piątek, 15 kwietnia 2016

Info.

Witam. :) Wszystkich tych, którzy tu zaglądają.
Ostatni post pojawił się chyba dość dawno, z powodów takich iż... wena całkowicie mnie opuściła. Dlatego postanowiłam zawiesić bloga. Na ile nie wiem, ale jeśli nie dostanę ponownego natchnienia... będzie kiepsko. :/
Tak więc pozdrawiam wszystkich i do zobaczenia. ;)

czwartek, 25 lutego 2016

14. Co robic...?

Potter od tamtej pory nie czuł się już jakoś dobrze. Wciąz miał w głowie to zdarzenie. Śmierciożercy zaatakowali jego rodzinę. Chociaż widział się już z rodzicami i wiedział, że nic im nie jest, nie mógł uwolnić się od prześladującego go poczucia, że następnym razem może nie iść tak łatwo. Jego rodzice nie byli już młodzi. To, że udało im się wyrwać James postrzegał niemal jako cud. Czy następnym razem też będą mieć tyle szczęścia?
- A kto powiedział, że w ogóle będzie jakiś następny raz, James? - Łapa próbował go pocieszać jak tylko mógł, ale marnie mu to wychodziło. Znał swojego kumpla bardzo dobrze, wiedział, że Potter musi sam to wszystko przetrawić i dojść do odpowiednich wniosków, ale sam James gryzł sie tym i gryzł choć sam nie wiedział po co. W gruncie rzeczy przecież wszyscy dookoła mieli rację. W końcu nic się nie stało jego rodzicom, jedynie co to może byli w niewielkim szoku, ale to wszystko. Więc dlaczego on reagował na to tak, jakby co najmniej już zostali zamordowani?
Podejrzewał, że to ma bardzo dużo wspólnego z jego dziewczyną. Lily wyłaziła ze skóry, żeby odciągnąc go od tych ponurych myśli. Wychodziło jej to trochę lepiej niż Blackowi, ale też nie do końca. Jej obecność zawsze go koiła, ale teraz przebywanie w jej towarzystwie stało się bolesne. Złapał się nawet na tym, że zaczyna jej unikać. Ganił się za to, ale to chyba był jakiś odruch. Tłumaczył sobie, że jak już cała ta sytuacja z niego zejdzie wszystko wróci do normy.
Nie chciał jej krzywdzić, a widział, że jego zachowanie ją rani. Kiedy była blisko niego czuł się tak, jakby nigdy więcej miał jej już nie zobaczyć. Czuł się, jakby coś paliło mu wnętrzności. Nie chciał nawet sobie wyobrażać co by było, gdyby ją zaatakowali.
- James, długo masz jeszcze zamiar przede mną uciekać? - zapytała kiedy dorwała go pewnego razu w bibliotece. Westchnął ciężko. Zaczynał już za nią poważnie tęsknić, wcześniej spędzali każdą niemal chwilę razem, a teraz się od niej odciął. To nie było żadne rozwiązanie.
- Nie, kochanie, przepraszam. - szepnął i delikatnie posadził ją sobie okrakiem na kolanach. Miała na sobie spódniczkę co bardzo mu się spodobało.
Natychmiast się w niego wtuliła odetchnąwszy głęboko.
- Przepraszam, skarbie. - powiedział znów gładząc jej plecki. W odpowiedzi ona pogładziła czule jego ramię i cmoknęła w szyję.
- Wiem, że się boisz. Czuję to.  - szepnęła prostując się i spoglądając mu w oczy. Odwrócił od niej wzrok. Nie chciał by widziała strach w jego oczach. Chciał, żeby była pewna jego siły, że będzie w stanie ją skutecznie obronić. - Nie jesteś słaby. - powiedziała znów cicho zbliżając do niego swoje usta. - Masz w sobie siłę, by to przetrwać. Ja ci pomogę. - szepnęła znów.
Dzieliły go od niej dosłownie milimetry. Patrzył w jej oczy i widział w nich tęsknotę i miłość. Westchnął cicho i przywarł do jej warg w namiętnym pocałunku. Odwzajemniła go natychmiast, spragniona wplatając palce w jego włosy. Przeszły go dreszcze. Na myśl, że mógłby już nie poczuć smaku jej ust poczuł silny skurcz w okolicy serca. Ale to nie miało nic wspólnego z bólem. To był strach.
Odsunął się od niej i oparł głowę o ścianę. Lily lekko zaczerwieniona popatrzyła na niego i pogładziła lekko jego policzek. Chwycił jej dłoń i przycisnął sobie do twarzy.
- Nie łam się. Przecież jestem z tobą. I nie tylko ja, nie zostałeś przecież sam. - mruknęła łagodnym tonem chcąc go jakoś pocieszyć. Bolało ją to, że cierpiał. Po prostu cierpiał.
- Wiem. - odpowiedział. - Ale co to zmienia? - spojrzał jej wreszcie w oczy.
- Jak to co? Nie musisz zamykać się w sobie. Nie możesz zamykać się w sobie, James, a to własnie robisz. Oddaliłes się ode mnie... Nie chcę tego. - wyciągnął rękę by ją pogłaskac, ale nie wiedział co zrobić. Najchętniej zamknałby ją gdzieś, tak by nikt nie wiedział o jej istnieniu. Sama ujęła jego dłoń i przytuliła do niej policzek. Uświadomił sobie, że skrzywdził ją swoim zachowaniem. Wciąz powtarzał, że ją kocha i chce ją chronić, ale tak na dobrą sprawę to ostatnimi czasy zostawił ją samą sobie.
- Przepraszam, że zachowywałem się jak skończony.... palant. - uśmiechnęła się. - Kocham cię. - szepnął. Przymknął oczy starając się zapanować nad kolejną falą strachu. Zalewały go jedna po drugiej, nie miał pojęcia ile wytrzyma. Nie miał pojęcia co zrobić by być pewnym, że nic jej nie grozi.
- Ja też cię kocham. - szepnęła w odpowiedzi i pocałowała go delikatnie. Poczuł dławienie w gardle. Nie, no chyba się nie rozbeczy? Nie, nie może.
Lily jednak miała bardzo dobry wzrok. Objęła go i przytuliła mocno do siebie. Zazwyczaj to on ją tulił. Jego ramiona były dla niej bezpiecznym schronieniem. Teraz to ona pełniła dla niego ta rolę. Poczuł się przez to trochę do dupy, w końcu to on jest tu facetem... ale wtulił się w nią z ochotą chowając twarz w jej szyi.
- Wciąż myślę co zrobić, żebyś była bezpieczna. Boję się nawet wyjeżdżać stąd na święta. Pojedziesz do domu i będziesz siedzieć między samymi mugolami. Kto ci tam pomoże?
- James, przesadzasz. - szepnęła ujmując jego twarz w dłonie. - Nikt mnie nie zaatakuje. Rozumiesz? - popatrzyła mu w oczy. - Jeśli chcesz, możemy zostać na święta tutaj, oboje. Będziesz wtedy spokojny. - dla niego była gotowa zrobić naprawde wiele. Może nawet wszystko. Chciała by znów był taki radosny jak kiedyś. Może nie całkowicie beztroski, ale by znów się uśmiechał. A teraz za każdym razem gdy go widziała jego oczy były pozbawione dawnego blasku. Nie śmiał się, nie żartował. Był prawie nie do poznania. - Martwię się o ciebie, wciąż się zadręczasz, chcę byś poczuł się lepiej. - powiedziała nie wiedząc co zrobić.
O dziwo, uśmiechnął się.
- Czuję się lepiej. Kiedy jesteś blisko, wszystko jest dobrze. Tak jak powinno być. - westchnął gładząc lekko palcem jej usta. Przymknęła oczy na ten gest. - Gdybym tylko mógł gdzies cię schować...
- Wiesz, że nie możesz. Chodź na błonia, przejdziemy się. - zaproponowała Lily  wstając z jego kolan.
- Jest zimno. I chyba pada śnieg. - mruknął spoglądając w wielkie okno.
Siedzieli w koncie biblioteki osłonięci regałami. James znalazł miejsce przy oknie. Starał się uczyć, ale po prostu się w nie gapił, dopóki nie przyszła Lily.
- No to ci, ulepimy bałwana. - powiedziała patrząc na niego wyczekująco. Zaśmiał się cicho pod nosem.
- Chcesz babrać się w śniegu? - uśmiechnęła się szeroko. - Nie mam ochoty latać po błoniach. - mruknął znów cicho. - Przepraszam cię, jestem po prostu do niczego. - przetarł twarz dłońmi.
Lily westchnęła. Czuła lekką frustrację, nie wiedziała jak ma z nim postępować. Martwiła się coraz bardziej.
- To chodź gdziekolwiek. Zrób cokolwiek. - powiedziała chwytając go za rękę i ciągnąc. Wstał i przywarł prawie cały do jej ciała. Oparł ją delikatnie o regał z książkami.
- Może... rzucimy szkołę, uciekniemy? Nie wiem, wyprowadzimy się gdzieś daleko... jak najdalej. Rodzice na pewno by nam pomogli. Kupiłbym mały domek z ogródkiem. Nikt by nas nie znał. Bylibyśmy bezpieczni, oboje.  - dokończył patrząc jej w oczy.
Lily była autentycznie zaskoczona jego pomysłem, ale uśmiechneła się. Pogładziła jego policzek, a potem wplotła palce w jego włosy.
- Co ty opowiadasz, James? Musimy skończyć szkołę. A co z Zakonem Feniksa? Przecież chciałes do nich dołączyć razem z resztą. - chłopak westchnął.
- Chciałem, ale... Pomyślałem, że może lepiej się nie wychylać... Zostawić to innym. Nie wiem. Dla mnie najważniejsza jesteś ty, niech się dzieje co chce... Byle tobie nie stała się krzywda.
Lily patrzyła w jego oczy. Nigdy wcześniej nie widziała w nich czegoś takiego.
- Musisz mnie naprawdę bardzo kochać. - szepnęła.
- Kocham cię bardziej niż własne życie. - odpowiedział całując czule jej szyję. - Jesteś dla mnie wszystkim. Może ty nie czujesz do mnie tego samego... nie wiem... Ale ja nie zniósłbym twojej śmierci.
- Zrobiłabym dla ciebie wszystko. - szepnęła znów wiedząc, że tak jest w istocie. Objęła go i przytuliła się mocno czując jak do oczu napływają jej łzy. - Wszystko. - dodała jeszcze nie mogąc powstrzymać łez spływających jej już po policzkach.
- Nie płacz, proszę. - mruknął tak samo cicho ocierając jej policzki a potem delikatnie je całując. - Spójrz na mnie. Uśmiechnij się. Tak bardzo kocham twój uśmiech. Nie chcę, żebyś płakała przeze mnie.
- To nie przez ciebie. - powiedziała patrząc mu znów w oczy. - Ja też chciałabym, żebyśmy mieli święty spokój.
- Będziemy mieli. Obiecuję. Przyjdzie dzień, że to wszystko się skonczy, raz na zawsze. - mruknął i przytulił ją znów tak jak zawsze. Musi być silny, musi być dla niej oparciem. To on tu jest mężczyzną, do licha, kto ma się nią opiekowac jak nie on? - Ochronię cię, choćby za cenę życia. Pamiętaj o tym.
Popatrzeli na siebie przez chwilę, a potem ona kiwnęła głowa.
***
- Lily, no co jest z tobą? - Dorcas podeszła do niej od razu jak tylko znalazła się w dormitorium dziewcząt z siódmego roku. Rudowłosa westchnęła tylko.
Rozmawiali wtedy w bibliotece, ale James wciąż zdawał się jej unikać. Nigdy nie miał czasu, zawsze gdzieś znikał, nie umiałą do niego dotrzeć.
- Weźże się za niego! Siedzisz tu tylko i zadręczasz się jego postępowaniem!
- Rozmawiałam z nim, Dorcas, co jeszcze mam zrobić? - odpowiedziała zrozpaczona dziewczyna.
- Nie wiem, może strzel mu w łeb, może to jakoś pomoże! On się musi wziąć w garść, a nie chować gdzieś po kątach! Idź natychmiast do jego dormitorium, przed chwilą widziałam, jak tam wchodził, weź go za łeb i zrób z nim raz na zawsze porządek, Lily! Jeżeli on zdziadział, to ty w takim razie musisz być w tym związku mężczyzną!
Lily popatrzyła na przyjaciółkę wielkimi oczami. Miała rację, a jakże. Bardzo rzadko się myliła.
- Idę. - powiedziała wstając. Postanowiła, że rzeczywiście zrobi z nim porządek.
***
Lily wyszła ze swojego dormitorium z zaciętą miną i z zamiarem przyciśnięcia swojego chłopaka. Był już zmęczona jego zachowaniem. Rozumiała co czuł, naprawdę, ale James coraz bardziej popadał w jakąś izolację, co najmniej jakby to miało być rozwiązanie całej sytuacji. A nie było.
Wbiegła niemal na klatkę schodową prowadzącą do jego dormitorium. Dopiero kiedy zatrzymała się przed samymi drzwiami zawahała się. Zaczynała już dostawać jakichś kompleksów. Wydawało jej się, że James może wcale nie chcieć z nią rozmawiać. Ale powiedziała sobie, że akurat w tej chwili nieważne jest czego on chce.
Załomotała wściekle w drzwi i czekała. Usłyszała jakiego stłumione oburzone głosy, ale mina Blacka kiedy ją zobaczył, nie była już taka oburzona.
- Jest James?
- Tak. Yyy... - zaczął się jąkać i spojrzał za siebie.
- Chcę z nim pogadam sam na sam. - dodała patrząc na chłopaka.
- Jasne. - mruknął i wpuścił ją. - Chłopaki, zwijamy się. - rzucił tylko i wyszedł, a zanim powlekli się Peter i Remus.
James natomiast był lekko zdziwiony wizytą swojej dziewczyny o tak późnej porze. Siedział na swoim łózku w samych bokserkach i koszulce. Lily była całkowicie ubrana, na szczęście. Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Lily podeszła bliżej.
- Ja chcę w tej chwili usłyszeć od ciebie, co zamierzasz dalej robić. - zaczęła. W jej głosie nie było słychać złości. Bardziej rozżalenie. - Mówiłeś... Obiecywałeś mi, że nie będziesz się więcej ode mnie odsuwał, a ty robisz dalej wciąż to samo. Ile jeszcze rzeczy mi obiecasz, a potem nie  dotrzymasz słowa?
Jej słowa chyba go wkurzyły, bo patrzył na nią otwierając i zamykając usta. Wiedział, że ma rację. Wiedział to doskonale. Ale strach był silniejszy. Próbował się przekonywać, że nic złego stać się nie może. Ale co z tego?
- Nie odsuwam się od ciebie... - zaczął odrzucając od siebie książkę, którą akurat próbował przeczytać.
- Nie? - przerwała mu. - A co to twoim zdaniem jest? Mam tego dosyć, James. Ty nie jesteś słabym facetem, więc tym bardziej nie rozumiem dlaczego tak się zachowujesz.
- Nie wymagam tego od ciebie. - warknął, czym tylko ją zranił. Wzięła głębszy oddech. Czuła, że to wszystko nie biegnie ku czemuś dobremu. Albo facet weźmie się w garść, albo...
- Super, dzięki. - zaczęła znów. - Możesz się dalej nad sobą użalać. Wciąz powtarzasz, że chcesz mnie ochronić, ale ja już nie czuję, żeby ktokolwiek mnie przed czymkolwiek chronił. Nie czuję, żebym miała chłopaka. Więc mogę wcale go nie mieć, to nie będzie wielka różnica. I tak cię przy mnie nie ma...
- JAK ZWYKLE WYDAJE CI SIĘ, ŻE WSZYSTKO WIESZ NAJLEPIEJ! - krzyknął nagle zrywając się z łóżka. - JAK, POWIEDZ, JAK MAM CIĘ CHRONIĆ, SKORO NAWET SAM ZE SOBĄ NIE MOGĘ DAĆ SOBIE RADY!!! POWIEDZ, JAK MAM TO ZROBIĆ!! - usiadł z powrotem na łóżku chowając twarz w dłoniach. To wszystko już go przerastało.
Lily stała w miejscu i czuła, że długo już tego nie wytrzyma. Podeszła do niego, usiadła obok i przytuliła obejmując. Czuła niemal namacalnie jego ból. Może nie do końca rozumiała jego uczucia, w końcu nie siedziała w nim, ale czuła, jak bardzo ten chłopak ją kocha. Ten wybuch chyba był tego najlepszym dowodem.
Wtulił się w nią czując jej delikatny zapach. Czuł, jak opuszczają go siły. Był tym wszystkim przerażony. Starał się to ukryć, nie pokazywać tego po sobie. Chyba dlatego odsunął od siebie wszystkich. Nie tylko swoją ukochaną dziewczynę. Nawet Black poszedł na bok.
Nie umiał zapanować na płaczem, czuł się jak baba, było mu wstyd, ale nie umiał się powstrzymać.
- Cii... - szepnęła kołysząc go lekko i przeczesując palcami jego włosy. - Ja się zaopiekuję tobą, James. Daj sobie na luz. Jestem po to, żeby cię wspierać. Nie będę mogła tego robić, jeśli mnie od siebie całkiem odsuniesz. - zmusiła go żeby na nią spojrzał, ale zamknął oczy. - Nie wstydź się. Łzy to nic złego. Masz chyba jakieś fałszywe przeświadczenie, że powinieneś dać radę podźwignąć całe zło tego świata, i wara ci zrobić choć jeden krok do tyłu... A to nie tak. Jesteśmy razem, więc razem będziemy przez to przechodzić. - chwyciła jego dłoń i ucałowała ją od wewnątrz. - Kocham cię, strasznie za tobą tęsknię. - wyszeptała.
- Ja za tobą też. - odpowiedział i przytulił ją. Mocno, tak jak dawno jej nie przytulał. - Nie chcę cię stracić przez własną głupotę. - westchnął. - Obiecuję. Obiecuję, że...
- Że będziesz ze mną, a nie tylko obok mnie. - dokończyła za niego Lily.
- Tak. To właśnie ci obiecuję. - wtulił twarz w jej szyję. Chwycił jej drobną dłoń i ucałował po kolei każdy paluszek. - Przepraszam. - popatrzył jej w oczy, a ona uśmiechnęla się tak jak lubił.
Pocałunek był gorący i pełen namiętnosci. James najchętniej nie wypuszczał by jej już z objęć, ale... trzeba było być rozsądnym.
- Dobranoc, moja piękna. - szepnął kiedy odprowadził ją do drzwi swojej sypialni. - Obiecuję, że teraz już będzie dobrze. - znów się uśmiechnęła.
- Nie musisz od razu na siłę próbować wszystkiego w sobie układać. Razem sobie z tym poradzimy. Nie oczekuję od ciebie, że natychmiast, zaraz przejdziesz nad tym wszystkim do porządku dziennego. Chcę, żebyś dzielił ze mną swoje zmartwienia. Wtedy poczujesz się lepiej.
- Ale tobie wcale nie będzie z tym dobrze.
- Będzie mi dobrze, bo nie będę z tym sama, jak ty uparłeś się być do tej pory. Razem sobie z tym poradzimy. Poza tym, nie tylko ja tu jestem. Masz rodziców i przyjaciół.
- Ty jesteś dla mnie najważniejsza, Lily. - uśmiechnęła się i objęła go całując w policzek.
- Kocham cię, nicponiu. - tym razem to on się uśmiechnął. - Jutro mamy sobotę. I jest wypad do wioski. Pójdziemy razem. W końcu trochę się odprężysz. - zasądziła. James wiedział, że nic jej od tego postanowienia nie odciągnie.
Z uśmiechem kładł się tego wieczoru do łóżka. Po raz pierwszy od dłuższego czasu.

czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdzial 13. Pierwsze rozterki.

- Syriuszu... a co ty robisz? - rozległ się cichy zadziwiony głos Remusa Lupina pośród ogólnej ciszy panującej w dormitorium chłopców. Siódme klasy powinny ślęczeć na książkami przygotowując się do OWTMów, i tak było. Ale ta konkretna trójka - nie wliczając w to Lupina - nie zdawała się zbytnio przejmować egzaminami na koniec szkoły.
- Jak to co? Szykuję się, nie widać? - odparł Łapa zawiązując starannie krawat. Remus popatrzył po reszcie chłopaków. Glizdogon zajęty był swoim opakowaniem żab czekoladowych, a James... studiował, owszem. Ale Mapę Huncwotów. Remus zrezygnował na chwilę z próby dowiedzenia się, dlaczego Black tak się stroi.
- Dlaczego znowu tak gapisz się w tą mapę? Wszyscy robią to samo. Uczą się.
James spojrzał na niego przelotnie, a potem znów wbił wzrok w pergamin.
- Wiem. - odpowiedział krótko.
- No tak, jak miałbyś nie wiedzieć. - westchnął Lupin cały czas patrząc na przyjaciela. - Mogę wiedzieć, co konkretnego tam oglądasz? - James uśmiechnął się, gdy znów spojrzał na Lunatyka.
- Szukam Lily na mapie.
Wszyscy jak jeden mąz parsknęli śmiechem.
- Nic nowego. - stwierdził z uśmiechem Black stojąc wciąz przed lustrem w centrum sypialni.
- No. Ale nie mogę jej znaleźć. Przecież nie zniknęła.
- Daj spokój. Szkoła jest duża, na pewno siedzi gdzieś w jakimś tłumie. Może w bibliotece, albo w Pokoju Wspólnym. Może w Wielkiej Sali... Albo na błoniach. - powiedział nonszalancko Syriusz przyglądając się w lustrze swojemu krawatowi.
- Tak, Syriuszu, twój krawat jest niezwykle męski. - powiedział znudzonym głosem Lupin, przenosząc wzrok na James, gdy Łapa spojrzał na niego krzywo. - Potrzebujesz od niej czegoś konkretnego?
- Nie, po prostu zawsze szybko ją odnajdywałem. Teraz nie mogę się jej dopatrzyć... Nie wiem co jest grane. - zmarszczył brwi.
- Poczekaj. - odezwał się Remus, siadając na łóżku obok Jamesa. - Na pewno jest w szkole. Nie mogła z niej od tak wyjść. Z resztą wiesz jaki ona ma stosunek do regulaminu szkolnego.
- Tak, wiem, syndrom prefekta. - mruknął Potter. - Ale to nie zmienia faktu, że... nie mogę jej znaleźć.
- Nie denerwuj się. Poszukam razem z tobą.
Tak więc zrobili. Długo nie trwało gdy w końcu ją odnaleźli.
- O, jest. Mówiłem, widzisz? - odezwał się niespodziewanie Lupin wskazując na lochy. Lily wychodziła właśnie  z gabinetu Slughorna.
- No nareszcie! - ucieszył się Potter. Jego radość jednak nie trwała zbyt długo. Za chwilę zobaczył, jak jego dziewczynę zaczepia trójka Ślizgonów. Poczuł, że nie ma zamiaru czekać na rozwój wypadków. - Idę po nią. - rzucił tylko i już go nie było.
Szedł szybko starając się dotrzeć tam jak najszybciej. Zajęło mu to jednak trochę czasu, bo sam dół od wierzy Gryfonów dzieliło kilka pięter.
Kiedy zbiegł krętymi schodami do lochów zatrzymał się raptownie za rogiem, by zobaczyć co się dzieje. Zagradzali jej drogę chcąc ją trochę podręczyć. Ale ona stała przed nimi wyprostowana i tylko patrzyła na nich z politowaniem. Uśmiechnął się widząc to. Co jak co, ale zastraszyć to ona się nie pozwoli.
- Może pokażesz nam, co tam masz ciekawego, co? - zapytał jeden z nich podchodząc do niej bliżej. Stał tyłem, więc James nie bardzo wiedział, po co ten cymbał wyciąga rękę. Lily odsunęła się.
- Nic, co by się nadawało na twój delikatny móżdżek. - odparowała, a Potter zdusił chęć parsknięcia śmiechem. Ślizgonom chyba ta odzywka się jednak nie spodobała.
- Jak zawsze masz nie wyparzony język, mała. - warknął ten sam. Lily uśmiechnęła się kpiąco wciąz patrząc na niego. - Może powinniśmy ci go trochę stępić, co?
- Ty sam jesteś już tak tępy, że nic nie jest w stanie cię pobić, więc daruj sobie. - odpowiedziała znowu. Facet był wściekły, ale nie dawał tego po sobie poznać. - No co? - zaczęła widząc, że stoją przed nią jak sieroty. - Może byście się tak ruszyli? Chcę przejść. - ruszyła do przodu, ale ten, który wcześniej z nią rozmawiał zatrzymał ją łapiąc za rękę.
- Tak ci się spieszy, mała? Przecież tak miło się rozmawia. - powiedział parskając śmiechem.
- Owszem, śpieszy mi się. - odpyskowała, starając się wyrwać rękę z jego uścisku. Potter już szykował się do wkroczenia, nie miał zamiaru pozwalać na coś takiego.
- A może jednak zostaniesz, co? Całkiem nie zła z ciebie lalunia, to nic, że szlama, tyłeczek masz całkiem zgrabny. - Lily skrzywiła się z odrazą. - Spadać stąd. - syknął do swoich dwóch koleżków. - A my się zabawimy, co?
- Chyba śnisz, padalcu! - szarpnęła się wypuszczając z ręki książki i niestety też różdżkę. Pomyślała, że ma niezłe kłopoty, choć nie spodziewała sie, żeby ten wypierdek naprawdę jej coś zrobił. Po wkurza ją trochę, pomaca tu i ówdzie i pójdzie sobie. Już nie raz widywała na korytarzach takie zagrania ze strony tych gnojków.
- No chyba masz co pokazać, co? - przyparł ją lekko do ściany trzymając wciąz jej jedną rękę, a swoją drugą próbując wetknąc pod jej czarną spódniczkę.
- Niedoczekanie twoje, padalcu! - syknął Potter wypadając wściekły zza rogu, ale w tej chwili Evans zasadziła takiego kopa między nogi koledze ze Slitherinu, że ten tylko zgiął się wpół i odszedł kawałek pod ścianę.
- Ty przebrzydła sz-szlamo! - zająknął się patrząc na nią załzawionymi oczami. - Niech ja cię tylko dorwę...! Gdybyś tylko miała choć trochę czystszą krew, pokazałbym ci gdzie twoje miejsce! Takie jak ty nadają się tylko do jednego! Jak cię dorwę, będziesz żałować, że się urodziłaś! - rzucał w nią wściekły, nie mogąc się ruszyć spod ściany. A Lily patrzyła tylko na niego z obrzydzeniem. - Powinienem cię porządnie zerżnąć w tym korytarzu, pieprzona szlamo, dopiero wtedy poczułabyś...! - nie dokończył zdania bo potężne zaklęcie ugodziło go prosto w gębę. Odrzuciło go do tyłu, gdzie upadł na ziemię koziołkując dwa razy.
Lily skoczyła w miejscu odwracając się, by zobaczyć, kto się pojawił. Na jej twarzy od razu zajaśniał szeroki uśmiech. Ale Potterowi nie było do śmiechu. Nikt nie będzie tak traktował jego ukochanej. Ten gnojek nie dorastał jej do pięt.
- James! - rzuciła mu się na szyję. To go powstrzymało przed kolejnym natarciem na tego gnoja. iał ochotę go zamordować. - Uratowałes mnie. - spojrzała na niego z tym samym uśmiechem obejmując go za szyję i klejąc się do niego jednoznacznie. Chciała w ten sposób dać tamtemu do zrozumienia, że tylko jeden facet może się do niej zbliżyć. Nie obrywając za to po jajach.
James spojrzał na nią, nagle przypominając sobie o jej bliskiej obecności.
- Chodźmy stąd. - mruknął wściekły i wyprowadził ją z lochów na błonia tak szybko jak to tylko możliwe. Miał ochotę tam wrócić i go rozwalić, ale akurat wtedy doszli już nad brzeg jeziora, nad którym nie było nikogo. Lily pociągnęła go za pień wielkiego drzewa i przyciągnęła go do siebie w ten sposób sprawiając, że Potter zapomniał na chwilę o swoim morderczych zamiarach.
Patrzyła mu przez chwilę w oczy z lekkim uśmiechem błąkającym jej się po ustach. Gładziła w ten czas jedną ręką jego kark a drugą jego ramię z góry na dół i z powrotem. Czuła jego napięte mięśnie, które po chwili zaczęły się rozluźniać.
- O tak. - szepnęła. - Możesz już odetchnąc głębiej, James. Uspokój się. - doskonale wiedziała, że jest wkurzony.
- Uspokoić się? Nie ma mowy dopóki go nie zabiję. - odpowiedział gładko patrząc w jej piękne zielone oczka. Uśmiechnęła się ładnie patrząc na niego spod rzęs. Zbliżyła się z tym swoim uśmiechem i pocałowała go namiętnie. Odetchnął tak jak chciała. Niemal westchnął wprost w jej usta. Oparł ją lekko o pień drzewa, za którym stali i położył jej ręce na biodrach. Przypomniał sobie miękkość jej skóry w tym miejscu i natychmiast poczuł gorąco. Cóż. Był tylko nastolatkiem, zakochanym po uszy w swojej dziewczynie.
Powędrował wyżej dłońmi wsuwając je nieco pod jej koszulę.
- Pięknie dziś wyglądasz, panno Evans. - wymruczał cicho spoglądając teraz na nią. Odchyliła lekko głowe by spojrzeć na niego do góry. Wciąz się uśmiechała. Ten uśmiech udzielił sie i jemu.
- Na reszcie się uśmiechnąłeś. - mruknęła dotykając palcem jego ust.
- No, nie było mi do śmiechu. - stwierdził przypominając sobie tamtego gnoja. Przycisnęła go do siebie jeszcze bardziej.
- Przybyłes w samą porę i uratowałes mnie z opresji. Jak jakiś rycerz. Jak moge ci się odwdzięczyć? - zapytała spoglądając na niego wciąż z tym uśmiechem. Teraz dopatrzył się w nim czegoś lubieżnego.
- Próbujesz mnie uwieść, tutaj? - zapytał smiejąć się.
- Ja, skąd! - odrzekła obejmując go ciaśniej.
- Mmm, lubię jak się tak do mnie kleisz, wiesz? - zamruczał i wtulił nos w jej włosy. Potem zaczął muskać lekko ustami jej skóre na szyi. Pachniała cudownie, jak zawsze. Znał już jej zapach doskonale. Ale wciąz nie mógł się do niego przyzwyczaić. Za kazdym razem był tak samo intensywny i tak samo silnie wpływał na jego zmysły.
- Wiem, że to lubisz, dlatego to robię. No i sama też lubię, kiedy jesteś tak blisko... - szepnęła patrząc mu w oczy.
- Mogę być jeszcze bliżej... - odrzekł także szpetem przyciskając jej biodra do swoich. Popatrzyła mu w oczy, a potem się uśmiechnęła.
- Nie mamy czasu teraz na takie rzeczy, James. - powiedziała pozornie niewinnym tonem, jednak wciąz z tym samym zalotnym uśmiechem i spojrzeniem.
- Czas zawsze się znajdzie. Na przykład teraz... Mamy mnóstwo czasu. Aż do obiadu... I potem po obiedzie... W sumie nie jestem nawet głodny, więc nie musze nawet isć na obiad... - wymruczał i znów powrócił do jej szyi tym razem całując ją lekko raz po raz w róznych miejscach. Westchnęła cicho przymykając oczy. Poczuła jak przebiegają ją przyjemne dreszcze. Uśmiechneła się. Automatycznie przylgnęła do niego bardziej.
- Czuję, że masz ochotę. - mruknął spoglądając na nią. - Wystarczy, że powiesz tylko jedno maleńkie słowo... - wyszeptał cichutko spoglądając wciąż w jej oczy.
Wciąz się uśmiechała, wciąz w ten sam sposób.
- W sumie... - zaczęła cichym szeptem majstrując teraz przy jego guziczku od koszuli. - Należy ci się jakaś nagroda za to co dla mnie zrobiłeś. Co nie? - powiedziała znów uśmiechając się do niego. Czuł napięcie. Robiła to specjalnie, a on najchętniej położyłby ją w tej wysokiej trawie... gdyby akurat nie była pokryta śniegiem.
Właśnie, była zima. Śnieg przykrył już całe błonia, a oni stali tam w samych szatach szkolnych. On, bo Lily miała na sobie tylko koszulę i spódniczkę. Ale nie było jej zimno.
- Chodź ze mną. - szepnął. Doskonale wiedziała co te słowa oznaczają. Kiwnęła głową patrząc mu przy tym w oczy. Pocałunek jaki złożył na jej słodkich ustach był delikatny jak muśnięcie motylego skrzydła. Westchnęła cicho otwierając oczy i znów na niego patrząc. Drżała za każdym razem kiedy tak na nia patrzył. To nie było zwykłe spojrzenie. To było spojrzenie dorosłego mężczyzny, który ją pożąda. Wcześniej, kiedy nie byli razem, nigdy tego u niego nie widziała. Nawet kiedy był z innymi dziewczynami nigdy nie natknęła się na taką sytuację, by tak spoglądał na któraś z tych dziewczyn. To było coś zupełnie nowego. Tak patrzył tylko na nią. A miał wiele tych dziewczyn, ale ten rodzaj spojrzeń był tylko jej. Tylko jej.
- Kocham to twoje spojrzenie. - wyszeptała głosem drżącym z emocji. Uśmiechnął się lekko.
- Jakie spojrzenie, kotku? - mruknął głaskając lekko opuszkami palców skórę na jej szyi i zjeżdżając nimi na jej dekolt. Poczuła jak jej ciało pokrywa gęsia skórka.
- To właśnie... jak teraz na mnie patrzysz. Nigdy na żadną z tych twoich poprzednich nie patrzyłeś. Chcę być jedyną, na która tak patrzysz. - powiedziała drżąc i patrząc w jego oczy. Nie było jej wcale zimno. Oblewało ją gorąco.
- Jesteś jedyna. - odpowiedział głaszcząc teraz jej policzek. - Zawsze byłaś, i zawsze będziesz. Pamiętaj o tym, proszę cię. Że nigdy... nigdy... - zająknął się. Nie wiedział jak wyrazić to co czuje.
- Ciii... - przyłożyła mu palec do ust. - Nic więcej nie musisz mówić.
- Muszę. - odrzekł. - Dla ciebie zrobię wszystko. Wszystko. Wiem, że już ci to mówiłem...
- Mów mi to codziennie. - szepnęła ujmując jego twarz w swoje dłonie.
- Będę. - uśmiechnął się. Przytuliła się do niego westchnąwszy cicho. Pocałował czubek jej głowy przymykając oczy. - Kocham cię.
- Ja ciebie też, James. Bardzo.
- Nigdy nie przestanę cię kochać, Lily, pamiętaj...
- Będę, obiecuję. - mruknęła spoglądając teraz na niego.
- Zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna, rozumiesz? Choćbym miał przez to umrzeć...
- Ciii, James... Nie mów takich rzeczy. A w ogóle to... chodź. - uśmiechneła się i pociągnęła go za sobą.
To słowo było ich własnym kodem. Tylko oni wiedzieli co ono oznacza dla nich. Kiedy jedno z nich mówiło to do drugiego wiedzieli, że za chwilę jedno z nich zaprowadzi drugiego do raju. Ona zaprowadzała go do raju za każdym razem kiedy pozwalała mu być tak blisko. Nie mieli zbyt wielu okazji. Byli w szkole. To był cud, że w ogóle mieli te odrobinę czasu dla siebie... i że mogli te chwile spędzać w taki sposób. Że było takie miejsce jak Pokój Życzeń.
Za każdym razem, kiedy pozwalała mu się zbliżyć był z siebie naprawdę dumny. Że mu zaufała. Starał się z całych sił dać jej jak najwięcej przyjemności. I musiał przyznać, że była naprawdę wymagająca.
***
- Panie Black! PANIE BLACK! - usłyszeli za sobą ryk. Kiedy się odwrócili zobaczyli zdyszaną profesor McGonagall biegnącą...? za nimi po schodach. Byli tak zajęci obrabianiem tyłka dyrektorowi, że nawet jej nie zauwazyli. Wystraszyli się lekko, że być może coś słyszała i zaraz objedzie ich jak jeszcze nigdy w ich karierze naukowej w tej szkole.
- Oo... Pani profesor McGonagall... - bąknął Black spoglądając na nią z rezerwą.
Dotarła do nich w końcu trzymając się za bok i popatrzyła na niego.
- Nie rób takiej miny, chłopcze. Szukam pana Pottera i tak jakby nie moge go nigdzie znaleźć. Może wy wiecie gdzie się podziewa wasz przyjaciel? - zapytała patrząc po kolei na każdego. Najpierw na Blacka, potem na Remusa, a na końcu na Glizdogona, który jak zawsze skulił się lekko pod jej spojrzeniem.
- Eem... Nie... Raczej nie wiemy gdzie on jest. Sami byśmy chcieli to wiedzieć. Zniknął jakąś godzinę temu. - powiedział Syriusz przyglądając się krzywo Peterowi.
- Jak to zniknął, gdzie?
- Poszedł gdzieś z Lily. - wtrącił się Remus.
- Tak, właśnie.
Profesorka westchnęła.
- Kiedy go już gdzieś znajdziecie, powiedzcie mu, żeby jak najszybciej zjawił się u dyrektora. Dumbledore musi z nim poważnie porozmawiać.
- Co się stało? - Black od razu podchwycił, że coś jest grane.
McGonagall nie od razu zaczęła mówić. Wahała się przez chwilę, ale potem zaczęła;
- Był atak na jego rodziców. - powiedziała z poważnie zaniepokojoną miną. - Nic poważnego im się nie stało, aczkolwiek zostali zaatakowani. Teraz się ukrywają. Zakon Feniksa zapewnił im już nalezytą ochronę.
- Ale przecież ich dom był zabezpieczony, przeróżnymi zaklęciami. - odezwał się Black dając tym samym do zrozumienia, że wie o wszystkim o czym dowie się sam Potter. McGonagall nie była tym faktem jakoś specjalnie zdziwiona.
- Tak, był. Ale śmierciożercy zdołali przebić się przez tarcze ochronne.
- Na pewno nic im się nie stało? - zapytał znów Black blednąc lekko pod natłokiem tej informacji.
- Nie, zdołali się uwolnić, ale ich dom został zniszczony. Obserwujemy go. Nie wiem czego te półmózgi się spodziewają - prychnęła. - Ale oni też ten dom obserwują. Jakby myśleli, że Potterowie wrócą do tych zgliszczy.
Chłopaki popatrzeli po sobie.
- Powiemy mu o co chodzi jak tylko go zobaczymy. - powiedział Black z bardzo poważną miną.
***
Ułożyli się obok siebie zmęczeni dysząc, jak po kilku kilometrowym biegu. Lily ze zmierzwionymi rudymi włosami ułożyła się obok niego z głową na jego ramieniu głaszcząc go lekko po odsłoniętym torsie. Spojrzał na nią z ukosa i uśmiechnął się. Jego klatka piersiowa opadała i unosiła się szybko, próbując dostarczyć spragnionemu organizmowi tlen.
- Dałaś czadu. - wydyszał, gładząc palcami lekko jej skóre na ramieniu. Zachichotała.
- Ja?
- Ty, ty! A któż by inny? - wyszczerzył się szeroko. Podniosła się lekko na łokciu i spojrzała na jego twarz. Uśmiechnęła się lekko dotykając palcem jego ust. Wpatrzył się w nią intensywnie, co spowodowało, że się zarumieniła.
- Wciąż się rumienisz. Powiedziałby kto, że powinnaś się już przyzwyczaić. - mruknął cicho Potter przypatrując się jej słodkim rumieńcom. Parsknęła śmiechem.
- Co ty nie powiesz. Nie zrobiliśmy tego jeszcze wystarczająco dużo razy, żebym mogła się do tego tak całkiem przyzwyczaić. - powiedziała udając nadąsaną.
Potter uśmiechnął się szeroko.
- Jak dla mnie zawsze możesz się tak rumienić. Uwielbiam to.
- Uwielbiasz jak się zawstydzam?
- Tak. - zaśmiał się gładząc lekko jej policzek.
- No więc przyjmij do wiadomości, panie Potter, że to przez ciebie się tak rumienię. - wyrecytowała nadal udając obrażoną. Wyszczerzył się znów.
- Wiem o tym. I bardzo mi to odpowiada. - wymruczał zadowolony z siebie.
Spojrzeli sobie w oczy. Lily od razu wyczuła, że zaraz znów się za nią weźmie. Delikatny uśmiech wpełzł na jej usta, kiedy spoglądała mu zalotnie w oczy. James podniósł się i zaczął się do niej powoli przybliżać, ale ona zaczęła się od niego oddalać. Celowo.
Uśmiechnął się widząc, że ma zamiar mu uciekać.
- Przerabialiśmy to już, dziecinko... - zamruczał chwytając ją za nadgarstki i delikatnie przysuwając do siebie. Kołdra zsunęła się z jej ciała ukazując mu jej wspaniałe krągłości. - Jesteś taka kusząco piękna. - szepnął zanim wpił się w jej usta.
Zamruczała jak dzika kotka, kiedy poczuła jego język w swoich ustach. Wplotła palce w jego rozczochrane włosy. Wyglądał w nich tak męsko... Dla niej był idealny.
- James... - zamruczała przyciągając go do siebie jeszcze bardziej. Uśmiechnął się, czuł jej chętne dłonie, jak błądziły po jego plecach. Pod ich dotykiem automatycznie wszystkie jego mięśnie napinały się rozkosznie. Napięcie rozchodziło się przyjemnymi falami po całym jego ciele.
- Słucham... maleńka...? - wymruczał w odpowiedzi skubiąc lekko jej dolną wargę.
- Ja - James... - wyjąkała. Zapomniała języka w gębie, tak nagle, zupełnie. Uśmiechnął się.
- Rozumiem, że zabrakło ci słów? - pokiwała głowa patrząc na niego rozpłomieniona. - Nie będą ci do niczego potrzebne, skarbie... - szepnął i zaatakował cudownymi pocałunkami jej szyję, a potem dekolt. W ten sposób dotarł do pierwszego z jego ulubionych punktów w jej ciele. Piersi.
Cudownie było móc je pieścić i wiedzieć, że jest się jedynym, który kiedykolwiek jej to robił. Wygięła się lekko w łuk spoglądając na to co robiły jego palce. Kiedy te palce zastąpiły jego usta i język, drgnęła lekko i automatycznie oplotła go nogami w pasie zaciskając go jak w kleszczach.
- Chcesz coś powiedzieć, maleńka? - zapytał cichym szeptem spoglądając na nią.
- Chcę... - zaczęła, ale nie zdołała dokończyć. Głośny jęk wyrwał się jej z gardła, gdy jego dłoń odnalazła jej kobiecość. Pieścił ją umiejętnie. Zdążył już co nie co wyczuć, co lubi i kiedy, w któym momencie i jak mocno.
Zagryzała zmysłowo wagę, gdy jego palce rytmicznie się w niej poruszały. Niebawem zastąpi je coś innego...
Już miał się za nią porządnie zabrać, gdy...
- POTTER!!! JAMES POTTER!!! ROGACZ!!! - czyjś ryk dotarł do nich nie wiadomo skąd. Lily skoczyła wystraszona dźwiękiem niewiadomego pochodzenia. Przywarła do niego tak, że zasłaniał całe jej ciało.
- Co to było? Ktoś cię wołał. - powiedziała zadyszanym głosem. Po części była wściekła. Przerwać w takiej chwili?! Potter też był wściekły. Już prawie w nią wszedł! Ech, nastolatkowie...
Nasłuchiwali przez chwilę, ale nic się nie działo, nic nie było słychać.
- Może to ktoś na zewnątrz... - szepnął chłopak zabierając się znów za nią. Przyjęła to z wielką aprobatą. Znajdowali się w Pokoju Życzeń, więc wielce prawdopodobne, że ktoś akurat przechodził korytarzem i może go szukał nie mając pojęcia o istnieniu tego pomieszczenia.
Znów rozległy się ich pomruki pełne rozkoszy.
Była gotowa, by znów go przyjąc, więc nakierował się na nią, pchnął lekko...
- JAMES!!! ZIEMIA DO JAMESA POTTERA!!!
- Kurwa! - zaklął Potter. Podniósł się ze swojej dziewczyny, która też była mocno poirytowana. - Ktoś sobie jaja robi czy co?!
- No chyba raczej nikt nas tu nie widzi? - zapytała zakrywając się kołdrą.
- Nie, co ty... Na pewno nie. Ktoś mnie najwidoczniej szuka. - Lily fuknęła rozjuszona.
- Nie może cię szukać PÓŹNIEJ? ZA GODZINĘ?!
Chłopak spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- Hm... Możemy udać, że tego nie słyszymy... - powiedział z delikatnym uśmiechem i znów zbliżył się do niej całując namiętnie. Poddała mu się opadając na poduszki pod jego ciężarem.
- Myślę, że to dobry pomysł... - odpowiedziała cichutko wplatając palce w jego miękkie włosy.
- POTTER!!! - znów czyjś ryk przerwał im to jakże ciekawe zajęcie. Tego już było za wiele.
- Zaraz mu wp...! - w ostatniej chwili powstrzymał się od wypowiedzenia wulgaryzmu. Lily wyraźnie powstrzymywała się by czegoś nie dodać. Zamknęła oczy wyraźnie sfrustrowana.
Tajemniczy głos znów zaczął krzyczeć jego nazwisko. James zszedł z łóżka z zamiarem zerknięcia na korytarz, ale wtedy usłyszał, że to nie dochodzi z korytarza, tylko... z jego spodni. Przetrzepał je szybko i na pościel łóżka, do którego wrócił wypadło małe lusterko. Lily uniosła brew wpatrując się w nie.
- James, no co ty...
- Cicho. To Syriusz. No co tam? - odezwał się w końcu patrząc prosto w taflę lusterka.
- No nareszcie, stary! Dre się i dre a ty nic! A tak w ogóle... co ty taki golusieńki? - Potter zrobił kwaśną minę.
- Przeszkodziłes nam. - powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Ou... Przepraszam, nie pomyślałem... - wydawał się naprawdę zmieszany tym faktem. - Ale przecież miałeś dość czasu, żeby zakotwiczyć, co nie? - Potter wytrzeszczył na niego oczy. Lily spurpurowiała siedząc kawałek dalej, Black nie dostrzegał jej.
- Można tak powiedzieć, aczkolwiek... - zerknąłna swoją dziewczynę.
- Co?
- Nic. O co chodzi? - zapytał patrząc intensywnie w lusterko.
- Dyrektor chce pilnie cię widzieć.
Nikt przez chwilę nic nie mówił. Ale Jamesa wyraźnie to zaalarmowało.
- Za chwilę będę. - i odrzucił lusterko, a gęba Blacka po chwili zniknęła ze szkła.
- Co się stało? - zapytała Ruda gramoląc się by się do niego przysunąc.
- Nic, kochanie. - powiedział chcąc ją uspokoić. Sam nie wiedział. Ale czuł, że to coś poważnego.
- Znów coś zmalowałeś? - spojrzałą na niego karcąco. Uśmiechnął się.
- Nie. Słowo daję, że nie.
- Więc czemu dyrektor chce z tobą rozmawiać?
- Nie wiem. Dowiem się jak się z nim spotkam. - zaczął zbierać swoje rzeczy. Lily westchnęła.
- Koniec na dzisiaj. - nie była zadowolona z tego powodu. Zaśmiał się. Podszedł do niej i pocałował ją czule. Namiętnie.
- Będziemy mieli na to jeszcze mnóstwo czasu. - uśmiechnęła się lekko.
- Poczekaj, ja też się ubiorę.
Tak więc po dwudziestu minutach szli razem korytarzami. Lily chciała iść z nim i poczekać na niego pod gobelinem, ale James się nie zgodził.
- Nie musisz, naprawdę. Idź do Pokoju Wspólnego, jak dowiem się o co chodzi to wrócę i ci powiem. - objął ją i przytulił mocno. - Kocham cię. Zobaczymy się niedługo. - uśmiechnęła się. Ale jakoś niemrawo. - Wiem, że zakończenie tych przyjemności nie było zbyt miłe... Ale przecież wiesz, że muszę tam isć. Nie wiem co się stało, ale na pewno nic złego. Wybacz mi ten brak ogłady, myszko. - próbowała udawać nieprzejednaną, ale nie umiała, musiała się uśmiechnąc. Z tym uśmiechem wróciła do wierzy Gryffindoru.
***
Przyjemności? Aż go ciarki przeszły. Ten gnojek... na pewno to zrobili. Ale co go to powinno obchodzić? To jej życie, jej wybory. Nie powinno go to obchodzić. Ale obchodzi. Bo był w niej tak beznadziejnie zakochany.
Zdążył schować się za rogiem zanim go zauważyli. Podsłuchał to i owo. Wiedział, że Czarny Pan mam oko na niektórych uczniów w szkole, że niektórych z nich chciałby przekabacić na swoją stronę. Ślizgoni maczali w tym palce, donosili rodzicom, a oni Czarnemu Panu.
Severusa zastanawiało jednak coś jeszcze.
Czarny Pan jakby... zamilkł. Przestał realizować swoje dawne zamierzone plany. A tak skrupulatnie je układał! A teraz, nagle tak po prostu z nich zrezygnował... Dziwiło go to.
Wiedział też, że Czarny Pan zainteresował się właśnie Potterem. Czy powinien powiedzieć o tym Lily? Może wtedy by od niego... uciekła? Może pomyślałaby wtedy, że da się przekabacić...
Nie. To nie wypali. Bądź co bądź, znał Pottera i wiedział, że Czarny Pan będzie potrzebował nie lada karty przetargowej by go do czegokolwiek zmusić. A może i nawet wtedy na nic się to mu zda.
Wiedział jedno: Czarny Pan ma chrapkę na Pottera, by wcielić go w swoje szeregi. Słyszał, że Potter chce włączyć się do Zakonu Feniksa. Więc może Czarny Pan zrobiłby go swoim szpiegiem?
Prychnął. Nie wierzył, żeby Potter zgodził się na to nawet pod groźbą śmierci.
Wiedział też, że Czarny Pan zaprzestał swoich wszystkich działań. Jedyne co ostatnio się wydarzyło to tylko ten atak na rodziców tego palanta. Wiedzieli o tym wszyscy Ślizgoni, ale ich rodziny zakazały im o tym głośno mówić. Muszą pozostać bez skazy. By nikt ich o nic nie zaczął podejrzewać. I mają rację.
***
- Jesteś już! Co tak długo? Zaczęłam się denerwować. - powiedziała Lily podchodząc szybko do Jamesa jak tylko pokazał się w dziurze pod portretem. - Co się dzieje? - odezwała się znów, kiedy nie zareagował na jej pytania.
James stał tylko i patrzył  na nią wielkimi oczami. Wciąż czuł mdłości po tym co usłyszał w gabinecie dyrektora. Przez drogę omal nie wybuchnął, kiedy wracał do wierzy. I podjął decyzję. Musi z nią zerwać, choćby nie wiadomo co! Zaatakowali jego rodzinę... Nie mógł pozwolić, by Lily coś się stało. Dyrektor tylko tak mówi, ale wystarczy, że wyściubi gdzieś nos... I już. Nawet głupie wyjście do Hogsmeade... Już nawet nie myślał o tym co będzie jak wyjada do domu na święta. Będzie umierał z niepokoju przez całe dwa tygodnie.
Musi się z nią rozstać, i to jak najprędzej, tak by śmierciożercy nie mieli nic na czym mogli by zawiesić swoje myśli. Jeśli się o niej dowiedzą... Czy już wiedzą? Jeśli tak, to tylko kwestia czasu, kiedy to wykorzystają... Jeśli coś jej zrobią, on chyba oszaleje... Nie chciał się nawet zastanawiać. Nie było się nad czym zastanawiać. Decyzja mogła być tylko jedna.
Chciał tylko najpierw pogadać z Blackiem i resztą, ale jak tylko przelazł przez dziurę natychmiast się przy nim pojawiła. Gapił się na nią jakby widział ją pierwszy raz w życiu. I poczuł, że jest tak świadomy jej obecności jak jeszcze nigdy. Jeśli coś jej się stanie...
Nie, nic jej się nie stanie, on na to nie pozwoli. Rozstaną się jeszcze dzisiaj. Tylko dlaczego czół, że prędzej zginie z ręki tej rudej wiewióreczki niż jakiegoś śmierciożercy? Spodziewał się nie małej awantury.
- Musimy porozmawiać. - powiedział cicho. Złapał ją za rękę i pociągnął za soba. Załatwi to szybko. Bez zbędnej gadaniny. Po prostu powie jej, że to koniec, że nie moga być dalej razem... Tylko dlaczego sam siebie musi przekonywać, że da radę to zrobić?
- O co chodzi, James? - zapytała, odzywając się pierwsza, jak tylko znaleźli się w jakiejś nieużywanej klasie.
Wciągnął głęboko powietrze do płuc, chcąc zacząć, ale głos uwiązł mu w gardle. Patrzyła na niego z niepokojem wymalowanym na twarzy. Dłonie mu drżały, nie chciał jej tracić. Ale jeśli nie chciał jej stracić, musiał zadbać o jej bezpieczeństwo.
Przełknął ciężko ślinę i powiedział, wkładając w to tyle siły ile tylko mógł z siebie wykrzesać.
- Musimy się rozstać. Teraz, natychmiast. Koniec. Nie mogę dłużej z toba być, Lily. - Boże, powiedział to... Naprawdę to powiedział...? Ona go zaraz zabije! Ale...
Nie zdarzyło się nic z tego wszystkiego czego się spodziewał. Nie natarła na niego jak rozjuszona lwica. Nie zaczęła wrzeszczeć, tupać, drapać. Nic. Patrzyłą tylko na niego z lekko rozchylonymi ustami, i oczami, które z chwili na chwilę robiły się coraz większe.
Serce boleśnie go ściskało. Miał chaos w głowie, czuł zawroty, miał nadzieje, że się tu nie porzyga.
- Co? - tylko tyle wykrztusiła. Westchnął cięzko. Nie chciał jej ranić. Chciał... Chciał być z nią po prostu. Dlaczego ktoś mu na to nie pozwala?!
- Nie możemy być dalej razem. - powtórzył cicho bezbarwnym tonem jak sądził. Tak naprawdę jego głos był nabrzmiały emocją. Kipiał tym wszystkim co czuł: złością, strachem, wyłaziłą z niego panika, był blady jak trup. A Lily wytrzeszczała na niego oczy.
- Dlaczego? - zapytała jeszcze ciszej niż on. Spodziewał się, że zaraz zacznie płakać. Że zacznie mu wyrzucać, że już mu się znudziła. Nic nie może być bardziej mylne. Daleko temu do prawdy. Bardzo daleko.
- Lily... Ja... - nie wiedział co mówić. Wszystko już mu się pomieszało.
- Co? - zapytała znów, wciąz nie podnosiła głosu. Czy zastanawia się co jej powie? Na pewno. Może myśli, że powie jej, że już jej nie chce, po prostu... Wyglądał tak, że nawet gdyby to powiedział, nie uwierzyłaby mu.
- Nie mogę. Po prostu nie mogę. - wyjęczał szeptem zamykając oczy. Pierwszy raz widziała go w takim stanie.
- Co się z toba dzieje? - zapytała patrząc wciąz na niego wielkimi oczami. - James... Tak po prostu... ze mną... zrywasz? Tak... Od tak? - zobaczył na jej twarzy pierwszy grymas bólu. - Co...? Już jest następna? Tak?
- Nie. Nie ma następnej i nie będzie nikogo. - powiedział ochrypłym głosem patrząc jej w oczy. Zbladła. Nie chciał oglądać jak cierpi. - Jesteś ty. O ciebie mi chodzi. O to, że... ja... - nie potrafił się powstrzymać. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz płakał. Teraz poczuł jak nogi się pod nim uginają. Usiadł na krześle, które było najbliżej niego. Podniósł na nią wzrok. Była w szoku, widząc jak łzy spływają mu po policzkach. Sam był tym zszokowany.
- Powiedz mi, co się dzieje. - wyszeptała stojąc wciąz w tym samym miejscu.
- Śmierciożercy zaatakowali moich rodziców. Dom jest cały zniszczony. - wydukał mając wrażenie, że zaraz się udusi. - Ja... tak naprawdę nie mam innej rodziny... Teraz ty się pojawiłaś...
- Czy ty masz z nimi jakieś kłopoty? Nie powiedziałeś mi o czymś? James... - momentalnie znalazła się obok niego. Pokręcił tylko głową. Nie był już w stanie mówić.
- James... Kochanie! - tylko nie to, pomyślał błagalnie. Tylko niech nie płacze!
- Nie płacz. - wydukał przez zaciśnięte gardło. Wytarła niedbale pierwszą łze, ale i tak zaczęła szlochać. Uklęknęła między jego nogami i wtuliła się w niego. Przycisnął ją do siebie mocno. Wtulił nos w jej pachnące włosy. Przebiegły go gwałtowne dreszcze, kiedy pomyślał, że coś może jej się stać... Że więcej mógłby nie poczuć jej zapachu... Koszmar.
- Nie chcę... - zaczał. - Kocham cię jak wariat. Najbezpieczniejsza będziesz z dala ode mnie. - wyszeptał. Pokręciła głową.
- Nie.
- Tak, Lily.
- Nie zostawisz mnie!
- Zostawię, teraz, bo tylko w ten sposób mogę ci zapewnić bezpieczenstwo. - pokręciła znów głową wpatrując się w jego oczy. - Nie płacz. - jęknął.
- Wiesz co?! - warknęła podrywając się z podłogi. Zaczyna się. Tsunami "Evans" nadchodzi... - Weź się w garść, Potter! Zamiast beczeć jak koza, zacznij myśleć o rozwiązaniu! Ale takim, które ma jakiś sens! Czy ty myślisz, że oni zastanawiają się jakoś specjalnie nad tym co robią?! Dla nich to żaden szczegół status naszego związku, twoja obecna czy była dziewczyna, co za różnica?! - łzy ciekły jej ciurkiem po policzkach. Potter wywalił na nią oczy.
- Tym bardziej będe trzymał się od ciebie z daleka! Myślisz, że to jest dla mnie tylko jakaś młodzieńcza miłostka?! - wstał z krzesła. - Widziałem już twojego patronusa, łanię! Chcesz zobaczyć mojego?! - fakt, nigdy go nie widziała, a on też jej nie powiedział jaką formę przyjmuje... - Proszę bardzo! - z końca jego różdżki wystrzeliły kłęby białego perłowego światła, które po chwili uformowało się w postać wielkiego jelenia. Lily patrzyła na niego znów wielkimi oczami. Serce łomotało jej w piersi.
- Jeleń... - szepneła.
- Właśnie. - powiedział. Głos znów zaczął mu drżeć. - Może jednak mnie nie doceniasz. Ale gdyby ktoś dał mi dwie rzeczy do wyboru: twoje życie i truciznę do wypicia to bądź pewna... że wypiłbym tą truciznę. - zakryła twarz dłońmi. - Bez wahania. - dodał po chwili.
Stali tak na środku klasy, Lily cicho szlochała.
- Nie zostawiaj mnie samej... tylko mnie chroń. Bądź przy mnie. Opiekuj się mną. Nie zostawiaj. - na te słowa natychmiast do niej podszedł i przytulił ją mocno. Czuł jak jej ciało drży w jego ramionach. - Poza tym... Ja i tak nie dam ci odejść. - powiedziała cicho z nosem w jego szyi. - I w ogóle nie przyjmuję do wiadomości twojego głupiego pomysłu. Popatrz sam na siebie, spójrzmy prawdzie w oczy, obściskiwałbyś się ze mną choćby w starym nieczynnym kiblu Jęczącej Marty, ale i tak byś ze mnie nie zrezygnował. - zaśmiał się cicho. Dziwił się, że mógł. Ale miała rację.
- Tak. Masz rację. - jelonek zaczął skakać wokól nich. - Zawsze myślę o tobie, kiedy go przywołuję. Od czasu jak tylko nauczyłem się tego zaklęcia w piątej klasie. Za każdym razem. Widze wtedy twoją piękną twarz i rude włosy. Uśmiechasz się do mnie. To jedyna myśl, która daje mi taką moc. - objęła go i ścisnęła mocno. Zakołysał nią lekko. - Spanikowałem. Przepraszam. - szepnął.
- Wybaczam ci. - powiedziała z uśmiechem spogladając teraz na niego. Też się uśmiechnął. - Poradzimy sobie. - mruknęła przeczesując jego włosy palcami. Westchnął i wpił się w jej usta bez najmniejszego ostrzeżenia, aż jęknęła. - Kocham cię...
- Ja ciebie też. - wymruczał w jej usta. Popatrzył na nią. - Do tego stopnia, że głupieję.