyjnie twarz.
- Wiem, Potter. Ale i tak się już do ciebie nie odezwę. - powiedział i pociągnęła nosem nie patrząc na niego. Uśmiechnął się lekko wciąż trzymając jej jedną rękę.
- Nie musisz się odzywać... do uprawiania miłości słowa nie są potrzebne.
- Do uprawiania... CO??? - aż wytrzeszczyła na niego oczy. Siedziała tak skonfundowana gapiąc się na niego. - Co ty chcesz mi przez to powiedzieć? - uśmiechał się szeroko. Dlaczego ona tak kochała ten uśmiech? No dlaczego? Rozpraszał ją teraz...
- To, że wszystkie rozmowy będą zbędne, kiedy... - urwał i uśmiechał się wciąż szeroko patrząc na nią. Ona też na niego patrzyła wciąż takimi samymi szerokimi oczami.
- Kiedy co??
- Kiedy będziesz ze mną. - no cóż to można było  rozumieć na wiele sposobów.
- Potter, to jest po prostu... - wstała ale zaraz pociągnął ją znów na siebie.
- Mówiłaś coś że nie będziesz się do mnie odzywać do końca życia? - zagadnął jakby nigdy nic. Objął ją od tyłu i zaczął masować jej brzuszek. westchnął.
- Powiedziałam i tak będzie jak tylko stąd wyjdę. - powiedziała stanowczym oficjalnym tonem.
- I nic cię nie udobrucha?
- Nic a nic.
- A ja idę o zakład, że odezwiesz się do mnie i to jeszcze do końca tego tygodnia. - wymruczał jej do uszka. Zadrżała.
- wątpię. - mruknęła pozwalając sobie oprzeć się o niego wygodnie. Pogładził jej ramiona obejmując ją wciąż, na co oparła głowę na jego ramieniu. Wykorzystał to i pocałował kilkukrotnie czule jej szyjkę. Znów zadrżała. - James... - mruknęła wzdychając.
- Tak? - szepnął.
- Przestań.
- Dlaczego?
- Bo jesteśmy w skrzydle szpitalnym. - powiedziała prostując się.
- więc co z tym zakładem? - wypalił uśmiechając się szeroko.Spojrzała na niego nie wiedząc o co mu chodzi. Jaki znowu zakład?
- Jakim zakładem?
- No tym, że odezwiesz się do mnie do końca tego tygodnia.
- Daj spokój, Potter i tak byś nie wygrał.
- Taka jesteś pewna swego? - zaśmiał się.
- Tak.
- No to załóżmy się. - powiedział poważnie patrząc jej w oczy. Popatrzyła na niego a potem wstała nie spuszczając go z oczu i usiadła na krześle z którego wcześniej wstała.
- Dobra, niech ci będzie, Potter. O co gramy?
- Hm... - udał, że się zastanawia, ale dobrze znał swoją odpowiedź. - Nie wiem, zastanowię się za chwilę, ty powiedz czego chcesz, jeśli ty wygrasz.
- Odczepisz się ode mnie raz na zawsze. - powiedziała gładko. Popatrzył na nią mrugając oczami.
- Jak to odczepisz...
- Normalnie. Przestaniesz się do mnie zbliżać, robić cokolwiek, żebym została twoją dziewczyną. Odpuścisz sobie mnie.
- Naprawdę tego chcesz? - westchnął. - I to jest właśnie to o czym mówiłem...
- A ty czego chcesz? Jeśli wygrasz. - powiedziała wątpiącym tonem.
- Ja? Ja chcę, żebyś rozebrała się przede mną tańcząc. Już ja znajdę odpowiednie do tego miejsce. - Lily wybałuszyła na niego oczy.
- Na pewno nie! - objęła się ramionami jakby już była naga.
- Jak chcesz. - wzruszył ramionami. - Niczego innego ci nie zaproponuję. A i wątpię czy ty też chcesz, żebym tak kompletnie z ciebie zrezygnował. Żałowałabyś gdybyś dopięła swego. więc może lepiej od razu chodźmy gdzieś i zaczniesz... - powiedział śmiejąc się.
- Nie! Powiedziałeś do końca tygodnia więc do końca tygodnia. I zobaczymy kto wygra. Czas start, Potter. - powiedziała i wyszła nawet nie oglądając się na niego.
- No to zabawa się zaczyna. - powiedział zadowolony z siebie.
***
Zakład się rozpoczął. Lily była bardzo pewna siebie i z łatwością unikała Jamesa na korytarzach między lekcjami. Wychodziło jej to tak dobrze, że James w pewnym momencie zaczął się bać, że naprawdę z nią przegra. A przecież nie dałby rady sam świadomie z niej zrezygnować. Nie nazywałby się wtedy James Potter.
Lily była coraz bardziej zadowolona z faktu, że cały czas udaje jej się ograć Pottera. Za każdym razem kiedy czegoś próbował, ona uśmiechała się tylko do niego ładnie nie mówiąc ani jednego słowa. Najczęściej też go ignorowała odchodząc gdzieś z Dorcas i Ann. Podzielił się w końcu swoimi lękami z Remusem, który był o wiele lepszym kompanem do zwierzeń jeśli chodzi o te konkretne sprawy.
- To jasne, że nie chce dać ci wygrać, bo nie ma najmniejszego zamiaru się przed tobą rozbierać, ale myślę, że nawet jeśli przegrasz to nie masz się czego bać. - powiedział z uśmiechem powalony w ogóle pomysłem Jamesa jak i zawziętością Lily.
- Jak to, co to znaczy? Przecież powiedziała, że...
- Powiedziała ci, że jeśli ona wygra to masz się od niej oczepić raz na zawsze, dać jej spokój, zapomnieć o niej, blablabla, James. - spojrzał przyjacielowi w oczy. - Jestem facetem, James, ale chyba rozumiem o co jej może chodzić.
- Niby o co? - zapytał Potter marszcząc jednocześnie czoło. O co też tej dziewczynie może chodzić?
- O to, że dopiero wtedy zobaczy jak ci na niej zależy.
- Jak ma to niby zobaczyć, skoro sama chce, żebym się odwalił?! To głupota przecież jest!
- Nie do końca, James. - spojrzał znów na Jamesa. - Ona dobrze wie, że ty się od niej nie odwalisz nigdy, i chce zobaczyć co zrobisz w takim wypadku.
- No jak to co zrobię? To chyba jasne jak słońce, nie? Dalej będę jej truł tyłek. Chyba się nie łudziła, że postąpię zgodnie z zasadami naszego zakładu.
- No właśnie o to tu chodzi, James. Ona chce zobaczyć, że masz w dupie wszystko co mówi ona, bo wiesz, że myśli zupełnie inaczej. Z resztą już ci wywrzeszczała co do ciebie czuje.
James zmarszczył brwi. Akurat o tym to im nie opowiadał, jak Lily wyrzuciła mu wszystkie swoje żale.
- Podsłuchiwaliście?!
- No, nie dało się tego nie słyszeć. I nie tylko my to słyszeliśmy. - odpowiedział Lupin wlepiając oczy w swoją książkę, ale śmiejąc się znowu z przyjaciela.
- No to skoro to słyszeliście... - mruknął James przyglądając się przyjacielowi. - No to rzeczywiście. Wywrzeszczała, że mnie kocha.
- I powiem ci więcej, możesz być stuprocentowo pewny, że to prawda.
- A czemu?
- Bo w takim szale mówi się tylko prawdę. Za trudno byłoby się wtedy zastanawiać co by tu powiedzieć.
- Nie chciałem jej zranić. Powiedziałem to co powiedziałem, bo naprawdę... Odnosiłem wrażenie, że robi sobie ze mnie jaja.
- Kto jak kto ale Lily to raczej nie żartuje z takich rzeczy.
- No, mam nadzieję. Z resztą, nie o tym rozmawialiśmy! - burknął James wracając do poprzedniego tematu.
- Powiedz mi, co ja mam zrobić, żeby sprowokować ją do odzewu.
- Przecież już ci powiedziałem, że nie musisz się tak starać, bo nawet jeśli przegrasz...
- Ale ja chcę wygrać. - powiedział stanowczo patrząc w oczy Remusowi.
- Naprawdę chcesz ją zmusić, żeby się rozebrała?
- Nie rozumiesz mnie. Ona się nie będzie wcale musiała rozbierać.
Remus nie miał już kompletnie zielonego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi.
- Więc jak, bo nie rozumiem.
- No normalnie. - uśmiechnął się czarnowłosy. - Schowamy się w Pokoju Życzeń na ten czas. Fama już się rozeszła, o co gramy i w ogóle. Ona się nie rozbierze, ale cała szkoła będzie myślała, że tak.
- To jest bez sensu, chłopie...
- To będzie taka nasza mała tajemnica... Okpimy cały Hogwart. A mnie zależy tylko na tym, żeby spędzić z nią wieczór sam na sam. To wszystko. Żadnej golizny.
Remus roześmiał się patrząc na Jamesa i kołysząc się lekko od śmiechu.
- Co?
- No, muszę powiedzieć, że to całkiem zabawne, ale uważałbym na twoim miejscu na Lily.
- Dlaczego?
- Ona jest ambitna, i nawet jeśli tego nie chce, zrobi to, żeby ci dopiec. - James spojrzał na Remusa z politowaniem.
- Ta, jasne, już widzę jej nagie piersi, Luniaku. - powiedział machając na niego ręką i wstając z jego łózka.
- No to jeszcze zobaczysz, pamiętaj. - zarechotał Remus.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rozdzial 4. Biblioteka.

Oczywiście, tak jak obiecał, tak też zrobił. wyśledził Lily na mapie, kiedy wychodziła z dormitorium. Tak naprawdę to gapił się na ten skrawek pergaminu odkąd wrócił do sypialni z błoni, na których udało mu się z powodzeniem zaprosić ją na spotkanie. Z uśmiechem na ustach zaczął ładować wszystko co potrzebne do swojej torby, książki, rolki pergaminu, kałamarz, pióra i... No tak, przecież nie pójdzie z pustymi rękami. Tyle, że nie miał nic co mógłby jej dać. Co by tu zrobić?
Gęba znów mu się uśmiechnęła. Porwał w biegu swoją pelerynę niewidkę i pobiegł schodami na dół. w Pokoju Wspólnym zatrzymał się aby niewidzialny na nikogo przypadkiem nie wpaść. Przeszedł prosto do dziury pod portretem i gdy rozglądając się zauważył, że nikogo nie ma na korytarzu puścił się biegiem na sam dół.
Kiedy znalazł się na parterze, obrał znany już sobie kierunek. Kuchnia. Bywał tam już tyle razy, że skrzaty domowe, które tam pracują znały go już dość dobrze, by za każdym razem natychmiast wpychać mu w ręce i wszystkie kieszenie ciastka, tortelinki i wszystko co miały pod ręką. Peter jednego razu wyniósł nawet pieczony schab...
Potter uśmiechnął się na to wspomnienie. Naśmiewali się z niego całą drogę do dormitorium, a potem, hipokryci, zeżarli to razem z nim. Black opowiadał o tym przy stole na późniejszej kolacji, mina Evans była bezcenna. Złapał się właśnie na tym, że przy każdej okazji wspomina o niej. Ale w jego przypadku to już jest chyba norma.
Rozejrzał się uważnie patrząc czy ktoś nie nadchodzi. Potem powoli wyciągnął rękę spod peleryny i jednym palcem pogłaskał gruszkę na wielkim obrazie wiszącym przed nim. Ta zachichotała i uformowała się w mosiężną klamkę. Z uśmiechem otworzył drzwi i wszedł do kuchni. Natychmiast gdy zdjął z siebie niewidkę, skrzaty z wesołym piskiem obstąpiły go dookoła. Witając go i pytając jak mu mija dzień. Inne już dreptały ku niemu z tacą herbaty i równymi smakołykami. Skosztował różowej bezy chwaląc ich talent kulinarny, były zachwycone, że mu smakuje. Ale pomyślał, że musi się streszczać.
- Słuchajcie, mam prośbę.
- Tak, sir? - pisnęła mała skrzatka najbliżej niego wpatrując się w niego z  napięciem.
- Potrzebuję czegoś dla dziewczyny, może jakieś czekoladki, albo... nie wiem, dlatego tu przyszedłem. - skrzaty zaklaskały w dłonie i rozbiegły się we wszystkie strony. Stał z uśmiechem na twarzy i obserwował jak po kolei do niego podchodzą. Jedna podała mu tekturowe pudełko. Kiedy je otworzył zobaczył że jest wypełnione po brzegi najróżniejszymi rodzajami czekolad. Uśmiechnął się szeroko.
- Proszę, James Potter sir, Dygotka włożyła tu najlepsze czekolady z Miodowego Królestwa - powiedziała wskazując na małą skrzatkę dygoczącą u jego stóp z przejęcia. Chyba już wiedział dlaczego dali jej tak na imię. - A tutaj jeszcze pańskie ulubione bezy, na drogę! - zapiszczała z radością. Uśmiechnął się znów szeroko patrząc na nie wszystkie. Pożegnał się z nimi i zapewnił, że na pewno jeszcze do nich kiedyś wróci. Schował peleryną pod szatę i biegiem wrócił z tym wszystkim do dormitorium, gdzie musiał nieco powiększyć zaklęciem swoją torbę zaklęciem bo pudło z czekoladami normalnie by się do niej nie zmieściło. w końcu zadowolony miał ruszać, kiedy coś przykuło jego uwagę. Zerknął na mapę. Lily siedziała w bibliotece, a ktoś najwyraźniej znów zawracał jej głowę. widać było jak nerwowo przestępuje z nogi na nogę.
- Severus Snape? - zapytał jakby nie wierzył w to co widzi. Ale i tak się uśmiechnął. Jeśli ona go nie przepędzi, on to zrobi. Nawet nie będzie musiał się odzywać, ten mały palant zawsze się zmywa kiedy Potter pojawia się w pobliżu. Nie omieszkując na niego poprzeklinać oczywiście.
Ruszył więc w końcu z uśmiechem zadowolenia na twarzy i w ciągu pięciu minut był już na miejscu. Z daleka zobaczył wściekłą minę Lily. Od razu pogratulował sobie pomysłu z tymi czekoladami. Poczuł się jak przekupnik, ale nie miał wyrzutów sumienia, że przez niego przybędzie jej kilka kalorii.
Ruszył więc w ich stronę i już po kilku metrach usłyszał jego zasmarkane przeprosiny.
- Odczep się w końcu, czekam na kogoś! - fuknęła, a Potterowi od razu serce ożyło. No, nie ukrywa tego, to już coś.
- Na kogo? - zapytał tamten, ale spojrzała tylko na niego i zaraz znów wlepiła oczy w książkę.
- Już jestem. - powiedział wesoło siadając obok niej. Nie zareagowała, wciąż wściekłą, ale mina Snape'a była przekomiczna. Kiedy dotarło do niego ,że Lily umówiła się tu z Potterem zbladł tak, że przypominał żywą śmierć. - Coś nie tak? - spytał dość uprzejmie patrząc na Ślizgona.
- Nie. Ssskąd. - wysyczał i po chwili już go nie było.
- Chyba jest w szoku. - odezwał się Potter patrząc za nim jeszcze przez chwilę w zadumie, ale potem z uśmiechem spojrzał na Lily, która skrobała wściekle piórem po pergaminie. - Hej, rozchmurz się! - powiedział i musnął palcem jej policzek.
- Daj spokój, Potter, on mnie doprowadza do szału! To już dwa lata, a do niego wciąż nie dociera, że przepadł! - wybuchła nagle. Siedziała teraz nabuzowana z rękami założonymi na piersiach i dyszała ciężko. Przypominała teraz lokomotywę. - Jak mu nie wstyd po czymś takim! - zaczęła znowu, a on siedział cicho i tylko na nią patrzył. - Gdyby choć odrobinę mnie jeszcze szanował po tym wszystkim nawet by się do mnie nie zbliżył! W życiu, w najśmielszych snach nie spodziewałam się wtedy czegoś takiego! Ale czego mogłabym się wtedy spodziewać, przecież to wąż prosto ze Sltherinu, i nawet ty, Potter, TY, nigdy aż tak nie nadepnąłeś mi na ucho. - zakończyła patrząc wściekle przed siebie.
- No cóż, moi rodzice za bardzo mnie kochają, żeby kłaść mi do głowy takie bzdety jakimi oni wszyscy są karmieni od momentu jak tylko przyjdą na świat. - powiedział z uśmiechem.
- Twoja rodzina pochodzi z Gryffindoru, to co innego.
- Nie. - powiedział, a ona na niego spojrzała. - Mój ojciec jest Gryfonem, ale matka pochodzi z rodu Blacków. Syriusz to mój kuzyn, któregoś tam stopnia, piąta woda po kisielu, ale jednak. I jest Ślizgonką. Może mój ojciec miał na nią taki dobry wpływ, a być może taka jej natura. Nie jest uprzedzona do mugolaków. - wzruszył ramionami. - A może po prostu bardzo długo byli bezdzietni i kiedy w końcu się urodziłem, ani w myśl im nie było, żeby coś na mnie wymuszać, rozpieszczali mnie całe życie. - uśmiechnął się. - Nadal to robią.
- A dlatego jesteś taki rozwydrzony. - stwierdziła Lily, ale i tak dostrzegł na jej ustach cień uśmiechu.
- Być może. - zgodził się. - Urodziłem się bardzo późno, nie możesz mieć im tego za złe. - powiedział słodko się do niej uśmiechając.
- Nie mam. - uśmiechnęła się w końcu.
- No, w końcu uśmiech, Evans! - zaśmiał się w głos. - wciąż jesteś zła czy już ci przeszło?
- Kiedy sobie o nim pomyślę jestem bardzo zła. - powiedziała złowieszczo. Potter wyszczerzył się w uśmiechu.
- Mam tu coś dla ciebie co poprawi ci humor, kochanie. - spojrzała na niego.
- Kochanie??
- Co, chyba mogę tak do ciebie mówić, co nie? - uśmiechnął się cwanie i wyciągnął z torby tekturowe pudełko. - Proszę.
- Co to jest? - zapytała przyglądając się temu podejrzliwie, a potem jemu.
- Zobacz. - patrzył z uśmiechem jak ostrożnie otwiera wieczko. Kiedy zobaczyła co jest w środku uśmiechnęła się.
- Czekolada!
- No, najlepsza z Miodowego Królestwa. - powiedział przyglądając się jak wyciąga kolejne i ogląda je.
- Ale... ile tego tu jest! Ile ty za to dałeś? - przeniosła swój wzrok na niego. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Nic. - powiedział z uśmiechem.
- Kradzionych prezentów nie przyjmuję. Już nie raz słyszałam, jak z Blackiem wędziłeś coś z ich zaplecza...
- Nie zwędziłem tego z ich zaplecza. - zaśmiał się. - Poszedłem do kuchni. - wyjaśnił zdawkowo jakby nigdy nic.
- Do kuchni?? - zdziwiła się.
- Byliśmy tam już parę razy i skrzaty nas rozpoznają. Pomyślałem... - wzruszył ramionami uśmiechając się. - Że głupio by było przyjść tu do ciebie kompletnie bez niczego. - zerknął na nią. wciąż na niego patrzyła ale teraz była lekko zaróżowiona.
- I to wszystko dały ci skrzaty w kuchni?
- Tak. - przytaknął. - Spróbuj.
- Zaraz, ale one na pewno to do czegoś potrzebują.
- Jeśli im zbraknie, kupią sobie, nie martw się. W końcu skądś biorą to całe żarcie, prawda?
- No niby tak. - powiedziała patrząc na niego podejrzliwym wzrokiem.
- Wybrały najlepsze, częstuj się. Wszystko tylko dla ciebie. - powiedział wciąż uśmiechając się słodko. Przeniosła wzrok na sześć czekolad trzymanych w rękach i chyba drugie tyle leżących w kartonie. Następnie znów na niego spojrzała i...
Kompletnie się tego nie spodziewał. Nie było to nic wielkiego ale i tak mile go połechtało. Przysunęła się do niego i cmoknęła go w policzek. Uśmiechnął się zadowolony.
- Tylko w policzek? - zanucił przysuwając się do niej.
- Nie przeginaj, jesteśmy w bibliotece, to nie jest miejsca na takie rzeczy. - mruknęła ale widział, że się uśmiecha.
- Mam nadzieję, że zrobiłem ci miły prezent.
- Owszem. - przyznała spoglądając na niego z uśmiechem. Czułą się teraz przy nim taka swobodna, może to przez ten wybuch złości, wygadała się przed nim i nie czuła się już tak skrępowana. - Zacznij z tymi wypracowaniami, ja kończę już pierwsze.
- Już? - zdziwił się niemiłosiernie. - Dlaczego za mną nie zaczekałaś z tym?! - zaczął wypakowywać wszystko z torby, po chwili w powietrzu fruwały jego pióra i rolki pergaminu. A Lily...
- Co? - zapytał widząc jak się śmieje. Patrzyła na niego i śmiała się w najlepsze. Po chwili poczochrała mu włosy.
- Panikujesz jakby od tego zależało twoje życie! - zaśmiała się znów. A on też się uśmiechnął.
- No to skoro już zrobiłem z siebie głupka znowu... - zaczął mierzwiąc sobie włosy z lekko zawstydzonym uśmiechem - to z czego piszesz teraz esej? - zapytał ładnie się do niej uśmiechając. Popatrzyła na niego przez moment i parsknęła śmiechem.
- Z zaklęć. - odpowiedziała. - Ale nie dam ci odpisać. - dodała kiedy już otwierał usta, i od razu oklapł. - Jesteś dobry z zaklęć, nie możesz po prostu napisać tego sam?
- Nie chce mi się dzisiaj. - zajęczał. - Nie musisz mi pokazywać całego, tylko początek. Najtrudniej zawsze zacząć, potem już polecę sam po całości, co ty na to? - znów ten śliczny uśmieszek. Sięgnęła tylko po zapisany pergamin i podała mu go wciąż uśmiechając się rozbawiona jego zachowaniem. Kiedyś doprowadziłby ją tym do wrzenia, teraz chciało jej się tylko śmiać. - Dziękuję, kochanie. - mruknął i pocałował ją lekko zanim się obejrzała już czytał jej całe wypracowanie.
Skołował ją tym odrobinę dlatego przez chwilę siedziała bez ruchu a on z uśmiechem w  najlepsze spisywał na osobnej kartce najważniejsze rzeczy, i to nie tylko z początku.
- Ej, oszuście! - obudziła się w końcu. - Miał być tylko początek. - zabrała mu ten pergamin.
- Oj, siedziałaś cicho, myślałem, że mogę. - uśmiechnął się znów słodko. Nie mogła na niego nie patrzeć.
- Myślałem, że mogę. - przedrzeźniła go z uśmiechem. - Pisz lepiej. Mamy jeszcze dwa. Przynajmniej ja.
- Ja też. Transmutacja, to pójdzie szybko, zawsze mam z tego najwyższą ocenę. - zerknął na nią. - podobnie jak ty. - uśmiechnęła się. - I co jeszcze? Wróżbiarstwo, bleee!
- Nie będzie tak trudno, nawlewasz jej czegoś i już, przecież wiesz jaka ona jest; im gorzej tym lepiej. - stwierdziła Lily pochylona nad nową rolką pergaminu. Napisała właśnie temat eseju na transmutację.
- Niby tak, ale wlewanie właśnie jest najtrudniejsze. - podparł się z niezadowoloną miną. - Po jaką cholerę Dumbledore  ogóle zgodził się żeby nauczano tutaj czegoś takiego? Przecież z tego nie ma żadnego pożytku. - powiedział spoglądając teraz na nią. Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, może oczekuje, że ktoś zacznie przepowiadać numery totka.
- Czego? - zapytał nie mając pojęcia co to takiego. Uśmiechnęła się.
- No tak, ty nie wiesz. To taki totalizator sportowy. Skreślasz numery w zależności jaki to zakład możesz skreśli sześć cyfr lub pięć, albo o wiele więcej. Dokładnie nie wiem bo nie gram, ale jeśli akurat skreśliłeś te które wylosuje maszyna, wygrywasz pieniądze. - James myślał nad tym przez chwilę.
- To głupie jakieś. - stwierdził na co Lily parsknęła śmiechem w pergamin. - Komu by się chciało skreślać wiecznie numery? Rzeczywiście, wróżbiarstwo do tego pasuje. - stwierdził mierzwiąc sobie włosy z miną, która dogłębnie wskazywała co myśli o totalizatorze sportowym. - Chyba zacznę od wróżbiarstwa, im szybciej zacznę tą katorgę tym szybciej ją skończę. - westchnął.
 - Popieram. - mruknęła znów.
Zabrał się więc za to. Mieli wypisać odczytaną przez siebie przepowiednie na najbliższe lata dla świata czarodziejów i mugoli na podstawie ułożenia planet na niebie.
- Boże... - co chwilę było to słychać kiedy łapał się za głowę, ale po chwili zaczęło wychodzić mu coś ciekawego. Aż się zaśmiał.
- Co? - zapytała Lily podnosząc na niego wzrok.
- wyszło mi całkiem coś fajnego zobacz. - podał jej swoją kartkę. Zaczęła czytać na głos.
- "Światy mugoli i czarodziejów od zawsze się ze sobą przeplatały i wzajemnie na siebie wpływały. W średniowieczu były procesy i palenie czarownic na stosach, teraz czarodzieje ukrywają się mugolami, niekiedy mieszkając nawet pod ich nosem.
W najbliższej przyszłości w ciągu kilku lat będzie miało miejsce przełomowe wydarzenie. Wskazuje na to pozycja Marsa, który symbolizuje wojnę. Można zatem spodziewać się ostrzejszych spięć, a nawet poważnych komplikacji wywodzących się bezpośrednio ze społeczności czarodziejskiej, a która będzie miała wyraźny wpływ na mugoli. Okres ten będzie trwał od kilku miesięcy do roku i zakończy się pewnego rodzaju katastrofą, która będzie miała dwa oblicza; z jednej strony upadek bardzo potężnej mocy i spokój, z drugiej rozdarta rodzina..."
No... całkiem niezłe. - powiedziała będąc pod wrażeniem.
- Moim zdaniem to się kupy nie trzyma, ale powinna to łyknąć, nie sądzisz?
- Chyba tak, pełno tu dramaturgii, a ona już sama sobie dopowie resztę. Pewnie jeszcze samego ciebie w to wciągnie.
- Taa. - parsknął śmiechem. - Co by tu jeszcze wymyślić... hm...
Siedzieli tak aż za oknami zrobiło się ciemno a bibliotekarka pozapalała świece.
- Już tak późno? - zapytała rozglądając się. Sam tego nie odczuł, ale Lily co chwilę przecierała oczy. - Jesteś zmęczona. - powiedział cicho gładząc ja po ramieniu.
- Trochę, ale to nic. - rozprostowała ramiona przeciągając się.
- Może cię pomasować co? - zachichotał. Spojrzała na niego.
- Daj spokój.
- Nie dam ci spokoju. Dopóki...
- Dopóki co? - zapytała przeczesując palcami włosy i patrząc na niego. Wyglądała naprawdę uroczo.
- Dopóki nie powiesz mi, że chcesz ze mną być. - odwróciła głowę. - Kocham cię.
- Przestań. - mruknęła ale usłyszał w jej głosie uśmiech. Potwierdziło się to gdy na niego spojrzała. - Mamy jeszcze do napisania esej z transmutacji, zapomniałeś? Później...
- Co później? - podchwycił natychmiast.
- później poczęstuję cię czekoladą. - zaśmiała się z jego miny. - A co, myślałeś, że co powiem?
- No nie wiem, może coś w stylu... 'Później pocałuję twoje namiętne usta' albo...
- Weź przestań, Potter, tylko byś się lizał.
- Z tobą tak. - trzasnęła go w ramię jakąś książką. - Oj już dobrze, dobrze. - postanowił dać jej już spokój. - Jak skończymy, pójdziemy do Pokoju Wspólnego i posiedzimy razem przed kominkiem? - zapytał zwyczajnie spoglądając na nią. - Będziesz miała okazję poczęstować mnie czekoladą. - dodał ze śmiechem. Sama tez już nie wytrzymała i zaczęła się śmiać.
- Zobaczymy. - westchnął, aż na niego spojrzała. - O co chodzi?
- O nic. - uśmiechał się. - Trochę zbladłaś.
- To ze zmęczenia, nic mi nie będzie. - posłała mu słodki uśmiech. Zauważyła coś w jego oczach. Namiętność. Już drugi raz powiedziała sama do siebie, że nigdy nie patrzył tak na żadną inną. - Nie patrz tak na mnie, bo się rumienię.
- To dobrze, ślicznie wtedy wyglądasz. - zaśmiał się z jej miny. - Muszę jakoś na ciebie działać, skoro nikt inny nie jest w stanie wywołać u ciebie tak słodkich rumieńców na policzkach.
 Nic nie powiedziała. Nie wiedziała jak to powiedzieć. Zerknęła tylko na niego.
- Daj mi szansę. - szepnął jej na ucho. Zadrżała. Chciała dać mu szansę, i uświadomiła to sobie z niejakim przerażeniem.
- Muszę poszukać książkę... - wymamrotała i poszła między jakieś dwa regały znikając mu z oczu. Poczekał chwilę, a kiedy nie wracała wstał i poszedł za nią. Schowała się w alejce gdzie zewsząd były poustawiane regały i trzeba było pokonać kilka zakrętów aby tam dojść. Stała pod jednym z nich ze spuszczoną lekko głową. Nie wyglądała jakby szukała jakiejkolwiek książki. Opierała się o pułki słysząc, że się zbliża ale nie podniosła głowy. Czekała aż do niej podejdzie.
Podszedł. Ujął jej twarz w dłonie tym samym po części zmuszając ją by na niego spojrzała. Patrzyła w jego oczy i czuła jak jej serce coraz mocniej przyspiesza. Jakby przygotowywało się do maratonu. Tak, jej serce miało za każdym razem maraton, kiedy ten chłopak się do niej zbliżał.
Pogładził jej policzki a potem przeczesał palcami włosy. Tak cudownie miękkie i pachnące. On też czuł jak serce obijało mu się o żebra. Ale cieszył się. Cieszył się, że znów może się do niej zbliżyć. Patrzył w jej oczy jeszcze przez moment a potem postanowił obrać inną taktykę. Pochylił się w jej kierunku tak jakby chciał ją pocałować, ale szepnął wprost w jej usta...
- Pocałuj mnie. - Lily skamieniała. Ona miała go pocałować? Sama? Do tej pory to on inicjował takie sytuacji i po części było jej to na rękę. Sama nigdy nie wyobrażała sobie sytuacji kiedy to ona go całuje. Patrzył tylko na niego nie ruszając się. Czuła motyle w brzuchu. Może jednak spróbować? To będzie coś innego... Chciała tego, czas przestać udawać przed samą sobą i resztą świata. Że nic nie czuje do Jamesa Pottera i że on ją nie interesuje.
Dłonie lekko jej drżały kiedy przyłożyła je do jego brzucha. Tak delikatnie, ale on i tak w pierwszej chwili pomyślał, że chce go odepchnąć. Nie ruszył się jednak, niech sama go od siebie odsunie... i wtedy zrobiła coś zupełnie innego. Przesunęła swoje rączki z jego brzucha wyżej na jego tors. Powoli sunęła nimi w górę coraz wyżej aż na jego barki, a potem szyję. Nie spuszczał jej z oczu. Cały czas patrzył w jej migdałowe oczka czując jej dotyk na swojej klatce piersiowej a potem na karku. Poczuł jak gładzi go delikatnie palcami i poczuł jej ciepły oddech na swojej twarzy. Zbliżyła się. Sam położył ręce na jej biodrach nie robią nic więcej. Nie chciał jej wystraszyć. Powoli zbliżała się do jego ust aż w końcu pocałowała go tak jak prosił.
Momentalnie przycisnął ją do siebie obejmując ciasno. Ona też wczepiła się w niego całując zachłannie. To było coś niesamowitego, sama dobrowolnie z przyjemnością pocałowała tego rozczochrańca. Serce biło jej radośnie w piersi czuła się szczęśliwa z tym chłopakiem. Już wiedziała, że ją zdobył i to nieodwołalnie. Należała mu się taka nagroda w postaci takiego pocałunku, bo przecież tyle czasu dostawał od niej kosza.
Uśmiechnęła się, a on to spostrzegł. Całowała go raz po raz uśmiechając się radośnie, on też się uśmiechał razem z nią. Kołysał ją lekko w swoich ramionach szczęśliwy, że w końcu są razem... bo chyba byli, nie? Żadne pytanie ani konkretna odpowiedź nie padły, ale... Czuł, że ona chce tego tak jak on. Żeby już się z nim nie rozdzielać. Już chciał szepnąć jej, że w końcu spełniła jego marzenie, kiedy...
- A CO WY TU ROBICIE?! WYNOCHA MI STĄD! BIBLIOTEKA TO NIE MIEJSCE DO OBŚCISKIWANIA SIĘ!!! WON!!! - to pani Pince nakryła ich w tej jakże przyjemnej sytuacji. Odskoczyli od siebie jak oparzeni i natychmiast wylecieli z tego zaułka. Zaczęli w pośpiechu pakować swoje rzeczy i popędzani przez bibliotekarkę wylecieli na korytarz słysząc jeszcze jej ostatnie słowa za nim drzwi się za nimi zamknęły. - POWIEM DYREKTOROWI JAKIMI JESTEŚCIE PILNYMI UCZNIAMI!!! LEKCJI WYCHOWANIA DO ŻYCIA W RODZINIE HOGWART NIE PRZEWIDUJE!!! - huk i drzwi zatrzasnęły im się przed nosem.
James zaczął się w głos śmiać, natomiast Lily była nieco zakłopotana, ale i tak zaśmiała się pod nosem.
- Chodź. - powiedział chwytając ją lekko za rękę i poprowadził ją do wierzy Gryffindoru. - Mam nadzieję, że w Pokoju Wspólnym nikogo nie będzie... - mruknął nagle zamyślony.
- Że co?! - rozbawił ją trochę ten komentarz, ale chciała wiedzieć co chodzi mu po głowie. Spojrzał na nią zaskoczony, że powiedział to na głos.
- Nic, po prostu... miałaś poczęstować mnie czekoladą, prawda? - powiedział nieco wyższym głosem niż zazwyczaj. Lily uśmiechnęła się do niego tylko i pokręciła głową. Tak jak powiedział James Pokój Wspólny był pusty. Nie musiała na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że się uśmiecha i to szeroko.
- No to co? Usiądziemy przed kominkiem? - zapytał niskim męskim głosem patrząc na nią z uśmiechem. Rozsiedli się na wielkiej kanapie naprzeciw kominka. Lily w pierwszej chwili siedziała dość sztywno, ale w niedługi czas Potter pomógł znaleźć jej wygodne miejsce pomiędzy swoimi nogami na swojej klatce piersiowej. wyciągnęli wygodnie nogi na kanapie i rozmawiali. James pieścił palcami jej szyję, a ona się ni sprzeciwiała. Było jej dobrze, kiedy tak robił. Gdyby ktoś we wakacje powiedział jej ,że w dwa miesiące po rozpoczęciu roku szkolnego będzie... z Jamesem... to by się roześmiała. A teraz? Słodko przysypiała wtulona w niego.
- Tylko mnie tu nie zostawiaj. - mruknęła. Nie chciała, żeby odchodził.
- Nigdzie się nie wybieram. - odszepnął i pocałował ją w skroń. Było już po kolacji i znów nic nie zjadł, ale nie przejmował się tym. w tej chwili żył miłością do niej. Ale zmartwił się, bo ona powinna coś zjeść.
Leżeli tak jakiś czas, dość spory. W Pokoju Wspólnym nikt się nie pojawiał. Pomyślał, że to pewnie zasługa tych co razem z nimi siedzieli w bibliotece. Uśmiechnął się. Pewnie po szkole już rozeszła się fama, że pani Pince wygnała Pottera i Evans z biblioteki za obściskiwanie się między pólkami. Objął ją nieco mocniej ramionami. Dziewczyna spała spokojnie, mruknęła tylko coś i westchnęła. Nie zrozumiał nic z tego ale i tak się uśmiechnął.
Nawet się nie obejrzał jak wybiła północ, a on wciąż nie spał. Kominek wypalał się powoli i pomyślał, że Lily zaraz zacznie marznąc. wyciągnął więc ostrożnie różdżkę i wycelował nią w drewienka i przeniósł je do kominka, następnie mruknął - Lumus inflagrante. - drewienka zajęły się płomieniami i paliły się jeszcze długo dając przyjemne ciepło.
Lily nagle poruszyła się lekko. Znieruchomiał obserwując ją. Chyba było jej dobrze, bo uśmiechnęła się lekko. Po chwili usłyszał jej cichy szept - James... - i westchnięcie. Zaczęła się na nim mościć, aż w końcu wtuliła się w jego bok.  Uśmiechnął się szeroko i pogładził ją po włosach.
- Jestem tu, myszko. -  szepnął. Miał nadzieję, że w jakiś sposób to do niej dotrze i będzie spokojna. Po jakimś czasie, gdzieś około trzeciej w nocy sam zaczął w końcu przysypiać. Zmęczenie wzięło górę. Na pograniczu snu wyczuł jeszcze jak panna Evans znów się poruszyła.
Coś ją obudziło, ale nie wiedziała co. W pierwszej chwili nie wiedziała gdzie jest, ale zaraz skojarzyła Pokój Wspólny. Zaczęła macać coś pod sobą i zmarszczyła czoło. Co jest...? wyczuła czyjeś ciało. Po chwili rozpoznała go w ciemności. Patrzyła na niego jak spał spokojnie trzymając ją wciąż w ramionach. Odwróciła się na brzuch i położyła z powrotem na nim. Czuła jak jego klatka piersiowa unosi się miarowo, słyszała bicie serca. To ją uspokajało. I ukołysało z powrotem do snu. Poczuła tylko jak pogładził ją po plecach.
***
Dorcas obudziła się około czwartej nad ranem, a jej wzrok padł na puste łózko Lily. Wytrzeszczyła oczy. Wyskoczyła z łóżka i obudziła Ann.
- Wstawaj! Lily nie ma! - prawie krzyknęła. Blondyna spojrzała na nią lekko oszołomiona.
- Jak to nie ma...?
- No nie ma, puste łózko, spójrz! - powiedziała lekko spanikowana.
- Ale... jak... przecież... ona miała być z Potterem w bibliotece...
- No właśnie!  A teraz gdzie jest?! Też w bibliotece?! Jest czwarta rano!!
- Spokojnie. Idziemy do jego dormitorium. - Dorcas pobiegła za nią w podskokach.
- Boże, a jak coś się stało? - histeryzowała schodząc po schodach.
- Niby co miało się stać? Przecież jej nie zabił, i nie poćwiartował.
Wpadły do pokoju wspólnego rozglądając się.
- Nie ma! - pisnęła Dorcas.
- Mówię, idziemy do jego dormitorium. - powiedziała Ann i żołnierskim krokiem skierowała się do wejścia na klatkę schodową do sypialni Huncwotów. Obie były zdenerwowane, ale Ann nie pokazywała tego aż tak bardzo. Przeszły obok kanapy przy kominku i usłyszały ciche westchnięcie.
- Ty... ja chyba śnię. - mruknęła Ann zapalając różdżkę. Dorcas stanęła tuż obok niej z własną różdżką i obie gapiły się na to zjawisko. A było na co popatrzeć. Na kanapie leżały dwie osoby, chłopak i dziewczyna. - Nie wierze... - mruknęła znów, ale tym razem z wielkim uśmiechem numer pięć.
Patrzyły na Jamesa który leżał na plecach i spał w najlepsze trzymając w ramionach nikogo innego jak...
- Lily! - szepnęła z ulgą Dorcas wzdychając. - Boże, zabiję ją!
- Daj spokój, niech śpią. widzisz jak słodko razem wyglądają? - zachichotała Ann podchodząc nieco bliżej.
Lily tuliła się do niego zaciskając ręce na jego koszuli. Spała spokojnie i nawet nie zdawała sobie sprawy, że jej koleżanki przeraziły się jej nie obecnością w nocy w jej łóżku.
- Rano będzie się gęsto tłumaczyć. - stwierdziła Dorcas zakładając ręce na piersi, ale uśmiechając się tak samo jak Ann.

***
- Dyrektorze, to są mali szubrawcy! Takie rzeczy? W BIBLIOTECE?! - oburzała się pani Pince stojąc jak sęp przed biurkiem Dumbledore'a, który siedząc za nim patrzył na nią do góry z uprzejmym uśmiechem. - Do tego ta panna jest prefektem! Co to za obyczaje!
- Panno Pince - tuż obok niej odezwała się McGonagall, którą też chyba bardziej to wszystko bawiło, tak jak dyrektora. Bibliotekarka była przewrażliwiona na każdym punkcie. Gorzej niż Trelowney. - Zapewniam panią, że osobiście porozmawiam z panem Potterem i panną Evans. - powiedziała patrząc na nim swoim zwykłym surowym wzrokiem, choć kąciki ust lekko jej drgały. Bibliotekarka puściła ostatni raz parę z nosa i na tym to spotkanie się skończyło.
Gdy wyszła McGonagall usiadła w fotelu naprzeciw dyrektora szkoły.
- Kto by pomyślał, Dumbledore? Evans i Potter? Świat się kończy. - dyrektor cicho zachichotał. Wstał, obszedł łóżko i podszedł do żerdzi, na której siedział piękny złoto purpurowy feniks. Pogłaskał go po łebku.
- Widzisz, Minerwo... Świat rządzi się swoimi prawami. Czasami tak bywa, że przyjaciele się rozstają, by połączyć się ze swoimi wrogami...
***
Zaczął się budzić. Czuł, że cały ścierpł, musiał leżeć w jednej pozycji chyba całą noc. wciągnął powietrze głęboko do płuc i wypuścił je powoli przez usta. Nie był jeszcze całkiem rozbudzony, ale poczuł, że coś się na nim porusza. Coś sunie w górę, wzdłuż jego nogi... Pomacał w tamtym miejscu wciąż nie otwierając oczu i marszcząc brwi... uchwycił to coś w palce i  wyczuł... czyjąś kostkę?
Momentalnie otworzył oczy. widok zasłaniała mu burza rudych włosów, trochę rozcapierzonych. Przez minutę wpatrywał się w nie nie mając pojęcia o co chodzi. Leżał z dziewczyną. To jej zgrabna nóżka sunęła wzdłuż jego, w górę, tak jakby chciała go nią opleść. Prawie jej się to udało.
Odgarnął jej włosy z czoła i momentalnie wytrzeszczył oczy. Zaraz potem na twarz wstąpił mu tak szeroki uśmiech, że większy już chyba nie mógł być. Lily spała w najlepsze przytulona do jego torsu. Nawet nie wiedział kiedy sam zasnął. Cholera, powinienem ją obudzić i poprowadzić do sypialni, żeby miała wygodniejsze spanie, pomyślał. Zapomniał tylko, że nie dałby rady dostać się do jej sypialni. Chociaż, może gdyby się bardzo postarał...?
Drewienka, które w nocy zapalił w kominku już się wypaliły. Dzień już trwał od kilku ładnych godzin, był poniedziałek. Na ścianie wisiał wielki zegar, który wskazywał godzinę szósta. Odetchnął, mają jeszcze sporo czasu, lekcje zaczynają się o ósmej. Ale trzeba wstać już teraz. Ogarnąć się.
Potarł delikatnie jej plecy chcąc ją w ten sposób obudzić. Uśmiechnął się gdy mruknęła coś przez sen i nie miała najmniejszego zamiaru się obudzić.
- Lily, obudź się. Trzeba wstawać. - powiedział rechocząc gdy mruknęła coś głośniej, co zabrzmiało jak groźba. - Lily! - zaczął ją łaskotać. To wreszcie poskutkowało. Skoczyła na równe nogi rozglądając się dookoła nie rozumiejąc co się dzieje.
- Co... co... - mruczała. Wstał i złapał ją za ramiona. - James?
- Tak, James. - powiedział ze śmiechem.
- Ale, co...? - zmarszczyła brwi coś sobie przypominając. - Ach, zasnęliśmy na kanapie. - mruknęła w końcu trąc oczy. - Która godzina?
- Szósta. - mruknął przysuwając się do niej jeszcze bliżej. Zauważyła to i spojrzała na niego. Poczuła jego dłonie na swoich biodrach.
- Co?
- No, może tak 'dzień dobry, kochanie'? - zaśmiał się i wpił w jej wargi. Nie oponowała już zarzuciła mu ręce na szyję i  oddała pocałunek z całą mocą.
- Mm... - mruknęła i odsunęła się od niego. - Dzień dobry, kochanie. - powiedziała z rozbawioną miną sięgając po swoją torbę. Uśmiechnął się jak głupi. Był cały rozczochrany a i tak zmierzwił sobie włosy patrząc wciąż na nią. Roześmiała się.
- Już uciekasz? - zapytał patrząc jak zakłada na siebie torbę. Uśmiechnęła się.
- Trzeba się przygotować do lekcji, Potter. - parsknęła śmiechem patrząc na niego. Był taki przystojny. Mój, pomyślała z zadowoleniem. - Dzięki twoim wczorajszym zabiegom przespaliśmy noc na tapczanie w ogóle nie zaglądając do łazienki. Przynajmniej ja. - rzuciła kierując się w swoją klatkę schodową. Zaśmiał się nie mogąc w to wszystko uwierzyć.
- No, no, Evans - zagwizdał. - Spałaś ze mną! - parsknęła śmiechem odwracając się zamaszyście, patrzył zauroczony cały czas za nią.
- Nie wyobrażaj sobie za dużo, Potter. - powiedziała stojąc już przy samych schodach.
- No jak to? - wyszczerzył zęby. - Teraz już chyba bez przeszkód mogę cię zapytać czy zostaniesz moją dziewczyną. - oczy jej zabłysły.
- Zapytać możesz. - przyznała wciąż stojąc przy schodach.
- Więc zostaniesz moją dziewczyną?
- Nie. - odpowiedziała w pełni tego świadoma, a mina całkowicie mu zrzedła. Przestał się uśmiechać. Kompletnie zgłupiał. Nie? No to jak, do cholery... bo już nic nie wiedział... - Słodki. - usłyszał znów z jej ust. - Postaraj się jeszcze trochę. - mruknęła i posłała mu całusa w powietrzu uciekając do swojej sypialni.
Klapnął na fotel i pokręcił głową ze śmiechem. Mała manipulantka! Specjalnie to zrobiła! Ale jeśli chce, żeby on się o nią postarał, to dostanie czego chce. Już miał w głowie plan. Coś mu wpadło do głowy, głupi pomysł, ale śmiał się na samą myśl. Wbiegł po schodach do dormitorium. Nie myślał już nawet o śniadaniu, dzisiaj znów nic nie zje.
Kiedy wpadł do dormitorium, czyjeś ręce wciągnęły go do środka i  pchnęły na łóżko. Przed nosem zobaczył wściekłe oczy Blacka.
- Gdzieś ty był, baranie?! - James uśmiechnął się tylko z błyskiem w oczach. - Chyba mi nie powiesz, że z... Evans??? - chłopak pokiwał głową z szerokim uśmiechem. - Ale jak, że... ten tego???
- Nie! - roześmiał się znowu Potter schodząc z jego łózka i siadając na swoim. - Poszedłem do niej do biblioteki tak jak powiedziałem i napisaliśmy te wypracowania co chcieli na dzisiaj. Potem wróciliśmy do Pokoju Wspólnego i usiedliśmy przed kominkiem, nikogo nie było. I tak się jakoś złożyło, że... zasnęliśmy.
- Oboje? - Black był w szoku. - Boże, człowieku, kiedy się przed chwilą obudziliśmy i zobaczyliśmy twoje nietknięte łózko, myślałem, że nie wiem!
- Przepraszam. - powiedział śmiejąc się.
- Ty debilu ty! Nie mogłeś dać nam jakoś znać?!
- Niby jak miał to zrobić? - odezwał się Remus obserwujący Jamesa. - Byli zbyt zajęci sobą.
- Co masz na myśli?
- Twoją koszulę. - James spojrzał na siebie. No tak, cały był wymięty. wyszczerzył się szeroko.
- Ale znowu dostałem kosza. - stwierdził nagle. Cała pozostała trójka przeniosła na niego wzrok.
- Jak?? - zapytali chórem.
- Zapytałem ja, czy chcę być ze mną a ona powiedziała 'nie'.
- Chora na głowę. - powiedział Black patrząc po wszystkim. Ale James wciąż się uśmiechał.
- Powiedziała, że mam się jeszcze postarać. w domyśle o nią. I powiedziała że jestem słodki. - Remus roześmiał się kręcąc głową.
- Ona też już straciła dla ciebie rozum. Słyszeliśmy co się działo w bibliotece.
- Oj tam. - machnął ręką Rogacz, ale widać było, że jest zadowolony. - Chyba śniła o mnie, bo mruczała przez sen moje imię.
- Skąd wiesz, że mruczała, skoro spałeś? - to Black wpatrywał się w niego nie kryjąc śmiechu.
- Nie spałem do trzeciej w nocy. Tylko...
- Tylko co?
- Tylko patrzyłem na nią.
- No to miałeś widoki. Ruda głowa Evans.
- Weź daj spokój! - krzyknął Potter ze śmiechem, kiedy reszta tez ryknęła z zadowolenia. - Ale mam pewien sposób, żeby już zdobyć ja naprawdę.
- Jaki? - Black przesiadł się na łózko przyjaciela.
- Najpierw muszę ją gdzieś dorwać. To dziecinne, ale jeśli powie znowu nie, to się z nią założę, że do końca tego tygodnie powie mi 'tak'. Złamię ją w ciągu trzech dni. - powiedział pewny siebie. Black i resztą pokładali się ze śmiechu.
- Masz wyobraźnie, stary! Ale przynajmniej będzie ciekawie. - przyznał Remus. - Lily jest twarda, wątpię czy wystarczy ci ten tydzień.
- No to zobaczysz!
- A o co się z nią będziesz zakładał? - zapytał Black.
- O tym jeszcze nie myślałem. - zamyślił się. - Najchętniej to o nią. Na noc. wiesz o co mi chodzi.
Remus pokręcił głową.
- Tym sposobem pokarzesz jej, że zależy ci tylko na jednym.
- Oj, przestań, po pierwsze nie brałbym jej siłą, po drugie to tylko żarty, ale chciałbym widzieć jej minę!
- Żebyś tylko wszystkiego nie zaprzepaścił.
- Nie zaprzepaszczę. - powiedział pewien swego.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Rozdzial 3. Szczesliwy dzien Pottera.

Rano kiedy się obudził przez moment leżał wciąż bez ruchu w ciepłym łóżku, w którym było mu tak wygodnie, że najchętniej w ogóle nie ruszałby się z niego przez cały dzień. Była sobota, dzień wolny praktycznie od wszystkiego. Lekcji nie było, można było dłużej poleniuchować, śniadanie dawano aż do godziny dziesiątej. Czasami nawet dłużej kiedy w Wielkiej Sali pojawili się jacyś totalnie zaspani maruderzy. McGonagall zawsze się na to wściekała, ale skrzaty domowe były wręcz wniebowzięte kiedy mogły specjalnie dla kogoś jeszcze raz przygotować wyśmienite śniadanko.
Z resztą, tak naprawdę to McGonagall zawsze się o wszystko wścieka. Nie ważne co to.
Leżał więc tak wzdychając raz po raz. Czuł miłą błogość w całym ciele. Przez moment nawet chyba nie wiedział gdzie się znajduje, aż uchylił leniwie jedno oko. Tylko on jeden pozostawał jeszcze w dormitorium, bo wszystkie pozostałe łóżka były zasłane. Westchnął. Czas wstawać. Zrzucił z siebie kołdrę - był już koniec października, noce były chłodne - wyskoczył z łóżka i przeciągnął się rozkosznie.
Toaleta zajęła mu około dwudziestu minut. W tym czasie wciąż był lekko rozkojarzony i gapił się na siebie w lustro połowę z tego czasu kiedy się tam znajdował. Nagle jego uwagę przykuły jego usta. Dotknął dolnej wargi jednym palcem przyglądając jej się z uwagą. Nabrzmiałe. Wciąż. A co to znaczy? Zaraz... Zmarszczył znów lekko nos próbując się skupić. Coś sobie przypominał. No tak, oczywiście, już wszystko wiadomo. Jak mógłby zapomnieć?
Jego malinowe wargi rozciągnął szeroki uśmiech. Doskonale pamiętał co się wczoraj stało. Całował namiętnie Lily Evans. W końcu! W końcu coś konkretnego w tej sprawie. To dowód na to, że wszystko jest możliwe, jeśli tylko bardzo się tego chce. A on bardzo chciał. I z tego co wczoraj wynikło, wynika, że ona też, choć się z całą pewnością teraz do tego nie przyzna, tego był pewny. Ale i tak była już na straconej pozycji. On wiedział już, że ona też coś do niego czuje. I nie miał zamiaru odpuszczać.
Zastanawiał się tylko gdzie są wszyscy. Pewnie w Pokoju Wspólnym. Nawet nie miał ochoty na jedzenie, chociaż w brzuchu wszystko mu tańczyło to nie poszedł na śniadanie. Nie czuł głodu, jak zawsze to tłumaczył, przewód pokarmowy miał tym razem zamknięty. Czasami zdarzały mu się takie dni oczyszczania, jak to nazywał. Cały dzień mógł nie jeść i nic mu nie było. Za to na drugi dzień pochłaniał ilość za trzech. Syriusz zawsze się wtedy krztusił jedzeniem.
- Boże, stary, gdzie ty to mieścisz?! - zapytał któregoś razu, patrząc na niego ogromnymi oczami i pełną gębą ziemniaków. Wzruszył ramionami i sam też się uśmiechnął.
- Pewnie ma żołądek jak krowa. - odwrócili się i spostrzegli Evans siedzącą całkiem nie daleko i patrzącą na Jamesa krytycznym wzrokiem. - No wiecie, taki dwukomorowy. To całkiem możliwe w jego przypadku, gdyż on cały jest ewenementem, nawet wśród czarodziejów. - Black spojrzał na nią oburzony jednak nie mógł nic powiedzieć z powodu ziemniaków. Natomiast James ryknął śmiechem. Nawet sama Evans się zaśmiała z własnego żartu.
- Lily, widzisz, nawet ty się czasami o niego martwisz! - zaśmiał się Remus, siedzący po drugiej stronie Jamesa. Spojrzała na niego unosząc brwi.
- Martwię? O niego? Ja? - parsknęła śmiechem. - Ja tylko stwierdzam fakt. Który jest oczywisty.
- Wątpię by James miał krowi żołądek. - wszyscy ryknęli śmiechem.
- A ty, Evans? - odezwał się w końcu Black. - Sama byś zadbała lepiej o siebie. - spojrzała na niego, podobnie jak James. - No wiesz, rozbyłaś się nieco w biodrach od ostatnich wakacji. - stwierdził z mina ważniaka. Evans spurpurowiła się.
- Że co proszę?!
- No właśnie, ja też chciałbym wiedzieć o co ci chodzi. - powiedział Potter wciąż przyglądając się przyjacielowi. - Przecież ona wygląda jak anorektyczka! - przeniósł wzrok na Lily. - I gdyby trochę przytyła nawet wyszłoby jej to zdrowie. - powiedział taksując ją od pasa w górę tak jak było ją widać zza stołu.
- Raczej nie bardzo. - mruknęła. - Wszystko od razu idzie mi w brzuch. Nie obraziłabym się o te biodra gdyby tak było w rzeczywistości. - powiedziała zgryźliwie patrząc teraz na Blacka.
- Kochanie, jesteś najpiękniejsza taka jaka właśnie jesteś. - to Potter wychylił się do niej przez stół. Patrzyła na niego przez chwilę.
- Nie zgrywaj się, Potter. wracając do poprzedniego tematu - zaczęła zakładając ręce na piersiach. Wszyscy na nią spojrzeli - To Remus miał odrobinę racji.
- Tak? Czyli martwisz się o Jamesa, który opycha się żarciem? - zaśmiał się wspomniany Lupin.
- Może nie martwię. - upierała się. - Ale ostatnio zauważyłam, że on całymi dniami nie je. A potem pcha w siebie to wszystko... Tak nie powinieneś robić.
- Oj tam zaraz całymi dniami. - zaśmiał się Potter. - Raz czy dwa się zdarzyło...
- Tak, masz rację - ale tylko w tym miesiącu były te dwa razy! I to mnie nazywasz anorektyczką, jeszcze trochę rozwalisz sobie żołądek i wcale nie będziesz mógł jeść.
- Więc następnym razem, kiedy zauważysz, że znów nie jem cały dzień, nakarm mnie sama. Na pewno nie odmówię. - zarechotali wszyscy, oprócz Lily rzecz jasna. Potter każdą sytuację potrafił wykorzystać na swoją korzyść. Dziewczyna obrzuciła go krytycznym spojrzeniem, wstała i odeszła.
Stał przed własnym łóżkiem rozpamiętując tą sytuację. To było całkiem nie dawno. Ciekawe czy Evans dzisiaj też zauważy, że nie przychodzi na posiłki. Trzeba to sprawdzić. Zszedł na dół ale nikogo w nim nie zastał. Znaczy nikogo z tych których się spodziewał. Gdzie oni są? Podszedł do jakiegoś chłopaka  z piątej klasy.
- Hej, Potter. - przywitał się z uśmiechem. Ten odwzajemnił ten uśmiech i dosiadł się. - Co tam?
- A, szukam swoich kumpli. Troszkę zaspałem i zastanawiam się gdzie poleźli. Beze mnie.
- Troszkę? James, patrzyłeś na zegarek?
- Nie, a co?
- Jest południe. Pora obiadowa. - James wywalił na niego oczy.
- Żartujesz!
- Nie. - zaśmiał się. - Już prawie koniec, pewnie zaraz wrócą. A ty jak się pospieszysz to może zdążysz jeszcze coś skubnąć.
- Nie jestem głodny. - mruknął Potter zastanawiając się czy Lily też tam jest.
- Nie? - zaśmiał się znowu. - Co, znów masz ten swój dzień wstrzemięźliwości?
- Tak, chyba tak! - zarechotali obaj jednocześnie. - A tam, nie będę tam już schodził nie chce mi się. A... widziałeś może... Lily Evans? - zapytał mimo chodem. Chłopak uśmiechnął się znad książki.
- Jeszcze nie zrezygnowałeś?
- Nie. A co, powinienem?
- Wiesz... Na twoim miejscu już dawno bym się poddał.
- Powiedz dokładnie co masz na myśli.
- Nie wiem co jej się stało, ale chodzi jakaś taka zamyślona. Trzeba wrzeszczeć jej do ucha, żeby zwróciła na kogoś uwagę. - James szeroko się uśmiechnął. - Co się tak uśmiechasz?
- Bo to nie jako moja sprawka.
- To musiałeś ją nieźle wkurzyć.
- Nie była zła. - powiedział tajemniczo spoglądając na niego. Chłopak przyjrzał mu się.
- Nie mów, że coś tego...
- Nie, nic nie było. - zarechotał. - Nic poważniejszego. Chociaż, nie pogardziłbym.
Kolega z piątego roku roześmiał się w głos.
- Jesteś jak prawdziwy Casanowa, Potter! Wątpię, czy pozwoliłaby ci się do siebie zbliżyć, na mniej niż pięć metrów. Z takiej odległości to dość trudne...
- Wczoraj byliśmy bardzo blisko.
- Wczoraj?
- Tak. - Potter wyszczerzył w uśmiechu swoje zęby. - Poszliśmy razem na przyjęcie u Slughorna.
- No co ty?! Zaprosiłeś ją? I się zgodziła??
- Nie, to nie było do końca tak. - James podrapał się po głowie myśląc. - Poniekąd to na niej wymogłem... ale nie uskarżała się. - znów się wyszczerzył.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Och, no po prostu. Rozmawiałem z nią na korytarzu kiedy pojawił się ten profesor i dał jej zaproszenie na ten bankiet. Spojrzał na mnie i stwierdził, że może przyprowadzić kogoś ze sobą, i zasugerował jej, że ja na pewno byłym z tego faktu bardzo zadowolony. No i tak jakoś wyszło, że rzeczywiście, poszliśmy razem.
- No to miałeś farta. - zachichotali znowu.
- Nawet nie wiesz jak wielkiego. - zasugerował.
- No, ale co? Liczysz teraz na coś więcej z jej strony?
- Jak najbardziej.
- Zbieraj siły na zamiary.
- Daj spokój, tamy zostały już przerwane! - zaśmiał się. - Jeszcze trochę, i będę mógł mówić o niej 'moja dziewczyna'.
- Nie rozpędzasz się trochę za bardzo?
- Nie. - uśmiechnął się. - Pokierowałem wczoraj wypadkami w taki sposób, że... no, rozstaliśmy się w dość... namiętny sposób. - chłopak wytrzeszczył na niego oczy.
- Jak??
- Całowaliśmy się. - Potter był bardzo z siebie zadowolony.
- Aa, to dlatego ona taka dziwna dzisiaj! Haha! Już wiem, czemu się tak oglądała przez ramię.
- Oglądała przez ramię? - zdziwił się James.
- Tak. Chyba nie chciała się na ciebie natknąć. - to go zaniepokoiło.
- Podejrzewam, że będzie się tak zachowywać. - powiedział marszcząc czoło. - Ale do niczego jej nie zmuszałem.
- Tak? - chichot.
- Tak! Sama z własnej woli pozwoliła mi się całować. Myślę, że ogółem z całego tego spotkania wypadłem w jej oczach chyba dość dobrze... - zastanowił się.
- Pewnie tak. Gdyby było inaczej, chodziłaby dzisiaj cały dzień wściekła.
Potter zaczął się śmiać w głos.
- Mam zamiar znowu się z nią umówić. Wcześniej też próbowałem, powiedziała mi ' pożyjemy zobaczymy', więc... - poruszył zabawnie brwiami. - Ale chodziło mi o randkę - zaakcentował to słowo - a ona to spotkanie nazwała 'spotkaniem koleżeńskim'. Więc będzie musiała spotkać się ze mną jeszcze raz.
- Ty to masz siłę. - westchnął chłopak.
- To już nie jest tylko jakaś tam dziewczyna, jak te wszystkie poprzednie.
- Co masz na myśli? - chłopak spojrzał na niego. Potter uśmiechnął się.
- To, że... - urwał na moment. - Sam nie wiem jak to nazwać. Zwykłe 'kocham ją' to za mało. - chłopak zagwizdał.
- Widzę, że wpadłeś jak śliwka w kompot.
- Żebyś wiedział, stary. - James miał tego absolutną świadomość.
James postanowił nie czekać dłużej na przyjaciół i wyjść na dwór. Opuścił więc zamek i wyszedł na dziedziniec, na którym wczoraj tyle się zdarzyło. Serce podskoczyło mu do gardła, kiedy przystanął na moment w tym miejscu. Uśmiechnął się. Nikogo na razie nigdzie nie widział, więc wyszedł na otwarte błonia. Było dość chłodno, niebo było zachmurzone, ale nie przejmował się tym. Nie miał nawet ze sobą kurtki ani szala.
Nie wiedział konkretnie gdzie idzie. Po prostu, przed siebie, przewietrzyć się i trochę uspokoić. Euforia wciąż w nim buzowała. Nie chciał od razu nastawiać się na zwycięstwo, bo Lily to najwyższa liga. Czuł, że będzie musiał jeszcze na nią poczekać, ale nie tracił już nadziei nawet przez moment.
Wiał lekki wiatr, bawił się jego rozpiętą koszulą. Pod spodem miał luźniejszy t shirt, w tygodniu nosił szaty Gryffindoru, ale w weekendy ubierał się tak jak mu się podobało. Tak więc teraz spacerował sobie w trampkach, zwykłych jeansach i koszuli. Gdzieś kawałek dalej zauważył jakąś dziewczynę, która w jej mniemaniu dyskretnie mu się przyglądała. Wiedział, że większość marzy o tym, żeby iść z nim na randkę, a Evans uważają za dziwaczkę, która wiecznie mu odmawia. Uśmiechnął się, ale nie do niej.
Zatrzymał się na chwilę pod wielkim bukiem. Oparł się o jego gruby pień, tak, że nie było go zza niego widać. Zamyślił się. Nie myślał o niczym konkretnym ,ale co chwilę przed oczami stawała mu zarumieniona twarz jego miłości. Jedynej, tego był pewny. Był już nie raz zakochany, ale tak jeszcze nigdy. To aż bolało momentami.
Miał nadzieję, że gdzieś ją tu spotka, ale nic z tego nie wyszło, pewnie siedzi w bibliotece. Znów się uśmiechnął na tą myśl.
Ruszył dalej mając zamiar przejść się nad brzegiem jeziora. Uwielbiał zapach jaki się tam unosił, podobnie jak zapach włosów Lily. Wszystko kojarzył z nią. Sam nie wiedział dla czego. Po prostu kiedy była gdzieś obok cały świat stawał się o wiele piękniejszy. I lepszy.
Nogi niosły go same, aż spostrzegł, że zaszedł naprawdę daleko, a na niebie zbierają się ciemne chmury. Obejrzał się i zamrugał ze zdziwienia. Naprawdę bardzo się oddalił. Nadal był na terenach Hogwartu, ale zamek był teraz daleko, był maleńki. Czym prędzej zawrócił i szybkim krokiem zaczął iść z powrotem. Nie wiedział ile czasu mu to zajmie. Starał się spieszyć, żeby zdążyć przed deszczem, ale... nie zdążył.
Wbiegł do zamku cały przemoczony. Koszula kleiła mu się do ciała uwypuklając jak jest zbudowany. Nie był siłaczem, ale mięśnie ładnie mu się odznaczały. Potrząsnął energicznie głową pozbywając się w ten sposób nadmiary wody z włosów. Nie wyglądał już jak zmokły mop. Z włosów kapała mu woda, ale wyglądał w nich uroczo.
Z uśmiechem i oczami wbitymi w podłogę przed nim szedł korytarzami zmierzając do wierzy Gryffindoru, głównie po to by się przebrać. westchnął nabierając głębiej powietrza do płuc i podniósł nagle głowę.
Stała tam... Taka piękna. Aż przystanął. Nie zauważyła go, była pochłonięta czymś co właśnie czytała. Włosy pięknie opadały jej na ramiona. Koloru kasztanowego. Uśmiechnął się lekko. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, że stoi na środku korytarza. Zrobiła jeden krok i znowu się zatrzymała marszcząc lekko nosek.
James zaczął iść powoli w jej kierunku. Dystans między nimi był co raz mniejszy, ale ona wciąż nie ruszała się z miejsca. Dopiero po dłuższej chwili chyba poczuła czyjąś obecność bo podniosła głowę...
Serce jej zamarło. Przystanął przed nią... taki... Zmierzyła go wzrokiem. Co on robił? Pływał w jeziorze? W ciuchach?? Był cały przemoczony. Ale nie mogła pozbyć się wrażenia jakie na niej zrobił. Był... po prostu boski w tej mokrej koszuli, która pokazała jej jego silne ramiona, a jakże, nie ominęła tego szczegółu. I taki seksowny. Kropelki wody skapywały z jego włosów, to też przyprawiło ją o skurcz w żołądku. Jak do tej pory nie wydusiła z siebie jednego słowa.Stała tak tylko i przyglądała mu się wzrokiem trochę zdziwionym a trochę z podziwem wlepiając w niego oczy.
- Cześć... - mruknął pierwszy widząc, że chyba ją trochę zatkało. Głos miał cichy, niski i lekko ochrypnięty. Podziałałby na każdą kobietę... I oczywiście Lily też to nie ominęło.
- Cześć. - odpowiedziała próbując znów tak jak wcześniej zainteresować się trzymaną przez siebie książką. Potter uśmiechnął się i zabrał jej ją.
- Hej, co ty robisz? - zapytała z lekkim oburzeniem patrząc na niego. Schował książkę za swoimi plecami.
- Pozbywam się twojego problemu. - odpowiedział z uśmiechem patrząc wciąż na nią.
- Jakiego znowu problemu twoim zdaniem?
- No cóż... - udał że się zamyśla. - Od jakichś pięciu minut bardziej zainteresowana jesteś moją osobą niż tą książką, więc... po co masz się męczyć? - Lily patrzyła na niego z lekko rozchylonymi ustami. Nic nie mówiła. Jego obecność ją rozpraszała, miała ochotę uciec, jak najdalej od jego rąk, które właśnie się do niej zbliżały... Ale jednocześnie pragnęła by ją porwał... tylko dla siebie.
Nic nie robiła, nie odsuwała się nie uciekała. A on patrzył jej w oczy zbliżając się naprawdę wolno, nie chciał jej wystraszyć. Najpierw wziął w palce kosmyk jej włosów.
- Masz naprawdę piękne włosy, Lily. - pocałował je lekko wciąż nie spuszczając jej przy tym z oka. Mówił cicho i wciąż tym samym męskim głosem. A ona naprawdę chciała go słuchać... To było nie pojęte co się z nią działo. To co on z nią robił i to świadomie. Nie była w stanie nic mu odpowiedzieć, patrzyła tylko jak zahipnotyzowana w jego oczy.
Pogładził delikatnie jej policzek. Poczuł jak zadrżała. Przeszedł ją dreszcz. Uśmiechnął się lekko. Wciąż miała lekko rozchylone usta, jakby o tym nie wiedziała. Serce łomotało jej w piersi. Czekała aż ją pocałuje, aż znów poczuje to co wczoraj, pragnęła tego jak niczego.. A z drugiej strony chciała uciec. Tak by jej już nie znalazł...
I poczuła to. W końcu poczuła jego wargi na swoich. Lekko musnęły jej rozchylone, które teraz były lekko spierzchnięte. Ale nie przejął się tym. Po prostu przejechał po nich powoli językiem nawilżając je natychmiast.
Jego wargi były takie miękkie... Ciepłe i słodkie. Całowała się już wcześniej, ale nigdy wcześniej nie czuła przy tym czegoś takiego. Takich palpitacji. Przesunął językiem raz jeszcze po jej ustach i zerknął w jej oczy. Już dawno je przymknęła czekając aż pogłębi wreszcie ten pocałunek. Uśmiechnął się  w duchu i przywarł w końcu do niej jakby była lekarstwem na od dawna trawiącą go chorobę.
Kiedy to zrobił wszystko co do tej pory jeszcze trzymała w rękach wypadło jej z nich i wylądowało na podłodze. Przyjęła znów jego język, czując jak bada uważnie wnętrza jej ust. Odnalazł w końcu jej języczek i splótł się z nim. Mruknęła z rozkoszą. Poddała się już całkiem i wplotła dłonie w jego mokre włosy. Kropelki zaczęły spływać po jej rękach ale nie przejmowała się tym. To wszystko było takie niesamowite...
On objął ją w talii mając wrażenie, że potrafi latać. Zabrał by ją teraz gdzie tylko by chciała, wszędzie. Nawet na księżyc. Przeczesywał palcami jej długie piękne kasztanowe włosy. Kochał ją i ten kolor. Nie mógł uwierzyć, że już drugi raz w ciągu dwudziestu czterech godzin całuje właśnie ją. JĄ. Lily Evans. Czuł jej zaangażowanie. Poddawała się mu, jego dotykowi, ale też przyciągała go bliżej do siebie. Czuł jej dłonie błądzące po wilgotnej koszuli, na ramionach i plecach. Czuł jej palce we włosach i na karku. Przechodziły go dreszcze, błagał, żeby tylko nagle od niego nie odskoczyła.
Nie mogła się od niego oderwać. W następnej chwili przyparł ją lekko do ściany, ale nie bała się. Jego nigdy się nie bała. Wiedziała, że nigdy nie zrobiłby jej krzywdy, nie obraził, nie zelżył... Wiedziała, że kochał. Czuła to teraz w tym pocałunku w tym momencie....
Brakło im tchu, ale żaden nie przejmował się tym. James płynnie zszedł z pocałunkami najpierw na jej policzek potem na bródkę, aż w końcu na jej smukłą szyjkę. Składał na niej pojedyncze czułe pocałunki, łapiąc w ten czas powietrze, jakby ktoś nagle wypompował je z całego zamku. Ona tez oddychała głęboko. Odchyliła nieco głowę na bok odsłaniając mu się całkowicie. Dała mu wolny dostęp do swojej szyi. Czuł jak wplotła dłoń w jego włosy przytrzymując go przy swojej szyi, a on nie oponował. To było coś nowego... Tego jeszcze nie robili. Drugą ręką złapała go za ramię i lekko wbiła w nie palce.
Absolutnie nie przejmowali się tym, że ktoś może ich tu nakryć w każdej chwili. Nikt nie rozglądał się, po prostu trwali w tym uścisku. To były najpiękniejsze chwile...
Kiedy jej ręka opuściła jego włosy znów wrócił do jej ust. Były jeszcze bardziej spragnione jego niż wcześniej. Całowała go jeszcze zapalczywiej niż przedtem, a on z radością dotrzymywał jej tempa. Jego dłonie delikatnie gładziły jej ciało. Był oszołomiony, odurzony jej zapachem jak najsłodszym narkotykiem. Stracił już chyba całkiem poczucie rzeczywistości.
W tym właśnie momencie przez ich nieostrożność zostali dostrzeżeni. Ale czy ktokolwiek by miał im to za złe? Raczej nie. A na pewno nie ta osoba, która od kilku minut wybałuszała na nich oczy.
Remus nie mógł uwierzyć własnym oczom. W pierwszej chwili przetarł nawet oczy, żeby mieć absolutną pewność, że to jest TEN James Potter, jego przyjaciel, i TA Lily Evans, za która tyle czasu się uganiał. Odruchowo chciał do nich podejść i im przerwać by przyjrzeć się im czy to na prawdę oni. Ale nie zrobił tego. Stał jak wryty. I dobrze. Uśmiech powoli wpełzał na jego usta gdy tak na nich patrzył. Widać było, że ten incydent z ich udziałem pod ścianą nie był przypadkowy ani wymuszony. Lily chłonęła go tak samo jak James ją.
Lupin nawet złapał się za głowę na moment nie wiedząc co zrobić. W końcu z uśmiechem rzucając im ostatnie spojrzenie, postanowił pójść do sowiarni inną i znacznie dłuższą droga, po drodze odradzając wszystkim napotkanym osobom przejście tym korytarzem i wybranie innej drogi. W ten sposób zapewnił przyjacielowi dodatkowe kilka minut spokoju.
Para wykorzystała je do maximum. James trwał by tak w nieskończoność. Był przeszczęsliwy. Kiedy Lily oderwała się od niego w pewnym momencie, po prostu ją przytulił wdychając zapach jej włosów. Serce biło mu mocno przepełnione radością. Wiedział, że zaraz mu ucieknie. Nie miał zamiaru jej zatrzymywać. Chciał jej powiedzieć tylko kilka słów.
Lily wybudziła się z tego cudownego odurzenia jakby ją ktoś strzelił przez łeb. Odsunęła o niego swoje obrzmiałe już usta, a on... tak po prostu zamknął ją w swych ramionach. Przymknęła oczy i z westchnięciem wtuliła się w niego. Ale nie na długo. Po chwili zaparła się na nim rękami i odsunęła powoli od siebie. Patrzył na nią, czuła jego wzrok na sobie.
- Lily... - nie chciała rozmawiać, chciała uciec natychmiast, zapaść się pod ziemię. Znów dała się temu ponieść. Czuła, że on ma nad nią teraz jakąś nieopisaną przewagę. Wciąż szargały nią skrajne emocje. W jednej chwili pragnęła się z nim spalić, a teraz miała ochotę zabić go, że tak na nią działa.
Wymknęła się mu. Prawie jej się udało. Już chciała pobiec, zostawiając te wszystkie rupiecie które upuściła. Ale znów jej się nie udało. Znów ją powstrzymał. Chwycił ją w ostatniej chwili za rękę, tak delikatnie, nie mocno, a jednak nie dała rady mu uciec. Objął ją znów ramionami od tyłu. Znów poczuła jego ciepło. Wstrzymała oddech.
- Lily... - powtórzył. - Nie musisz uciekać. Sam cię za chwilę wypuszczę. - poczuła, że on się uśmiecha. - Moja słodka Lily. - szepnął. Chciała mu powiedzieć, że jeszcze nie jest jego, ale... właśnie. To 'jeszcze' bardzo ją martwiło. Nawet nie zdawał sobie sprawy jak jest blisko by osiągnąć swój zamierzony cel. Poczuła jego wargi za swoim uchem. Przymknęła oczy. Błagam cię, James, nie... pomyślała. Ale zaraz pojawiła się myśl; Całuj mnie, tak jak przed chwilą. Bała się, że kiedyś powie to na głos, i wszystko szlag trafi. - Dam ci teraz spokój... - szepnął znów. - Nie chcę cię teraz zmuszać do niczego ani straszyć żadnymi wyznaniami. - była mu za to wdzięczna. - Sama do mnie po to przyjdziesz. - dodał zadowolony z siebie, aż na niego spojrzała oburzona. Zaśmiał się. Miał piękny śmiech. I patrzył tak na nią... Tak nie patrzył na żadną swoją byłą. Podobały mu się, ale nigdy nie obrzucił żadnej tak rozpłomienionym spojrzeniem. Nogi jej się ugięły w kolanach i gdyby jej jeszcze nie trzymał chyba by upadła. Na szczęście zdążyła to ogarnąć i kiedy w końcu ją wypuścił poszła przed siebie zapominając o książkach.
Stał nadal w miejscu i patrzył aż nie zniknęła mu z oczu za zakrętem. Westchnął. Tak bardzo chciał ją mieć przy sobie. Ale powoli, stary, mówił sobie, wszystko w swoim czasie.
***
James Potter wrócił do wierzy Gryffindoru jakieś dziesięć minut później w stanie skrajnego otępienia. Czy też, bliższe prawdy byłoby określenie, upojenia. Uśmiech nie schodził mu z twarzy przez całą drogę i chociaż już w tym czasie nie spotkał panny Evans, wcale dobry humor go nie opuszczał. Kiedy przeciął pokój wspólny prosto jak strzelił i wpadł do swojego dormitorium, wszyscy już tam siedzieli jakby na niego czekali. Najpierw wywalili na niego oczy. Trzy pary wybałuszonych gał wbijało w niego swój wzrok.
Peter z lekko rozdziawioną buzią lustrował go wzrokiem od góry do dołu unosząc wysoko brwi. Ciastko, które akurat trzymał wyleciało mu z ręki i capnęło na podłogę. Syriusz Black, który stał na środku dormitorium jak nabuzowany rosomak, wypuścił z siebie powietrze przez usta przypominając w tym momencie przebitą dętkę rowerową. A Remus? Luniak jak zwykle siedział na swoim łóżku z lekkim uśmiechem na ustach i patrzył w swoją nieodłączną książkę. Pytanie można było mu zadać tylko takie; jaka tym razem?
James stanął przed nimi nic nie rozumiejąc z ich min. Dopiero po chwili roześmiał się wesoło przypominając sobie, że chociaż przed kilkoma minutami o mało co nie spłonął w miłosnym ogniu to i tak jego ubranie jest wciąż przemoczone. Włosy także. Zapewne to jego wygląd tak na nich wpłynął.
- Sorry, deszcz zaskoczył mnie na błoniach. - powiedział z uśmiechem i wyminął Blacka, który wciąż z tą samą miną odprowadził go wzrokiem do łazienki. Kiedy pięć minut później Rogacz z niej wyszedł wszyscy tkwili w dokładnie takiej samej pozycji i w tych samych miejscach. James popatrzył na nich z wyrazem ogłupienia na twarzy. - Co wam jest?
- Nic. - bąknął w końcu Syriusz. - Wyglądasz tylko jak zmokła kura. - stwierdził unosząc jedną brew do góry.
- Przecież przed chwilą powiedziałem, że...
- Że zaskoczył cię deszcz na błoniach, tak. - odezwał się Remus z rozbawieniem. James na niego spojrzał. Coś mu tu śmierdziało.
- O co wam chodzi? - zapytał z uprzejmym uśmiechem.
- No właśnie chcielibyśmy się tego dowiedzieć. Rogaczu. - powiedział Black, który znów przywołał na twarz poprzedni wyraz zaciętości. Potter wciąż nie rozumiał.
- Ale... co??
- Remus nam powiedział! - Syriusz prawie to wykrzyknął oskarżycielskim tonem wskazując paluchem na Lupina.
- Ale co?!
- Jak to CO?! Nie udawaj głupiego, już wszystko wiemy! Myślałem tylko, że od razu przylecisz nam się pochwalić. Jak widać - prychnął gniewnie - myliłem się. - i założył ręce na piersi obrażony. James kompletnie zgłupiał. A potem coś mu zaświtało.
- Chodzi o to, że nie przybiegłem do was opowiedzieć jak było na bankiecie u Slughorna? - zaśmiał się. Black zrobił taką minę jakby sobie o tym właśnie przypomniał.
- Tak, Potter, to też, ale nie TYLKO!
- Więc o co ci jeszcze chodzi? Bo kompletnie cię nie rozumiem. Was wszystkich nie rozumiem, ty na mnie wrzeszczysz, Peter gapi się jakby mnie pierwszy raz w życiu widział, a Remus... - tu spojrzał na niego. - Jak zwykłe głupio się uśmiecha! Może w końcu powiecie mi jasno o co wam chodzi?
- Nikt za ciebie tego nie zrobi. - odpowiedział Remus wciąż rozbawiony całą sytuacją.
- Ale co ja mam wam powiedzieć skoro kompletnie nie wiem...
- Wiesz, James, i nie zgrywaj się! Poderwałeś ją w końcu! Co jak co ale spodziewałem się, że będziesz się z tym obnosił i nas pierwszych tym zadręczał, a tu widzę, że wolisz zachować to przed nami wszystkimi w tajemnicy! - Potter całkiem zgłupiał, ale coś zaczęło mu świtać.
- Chodzi ci o... Lily? - powiedział przyglądając mu się.
- TAK, POTTER, CHODZI MI O LILY! - wykrzyknął w końcu Black.
- No, dobra, ale co?
- Nie no, ja go uduszę. - mruknął Black pokonanym głosem i cupnął na swoje łóżko.
- Remus was widział. - mruknął niespodziewanie Peter wlepiając oczy w Rogacza. Ten nagle zrozumiał o co chodzi. I gęba mu się zaśmiała.
- No cóż...
- Czyli już sobie uświadomiłeś o czym mówimy? - zaśmiał się Luniak.
- No, chyba, jeśli to jest to o czym ja myślę, że wy myślicie...
- Dwadzieścia minut temu szedłem do sowiarni. Raczej nie spodziewałem się na nikogo natknąć, a natknąłem się... Tyle, że... - parsknął śmiechem. - Ta dwójka była sobą tak zajęta, że nawet mnie nie zauważyła.
- I co? Pewnie nie wierzyłeś własnym oczom. - stwierdził James siadając w końcu na swoim łóżku. - Nie musieliście tak na mnie naskakiwać, przecież bym wam powiedział. Gdybyście tylko dali mi szansę, oczywiście. - powiedział patrząc z wyrzutem na Blacka.
- Nie patrz tak na mnie. Tyle czasu musiałem cię pocieszać za każdym razem kiedy dawała ci kosza, chyba  mogę się spodziewać, że ja pierwszy się dowiem o TAKIEJ zmianie, co?
- No jasne, jasne. Przecież nie twierdzę, że nie. - zaśmiał się znowu Potter.
- Więc? - usłyszał głos Remusa. Spojrzał na niego.
- Co więc?
- No jak to co? Jesteście...? Czy nie jesteście? - Potter zamyślił się na moment.
- Hm. W sumie to skomplikowana sprawa. - mruknął w końcu.
- Skomplikowana sprawa? A co w tym takiego skomplikowanego? - zaperzył się Black.
- To, że Lily chyba ma jakiś problem emocjonalny. - powiedział w końcu patrząc na nich zaniepokojonym wzrokiem. Remus przestał się uśmiechać i spojrzał na niego.
- To znaczy?
- To znaczy - zaczął opowiadać. - że jak byliśmy na tym przyjęciu to nawet dobrze się bawiliśmy. Rozruszałem ją trochę na parkiecie i w ogóle. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się podczas posiłków i deserów...
- No to chyba dobrze, nie? - Potter to zignorował.
- Postanowiłem w pewnym momencie zagrać w otwarte karty. I od słowa do słowa powiedziałem jej wszystko co mi leżało na wątrobie.
- To znaczy? - znów zapytał Remus.
- Powiedziałem jej co do niej czuję. Wszystko. Ze szczegółami. Nie przytoczę wam słowo w słowo, bo nie jestem teraz tak natchniony jak wtedy, ale efekt był taki, że powiedziała, że mam odpuścić, bo nawet gdyby chciała to nie mamy na to szans.
- Niby dlaczego? - to pytanie Petera.
- Też chciałbym to wiedzieć. - westchnął patrząc w sufit. - Uciekała od tego tematu. Ode mnie. Powiedziała, że nie umiałaby ze mną być.
- No to klapa nie?
- Nie całkiem. - powiedział Potter z uśmiechem. - Cokolwiek by nie mówiła, później pokazała mi coś zupełnie innego.
- To znaczy? - po raz trzeci...
- Wyszliśmy na dziedziniec. Chciała trochę odetchnąć. Byliśmy sami. Od słowa do słowa... i tak jakoś wyszło, że...
- Że? - wszyscy trzej.
- Że zaczęliśmy się całować.
- To już wczoraj się przelizaliście?? - Black był pod wielkim wrażeniem.
- Owszem. - przyznał Potter któremu błyszczały oczy. - Potem odprowadziłem ją pod same drzwi na klatkę schodową do jej dormitorium... i to by było na tyle z wtedy. A dzisiaj obudziłem się wyjątkowo późno i nie chciało mi się już iść na obiad. Poszedłem na spacer i zmokłem. Kiedy wróciłem natrafiłem ją na korytarzu. Była zaczytana w jakiejś książce, ale kiedy mnie zobaczyła już wiedziałem, że znowu ją mam. I... Znowu. Resztę wiecie.
- Ale jak to się ma do tego jej problemu emocjonalnego? - zapytał Remus.
- Po prostu wydaje mi się, że ona ma jakąś blokadę na mnie. Miała przecież już chłopaka i tak się nie zachowywała. A kiedy ja się do niej zbliżam... Na początku wpija się we mnie jakby miała umrzeć, a potem ucieka. Jakby się czegoś bała.
- Myślę, że to po prostu taki mały kokonik, nic poważnego. Przejdzie jej z czasem. - wytłumaczył Lupin.
- Tak?
- Tak, James. Przez tyle czasu warczała na ciebie, nie znosiła cię, a teraz odkryła, że coś się w niej wykluło, jeśli chodzi o ciebie. Zmieniłeś się nieco, wydoroślałeś, ona też to zauważyła. To mógł być mały szok. Nie wie jak się zachować co zrobić. Pracuj z nią stopniowo to nie długo będziemy opijać wasz związek. - wyszczerzył się patrząc na Jamesa, który poczuł się o wiele lepiej i uśmiechnął się do niego z wdzięcznością.
- Obyś miał rację, Luniaku.
- Na pewno ma. Przecież to geniusz. - stwierdził Łapa posyłając Lupinowi ukradkowe spojrzenie. Ten znów się uśmiechnął.
- Powiedziałem tylko co uważam.
- I jestem ci za to bardzo wdzięczny. Ale jest jeszcze jeden temat ważniejszy. - usiadł poważniejszy. Popatrzyli na niego.
- Jaki? - podchwycił Łapa.
- Za dwa dni pełnia.
- O nie! - tu znów poniósł larum Remus. Spojrzeli na niego jak na komendę. Był jeszcze bledszy niż zazwyczaj kiedy o tym słyszał.
- Co?
- Nie ma mowy. Ile razy ja wam powtarzam, a wy wciąż to samo... Nie chcę, żebyście do mnie przyłazili, kiedy... Rozumiecie? Nie zgadzam się. - powiedział z mocą w głosie. - Tyle razy już coś się stało, a wy wciąż to bagatelizujecie...
- Daj spokój, przecież nie stało się nic aż tak wielkiego! - zaperzył się Black.
- Nic aż tak wielkiego?! Nazywasz tym to co się wydarzyło w zeszłym roku? Nie, i nie. Nie chcę was tam widzieć, rozumiecie?
- Za każdym razem tak na nas wrzeszczysz, a my i tak potem do ciebie przychodzimy. - powiedział z uśmiechem James. - I tym razem będzie tak samo.
- NIE!
- TAK! I bez dyskusji! Nie chcemy o niczym więcej słyszeć! Nie po tyle roboty sobie narobiliśmy, żebyśmy zostali animagami, żebyśmy teraz od tak, o - pstryknął palcami - z tego zrezygnowali. - ryknął Black.
- Ale...
- Nie zaczynaj. - wtrącił się mu James. - Myślałem, że jestem nam za to wdzięczny.
- Tak, jestem, ale...
- Więc sprawa zakończona. - powiedział Potter przeciągając się. - Za chwile kolacja, zbierajcie się.
- A ty nie idziesz? - zapytał zaskoczony Black.
- Nie, nie chce mi się dzisiaj jeść.
- Znowu? - podchwycił Peter.
- Tak. - uśmiechnął się Rogacz patrząc na Glizda - Możesz zjeść to co na mnie przypada. - zaśmiał się. Peter tylko się wyszczerzył.
- Jasne, on wszystko zeżre a ty padniesz z głodu. - zaczął znów Syriusz.
- Powiedziałem, że nie chce mi się jeść. Nic mi nie będzie. - westchnął. - A wy marudzicie.
- Dobra niech ci będzie. Zwędzimy trochę ze stołu i przyniesiemy tak w razie czego.
- Ok. - powiedział już na odczepnego żeby dali mu spokój.
Kiedy poszli James ułożył się wygodnie na łóżku i uśmiechnął się. Ma wolną drogę do Evans. Tak dobrze to jeszcze nie było.
O tym, że nie jest aż tak dobrze przekonał się dnia następnego. Była niedziela. Wszyscy czterej wyszli na dziedziniec na świeże powietrze. Dzień nie był już taki chłodny, pokazało się słońce. Poszli więc na swoje zwykłe miejsce, pod stary buk. Rozłożyli się tam i gadali jak zawsze o wszystkim i o niczym rozglądając się.
Black jak zawsze posyłał uśmieszki do co ładniejszych dziewczyn. Peter coś zajadał, Remus wlepiał oczy w książkę, a James... James właśnie zauważył coś co go prawie że postawiło na równe nogi. Lily idąca w ich stronę z jakimś Puchonem.
Nie znał go z imienia, ale z widzenia jak najbardziej. I nie lubił go. Choćby za to, że właśnie wdzięczył się do jego dziewczyny. A przynajmniej do dziewczyny, która miał nadzieję, zostanie jego dziewczyną w najbliższym czasie.
Lily miała nieodgadnioną minę. Kiedy coś do niej mówił odpowiadała mu zdawkowo. Nie rozglądała się w obawie, że gdzieś dostrzeże JEGO. Prawdę mówiąc, z drugiej strony niczego tak nie pragnęła by pojawił się znienacka i wybawił ją z tej opresji. Puchon był całkiem miłym chłopakiem, ale zaczynał ją wkurzać. Nie mówił o niczym wprost ale dawał jej wyraźnie do zrozumienia, że jest nią zainteresowany i chciałby się z nią umówić na coś poważniejszego, jak to przed chwilą nazwał. Stwierdziła, że już woli kiedy wdzięczy się do niej Potter. On przynajmniej robi to w o wiele subtelniejszy i przyjemniejszy sposób.
Kiedy przypomniała sobie jak całowali się w południe poczuła przyjemną sensację w okolicy żołądka i uśmiechnęła się. Puchon chyba odebrał to jako jej aprobatę na jego słowa, chociaż ona nawet nie wiedziała co on do niej teraz mówi. Nie wiedziała jak wyprowadzić go z tego błędu więc nie powiedziała nic tylko szła przed siebie.
Kiedy zbliżali się już do starego buku nie ostrożnie podniosła wzrok i zobaczyła go. Natychmiast odwróciła wzrok. James patrzył uważnie prosto na nią i tego Puchona. Nie umiał dobrać dla niego odpowiedniego epitetu. Ale pomyślał, że nie będzie tu przecież robił publicznego przedstawienia. Jeśli mu się uda, kiedy ten debil się od niej odłączy porozmawia z nią sam na sam.
Przeszli obok nich podczas gdy Potter cały czas spoglądał na Evans. Był ciekawy o czym rozmawiają, i nie musiał czekać długo. Puchon wiedział jak cała reszta szkoły, że Potter szaleje za Lily i powiedział nieco głośniej już nie owijając w bawełnę.
- To jak? - jego głos był nieco bardziej szarmancki. - Umówimy się na spacer dzisiaj wieczorem?
- Tani chwyt. - mruknął Black tak aby usłyszeli go tylko koledzy. Sam też obserwował tą ciekawą sytuację. Potter uśmiechnął się lekko pod nosem. Lily starała się nie patrzeć w jego stronę. Nie wiedziała tez jak ma wybrnąć z tej sytuacji. Jak nigdy pragnęła, żeby do akcji wkroczył James Potter.
- No? Zgadzasz się? - powiedział z uśmiechem łagodnym głosem. Odgarnął jej włosy z twarzy gdzie przywiał je wiatr. Był to nawet miły gest, ale... tylko miły. Nagle stwierdziła, że nie czuje nic co czuła za każdym razem kiedy przysunął się do niej James. Spojrzała na chłopaka i zdołała powiedzieć tylko...
- Eem, ja...
- Ok, to zobaczymy się w sali wejściowej. - i pozostawił ją z wielkimi oczami na skraju jeziora. Kiedy przechodził obok Huncwotów Potter wbijał w niego bazyliszkowy wzrok i żałował, że ten nie padł od niego martwy. Chłopak tylko szedł z uśmiechem na ustach.
- Chyba ci nie odpowiedziała. - to Peter niespodziewanie olśnił ich inteligencją. Puchon zatrzymał się raptownie zaskoczony i spojrzał na chłopaka.
- Słucham? - odpowiedział uprzejmie.
- Głuchy? - odezwał się Black przenosząc teraz na niego spojrzenie. Potter milczał tylko patrząc w niebo.
- Nasza koleżanka nie dała ci żadnej odpowiedzi, matole. - znów Peter gapiący się na chłopaka jak sowa. Chłopak jakby spąsowiał.
- Ee... - bąknął chcąc powiedzieć coś więcej zapewne.
- Oto jego elokwencja, Evans. - zawołał Black do Lily. - Zastanów się czy wolisz tego matoła! - powiedział sugestywnie, na co Lily zrobiła swoją zwykłą minę i odwróciła się od nich. James się uśmiechnął, nagle wstając. Udało im się zrobić z chłopaka durnia.
- Pokażę ci jak to się robi. - uśmiechnął się mówiąc to uprzejmie, ale w jego głosie było znacznie więcej jadu niż uprzejmości. Lily spojrzała na niego przez ramię. Wszyscy ich obserwowali, dziewczyna nawet nie wiedziała, że jej dwie przyjaciółki, Dorcas i Ann siedzą tuż obok niej i również oglądając to przedstawienie.
James podszedł swobodnym krokiem do Lily obdarowując ją uśmiechem. Niczego nie udawał, a ona to widziała. Zrobiło jej się gorąco, chociaż na dworze wcale nie było za ciepło. Założyła ręce na biodrach patrząc na niego. Ten chwycił delikatnie jej jedną rączkę i niespodziewanie zakręcił nią dookoła jak w tańcu i powiedział.
- Spotkamy się w następną sobotę, w Hogsmeade? - zapytał jak gdyby nigdy nic, a ona, podobnie jak gdyby nigdy nic, już całkiem tego świadoma odpowiedziała...
- Tak.  - Black zaklaskał w dłonie.
- Widzisz? To jest konkretna odpowiedź. - powiedział. Puchon w końcu zniknął, a James mruknął cicho do Lily.
- Możemy też się spotkać dzisiaj, jeśli chcesz. - uśmiechnął się znów.
- Dzisiaj mam cały wieczór zawalony, będę siedzieć w bibliotece i pisać wypracowania... co z resztą ciebie też nie ominie. - celowo nie wspomniała o Blacku i reszcie. Uśmiechnął się.
- Więc przyjdę do ciebie do biblioteki. - teraz ona się uśmiechnęła choć próbowała to ukryć.
- A nie możemy w inny dzień, lub po prostu poczekać do soboty? - dobre pytanie. Potter zamyślił się na moment.
- Moglibyśmy, ale w najbliższe dni nie będę miał tej możliwości, niestety. - uśmiechnął się smutno.
- Dlaczego?
- Kiedyś ci powiem. - powiedział z uśmiechem po czym najzwyczajniej w świecie pocałował ją, choć krótko, i wrócił do kumpli, którzy zbierali się by wrócić do zamku. Lily patrzyła za nimi przez chwilę, po czym odwróciła się i w końcu dostrzegła swe przyjaciółki.
- Co się tak na mnie gapicie? - zapytała mało inteligentnie po tym co się wydarzyło.
- To już trzeci buziak, liczymy! - pisnęła Dorcas. Lily capnęła obok nich.
- Dajcie spokój...
- To ty daj spokój, Lily. Właśnie umówiłaś się z Jamesem na wieczór w bibliotece, a potem w Hogsmeade. - Lily już chciała coś powiedzieć, ale Dorcas ją ubiegła. - Przestań, nie chcemy słuchać twoich głupot. Owinęłaś się w jakiś kokon, zdejmij go z w końcu z siebie.
Lily uśmiechnęła się.
- Nie długo on sam się go pozbędzie. - powiedziała z tym samym uśmiechem. Wszystkie trzy zaczęły się radośnie śmiać.
***
Dyrektor Hogwartu umiał dyskretnie obserwować swoich uczniów. I w tej chwili właśnie się uśmiechał. Jak to los bywa przewrotny. Ci którzy kiedyś się nie znosili teraz się kochają. Chociaż tak naprawdę to ta panna nie lubiła tego młodzieńca, a teraz patrzy na niego z tęsknotą. No cóż... Dobrze, że w tych ciężkich czasach pojawia się choć odrobina miłości...