poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Rozdzial 3. Szczesliwy dzien Pottera.

Rano kiedy się obudził przez moment leżał wciąż bez ruchu w ciepłym łóżku, w którym było mu tak wygodnie, że najchętniej w ogóle nie ruszałby się z niego przez cały dzień. Była sobota, dzień wolny praktycznie od wszystkiego. Lekcji nie było, można było dłużej poleniuchować, śniadanie dawano aż do godziny dziesiątej. Czasami nawet dłużej kiedy w Wielkiej Sali pojawili się jacyś totalnie zaspani maruderzy. McGonagall zawsze się na to wściekała, ale skrzaty domowe były wręcz wniebowzięte kiedy mogły specjalnie dla kogoś jeszcze raz przygotować wyśmienite śniadanko.
Z resztą, tak naprawdę to McGonagall zawsze się o wszystko wścieka. Nie ważne co to.
Leżał więc tak wzdychając raz po raz. Czuł miłą błogość w całym ciele. Przez moment nawet chyba nie wiedział gdzie się znajduje, aż uchylił leniwie jedno oko. Tylko on jeden pozostawał jeszcze w dormitorium, bo wszystkie pozostałe łóżka były zasłane. Westchnął. Czas wstawać. Zrzucił z siebie kołdrę - był już koniec października, noce były chłodne - wyskoczył z łóżka i przeciągnął się rozkosznie.
Toaleta zajęła mu około dwudziestu minut. W tym czasie wciąż był lekko rozkojarzony i gapił się na siebie w lustro połowę z tego czasu kiedy się tam znajdował. Nagle jego uwagę przykuły jego usta. Dotknął dolnej wargi jednym palcem przyglądając jej się z uwagą. Nabrzmiałe. Wciąż. A co to znaczy? Zaraz... Zmarszczył znów lekko nos próbując się skupić. Coś sobie przypominał. No tak, oczywiście, już wszystko wiadomo. Jak mógłby zapomnieć?
Jego malinowe wargi rozciągnął szeroki uśmiech. Doskonale pamiętał co się wczoraj stało. Całował namiętnie Lily Evans. W końcu! W końcu coś konkretnego w tej sprawie. To dowód na to, że wszystko jest możliwe, jeśli tylko bardzo się tego chce. A on bardzo chciał. I z tego co wczoraj wynikło, wynika, że ona też, choć się z całą pewnością teraz do tego nie przyzna, tego był pewny. Ale i tak była już na straconej pozycji. On wiedział już, że ona też coś do niego czuje. I nie miał zamiaru odpuszczać.
Zastanawiał się tylko gdzie są wszyscy. Pewnie w Pokoju Wspólnym. Nawet nie miał ochoty na jedzenie, chociaż w brzuchu wszystko mu tańczyło to nie poszedł na śniadanie. Nie czuł głodu, jak zawsze to tłumaczył, przewód pokarmowy miał tym razem zamknięty. Czasami zdarzały mu się takie dni oczyszczania, jak to nazywał. Cały dzień mógł nie jeść i nic mu nie było. Za to na drugi dzień pochłaniał ilość za trzech. Syriusz zawsze się wtedy krztusił jedzeniem.
- Boże, stary, gdzie ty to mieścisz?! - zapytał któregoś razu, patrząc na niego ogromnymi oczami i pełną gębą ziemniaków. Wzruszył ramionami i sam też się uśmiechnął.
- Pewnie ma żołądek jak krowa. - odwrócili się i spostrzegli Evans siedzącą całkiem nie daleko i patrzącą na Jamesa krytycznym wzrokiem. - No wiecie, taki dwukomorowy. To całkiem możliwe w jego przypadku, gdyż on cały jest ewenementem, nawet wśród czarodziejów. - Black spojrzał na nią oburzony jednak nie mógł nic powiedzieć z powodu ziemniaków. Natomiast James ryknął śmiechem. Nawet sama Evans się zaśmiała z własnego żartu.
- Lily, widzisz, nawet ty się czasami o niego martwisz! - zaśmiał się Remus, siedzący po drugiej stronie Jamesa. Spojrzała na niego unosząc brwi.
- Martwię? O niego? Ja? - parsknęła śmiechem. - Ja tylko stwierdzam fakt. Który jest oczywisty.
- Wątpię by James miał krowi żołądek. - wszyscy ryknęli śmiechem.
- A ty, Evans? - odezwał się w końcu Black. - Sama byś zadbała lepiej o siebie. - spojrzała na niego, podobnie jak James. - No wiesz, rozbyłaś się nieco w biodrach od ostatnich wakacji. - stwierdził z mina ważniaka. Evans spurpurowiła się.
- Że co proszę?!
- No właśnie, ja też chciałbym wiedzieć o co ci chodzi. - powiedział Potter wciąż przyglądając się przyjacielowi. - Przecież ona wygląda jak anorektyczka! - przeniósł wzrok na Lily. - I gdyby trochę przytyła nawet wyszłoby jej to zdrowie. - powiedział taksując ją od pasa w górę tak jak było ją widać zza stołu.
- Raczej nie bardzo. - mruknęła. - Wszystko od razu idzie mi w brzuch. Nie obraziłabym się o te biodra gdyby tak było w rzeczywistości. - powiedziała zgryźliwie patrząc teraz na Blacka.
- Kochanie, jesteś najpiękniejsza taka jaka właśnie jesteś. - to Potter wychylił się do niej przez stół. Patrzyła na niego przez chwilę.
- Nie zgrywaj się, Potter. wracając do poprzedniego tematu - zaczęła zakładając ręce na piersiach. Wszyscy na nią spojrzeli - To Remus miał odrobinę racji.
- Tak? Czyli martwisz się o Jamesa, który opycha się żarciem? - zaśmiał się wspomniany Lupin.
- Może nie martwię. - upierała się. - Ale ostatnio zauważyłam, że on całymi dniami nie je. A potem pcha w siebie to wszystko... Tak nie powinieneś robić.
- Oj tam zaraz całymi dniami. - zaśmiał się Potter. - Raz czy dwa się zdarzyło...
- Tak, masz rację - ale tylko w tym miesiącu były te dwa razy! I to mnie nazywasz anorektyczką, jeszcze trochę rozwalisz sobie żołądek i wcale nie będziesz mógł jeść.
- Więc następnym razem, kiedy zauważysz, że znów nie jem cały dzień, nakarm mnie sama. Na pewno nie odmówię. - zarechotali wszyscy, oprócz Lily rzecz jasna. Potter każdą sytuację potrafił wykorzystać na swoją korzyść. Dziewczyna obrzuciła go krytycznym spojrzeniem, wstała i odeszła.
Stał przed własnym łóżkiem rozpamiętując tą sytuację. To było całkiem nie dawno. Ciekawe czy Evans dzisiaj też zauważy, że nie przychodzi na posiłki. Trzeba to sprawdzić. Zszedł na dół ale nikogo w nim nie zastał. Znaczy nikogo z tych których się spodziewał. Gdzie oni są? Podszedł do jakiegoś chłopaka  z piątej klasy.
- Hej, Potter. - przywitał się z uśmiechem. Ten odwzajemnił ten uśmiech i dosiadł się. - Co tam?
- A, szukam swoich kumpli. Troszkę zaspałem i zastanawiam się gdzie poleźli. Beze mnie.
- Troszkę? James, patrzyłeś na zegarek?
- Nie, a co?
- Jest południe. Pora obiadowa. - James wywalił na niego oczy.
- Żartujesz!
- Nie. - zaśmiał się. - Już prawie koniec, pewnie zaraz wrócą. A ty jak się pospieszysz to może zdążysz jeszcze coś skubnąć.
- Nie jestem głodny. - mruknął Potter zastanawiając się czy Lily też tam jest.
- Nie? - zaśmiał się znowu. - Co, znów masz ten swój dzień wstrzemięźliwości?
- Tak, chyba tak! - zarechotali obaj jednocześnie. - A tam, nie będę tam już schodził nie chce mi się. A... widziałeś może... Lily Evans? - zapytał mimo chodem. Chłopak uśmiechnął się znad książki.
- Jeszcze nie zrezygnowałeś?
- Nie. A co, powinienem?
- Wiesz... Na twoim miejscu już dawno bym się poddał.
- Powiedz dokładnie co masz na myśli.
- Nie wiem co jej się stało, ale chodzi jakaś taka zamyślona. Trzeba wrzeszczeć jej do ucha, żeby zwróciła na kogoś uwagę. - James szeroko się uśmiechnął. - Co się tak uśmiechasz?
- Bo to nie jako moja sprawka.
- To musiałeś ją nieźle wkurzyć.
- Nie była zła. - powiedział tajemniczo spoglądając na niego. Chłopak przyjrzał mu się.
- Nie mów, że coś tego...
- Nie, nic nie było. - zarechotał. - Nic poważniejszego. Chociaż, nie pogardziłbym.
Kolega z piątego roku roześmiał się w głos.
- Jesteś jak prawdziwy Casanowa, Potter! Wątpię, czy pozwoliłaby ci się do siebie zbliżyć, na mniej niż pięć metrów. Z takiej odległości to dość trudne...
- Wczoraj byliśmy bardzo blisko.
- Wczoraj?
- Tak. - Potter wyszczerzył w uśmiechu swoje zęby. - Poszliśmy razem na przyjęcie u Slughorna.
- No co ty?! Zaprosiłeś ją? I się zgodziła??
- Nie, to nie było do końca tak. - James podrapał się po głowie myśląc. - Poniekąd to na niej wymogłem... ale nie uskarżała się. - znów się wyszczerzył.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Och, no po prostu. Rozmawiałem z nią na korytarzu kiedy pojawił się ten profesor i dał jej zaproszenie na ten bankiet. Spojrzał na mnie i stwierdził, że może przyprowadzić kogoś ze sobą, i zasugerował jej, że ja na pewno byłym z tego faktu bardzo zadowolony. No i tak jakoś wyszło, że rzeczywiście, poszliśmy razem.
- No to miałeś farta. - zachichotali znowu.
- Nawet nie wiesz jak wielkiego. - zasugerował.
- No, ale co? Liczysz teraz na coś więcej z jej strony?
- Jak najbardziej.
- Zbieraj siły na zamiary.
- Daj spokój, tamy zostały już przerwane! - zaśmiał się. - Jeszcze trochę, i będę mógł mówić o niej 'moja dziewczyna'.
- Nie rozpędzasz się trochę za bardzo?
- Nie. - uśmiechnął się. - Pokierowałem wczoraj wypadkami w taki sposób, że... no, rozstaliśmy się w dość... namiętny sposób. - chłopak wytrzeszczył na niego oczy.
- Jak??
- Całowaliśmy się. - Potter był bardzo z siebie zadowolony.
- Aa, to dlatego ona taka dziwna dzisiaj! Haha! Już wiem, czemu się tak oglądała przez ramię.
- Oglądała przez ramię? - zdziwił się James.
- Tak. Chyba nie chciała się na ciebie natknąć. - to go zaniepokoiło.
- Podejrzewam, że będzie się tak zachowywać. - powiedział marszcząc czoło. - Ale do niczego jej nie zmuszałem.
- Tak? - chichot.
- Tak! Sama z własnej woli pozwoliła mi się całować. Myślę, że ogółem z całego tego spotkania wypadłem w jej oczach chyba dość dobrze... - zastanowił się.
- Pewnie tak. Gdyby było inaczej, chodziłaby dzisiaj cały dzień wściekła.
Potter zaczął się śmiać w głos.
- Mam zamiar znowu się z nią umówić. Wcześniej też próbowałem, powiedziała mi ' pożyjemy zobaczymy', więc... - poruszył zabawnie brwiami. - Ale chodziło mi o randkę - zaakcentował to słowo - a ona to spotkanie nazwała 'spotkaniem koleżeńskim'. Więc będzie musiała spotkać się ze mną jeszcze raz.
- Ty to masz siłę. - westchnął chłopak.
- To już nie jest tylko jakaś tam dziewczyna, jak te wszystkie poprzednie.
- Co masz na myśli? - chłopak spojrzał na niego. Potter uśmiechnął się.
- To, że... - urwał na moment. - Sam nie wiem jak to nazwać. Zwykłe 'kocham ją' to za mało. - chłopak zagwizdał.
- Widzę, że wpadłeś jak śliwka w kompot.
- Żebyś wiedział, stary. - James miał tego absolutną świadomość.
James postanowił nie czekać dłużej na przyjaciół i wyjść na dwór. Opuścił więc zamek i wyszedł na dziedziniec, na którym wczoraj tyle się zdarzyło. Serce podskoczyło mu do gardła, kiedy przystanął na moment w tym miejscu. Uśmiechnął się. Nikogo na razie nigdzie nie widział, więc wyszedł na otwarte błonia. Było dość chłodno, niebo było zachmurzone, ale nie przejmował się tym. Nie miał nawet ze sobą kurtki ani szala.
Nie wiedział konkretnie gdzie idzie. Po prostu, przed siebie, przewietrzyć się i trochę uspokoić. Euforia wciąż w nim buzowała. Nie chciał od razu nastawiać się na zwycięstwo, bo Lily to najwyższa liga. Czuł, że będzie musiał jeszcze na nią poczekać, ale nie tracił już nadziei nawet przez moment.
Wiał lekki wiatr, bawił się jego rozpiętą koszulą. Pod spodem miał luźniejszy t shirt, w tygodniu nosił szaty Gryffindoru, ale w weekendy ubierał się tak jak mu się podobało. Tak więc teraz spacerował sobie w trampkach, zwykłych jeansach i koszuli. Gdzieś kawałek dalej zauważył jakąś dziewczynę, która w jej mniemaniu dyskretnie mu się przyglądała. Wiedział, że większość marzy o tym, żeby iść z nim na randkę, a Evans uważają za dziwaczkę, która wiecznie mu odmawia. Uśmiechnął się, ale nie do niej.
Zatrzymał się na chwilę pod wielkim bukiem. Oparł się o jego gruby pień, tak, że nie było go zza niego widać. Zamyślił się. Nie myślał o niczym konkretnym ,ale co chwilę przed oczami stawała mu zarumieniona twarz jego miłości. Jedynej, tego był pewny. Był już nie raz zakochany, ale tak jeszcze nigdy. To aż bolało momentami.
Miał nadzieję, że gdzieś ją tu spotka, ale nic z tego nie wyszło, pewnie siedzi w bibliotece. Znów się uśmiechnął na tą myśl.
Ruszył dalej mając zamiar przejść się nad brzegiem jeziora. Uwielbiał zapach jaki się tam unosił, podobnie jak zapach włosów Lily. Wszystko kojarzył z nią. Sam nie wiedział dla czego. Po prostu kiedy była gdzieś obok cały świat stawał się o wiele piękniejszy. I lepszy.
Nogi niosły go same, aż spostrzegł, że zaszedł naprawdę daleko, a na niebie zbierają się ciemne chmury. Obejrzał się i zamrugał ze zdziwienia. Naprawdę bardzo się oddalił. Nadal był na terenach Hogwartu, ale zamek był teraz daleko, był maleńki. Czym prędzej zawrócił i szybkim krokiem zaczął iść z powrotem. Nie wiedział ile czasu mu to zajmie. Starał się spieszyć, żeby zdążyć przed deszczem, ale... nie zdążył.
Wbiegł do zamku cały przemoczony. Koszula kleiła mu się do ciała uwypuklając jak jest zbudowany. Nie był siłaczem, ale mięśnie ładnie mu się odznaczały. Potrząsnął energicznie głową pozbywając się w ten sposób nadmiary wody z włosów. Nie wyglądał już jak zmokły mop. Z włosów kapała mu woda, ale wyglądał w nich uroczo.
Z uśmiechem i oczami wbitymi w podłogę przed nim szedł korytarzami zmierzając do wierzy Gryffindoru, głównie po to by się przebrać. westchnął nabierając głębiej powietrza do płuc i podniósł nagle głowę.
Stała tam... Taka piękna. Aż przystanął. Nie zauważyła go, była pochłonięta czymś co właśnie czytała. Włosy pięknie opadały jej na ramiona. Koloru kasztanowego. Uśmiechnął się lekko. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, że stoi na środku korytarza. Zrobiła jeden krok i znowu się zatrzymała marszcząc lekko nosek.
James zaczął iść powoli w jej kierunku. Dystans między nimi był co raz mniejszy, ale ona wciąż nie ruszała się z miejsca. Dopiero po dłuższej chwili chyba poczuła czyjąś obecność bo podniosła głowę...
Serce jej zamarło. Przystanął przed nią... taki... Zmierzyła go wzrokiem. Co on robił? Pływał w jeziorze? W ciuchach?? Był cały przemoczony. Ale nie mogła pozbyć się wrażenia jakie na niej zrobił. Był... po prostu boski w tej mokrej koszuli, która pokazała jej jego silne ramiona, a jakże, nie ominęła tego szczegółu. I taki seksowny. Kropelki wody skapywały z jego włosów, to też przyprawiło ją o skurcz w żołądku. Jak do tej pory nie wydusiła z siebie jednego słowa.Stała tak tylko i przyglądała mu się wzrokiem trochę zdziwionym a trochę z podziwem wlepiając w niego oczy.
- Cześć... - mruknął pierwszy widząc, że chyba ją trochę zatkało. Głos miał cichy, niski i lekko ochrypnięty. Podziałałby na każdą kobietę... I oczywiście Lily też to nie ominęło.
- Cześć. - odpowiedziała próbując znów tak jak wcześniej zainteresować się trzymaną przez siebie książką. Potter uśmiechnął się i zabrał jej ją.
- Hej, co ty robisz? - zapytała z lekkim oburzeniem patrząc na niego. Schował książkę za swoimi plecami.
- Pozbywam się twojego problemu. - odpowiedział z uśmiechem patrząc wciąż na nią.
- Jakiego znowu problemu twoim zdaniem?
- No cóż... - udał że się zamyśla. - Od jakichś pięciu minut bardziej zainteresowana jesteś moją osobą niż tą książką, więc... po co masz się męczyć? - Lily patrzyła na niego z lekko rozchylonymi ustami. Nic nie mówiła. Jego obecność ją rozpraszała, miała ochotę uciec, jak najdalej od jego rąk, które właśnie się do niej zbliżały... Ale jednocześnie pragnęła by ją porwał... tylko dla siebie.
Nic nie robiła, nie odsuwała się nie uciekała. A on patrzył jej w oczy zbliżając się naprawdę wolno, nie chciał jej wystraszyć. Najpierw wziął w palce kosmyk jej włosów.
- Masz naprawdę piękne włosy, Lily. - pocałował je lekko wciąż nie spuszczając jej przy tym z oka. Mówił cicho i wciąż tym samym męskim głosem. A ona naprawdę chciała go słuchać... To było nie pojęte co się z nią działo. To co on z nią robił i to świadomie. Nie była w stanie nic mu odpowiedzieć, patrzyła tylko jak zahipnotyzowana w jego oczy.
Pogładził delikatnie jej policzek. Poczuł jak zadrżała. Przeszedł ją dreszcz. Uśmiechnął się lekko. Wciąż miała lekko rozchylone usta, jakby o tym nie wiedziała. Serce łomotało jej w piersi. Czekała aż ją pocałuje, aż znów poczuje to co wczoraj, pragnęła tego jak niczego.. A z drugiej strony chciała uciec. Tak by jej już nie znalazł...
I poczuła to. W końcu poczuła jego wargi na swoich. Lekko musnęły jej rozchylone, które teraz były lekko spierzchnięte. Ale nie przejął się tym. Po prostu przejechał po nich powoli językiem nawilżając je natychmiast.
Jego wargi były takie miękkie... Ciepłe i słodkie. Całowała się już wcześniej, ale nigdy wcześniej nie czuła przy tym czegoś takiego. Takich palpitacji. Przesunął językiem raz jeszcze po jej ustach i zerknął w jej oczy. Już dawno je przymknęła czekając aż pogłębi wreszcie ten pocałunek. Uśmiechnął się  w duchu i przywarł w końcu do niej jakby była lekarstwem na od dawna trawiącą go chorobę.
Kiedy to zrobił wszystko co do tej pory jeszcze trzymała w rękach wypadło jej z nich i wylądowało na podłodze. Przyjęła znów jego język, czując jak bada uważnie wnętrza jej ust. Odnalazł w końcu jej języczek i splótł się z nim. Mruknęła z rozkoszą. Poddała się już całkiem i wplotła dłonie w jego mokre włosy. Kropelki zaczęły spływać po jej rękach ale nie przejmowała się tym. To wszystko było takie niesamowite...
On objął ją w talii mając wrażenie, że potrafi latać. Zabrał by ją teraz gdzie tylko by chciała, wszędzie. Nawet na księżyc. Przeczesywał palcami jej długie piękne kasztanowe włosy. Kochał ją i ten kolor. Nie mógł uwierzyć, że już drugi raz w ciągu dwudziestu czterech godzin całuje właśnie ją. JĄ. Lily Evans. Czuł jej zaangażowanie. Poddawała się mu, jego dotykowi, ale też przyciągała go bliżej do siebie. Czuł jej dłonie błądzące po wilgotnej koszuli, na ramionach i plecach. Czuł jej palce we włosach i na karku. Przechodziły go dreszcze, błagał, żeby tylko nagle od niego nie odskoczyła.
Nie mogła się od niego oderwać. W następnej chwili przyparł ją lekko do ściany, ale nie bała się. Jego nigdy się nie bała. Wiedziała, że nigdy nie zrobiłby jej krzywdy, nie obraził, nie zelżył... Wiedziała, że kochał. Czuła to teraz w tym pocałunku w tym momencie....
Brakło im tchu, ale żaden nie przejmował się tym. James płynnie zszedł z pocałunkami najpierw na jej policzek potem na bródkę, aż w końcu na jej smukłą szyjkę. Składał na niej pojedyncze czułe pocałunki, łapiąc w ten czas powietrze, jakby ktoś nagle wypompował je z całego zamku. Ona tez oddychała głęboko. Odchyliła nieco głowę na bok odsłaniając mu się całkowicie. Dała mu wolny dostęp do swojej szyi. Czuł jak wplotła dłoń w jego włosy przytrzymując go przy swojej szyi, a on nie oponował. To było coś nowego... Tego jeszcze nie robili. Drugą ręką złapała go za ramię i lekko wbiła w nie palce.
Absolutnie nie przejmowali się tym, że ktoś może ich tu nakryć w każdej chwili. Nikt nie rozglądał się, po prostu trwali w tym uścisku. To były najpiękniejsze chwile...
Kiedy jej ręka opuściła jego włosy znów wrócił do jej ust. Były jeszcze bardziej spragnione jego niż wcześniej. Całowała go jeszcze zapalczywiej niż przedtem, a on z radością dotrzymywał jej tempa. Jego dłonie delikatnie gładziły jej ciało. Był oszołomiony, odurzony jej zapachem jak najsłodszym narkotykiem. Stracił już chyba całkiem poczucie rzeczywistości.
W tym właśnie momencie przez ich nieostrożność zostali dostrzeżeni. Ale czy ktokolwiek by miał im to za złe? Raczej nie. A na pewno nie ta osoba, która od kilku minut wybałuszała na nich oczy.
Remus nie mógł uwierzyć własnym oczom. W pierwszej chwili przetarł nawet oczy, żeby mieć absolutną pewność, że to jest TEN James Potter, jego przyjaciel, i TA Lily Evans, za która tyle czasu się uganiał. Odruchowo chciał do nich podejść i im przerwać by przyjrzeć się im czy to na prawdę oni. Ale nie zrobił tego. Stał jak wryty. I dobrze. Uśmiech powoli wpełzał na jego usta gdy tak na nich patrzył. Widać było, że ten incydent z ich udziałem pod ścianą nie był przypadkowy ani wymuszony. Lily chłonęła go tak samo jak James ją.
Lupin nawet złapał się za głowę na moment nie wiedząc co zrobić. W końcu z uśmiechem rzucając im ostatnie spojrzenie, postanowił pójść do sowiarni inną i znacznie dłuższą droga, po drodze odradzając wszystkim napotkanym osobom przejście tym korytarzem i wybranie innej drogi. W ten sposób zapewnił przyjacielowi dodatkowe kilka minut spokoju.
Para wykorzystała je do maximum. James trwał by tak w nieskończoność. Był przeszczęsliwy. Kiedy Lily oderwała się od niego w pewnym momencie, po prostu ją przytulił wdychając zapach jej włosów. Serce biło mu mocno przepełnione radością. Wiedział, że zaraz mu ucieknie. Nie miał zamiaru jej zatrzymywać. Chciał jej powiedzieć tylko kilka słów.
Lily wybudziła się z tego cudownego odurzenia jakby ją ktoś strzelił przez łeb. Odsunęła o niego swoje obrzmiałe już usta, a on... tak po prostu zamknął ją w swych ramionach. Przymknęła oczy i z westchnięciem wtuliła się w niego. Ale nie na długo. Po chwili zaparła się na nim rękami i odsunęła powoli od siebie. Patrzył na nią, czuła jego wzrok na sobie.
- Lily... - nie chciała rozmawiać, chciała uciec natychmiast, zapaść się pod ziemię. Znów dała się temu ponieść. Czuła, że on ma nad nią teraz jakąś nieopisaną przewagę. Wciąż szargały nią skrajne emocje. W jednej chwili pragnęła się z nim spalić, a teraz miała ochotę zabić go, że tak na nią działa.
Wymknęła się mu. Prawie jej się udało. Już chciała pobiec, zostawiając te wszystkie rupiecie które upuściła. Ale znów jej się nie udało. Znów ją powstrzymał. Chwycił ją w ostatniej chwili za rękę, tak delikatnie, nie mocno, a jednak nie dała rady mu uciec. Objął ją znów ramionami od tyłu. Znów poczuła jego ciepło. Wstrzymała oddech.
- Lily... - powtórzył. - Nie musisz uciekać. Sam cię za chwilę wypuszczę. - poczuła, że on się uśmiecha. - Moja słodka Lily. - szepnął. Chciała mu powiedzieć, że jeszcze nie jest jego, ale... właśnie. To 'jeszcze' bardzo ją martwiło. Nawet nie zdawał sobie sprawy jak jest blisko by osiągnąć swój zamierzony cel. Poczuła jego wargi za swoim uchem. Przymknęła oczy. Błagam cię, James, nie... pomyślała. Ale zaraz pojawiła się myśl; Całuj mnie, tak jak przed chwilą. Bała się, że kiedyś powie to na głos, i wszystko szlag trafi. - Dam ci teraz spokój... - szepnął znów. - Nie chcę cię teraz zmuszać do niczego ani straszyć żadnymi wyznaniami. - była mu za to wdzięczna. - Sama do mnie po to przyjdziesz. - dodał zadowolony z siebie, aż na niego spojrzała oburzona. Zaśmiał się. Miał piękny śmiech. I patrzył tak na nią... Tak nie patrzył na żadną swoją byłą. Podobały mu się, ale nigdy nie obrzucił żadnej tak rozpłomienionym spojrzeniem. Nogi jej się ugięły w kolanach i gdyby jej jeszcze nie trzymał chyba by upadła. Na szczęście zdążyła to ogarnąć i kiedy w końcu ją wypuścił poszła przed siebie zapominając o książkach.
Stał nadal w miejscu i patrzył aż nie zniknęła mu z oczu za zakrętem. Westchnął. Tak bardzo chciał ją mieć przy sobie. Ale powoli, stary, mówił sobie, wszystko w swoim czasie.
***
James Potter wrócił do wierzy Gryffindoru jakieś dziesięć minut później w stanie skrajnego otępienia. Czy też, bliższe prawdy byłoby określenie, upojenia. Uśmiech nie schodził mu z twarzy przez całą drogę i chociaż już w tym czasie nie spotkał panny Evans, wcale dobry humor go nie opuszczał. Kiedy przeciął pokój wspólny prosto jak strzelił i wpadł do swojego dormitorium, wszyscy już tam siedzieli jakby na niego czekali. Najpierw wywalili na niego oczy. Trzy pary wybałuszonych gał wbijało w niego swój wzrok.
Peter z lekko rozdziawioną buzią lustrował go wzrokiem od góry do dołu unosząc wysoko brwi. Ciastko, które akurat trzymał wyleciało mu z ręki i capnęło na podłogę. Syriusz Black, który stał na środku dormitorium jak nabuzowany rosomak, wypuścił z siebie powietrze przez usta przypominając w tym momencie przebitą dętkę rowerową. A Remus? Luniak jak zwykle siedział na swoim łóżku z lekkim uśmiechem na ustach i patrzył w swoją nieodłączną książkę. Pytanie można było mu zadać tylko takie; jaka tym razem?
James stanął przed nimi nic nie rozumiejąc z ich min. Dopiero po chwili roześmiał się wesoło przypominając sobie, że chociaż przed kilkoma minutami o mało co nie spłonął w miłosnym ogniu to i tak jego ubranie jest wciąż przemoczone. Włosy także. Zapewne to jego wygląd tak na nich wpłynął.
- Sorry, deszcz zaskoczył mnie na błoniach. - powiedział z uśmiechem i wyminął Blacka, który wciąż z tą samą miną odprowadził go wzrokiem do łazienki. Kiedy pięć minut później Rogacz z niej wyszedł wszyscy tkwili w dokładnie takiej samej pozycji i w tych samych miejscach. James popatrzył na nich z wyrazem ogłupienia na twarzy. - Co wam jest?
- Nic. - bąknął w końcu Syriusz. - Wyglądasz tylko jak zmokła kura. - stwierdził unosząc jedną brew do góry.
- Przecież przed chwilą powiedziałem, że...
- Że zaskoczył cię deszcz na błoniach, tak. - odezwał się Remus z rozbawieniem. James na niego spojrzał. Coś mu tu śmierdziało.
- O co wam chodzi? - zapytał z uprzejmym uśmiechem.
- No właśnie chcielibyśmy się tego dowiedzieć. Rogaczu. - powiedział Black, który znów przywołał na twarz poprzedni wyraz zaciętości. Potter wciąż nie rozumiał.
- Ale... co??
- Remus nam powiedział! - Syriusz prawie to wykrzyknął oskarżycielskim tonem wskazując paluchem na Lupina.
- Ale co?!
- Jak to CO?! Nie udawaj głupiego, już wszystko wiemy! Myślałem tylko, że od razu przylecisz nam się pochwalić. Jak widać - prychnął gniewnie - myliłem się. - i założył ręce na piersi obrażony. James kompletnie zgłupiał. A potem coś mu zaświtało.
- Chodzi o to, że nie przybiegłem do was opowiedzieć jak było na bankiecie u Slughorna? - zaśmiał się. Black zrobił taką minę jakby sobie o tym właśnie przypomniał.
- Tak, Potter, to też, ale nie TYLKO!
- Więc o co ci jeszcze chodzi? Bo kompletnie cię nie rozumiem. Was wszystkich nie rozumiem, ty na mnie wrzeszczysz, Peter gapi się jakby mnie pierwszy raz w życiu widział, a Remus... - tu spojrzał na niego. - Jak zwykłe głupio się uśmiecha! Może w końcu powiecie mi jasno o co wam chodzi?
- Nikt za ciebie tego nie zrobi. - odpowiedział Remus wciąż rozbawiony całą sytuacją.
- Ale co ja mam wam powiedzieć skoro kompletnie nie wiem...
- Wiesz, James, i nie zgrywaj się! Poderwałeś ją w końcu! Co jak co ale spodziewałem się, że będziesz się z tym obnosił i nas pierwszych tym zadręczał, a tu widzę, że wolisz zachować to przed nami wszystkimi w tajemnicy! - Potter całkiem zgłupiał, ale coś zaczęło mu świtać.
- Chodzi ci o... Lily? - powiedział przyglądając mu się.
- TAK, POTTER, CHODZI MI O LILY! - wykrzyknął w końcu Black.
- No, dobra, ale co?
- Nie no, ja go uduszę. - mruknął Black pokonanym głosem i cupnął na swoje łóżko.
- Remus was widział. - mruknął niespodziewanie Peter wlepiając oczy w Rogacza. Ten nagle zrozumiał o co chodzi. I gęba mu się zaśmiała.
- No cóż...
- Czyli już sobie uświadomiłeś o czym mówimy? - zaśmiał się Luniak.
- No, chyba, jeśli to jest to o czym ja myślę, że wy myślicie...
- Dwadzieścia minut temu szedłem do sowiarni. Raczej nie spodziewałem się na nikogo natknąć, a natknąłem się... Tyle, że... - parsknął śmiechem. - Ta dwójka była sobą tak zajęta, że nawet mnie nie zauważyła.
- I co? Pewnie nie wierzyłeś własnym oczom. - stwierdził James siadając w końcu na swoim łóżku. - Nie musieliście tak na mnie naskakiwać, przecież bym wam powiedział. Gdybyście tylko dali mi szansę, oczywiście. - powiedział patrząc z wyrzutem na Blacka.
- Nie patrz tak na mnie. Tyle czasu musiałem cię pocieszać za każdym razem kiedy dawała ci kosza, chyba  mogę się spodziewać, że ja pierwszy się dowiem o TAKIEJ zmianie, co?
- No jasne, jasne. Przecież nie twierdzę, że nie. - zaśmiał się znowu Potter.
- Więc? - usłyszał głos Remusa. Spojrzał na niego.
- Co więc?
- No jak to co? Jesteście...? Czy nie jesteście? - Potter zamyślił się na moment.
- Hm. W sumie to skomplikowana sprawa. - mruknął w końcu.
- Skomplikowana sprawa? A co w tym takiego skomplikowanego? - zaperzył się Black.
- To, że Lily chyba ma jakiś problem emocjonalny. - powiedział w końcu patrząc na nich zaniepokojonym wzrokiem. Remus przestał się uśmiechać i spojrzał na niego.
- To znaczy?
- To znaczy - zaczął opowiadać. - że jak byliśmy na tym przyjęciu to nawet dobrze się bawiliśmy. Rozruszałem ją trochę na parkiecie i w ogóle. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się podczas posiłków i deserów...
- No to chyba dobrze, nie? - Potter to zignorował.
- Postanowiłem w pewnym momencie zagrać w otwarte karty. I od słowa do słowa powiedziałem jej wszystko co mi leżało na wątrobie.
- To znaczy? - znów zapytał Remus.
- Powiedziałem jej co do niej czuję. Wszystko. Ze szczegółami. Nie przytoczę wam słowo w słowo, bo nie jestem teraz tak natchniony jak wtedy, ale efekt był taki, że powiedziała, że mam odpuścić, bo nawet gdyby chciała to nie mamy na to szans.
- Niby dlaczego? - to pytanie Petera.
- Też chciałbym to wiedzieć. - westchnął patrząc w sufit. - Uciekała od tego tematu. Ode mnie. Powiedziała, że nie umiałaby ze mną być.
- No to klapa nie?
- Nie całkiem. - powiedział Potter z uśmiechem. - Cokolwiek by nie mówiła, później pokazała mi coś zupełnie innego.
- To znaczy? - po raz trzeci...
- Wyszliśmy na dziedziniec. Chciała trochę odetchnąć. Byliśmy sami. Od słowa do słowa... i tak jakoś wyszło, że...
- Że? - wszyscy trzej.
- Że zaczęliśmy się całować.
- To już wczoraj się przelizaliście?? - Black był pod wielkim wrażeniem.
- Owszem. - przyznał Potter któremu błyszczały oczy. - Potem odprowadziłem ją pod same drzwi na klatkę schodową do jej dormitorium... i to by było na tyle z wtedy. A dzisiaj obudziłem się wyjątkowo późno i nie chciało mi się już iść na obiad. Poszedłem na spacer i zmokłem. Kiedy wróciłem natrafiłem ją na korytarzu. Była zaczytana w jakiejś książce, ale kiedy mnie zobaczyła już wiedziałem, że znowu ją mam. I... Znowu. Resztę wiecie.
- Ale jak to się ma do tego jej problemu emocjonalnego? - zapytał Remus.
- Po prostu wydaje mi się, że ona ma jakąś blokadę na mnie. Miała przecież już chłopaka i tak się nie zachowywała. A kiedy ja się do niej zbliżam... Na początku wpija się we mnie jakby miała umrzeć, a potem ucieka. Jakby się czegoś bała.
- Myślę, że to po prostu taki mały kokonik, nic poważnego. Przejdzie jej z czasem. - wytłumaczył Lupin.
- Tak?
- Tak, James. Przez tyle czasu warczała na ciebie, nie znosiła cię, a teraz odkryła, że coś się w niej wykluło, jeśli chodzi o ciebie. Zmieniłeś się nieco, wydoroślałeś, ona też to zauważyła. To mógł być mały szok. Nie wie jak się zachować co zrobić. Pracuj z nią stopniowo to nie długo będziemy opijać wasz związek. - wyszczerzył się patrząc na Jamesa, który poczuł się o wiele lepiej i uśmiechnął się do niego z wdzięcznością.
- Obyś miał rację, Luniaku.
- Na pewno ma. Przecież to geniusz. - stwierdził Łapa posyłając Lupinowi ukradkowe spojrzenie. Ten znów się uśmiechnął.
- Powiedziałem tylko co uważam.
- I jestem ci za to bardzo wdzięczny. Ale jest jeszcze jeden temat ważniejszy. - usiadł poważniejszy. Popatrzyli na niego.
- Jaki? - podchwycił Łapa.
- Za dwa dni pełnia.
- O nie! - tu znów poniósł larum Remus. Spojrzeli na niego jak na komendę. Był jeszcze bledszy niż zazwyczaj kiedy o tym słyszał.
- Co?
- Nie ma mowy. Ile razy ja wam powtarzam, a wy wciąż to samo... Nie chcę, żebyście do mnie przyłazili, kiedy... Rozumiecie? Nie zgadzam się. - powiedział z mocą w głosie. - Tyle razy już coś się stało, a wy wciąż to bagatelizujecie...
- Daj spokój, przecież nie stało się nic aż tak wielkiego! - zaperzył się Black.
- Nic aż tak wielkiego?! Nazywasz tym to co się wydarzyło w zeszłym roku? Nie, i nie. Nie chcę was tam widzieć, rozumiecie?
- Za każdym razem tak na nas wrzeszczysz, a my i tak potem do ciebie przychodzimy. - powiedział z uśmiechem James. - I tym razem będzie tak samo.
- NIE!
- TAK! I bez dyskusji! Nie chcemy o niczym więcej słyszeć! Nie po tyle roboty sobie narobiliśmy, żebyśmy zostali animagami, żebyśmy teraz od tak, o - pstryknął palcami - z tego zrezygnowali. - ryknął Black.
- Ale...
- Nie zaczynaj. - wtrącił się mu James. - Myślałem, że jestem nam za to wdzięczny.
- Tak, jestem, ale...
- Więc sprawa zakończona. - powiedział Potter przeciągając się. - Za chwile kolacja, zbierajcie się.
- A ty nie idziesz? - zapytał zaskoczony Black.
- Nie, nie chce mi się dzisiaj jeść.
- Znowu? - podchwycił Peter.
- Tak. - uśmiechnął się Rogacz patrząc na Glizda - Możesz zjeść to co na mnie przypada. - zaśmiał się. Peter tylko się wyszczerzył.
- Jasne, on wszystko zeżre a ty padniesz z głodu. - zaczął znów Syriusz.
- Powiedziałem, że nie chce mi się jeść. Nic mi nie będzie. - westchnął. - A wy marudzicie.
- Dobra niech ci będzie. Zwędzimy trochę ze stołu i przyniesiemy tak w razie czego.
- Ok. - powiedział już na odczepnego żeby dali mu spokój.
Kiedy poszli James ułożył się wygodnie na łóżku i uśmiechnął się. Ma wolną drogę do Evans. Tak dobrze to jeszcze nie było.
O tym, że nie jest aż tak dobrze przekonał się dnia następnego. Była niedziela. Wszyscy czterej wyszli na dziedziniec na świeże powietrze. Dzień nie był już taki chłodny, pokazało się słońce. Poszli więc na swoje zwykłe miejsce, pod stary buk. Rozłożyli się tam i gadali jak zawsze o wszystkim i o niczym rozglądając się.
Black jak zawsze posyłał uśmieszki do co ładniejszych dziewczyn. Peter coś zajadał, Remus wlepiał oczy w książkę, a James... James właśnie zauważył coś co go prawie że postawiło na równe nogi. Lily idąca w ich stronę z jakimś Puchonem.
Nie znał go z imienia, ale z widzenia jak najbardziej. I nie lubił go. Choćby za to, że właśnie wdzięczył się do jego dziewczyny. A przynajmniej do dziewczyny, która miał nadzieję, zostanie jego dziewczyną w najbliższym czasie.
Lily miała nieodgadnioną minę. Kiedy coś do niej mówił odpowiadała mu zdawkowo. Nie rozglądała się w obawie, że gdzieś dostrzeże JEGO. Prawdę mówiąc, z drugiej strony niczego tak nie pragnęła by pojawił się znienacka i wybawił ją z tej opresji. Puchon był całkiem miłym chłopakiem, ale zaczynał ją wkurzać. Nie mówił o niczym wprost ale dawał jej wyraźnie do zrozumienia, że jest nią zainteresowany i chciałby się z nią umówić na coś poważniejszego, jak to przed chwilą nazwał. Stwierdziła, że już woli kiedy wdzięczy się do niej Potter. On przynajmniej robi to w o wiele subtelniejszy i przyjemniejszy sposób.
Kiedy przypomniała sobie jak całowali się w południe poczuła przyjemną sensację w okolicy żołądka i uśmiechnęła się. Puchon chyba odebrał to jako jej aprobatę na jego słowa, chociaż ona nawet nie wiedziała co on do niej teraz mówi. Nie wiedziała jak wyprowadzić go z tego błędu więc nie powiedziała nic tylko szła przed siebie.
Kiedy zbliżali się już do starego buku nie ostrożnie podniosła wzrok i zobaczyła go. Natychmiast odwróciła wzrok. James patrzył uważnie prosto na nią i tego Puchona. Nie umiał dobrać dla niego odpowiedniego epitetu. Ale pomyślał, że nie będzie tu przecież robił publicznego przedstawienia. Jeśli mu się uda, kiedy ten debil się od niej odłączy porozmawia z nią sam na sam.
Przeszli obok nich podczas gdy Potter cały czas spoglądał na Evans. Był ciekawy o czym rozmawiają, i nie musiał czekać długo. Puchon wiedział jak cała reszta szkoły, że Potter szaleje za Lily i powiedział nieco głośniej już nie owijając w bawełnę.
- To jak? - jego głos był nieco bardziej szarmancki. - Umówimy się na spacer dzisiaj wieczorem?
- Tani chwyt. - mruknął Black tak aby usłyszeli go tylko koledzy. Sam też obserwował tą ciekawą sytuację. Potter uśmiechnął się lekko pod nosem. Lily starała się nie patrzeć w jego stronę. Nie wiedziała tez jak ma wybrnąć z tej sytuacji. Jak nigdy pragnęła, żeby do akcji wkroczył James Potter.
- No? Zgadzasz się? - powiedział z uśmiechem łagodnym głosem. Odgarnął jej włosy z twarzy gdzie przywiał je wiatr. Był to nawet miły gest, ale... tylko miły. Nagle stwierdziła, że nie czuje nic co czuła za każdym razem kiedy przysunął się do niej James. Spojrzała na chłopaka i zdołała powiedzieć tylko...
- Eem, ja...
- Ok, to zobaczymy się w sali wejściowej. - i pozostawił ją z wielkimi oczami na skraju jeziora. Kiedy przechodził obok Huncwotów Potter wbijał w niego bazyliszkowy wzrok i żałował, że ten nie padł od niego martwy. Chłopak tylko szedł z uśmiechem na ustach.
- Chyba ci nie odpowiedziała. - to Peter niespodziewanie olśnił ich inteligencją. Puchon zatrzymał się raptownie zaskoczony i spojrzał na chłopaka.
- Słucham? - odpowiedział uprzejmie.
- Głuchy? - odezwał się Black przenosząc teraz na niego spojrzenie. Potter milczał tylko patrząc w niebo.
- Nasza koleżanka nie dała ci żadnej odpowiedzi, matole. - znów Peter gapiący się na chłopaka jak sowa. Chłopak jakby spąsowiał.
- Ee... - bąknął chcąc powiedzieć coś więcej zapewne.
- Oto jego elokwencja, Evans. - zawołał Black do Lily. - Zastanów się czy wolisz tego matoła! - powiedział sugestywnie, na co Lily zrobiła swoją zwykłą minę i odwróciła się od nich. James się uśmiechnął, nagle wstając. Udało im się zrobić z chłopaka durnia.
- Pokażę ci jak to się robi. - uśmiechnął się mówiąc to uprzejmie, ale w jego głosie było znacznie więcej jadu niż uprzejmości. Lily spojrzała na niego przez ramię. Wszyscy ich obserwowali, dziewczyna nawet nie wiedziała, że jej dwie przyjaciółki, Dorcas i Ann siedzą tuż obok niej i również oglądając to przedstawienie.
James podszedł swobodnym krokiem do Lily obdarowując ją uśmiechem. Niczego nie udawał, a ona to widziała. Zrobiło jej się gorąco, chociaż na dworze wcale nie było za ciepło. Założyła ręce na biodrach patrząc na niego. Ten chwycił delikatnie jej jedną rączkę i niespodziewanie zakręcił nią dookoła jak w tańcu i powiedział.
- Spotkamy się w następną sobotę, w Hogsmeade? - zapytał jak gdyby nigdy nic, a ona, podobnie jak gdyby nigdy nic, już całkiem tego świadoma odpowiedziała...
- Tak.  - Black zaklaskał w dłonie.
- Widzisz? To jest konkretna odpowiedź. - powiedział. Puchon w końcu zniknął, a James mruknął cicho do Lily.
- Możemy też się spotkać dzisiaj, jeśli chcesz. - uśmiechnął się znów.
- Dzisiaj mam cały wieczór zawalony, będę siedzieć w bibliotece i pisać wypracowania... co z resztą ciebie też nie ominie. - celowo nie wspomniała o Blacku i reszcie. Uśmiechnął się.
- Więc przyjdę do ciebie do biblioteki. - teraz ona się uśmiechnęła choć próbowała to ukryć.
- A nie możemy w inny dzień, lub po prostu poczekać do soboty? - dobre pytanie. Potter zamyślił się na moment.
- Moglibyśmy, ale w najbliższe dni nie będę miał tej możliwości, niestety. - uśmiechnął się smutno.
- Dlaczego?
- Kiedyś ci powiem. - powiedział z uśmiechem po czym najzwyczajniej w świecie pocałował ją, choć krótko, i wrócił do kumpli, którzy zbierali się by wrócić do zamku. Lily patrzyła za nimi przez chwilę, po czym odwróciła się i w końcu dostrzegła swe przyjaciółki.
- Co się tak na mnie gapicie? - zapytała mało inteligentnie po tym co się wydarzyło.
- To już trzeci buziak, liczymy! - pisnęła Dorcas. Lily capnęła obok nich.
- Dajcie spokój...
- To ty daj spokój, Lily. Właśnie umówiłaś się z Jamesem na wieczór w bibliotece, a potem w Hogsmeade. - Lily już chciała coś powiedzieć, ale Dorcas ją ubiegła. - Przestań, nie chcemy słuchać twoich głupot. Owinęłaś się w jakiś kokon, zdejmij go z w końcu z siebie.
Lily uśmiechnęła się.
- Nie długo on sam się go pozbędzie. - powiedziała z tym samym uśmiechem. Wszystkie trzy zaczęły się radośnie śmiać.
***
Dyrektor Hogwartu umiał dyskretnie obserwować swoich uczniów. I w tej chwili właśnie się uśmiechał. Jak to los bywa przewrotny. Ci którzy kiedyś się nie znosili teraz się kochają. Chociaż tak naprawdę to ta panna nie lubiła tego młodzieńca, a teraz patrzy na niego z tęsknotą. No cóż... Dobrze, że w tych ciężkich czasach pojawia się choć odrobina miłości...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będę wdzięczna za każdy komentarz do posta. Wszystkie będą mnie znakomicie motywowały do dalszego pisania. :)