wtorek, 21 lipca 2015

Rozdzial 1. Poczatek czegos nowego.

James Potter był nieco roztrzepanym chłopcem w wieku siedemnastu lat. W chwili obecnej znajdował się w siódmej klasie Hogwartu i uczył się dość dobrze. Oczywiście, był bardzo utalentowany, ale nie mógł przebić swoimi ocenami Lupina, który nie dość, że był prefektem, to jeszcze zdobywał najwyższe stopnie prawie ze wszystkiego. Nawet z wróżbiarstwa miał Powyżej oczekiwań, co w ich klasie było prawie że nie osiągalne. Trelowney twierdziła, że nikt nie powinien sugerować się swoimi stopniami, bo nie one świadczą o darze jasnowidzenia. Połowa grupy jednak zrezygnowała z tego przedmiotu tak szybko jak się na niego zdecydowała w trzeciej klasie. Obecnie pozostało w niej pięć osób; Remus Lupin oczywiście, jak już wiadomo, Peter Pettigrew, Syriusz Black, i wspomniany James Potter, do tego jeszcze jeden mało znany chłopak z Gryffindoru. Potter i jego dwaj przyjaciele pozostali przy tym przedmiocie tylko i wyłącznie dla jaj. Tylko Lupin traktował go jako tako poważnie. Reszta śmiała się zawsze do rozpuku podczas zajęć. I nie ważne było czy Trelowney to widziała, czy była świadoma, że głównie z niej się wyśmiewają.
James żałował, że zwłaszcza jedna osoba zrezygnowała z nauczania się wróżbiarstwa. Lily Evans... Każda chwila, którą mógł z nią spędzić, bez względu na to czy sobie tego życzyła bądź nie, była dla niego skarbem. Zakochany w niej po uszy, często bywał przybity brakiem jej zainteresowania jego osobą. Nie pokazywał tego po sobie, ale nie był tym faktem pocieszony. Evans uważała go za dupka znęcającego się nad młodszymi i słabszymi. Nie jeden uczeń oberwał już jedną z klątw, którą wystrzelił James bądź Syriusz. I chyba głownie ze względu na taką opinię wciąż nie mógł się z nią umówić. Ostatnimi czasy jednak trochę się powściągnął, nie tylko przez wzgląd na Lily, ale wszystkie pogłoski i to co działo się w świecie skłaniało do tego, aby dorosnąć i stać się bardziej odpowiedzialnym. Ludzie ginęli, albo znikali bez wieści. Odnajdywano ich albo nie. Żywych lub, najczęściej, martwych.
Tylko jeden człowiek wciąż był w stanie wytrącić go z równowagi na tyle by mu porządnie i bez wyrzutów sumienia czymś przygrzać. Severus Snape był mistrzem we wkurzaniu Pottera. Pewnie dlatego, że w jego mniemaniu to Potter sprawił, że Lily ostatecznie się od niego odwróciła. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że sam jest sobie winien. Dla samego Pottera była to okoliczność jak najbardziej sprzyjająca. Skoro Lily się już z nim nie przyjaźni to nie będzie mogła już niczego zwalać na karb tego, że on się nad nim znęca. Nie dręczył go już z resztą na każdym kroku. Natomiast jeśli on cisnął w niego jakimś zaklęciem, trudno się dziwić, iż odpowiedział atakiem na atak. Dlatego więc miał nadzieję, że w tym roku uda mu się poderwać Evans i w końcu jego miłość zostanie spełniona.
Szukał takiej okazji od samego początku roku szkolnego, ale jej nie znalazł. Lily chyba już instynktownie unikała spotkań, w których pozostawaliby ze sobą sam na sam i Potter nie miał zbyt wielkiego pola manewru. A ona sama nigdzie też by z nim nie poszła, by mógł jej coś zaproponować. Ubolewał na tym bardzo, ale postanowił się nie poddawać. Powiedział sobie, że jeśli do końca tego roku nic nie wskóra będzie musiał dać sobie spokój. Nie uśmiechała mu się taka perspektywa, ale postanowił nie dać za wygraną i działać. Do ostatniej minuty.
Semestr dopiero się zaczął, miną zaledwie miesiąc, a już zdążyło nadejść mnóstwo różnych przerażających opowieści o tym, jak to w świecie czarodziejów poczyna sobie Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Fakty mówiły same za siebie. Panika narastała wśród ludzi. Rodzice cieszyli się, że mogli oddać swoje dzieci na prawie cały rok pod opiekę największego czarodzieja jakiego znali, Dumbledore'a. Co jak co, ale Hogwart był bezpieczny. Wszyscy byli przekonani, że tutaj na pewno nikt z Ciemnej Strony nie będzie próbował się przebić. James odczuwał całą tą atmosferę niemal fizycznie, namacalnie. Z resztą jak i wszyscy jego koledzy i przyjaciele. Co jakiś czas, kiedy słyszał, że znowu zamordowano kogoś kto pochodził z rodziny mugoli, strach ściskał jego serce. Nieważne czy Lily go lubiła, kochała czy nienawidziła, bał się o nią. Teraz była bezpieczna. Ale kiedyś wszyscy będą musieli odejść ze szkoły, a wtedy nie będzie już tak łatwo. Jeśli sami się nie obronią to kto to za nich zrobi?
Zerkał wtedy zawsze na nią z cieniem niepokoju w oczach. Nie musiał się martwić, że to zauważy, bo ona zawsze ostentacyjnie go ignorowała i nie rzucała w jego stronę absolutnie żadnych spojrzeń. Za to Syriusz miał bardzo dobry wzrok. Wycisnął z niego prawdę jak sok z cytryny. Był jedyną osobą, której się to nie zawodnie udawało za każdym razem. Nawet Lupin, który był zaraz po nim jego najlepszym przyjacielem tego nie potrafił. Kiedy w końcu Potter zwierzył mu się z jego niepokojów cóż miał mu powiedzieć? Żeby się nie martwił, że na pewno nic się jej nie stanie? Śmierciorzercy nie oszczędzają nikogo. Nawet czarodzieje czystej krwi są prześladowani, jeśli nie okazują im poparcia a co dopiero taka mała, biedna Evans? Powiedział mu tylko tyle, że jeśli zauważy, że znajduje się w niebezpieczeństwie, zawsze może liczyć na ich dyrektora. On już udzielił schronienia dla mnóstwa ludzi. Więc i ona na pewno też znajdzie u niego pomocną dłoń.
Potter próbował przekonać sam siebie i nie martwić się, że tak na pewno będzie w istocie. Nie uważał, by sam potrafił ją lepiej ochronić, ale chciałby ją chronić. Problem polegał na tym, że ona nie chciała nawet, żeby podał jej książkę, a co dopiero próbował ratować jej życie. Zastanawiał się czy kiedykolwiek zmieni o nim zdanie. Może gdyby jej pokazał, że jednak nie jest taki zły? Ale niby jak to zrobić? Czasami wzdychał pogrążony w rozpaczy. Czasami opuszczała go już wszelka nadzieja. Aż nadszedł październik i razem z nim fala budzących grozę nowych informacji.
Wymordowano kolejne kilka rodzin. Sami w sobie byli czarodziejami o czystej krwi, ale żona ich syna już nie. Wstawili się w jej obronię więc sami też zginęli. Tak było w przypadku jednej z tych rodzin. W innym po prostu chyba dla zabawy torturowano głowę rodziny aż pękł. Żonę mugolaczkę zabito a córkę gdzieś wywleczono i słuch o niej zaginął. "Prorok Codzienny" był cały aż nabrzmiały artykułami o tych potwornych zbrodniach. A James kiedy je czytał czuł, jak zimna bryła lodu osuwa mu się w dół brzucha. I natychmiast pojawiła się standardowa już myśl; Lily. Poczuł przemożną potrzebę posiadania pewności, że nic jej nie jest, choć wiedział, że nic jej się tu nie może stać. Odnalazł ją na Mapie Huncwotów. Siedziała w bibliotece z Dorcas i innymi koleżankami.
Westchnął. W jednej chwili podniósł się odrzucając mapę i wyszedł z dormitorium. Przeszedł przez pokój wspólny, i dalej przez dziurę pod portretem na korytarz. Skierował się do biblioteki. Nie wiedział właściwie co robi. Może chciał ją po prostu zobaczyć. Ale tak by ona jego nie zauważyła, bo znowu zniknie. A on chciał tylko sobie na nią przez chwilę popatrzeć. Kiedy się w niej tak zakochał sam nie wiedział. Po prostu któregoś razy spadło to na niego jak grom z jasnego nieba. A ona wciąż nie chciała odwzajemnić jego uczucia. Wiedział, że jej do tego nie zmusi jeśli naprawdę ona tego nie chce, ale... Cały czas miał nadzieję.
Kiedy wszedł do biblioteki nie od razu ją zobaczył. Siedziała daleko, wnet przy samym końcu, mógł więc zbliżyć się do niej, ukryć między regałami i spokojnie obserwować, udając, że szuka jakiejś książki. Tak też zrobił. Skręcił w jakąś alejkę między półkami wielkich książek i patrzył. Nie mógł się napatrzeć. Była piękna. Może dla kogoś innego nie byłaby w jego typie, ale dla niego była idealna. Długie rude włosy opadały jej na plecy lekkimi falami. Śmiała się. Uwielbiał jej uśmiech, a tak rzadko mógł go zobaczyć. Oczy... je chyba kochał najbardziej. Serce tłukło mu się w piersi za każdym razem kiedy ją widział, ale kiedy mógł spojrzeć w jej jasnozielone oczy miał wrażenie, że zaraz wyskoczy mu z piersi. Dla niego była ideałem. I jednocześnie nieosiągalna.
Westchnął znów zerkając teraz dla niepoznaki na jakiś wolumin. Skóra już zmurszała i odłaziła płatami, ostrożnie ją wyciągnął i otworzył na byle jakiej stronie. Lily i jej koleżanki siedziały dość blisko więc wciąż słyszał jej śmiech. Miał ochotę przymknąć oczy i słuchać jej już do samej śmierci. Zdał sobie jednak sprawę, że wyglądał by wtedy strasznie głupio i podejrzanie więc co jakiś czas zaglądał do książki, kiedy ona akurat odwracała twarz w stronę gdzie stał. Nie miała pojęcia, że tam jest, dlatego była taka radosna. Dojmujący ból nie raz go boleśnie kół, kiedy zdawał sobie sprawę z tego, że sam sobie zapracował na takie traktowanie. Ale nigdy nie mógł się powstrzymać przed robieniem z siebie głupka, kiedy ona byłą w pobliżu.
Znów zerknął znad książki, akurat w momencie, kiedy Dorcas wyprostowała się i wygięła jakoś dziwnie przeciągając by go dostrzec. Zastygła dosłownie na sekundę w której on szybko wetknął nos w książkę by się nie zdradzić, ale i tak wiedział doskonale co pomyślała. Zaraz powie Evans, że Potter obserwuje ją zza regału, a ona wstanie tak jak zawsze, nonszalancko zarzuci sobie torbę na ramię i wyjdzie poruszając się jak modelka. Podziwiał ją. Bardziej niżby się tego kto spodziewał. Zerknął znów ukradkiem na dziewczyny i jego przeczucia się sprawdziły. Dorcas szeptała już do Lily, której policzki już zaczynały robić się czerwone. Pomyślał, że to też jest słodkie. Szkoda tylko, że nie powodował ich on sam tylko złość, którą zwykle wybuchała, gdy się obok niej znalazł.
Przysunął się do regału, odłożył książkę i zaczął szukać rzekomo następnej co chwila rzucając szybkie spojrzenia na Lily i jej koleżanki. Dziewczyny siedziały i patrzyły na nią bez słowa, a ona tak samo siedziała jak one wyprostowana jak struna. Ani drgnęła jakby się bała, że przez to coś może runąć. Och, dałbym wiele, żeby teraz na mnie spojrzała bez tych swoich ogników złości w oczach, pomyślał. Mimo, że zwykle tylko na niego łypała spode łba cieszył się, że w ogóle na niego patrzy. A kiedy jednego razu trzasnęła go w pysk, ucieszył się, bo go w końcu dotknęła. To było co najmniej dziwne, ale system myślowy człowieka, który tak beznadziejnie się zakochał diametralnie się zmienia. W jednej chwili.
Kiedy po raz kolejny rzucił na nią okiem zobaczył jak przeczesuje włosy palcami. Zapatrzył się na nią przez moment na co Dorcas zakrztusiła się sokiem, który akurat popijała ze śmiechu. Pochyliła się i znów szepnęła coś do Lily, a on w tym samym momencie, w którym ona ją trzepnęła odwrócił wzrok. Po chwili zobaczył jak wstają i zabierają się do wyjścia. Westchnął cicho, spodziewał się tego. Robiła to od sześciu lat. Ale teraz stało się coś minimalnie, ale jednak, innego. Jej koleżanki już obok niego przeszły, a ona jakby się ociągała. W końcu zarzuciła torbę na ramię i też poszła. Przechodząc koło niego jakby się lekko uśmiechnęła... Oczy wyzezowały na niego, ale nie dostrzegł w nich iskierek złości czy choćby irytacji. Uśmiechnął się szeroko, kiedy już go minęła. A może mu się wydawało? Nie, na pewno nie. Tak był przyzwyczajony do jej oziębłości, że to była kolosalna zmiana. Podczas gdy zwykły standard pokazywał co innego.
Odłożył książkę na miejsce i sam też opuścił bibliotekę. Zamyślił się głęboko, więc nawet nie zauważył łakomych spojrzeń dziewcząt, które odprowadzały go wzrokiem. Nie jedna zrobiła by wszystko by iść z nim na randkę. Ale on tego nie dostrzegał. Kiedy Syriusz i Lupin zwrócili mu kiedyś na to uwagę, wyśmiał ich, a potem nie dowierzał. Jakoś nigdy czegoś takiego nie zauważył.
- Bo się nie rozglądasz, matołku! - powiedział z uśmiechem Łapa. Black miał wielkie powodzenie wśród dziewczyn, ale z żadną nie zagrzał krzesła na długo. Potter miał jasny i klarowny obraz sytuacji. Albo Evans, albo żadna. Jeśli jej w końcu nie zdobędzie, trudno. Celibat do końca życia. Może na takiego nie wyglądał, ale nie wyobrażał sobie związać się z jakąś panną, kiedy tak gorąco kochał tą rudą wiewióreczkę. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, kiedy szedł korytarzami z biblioteki z powrotem do wierzy Gryffindoru. Ludzi nie zbyt wiele wałęsało się na korytarzach, większość siedziała w bibliotece, a reszta pochowała się w pokojach wspólnych.
Zauważył ją, jak stała, chyba wkurzona, przed portretem Grubej Damy... której nie było. Wylazła znowu ze swoich ram i pewnie spędza teraz miło czas na pogaduszkach, a uczniowie nie mogą dostać się do swoich dormitoriów. Tyle, że ona stała tam sama... Dobra nasza, pomyślał z uśmiechem i nie jaką nadzieją. Podszedł do niej sprężystym krokiem i sam spojrzał na puste płótno.
- Znowu polazła. - stwierdził i tak oczywisty już fakt. Lily drgnęła i odwróciła się by na niego spojrzeć. Była od niego ponad głowę niższa, szczuplutka, i w ogóle zgrabna. Uważał ją za piękność. I z resztą taka była.
- Ta. - burknęła. I nastała cisza. Stali obok siebie, podczas gdy minuty mijały i nikt się nie pojawiał. Serce biło w nim coraz mocniej, w pewnej chwili przestraszył się, że ona to usłyszy.
- Pewnie zaraz wróci. - powiedział lekko ochrypniętym głosem, który brzmiał jeszcze bardziej męsko w jego przypadku. Wyzezowała na niego znowu nie odwracając głowy.
- Ta. - mruknęła znowu. Wydało mu się to dziwne, aż spojrzał na nią by się upewnić, że to na pewno ona. Nie było raczej żadnej wątpliwości, ale nagle przyszło mu do głowy, że ktoś mógł ją podmienić. Odgonił ta myśl od siebie kwitując, że chyba zwariował. Stali oboje obok siebie w zupełnej ciszy. Tyle razy wyobrażał sobie ich spotkanie, udane spotkanie, pod czas którego w końcu uda mu się ją zaprosić na spotkanie tylko we dwoje. A tutaj? Powietrze robi się tak gęste jak galareta. Jemu pocą się i drżą dłonie, a ona tak kurczowo ściska swoją torbę jakby bała się, że on jej ją ukradnie. Aż parsknął śmiechem. Tak się zadumał, że nawet nie wiedział, że było to słychać.
 - Co? - burknęła znowu spoglądając teraz na niego. Spojrzał na nią wielkimi oczami w pierwszej chwili nie wiedząc co powiedzieć. W końcu wykrztusił:
- Nic. Po prostu przyszło mi do głowy coś głupiego.
- To żadna nowość, Potter. - powiedziała wpatrując się w nadal puste płótno. Wziął kilka głębszych oddechów i postanowił spróbować jakoś nawiązać rozmowę. Miał nadzieję, ze nie wyjdzie na głupka.
- Jest jeszcze dość ciepło jak na październik... - zrobił z siebie głupka. Gada o pogodzie. Dziewczyna tylko na niego zerknęła ale nic nie powiedziała. Starał się odgadnąć o czym może myśleć. Pewnie o tym jaki z niego dureń. Słynny Potter nawet nie potrafi zaprosić dziewczyny do kawiarni...
- Czytałaś ostatnio "Proroka"?  - zapytał w końcu. Wydawało mu się że lekko zadrżała. Miał w pierwszej chwili ochotę ją objąć ale się powstrzymał.
- Tak, czytałam. - odpowiedziała spokojnym zdawkowym głosem. Myślał gorączkowo co tu zrobić, żeby ta rozmowa w końcu zaczęła się kleić.
- Zaczynam się tego wszystkiego bać. - wyrwało mu się, z resztą zgodnie z prawdą. Spojrzała znów na niego.
- Jak wszyscy. - powiedziała wciąż patrząc mu w oczy. Odczuł miły skurcz w okolicach pępka. Uśmiechnął się, ale odwróciła wzrok.
- Myślisz, że jest na świecie ktoś, kto może to powstrzymać? - odezwał się znów wpatrując się teraz w ukryte przejście pod obrazem Grubej Damy, której wciąż nie było i cieszył się z tego. Przez chwilę milczała.
- Myślę... - zaczęła. - Myślę, że Dumbledore będzie się starał coś z tym zrobić. - powiedziała i umilkła, ale po chwili znów zaczęła. - Poza nim chyba nie ma nikogo, kto mógłby zrobić z tym wszystkim porządek. - James zaśmiał się cicho.
- Kłopot w tym, że oni też chcą zrobić tu porządek. W ich mniemaniu. - nie skontrolował się i spojrzał na nią z niepokojem. Spostrzegła to i popatrzyła na niego nieco dłużej.
- Ty raczej nie musisz się bać. - powiedziała. Uniósł wysoko brwi patrząc wciąż na nią.
- Dlaczego?
- Jesteś czarodziejem czystej krwi. - powiedziała jakby to miało załatwić sprawę.
- Nie o siebie się boję. - odpowiedział nieco przyciszonym głosem. Teraz na nią nie patrzył. Ale wyczuł, że chyba pojęła aluzję.
- Nie musisz. - odpowiedziała jeszcze ciszej.
- Muszę. - odpowiedział przyglądając się jej. Wydawałoby się, że rozmawiają o dwóch różnych konspektach tej sprawy; on o strachu o dziewczynę, którą kocha, a ona jest tą dziewczyną, a ona o ogóle całej sprawy, gdyż są ludzie, którzy próbują z tym walczyć. Im pozostaje uczyć się, a nie przejmować całym światem. Spojrzała znów na niego kontem oka.
- Dlaczego? - teraz to ona zadała to pytanie. Z początku nie wiedział jak powiedzieć to co miał już na końcu języka. W końcu po dłuższej chwili powiedział:
- Wiesz dlaczego. - miał nadzieję, że zrozumie. Nie chciał palnąć czegoś co ją wkurzy i znowu każe mu spadać. Rozmawiało im się całkiem dobrze.
- Nie wiem. - mruknęła nie patrząc już na niego tylko gapiąc się na przejście. Nastała cisza. Nie wiedział co powiedzieć, a czuł, że powinien. Szukał gorączkowo jakiejś odpowiedzi. A może powinien powiedzieć prosto z mostu co czuje? Nie, znał już doskonale jej reakcję na takie rzeczy. - Zmieniłeś się ostatnimi czasy. - to ona rozwiązała ten problem nie jako wprawiając go w lekkie osłupienie.
- Tak? - zapytał głupio. Powstrzymała uśmiech,
- Tak. - sam się teraz uśmiechnął.
- To znaczy?
- To znaczy, że chyba troszeczkę zmądrzałeś. - roześmiał się cicho.
- Miło mi to słyszeć... zwłaszcza od ciebie. - nie skomentowała tego. Ale zaraz powiedziała:
- Twój kumpel chyba wziął z ciebie przykład... albo to on poszedł po rozum do głowy, a ty wziąłeś z niego przykład. - poczuł jak serce mocniej mu zabiło. Może warto...?
- No cóż, liczy się efekt końcowy. - popatrzył na nią i powiedział - Więc teraz się ze mną umówisz? - reakcja byłą prze komiczna. Przewaliła oczami zgiąwszy się w pół, jakby ją rozbroił tymi słowami. James nie wiedział jak to zrozumieć, czekał na jakąś jej odpowiedź.
- Pożyjemy, zobaczymy. - powiedziała odwracając od niego twarz jak mu się zdawało, po to, by ukryć przed nim uśmiech. Przez chwilę osłupiał, a potem uśmiechnął się szeroko.
- Tak? - wyzezowała znów na niego.
- Nie powiedziałam 'tak'. - mina mu trochę zrzedła, ale dostrzegł cień uśmiechu na jej ustach. I nagle zapragnął ją pocałować tak po prostu. Już miał zamiar chwycić ją za rękę i odwrócić do siebie i wpić się w te z pewnością przesłodkie wargi, ale wtedy...
- Już jestem! - wykrzyknęła zdyszana Gruba Dama. Odetchnął głęboko. Może dobrze się stało, że się pojawiła, bo mógłby pogrzebać swoje ciężko wypracowane szanse. Może są nikłe, ale jednak są. Z szerokim uśmiech w podskokach wpadł do dormitorium, gdzie siedzieli jego kumple. Rzucił się na łózko tak jak stał i cieszył się jak głupi.
- Co ci jest? - zapytał Peter trochę wystraszony. Lupin przyglądał mu się znad książki, a Black obserwował z jedną brwią uniesioną do góry.
- Nic. - odpowiedział i przekręcił się na bok przodem do nich.
- Naćpałeś się czegoś? - zapytał Syriusz uśmiechając się lekko.
- Może. Może tak. - odpowiedział, a miny im zrzedły. Roześmiał się głośno. - Dostałem dar od losu.
- Że co? - odpowiedzieli wszyscy razem. Znów się roześmiał.
- Dostałem dar od losu. - szczerzył żeby jak głupi.
- Możesz mówić po ludzku? - Łapa miał taką minę jakby ktoś mu podetknął śmierdzącą skarpetę pod nos.
- Zapytałem Lily czy się ze mną umówi. Pod portretem Grubej Damy. Przed chwilą. - wytrzeszczyli na niego oczy. Jego euforyczny nastrój mógł według nich oznaczać tylko jedno.
- Zgodziła się? Stary! - Black już chciał klepać go po barach.
- Nie. - odpowiedział a oni popatrzeli po sobie. - To znaczy nie dała mi jednoznacznej odpowiedzi, ale... myślę, że mogę myśleć, że się zgodzi. W końcu.
- To coś ty jej zrobił? - zaśmiał się Black siadając na łóżku obok Pottera.
- Nic. Po prostu. - kiedy tak na niego patrzyli westchnął. - No dobrze. Poszedłem za nią do biblioteki i obserwowałem zza regału. Zauważyły mnie i wróciły... nie wiem gdzie tamte poszły, ale Lily stała sama pod portretem.
- Wyobrażam sobie jej minę jak cię zobaczyła pod tym regałem. - zarechotali wszyscy. Włącznie z Jamesem.
- Wcale, że nie. Może mi się wydaje, a może nie, ale jak przechodziła obok, spojrzała na mnie z boku i chyba nawet się uśmiechnęła. - kumple widzieli jaki jest podjarany. Świadomość, że laska na która tak leciał zaczyna być może zwracać na niego uwagę podziałała na niego szczególnie pozytywnie.
- No proszę. Świat się zmienia, a z nim Evans! - zarechotał Syriusz, jak głupi.
- Myślę, że zaczyna bać się o samą siebie i w czarodzieju czystej krwi jakim jest James dostrzega azyl dla siebie. - mina wszystkim zrzedła.
- To znaczy? - Potter natychmiast usiadł.
- To znaczy - powiedział Lupin odkładając książkę na kolana. - Że przy tobie czuje się bezpiecznie. Nie ważne, że znajdujemy się w Hogwarcie. Tu chodzi o coś innego, o obecność mężczyzny, który nie tylko gardzi czarną magią, ale jest gotowy z nią walczyć, a co ważniejsze - zaznaczył. - Walczyć o nią. W razie potrzeby. - popatrzeli po sobie będąc pod wrażeniem wywodu Remusa. Potter od razu się wyszczerzył.
- Oo, szare komórki zaczynają pracować! - zaśmiał się Black. - Już widzę te tryby w twojej łepetynie, Potter!
- Można to w pewien sposób wykorzystać. - powiedział James szczerząc wciąż zęby. Lupin spojrzał na niego.
- Wykorzystać?
- Tak, no wiesz, wszyscy wiemy co się dzieje w świecie, poczucie zagrożenia jest co raz większe, jeśli jest tak jak mówi Luniak - znów szczerz. - i rzeczywiście ona się tak przy mnie czuje, to łatwiej będzie mi ją zbajerować. Może w końcu będę miał u niej jakieś szanse, a nie tylko "Potter, ty palancie!' - idealnie ją zacytował. Położył się z powrotem gdy reszta zaczęła się śmiać.
- Powiedz nam, co ty w ogóle w niej widzisz. - powiedział po chwili Syriusz wpatrując się w Jamesa intensywnym wzrokiem i uśmiechając się. James nigdy nie powiedział im wprost, że się  w niej zakochał. Zawsze mówił, że szalenie mu się podoba, co też było prawdą. Zamyślił się, choć nie musiał bo znał odpowiedź.
- Jest piękna. - odpowiedział.
- To już wiemy.
- Daj spokój. - trochę się speszył.
- No co daj spokój... - zaczął Syriusz, ale przerwał mu Remus.
- Łapa, to jest jasne jak słońce. - wszyscy na niego spojrzeli, a Potter aż usiadł.
- Co jest takie oczywiste twoim zdaniem? - zapytał, a Lupin spojrzał na niego z pobłażliwym uśmiechem, ale nic nie powiedział.
- No, mów jak już zacząłeś. - Black był bardzo ciekawski.
- Niech sam ci powie. - uciął i wrócił do swojej książki. To było w nim najlepsze. Nic za nikogo nie robił, pozwalał samemu dojść do wszystkiego.
- No to ty mów, dalej! - Black był nie do zniesienia w takich chwilach. Potter westchnął.
- No... po prostu. - zaczął kulawo wciąż siedząc. - Zakochałem się w niej. - nastała chwila ciszy. Tylko Remus nie był zaskoczony.
- Nigdy nie mówiłeś... - zaczął Black, ale Lupin mu przerwał.
- Chłopaki, to było widać od samego początku.
- Jakoś nie zauważyłem wcześniej. Myślałem, że ona tylko mu się tak podoba.
- A to źle, że się w niej zakochałem? - powiedział James spoglądając na Blacka podejrzliwie.
- Nie, skąd, tylko dlaczego mi nie powiedziałeś, dupku?! - i capnął go prze łeb. Wszyscy się zaśmiali. - Nie mogę w to uwierzyć, powiedz to jeszcze raz. - zażądał znowu.
- Kocham ją. - powiedział już teraz otwarcie nie bojąc się tych słów. Śmiech znów był głośny, a Black klasnął w dłonie. Zaczęli znów go podbechtywać, żeby znów to powiedział, aż w końcu krzyknął.
- KOCHAM LILY EVANS! Wystarczy? - powiedział z uśmiechem.
Jego krzyk raczej nie był słyszany w pokoju wspólnym, w którym siedziały Evans i jej przyjaciółki.
- Naprawdę znowu cię zapytał, czy...? - zapytała jedna zawieszając głos i wpatrując się w nią z przejęciem. Dorcas chichotała, a sama Lily siedziała w fotelu lekko zaróżowiona.
- Tak. - odpowiedziała tylko.
- I co, idziesz z nim? Boże, nie wierze! Już was widzę całujących się w kawiarni pani Puddyfoot! - trochę się zagalopowała dziewczyna.
- Hej, hej, hej! - to Dorcas ją pohamowała. - Spokojnie! Jeszcze z nim nie idzie! - zaśmiała się.
- Jak to? Nie dałaś mu jasnej odpowiedzi czy co?
- No... tak jakby. - pisnęła trochę skonfundowana wizją koleżanki rudowłosa.
- Jak mogłaś, on pewnie teraz umiera z niepewności! Przecież pasujecie do siebie, jak możesz mu to robić! - wszystkie dziewczyny roześmiały się rozbawione jej oburzeniem.
- Nie wiem czy chcę się z nim spotykać. - odpowiedziała Lily.
- A dlaczego nie? - teraz zaczęła Dorcas, ale o wiele łagodniej, nie tak napastliwie jak ich koleżanka.- Jest przystojny, ma złoto z tego co wiem, niczego nie będzie ci przy nim brakować. Do tego czystej krwi, więc to jeszcze dla ciebie lepiej... - powiedziała zerkając na nią znacząco. - A poza tym, rzyga na samo wspomnienie o czarnej magii, a to baaardzo duży plus, Lily. Zastanów się.
- No niby tak. - westchnęła. - Złoto nie jest dla mnie ważne, tak samo jak to z jakiej rodziny się wywodzi... chociaż nie, tutaj pewnie też byłby problem, bo jego rodzice pewnie nie uznaliby synowej, która jest szlamą.
- Daj spokój, nie mów tak sama o sobie! - beształa ją od razu Dorcas. - Z tego co słyszałam, jego rodzice są naprawdę fajni. Black uciekł z domu w zeszłym roku, od tej pory przyjmują go u siebie jakby był ich drugim synem. Więc jak myślisz, tobą pogardzą? To dobrzy ludzie. Jego matka podobno jest Ślizgonką i spokrewniona jest z Blackami, ale ojciec pochodzi z Gryffindoru. Nie każdy Slizgon gardzi mugolakami, Lily.
Lily wysłuchała jej uważnie i zamyśliła się. Może miała rację, ale miała mieszane uczucia. Przez całe lata nie mogła znieść jego obecności, ale kiedy pod koniec ubiegłego roku zauważyła, że się znacznie zmienił i w niej coś się zmieniło względem niego. Nie powiedziałaby nigdy, że był złym człowiekiem. Po prostu miał głupawkę. Ale może warto, tak jak mówi Dorcas...
Poczuła jakby motyle obudziły się jej w brzuchy gdy wyobraziła sobie jak siedzą w jakiejś cichej przyjemnej kawiarni i trzymają się za ręce. Pocałunek sobie podarowała, choć gdy próbowała to sobie wyobrazić robiło jej się gorąco. Wciągnęła powietrze nosem głęboko do płuc. Zamrugała powiekami aby odgonić zarówno wizję całującego ją Jamesa i samo uczucie jakie mogło temu towarzyszyć.
- Więc jak? Spotkasz się z nim?
- Nie wiem. - westchnęła znów a one jęknęły.
- I znowu to samo! Normanie, Lily, zaraz siłą wepchniemy cię do jego dormitorium i wtedy już nie będziesz miała wyjścia!
- Ale to nie jest takie proste jak wam się wydaje!
- A niby czemu?
- Ile lat ja się z nim żarłam?
- Raczej darłaś koty.
- Zwał jak zwał.
- Daj spokój, on jest w ciebie zapatrzony jak w obrazek.
Lily westchnęła ciężko. Kiedy chwile potem wyszły na błonia, było już chłodno. Ale jej nie było wcale zimno. Wizja randki z Jamesem Potterem wciąż w niej siedziała i ogrzewała od środka jak pochodnia.
- Przez chwilę miałam wrażenie, że naprawdę mnie pocałuje, pod tym portretem. - koleżanka, która wcześniej burzyła się, że od razu nie wyraziła chęci na spotkanie zapiszczała.
- Cudownie! A co byś zrobiła gdyby to zrobił? - dobre pytanie.
- Nie wiem. - powiedziała sama się zastanawiając. - Pewnie... skrzyczałabym go jak zawsze.
- A może stałabyś jak wryta i patrzyła na niego błagalnym wzrokiem, żeby tego nie przerywał? - podsunęła chytrze Dorcas umykając przed ciosem przyjaciółki.
- Na pewno nie! - ale uśmiech i rumieńce mówiły same za siebie.
- O czym wy rozmawiacie? - ktoś po cichu do nich podszedł. Odwróciły się i zobaczyły znienawidzoną grupkę trzech Slizgonek. Uśmiechały się kpiąco. - Sądzę, że Potter raczej nie tknął by TEGO CZEGOŚ. Musiałby wtedy przynajmniej tydzień myć ręce. - wszystkie trzy zaśmiały się paskudnie. Lily patrzyła na nie z dumnie podniesioną głową, ale ich słowa i tak ją zabolały. Nie pokazywała tego, zawsze mówiła, że nie przeszkadza jej to z jakiej rodziny pochodzi. Ale i tak nie mogła udać tego przed samą sobą.
- Potter jest w niej zakochany, wredna małpo! - powiedziała dobitnie Dorcas wychodząc na pół kroku przed Lily i sycząc na dziewuchy. Te popatrzyły po sobie.
- Raczej wątpię. - powiedziała lekceważąco ta, która zaczęła całą zaczepkę.
- Taak? A niby skąd możesz to wiedzieć?
- A skąd możesz wiedzieć, że James Potter lubi szlamy? - znów zarechotały.
- Ona ma o wiele czystszą krew od ciebie i twoich koleżanek razem wziętych! A TY! Lepiej stąd spadaj, bo powiem Slughornowi kto poprzebijał wszystkie torebki z ingrediencjami na eliksiry! - zagroziła jej Dorcas, a mina jej trochę zrzedła. Poprzekłuwała torebki z których wytrysnęły składniki różnych eliksirów. Gdy połączyły się ze sobą eksplodowały robiąc wielką wyrwę w murze, jako, że klasa eliksirów znajdowała się pod klasą zaklęć wyżej. Połowa niej wyleciała w powietrze. Dobrze, że akurat nikt nie miał tam lekcji.
Kiedy małpy odeszły dziewczyny spojrzały na Lily. Miała smutną twarz.
- Nie przejmuj się nimi. Potter urabiał sobie za tobą nogi dobre dwa lata, to coś znaczy. - pokiwała głową ale nic nie powiedziała. Wróciły potem do zamku. Lily cały czas była milcząca i przygaszona. W tym samym czasie rechoczący Huncwoci szli im na przeciw nie zdając się z tego sprawy. Kiedy wyszli zza zakrętu a James ujrzał Lily, uśmiechnął się od razu, ale zaraz spostrzegł, że coś jest nie tak. Była przybita. Spotkali się w pól drogi na korytarzu.
- O, proszę, kto to idzie. - zaczęła Dorcas chcąc ich trochę podbechtać, ale Lily nie zwróciła na to uwagi. Potter cały czas na nią patrzył, a ona unikała jego wzroku.
- Co się stało? - pytanie samo wyszło z jego ust.
- Trzy małpy ze Slytherinu... no, powiedzmy, że były nie uprzejme. - powiedziała Dorcas spoglądając na Lily, która w końcu zerknęła na Jamesa, ale zaraz odwróciła wzrok.
- Powiedziałbym, że to Bellatrix gdyby nie odeszła już ze szkoły. - prychnął Black.
- No cóż... my idziemy na zajęcia, a Lily ma teraz godzinę wolną. - powiedziała patrząc znacząco na Jamesa, który zrozumiał aluzję. Lily już ruszała razem z dziewczynami, gdy Potter złapał ją za rękę. Chłopaki od razu wynaleźli sobie jakieś zajęcia i zostali sami.
- Muszę iść do...
- Czym cię znowu uraziły? - zapytał niskim, męskim miłym głosem. Wciąż trzymał ją za rękę.
- Niczym.
- Lily, przecież widzę...
- Zostaw mnie w spokoju, Potter. - warknęła na niego znowu, ale on nie pozwolił jej tym razem odejść. Przytrzymał ją i zmusił by na niego spojrzała.
- Nie zostawię. - zawahał się, a potem pogładził ją po policzku. W jej oczach wzbierały łzy. Może ze złości, a może z upokorzenia. A może z jednego i drugiego.
- Nie dotykaj mnie, bo ubrudzisz się szlamem. - powiedziała odwracając od niego twarz. Te słowa spowodowały u niego lekki szok.
- Co ty opowiadasz? - kiedy znów próbowała odejść, znów ją zatrzymał. - Lily... jesteś najbardziej wartościową osoba jaką znam. - powiedział dobitnie patrząc jej w oczy. - Gdybyś właśnie taka nie była, wtedy bym nie... - urwał zanim powiedział te szczególne słowa. Spojrzała na niego.
- Wtedy byś nie... co?
- Wtedy nie starałbym się z tobą umówić. - powiedział z uśmiechem, ale to jej nie poprawiło humoru. - Lily, spójrz na mnie. - a kiedy nie chciała delikatnie chwycił ją za podbródek i zmusił by na niego spojrzała.
- Jesteś piękną czarownicą. - szepnął nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że oboje bezwiednie się do siebie przysuwają. - Najwspanialszą osoba, jaką spotkałem. - objął ją już delikatnie w pasie. Patrzyła mu cały czas w oczy. - I taką wrażliwą. - pogładził ją znów po policzku. - Bądź głucha i obojętna na to co mówią, bo to nie prawda.
- Wszystko co mówią to nie prawda? - powiedziała ledwo słyszalnym głosem. Popatrzył w jej wilgotne oczy zastanawiając się co tez mogły jej powiedzieć, poza określeniem, którego tak nienawidził. - Wszystko. - odpowiedział z przekonaniem.
Nie wiedział czy może sobie na to pozwolić, ale postanowił zaryzykować. I gdy już ich usta dzieliły od siebie tylko milimetry, znów ktoś im wszedł w paradę. To profesor Slughorn wydał z siebie okrzyk zadowolenia na ich widok.
 -O wspaniale, pan Potter, panna Evans! Jak dobrze, że was tu spotykam! - zasapany z brzuchem podszedł do nich. Wręczył Lily mały zwitek pergaminu. - Mam nadzieję, że zobaczę cię w przyszły wtorek na moim małym przyjęciu? - jego 'małe' przyjęcia były zazwyczaj o wiele WIĘKSZE.
- Oczywiście. - odpowiedziała uśmiechając się wreszcie, choć było w tym uśmiechu więcej smutku niż radości.  Profesor eliksirów popatrzył na Pottera.
- Możesz przyprowadzić kogoś ze sobą, panno Evans. Może pan Potter skusi się na maleńką odskocznię, co? Panie Potter?
- Z przyjemnością. - powiedział z uśmiechem po czym spojrzał na Lily.
Kiedy profesor odszedł, rzekł z uśmiechem.
- No, to kwestia naszego spotkania chyba została wyjaśniona co? - popatrzyła na niego i wreszcie wesoło się uśmiechnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będę wdzięczna za każdy komentarz do posta. Wszystkie będą mnie znakomicie motywowały do dalszego pisania. :)