niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdzial 11. Bezsilnosc.

Kolejny proszę. :)
Jestem w lekkim szoku po tym, jak dodałam rozdział 10. xo Bije u mnie wszelkie rekordy wyświetleń, aż się nie mogę uwierzyć. xD
Życzę przyjemności z lektury. :)


Dla Lily to był ciężki czas. Nigdy wcześniej nie czuła się tak wyczerpana. Płakała nocami, a w dzień próbowała udawać, że wszystko jest w porządku. To ją wykańczało. Czuła, że opuszczają ją już siły i lada moment się załamie. Nie chciała tego. Nie chciała cierpieć.
Ann zapytała pewnego razu, czy byłaby w stanie mu wybaczyć. Lily otworzyła usta by jej odpowiedzieć... ale nie powiedziała nic. Nie wiedziała czy byłaby w stanie mu to wybaczyć. Kochała go strasznie. Mimo tego co jej zrobił. Ale to i tak niczego nie zmieniało.
Gdyby chociaż się przyznał. Powiedział prawdę, jak było. To może wtedy... Może nawet by o tym pomyślała. Może wzięła by to nawet pod uwagę. Ale on się nie przyznawał. Wciąż uparcie twierdził, że nie ma z tamtą dziewczyną nic wspólnego, że jej nie tknął nawet palcem i nie ma pojęcia dlaczego ona twierdzi, że się z nią przespał.
Lily za każdym razem, kiedy tak mówił, pytała go czy rzeczywiście nie było go wtedy, gdy rzekomo miał spędzić z nią noc. Odpowiadał, że nie, nie było go z nią i nie rozumie dlaczego w ogóle wierzy w te bzdury... Ale kiedy pytała go gdzie w takim razie wtedy był, odpowiadał, że nie może powiedzieć. Dla Lily więc sprawa była jasna. Nie było już o czym rozmawiać.
Zerwała z nim definitywnie jeszcze tego wieczoru, kiedy jego była powiedziała jej o wszystkim. Jakaś jej część chciała mu wierzyć, że ta dziewczyna kłamie, chcąc ich rozdzielić. Ale tyle było niedomówień... Gdzie był w takim razie, kiedy załatwiał tą jakże pilną sprawę, o której mówił? Skoro nie chciał jej powiedzieć co to takiego, sprawa była jasna. Był z tamtą i nic Lily nie było w stanie odwieść od tej myśli.
Ta noc znów była ciężka. Minął tydzień od czasu, kiedy się rozstali, a on wciąż nie dawał jej spokoju. Momentami nawet podziwiała jego wytrwałość z jaką o nią walczył. Momentami nawet chciała biec do niego i się przytulić. Ale zaraz przed oczami stawała jej bolesna prawda, i znów siadała na łóżku i starała się nie rozpłakać.
Z jakiegoś powodu pomyślała, że tej nocy jest jeszcze gorzej niż do tej pory. Cała się trzęsła. Brakowało jej go. W innej sytuacji objąłby ją i wszystkie problemy przestałyby istnieć. Teraz nie miała nic. Nic nie było w stanie złagodzić jej bólu. Ukrywała to co czuła przed wszystkimi. Nawet samej sobie wmawiała, że już jej to nie obchodzi. W ciągu dnia to działało. Ale kiedy przychodził wieczór, i zajęcia się kończyły, nie miała co ze sobą zrobić... Wszystko wracało. Ze zdwojoną siłą.
To było straszne.
Wstała z łóżka i spojrzała na swoje przyjaciółki. Spały w swoim łóżkach spokojnie. Pomyślała, że jakże by chciała się z nimi zamienić... Były spokojne, nic ich nie dręczyło. Dorcas wciąż dokuczała Syriuszowi, nazywała go Kundlem. Ale Black już się o to nawet nie wściekał. Żartował razem z nią, chyba po to by rozweselić Lily, która zwykle się przy tym znajdowała. Ale nie wychodziło mu to kompletnie.
Najgorsze było to, że najczęściej w tych sytuacjach towarzyszył im także James. Nie mogła znieść jego obecności. To była jak trucizna. Czuła jak rozrywa jej wnętrzności. Zmywała się wtedy jak najszybciej.
Ale oczywiście, on nie dawał za wygraną. I historia się powtarzała. Ona zadawała pytania, on odpowiadał. Na najważniejsze odpowiadał 'Nie mogę ci powiedzieć...' i dalej mówił, by mu zaufała... Ale nie było mowy o żadnym zaufaniu. Nie potrafiła mu już zaufać.
Czuła, że nie wytrzyma w jednym miejscu. Wyszła na boso, na palcach, z dormitorium i cicho po schodach zeszła do Pokoju Wspólnego. Większa przestrzeń, pomyślała, może coś pomoże... Ale to była tylko głupota, ponieważ ona już nigdzie nie czuła się dobrze.
Tęskniła za nim. Czuła, że to właśnie przez to, że jego nie mam obok jej tak podle się czuje. Ale jak miałaby z nim dalej być? Wydawało jej się to niemożliwe po tym wszystkim...
Nie chciała już z nim o niczym rozmawiać...
Nagle zauważyła jakąś sylwetkę siedzącą w fotelu. Nie poruszała się i oddychała miarowo... Chyba spała. Lily na palcach ostrożnie podeszła bliżej. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc.
Był blady, jakby nie spał dobrze od co najmniej kilku dni, a ten sen też nie wydawał się spokojny. Twarz miał niespokojną, a mięśnie napięte. Za oknem świecił księżyc w trzeciej kwadrze... Niedługo pełnia...
Wyglądał pięknie w tym świetle płynącego z księżyca. Oświetlał jego twarz i uwydatniał jeszcze bardziej jego urodę. Lily nie mogła się powstrzymać. Nie wiedziała co jej kazało to zrobić. Może tęsknota za ukochanym...
Wyciągnęła drżącą rękę i pogładziła go po policzku. Drgnął lekko, ale nie obudził się. Westchnął ciężko.  Ona też westchnęła. Łzy znów cisnęły jej się do oczu, a gardło ściskał szloch. W jakimś akcie desperacji przysiadła na brzegu fotela i objęła go tak delikatnie jak tylko potrafiła, by go nie zbudzić. Pogładziła go lekko po włosach.
- Dlaczego to się dzieje, powiedz mi... - szepnęła prawie bezgłośnie wtulając nosek w jego włosy.
Brakowało jej jego zapachu. Czuła się naprawdę rozdarta. Z jednej strony odczuła coś na kształt ulgi, gdy znów znalazła się blisko niego. Z drugiej jego bliskość jeszcze bardziej ją bolała. I nie miała zielonego pojęcia co teraz zrobić.
Drgnął w pewnym momencie, na co ona znieruchomiała z walącym sercem. Tylko nie to, pomyślała. Chciała od razu stamtąd uciec, ale trwała tak w obawie, żeby go nie zbudzić, bo może się nie obudził...
- Lily... - szepnął wyciągając do niej rękę i chwytając ją delikatnie za przegub. Ze stłumionym szlochem zerwała się z tego fotela z zamiarem udania się z powrotem do swojego dormitorium, ale nie pozwolił jej, zatrzymał ją.
- Zostaw mnie, proszę... - jęknęła, kiedy przyciągnął ją do siebie. - Nie chcę...
- Lily, to ja cię prosze. Nie widzisz co się dzieje? Pamiętasz co mi obiecałaś? - złapał ją za obydwie ręce i przycisnął sobie do serca. - Że nigdy nie zwątpisz w to, że kocham cię ponad życie, cię nie skrzywdzę! Obiecałaś mi to.
- Ty też mi obiecywałeś... najprzeróżniejsze rzeczy!
- I słowa dotrzymuję! Obudź się, dziewczyno! - potrząsnął nią lekko, a ona załkała.
- Więc powiedz mi w takim razie gdzie byłes, skoro tak uparcie twierdzisz, że mnie nie zdradziłeś. Za każdym razem gdy o to pytam słysze tą samą odpowiedź, mam tego dosyć. - zaczęła się lekko chwiac, nie miała już na to sił. - Prosze cię, powiedz mi prawdę, albo mnie zabij, bo nie zniosę już tego dłużej... - i rozpłakała się na dobre.
Przytulił ją mocno, a ona nie mając już sił z nim walczyć, objęła go w pasie i wtuliła się w niego mocno. Znów poczuła jego zapach. Jego ramiona dawały jej tyle ciepła... Chciała to wszystko odzyskać.
- Lily, cały czas mówię prawdę! Nie zdradziłem cię, NIGDY! Rozumiesz? Uwierz mi w końcu! - przycisnął ją jeszcze mocniej. - Starałem się wykrzesać choć chwilę, by móc ją spędzić z tobą, kiedy musieliśmy rypać nad ksiązkami. Z TOBĄ, Lily, rozumiesz? Z żadną inną dziewczyną. - westchnął, gdy nic nie powiedziała. - Nie potrafię się już ogarnąc bez ciebie. Wcześniej, kiedy wiecznie dawałaś mi kosza jakoś dawałem sobie radę, ale teraz... Dałaś mi szansę, byłaś ze mną... Nie potrafię żyć bez ciebie... Dlaczego tego nie rozumiesz?
Spojrzeli sobie w oczy.
- Powiedz, gdzie wtedy byłeś, James.
- Nie moge. - szepnął zrozpaczony. - To... delikatna sprawa. Czyjś sekret. Nie moge ci go zdradzić.
- Czyjś sekret, tak? - zaczęła się od niego odsuwać. - Skoro to wszystko co mówisz jest prawdą, nie czyjś sekret powinien być dla ciebie wazny tylko JA! Gdyby to co mówisz było prawdą, powiedziałbyś mi gdzie byłeś! Bez względu na wszystko! Nawet czyjś skret! - zaczęła podnosić głos. - Nie ma żadnego sekretu, James. A to co było między nami jest skończone. - odwróciła się i poszła do siebie.
James długo patrzył we klatkę schodową w której zniknęła. Dopóki czyjś cichy głos nie wytrącił go z tego transu.
- Powiedz jej to, James, bo stracisz ją bezpowrotnie. - James spojrzął w stronę, z której dochodził głos.
- Ale...  - zaczął.
- Ona ma rację, James. To ona powinna być dla ciebie najwazniejsza, nie czyjś sekret. - powiedział znów i odwrócił się. James w mroku zobaczył tylko cień oddalającego się Remusa Lupina.
***
James miał nie lada rozterkę. Z jednej strony chciał iść do Lily i wszystko jej wyśpiewać, z najdrobniejszymi szczegółami. Ale z drugiej wiedział, że dziewczyna może zareagować na to bardzo negatywnie.  Nie chciał sprawiać kłopotów przyjacielowi. Ale wszystko wskazywało na to, że jego kumple mają rację. Dopóki jej tego nie powie i nie udowodni jej, że nie ma najmniejszych nawet szans na to, by to co powiedziała jej ta pinda jest prawdą, nie odzyska jej.
Nie chciała już nawet z nim rozmawiał. Doszło nawet do tego, że za którymś razem po prostu walnęła w niego zaklęciem. Nie spodziewał sie tego kompletnie, więc nawet się nie zasłonił. Ona chyba też nie spodziewała się po sobie takiej reakcji, bo od razu do niego podbiegła, ale oprócz tego, że nakrył się nogami nic mu się nie stało. Chciał ją złapać i jeszcze raz porozmawiać, ale znowu mu uciekła.
Siedział teraz w swoim dormitorium, leżąc na swoim łóżku gapił się bezmyślnie w sufit zastanawiając co jeszcze ma zrobić, żeby to jakoś odkręcić. Rozmawiał już z tą... cisnęły mu się na usta różne epitety.
Rozwyła mu się i nie miał już siły na nią wrzeszczeć. Powiedziała, że potraktował ją jak szmate, chciała się zemścić. Najpierw. Ale potem dotarło do niej, że go kocha i w jakiś pokrętny sposób chciała, żeby do niej wrócił, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że to się nie stanie. Błagał ją, żeby poszła do Lily i powiedziała jej prawdę.
- Nawet jeśli bym to zrobiła to i tak mi nie uwierzy.
- Niby dlaczego?!
- Bo pomyśli, że celowo kazałeś mi tak powiedzieć. Ja też jestem dziewczyną i doskonale wiem co ona sobie na to pomyśli. To tylko pogorszy sprawę. - westchnęła. - Powiedz jej gdzie wtedy naprawdę byłes to wtedy ci uwierzy. - i poszła.
James jeszcze przez moment stał w tamtym miejscu, ale i tak nie miał żadnego pomysłu na to by to wszystko wyjasnić. Wrócił więc do dormitorium i od tamtej pory leżał tak na łóżku gapiąc się w sufit.
To wszystko strasznie mu ciążyło. Nie zrobił nic, a spotkała go jakaś kara boska. Chyba za stare grzechy.
Przyjaciele też wciąz mu powtarzali żeby jej to powiedział. Żaden z nich nie miał nawet najmniejszych obiekcji co do tego, że ona powinna się o tym dowiedzieć.
- Powinna dowiedzieć sie o tym od razu jak tylko zostaliście parą. Nie było teraz tych całych jajec. - burknął Black któregoś wieczora, kiedy James znów bez słowa leżał tylko na łózku.
- Nie mogłem jej tego powiedzieć. - odezwał się. - Remus nigdy nie trafiłby do Hogwartu, gdyby Dumbledore nie został dyrektorem. Nikt nie miał o tym wiedzieć. My się domyśliliśmy, ale my to my.
- A Lily nie jest ważna? - odezwał się Remus, który zdawał się to przeżywać równie mocno co James. Uważał, że jest po części odpowiedzialny za to co się stało. W końcu jest tym kim jest. - Tyle razy wam mówiłem, żebyście do mnie nie łazili.
- Znowu zaczynasz...
- Będę zaczynał wciąż od nowa! - podniósł głos. Zdarzało mu się to niezwykle rzadko. - Skoro tak ją kochasz, to nie powinno obchodzić cie moje zdanie na temat tego czy chciałbym, żeby wiedziała czy nie! Od razu powinieneś wziąć ją na bok i jej o wszystkim powiedzieć, nie pomijając najmniejszego szczegółu!
Wszyscy westchnęli jak jeden mąż.
- Wiem doskonale jak ludzie reagują na takich jak ja. Ale Lily taka nie jest. Podobno ją znasz, powinieneś też to wiedzieć. - burknął znów.
James wiedział, że jest inna niż wszystkie inne. Ale bał się by to się nie wydało. Nie miał pojęcia co by się mogło wtedy stać. Wolał się nad tym nie zastanawiać.
W końcu jednak postanowił, że powie jej o tym. Problem polegał na tym, że ona nie dawała mu na to najmniejszych szans. Nie miała ochoty z nim rozmawiać ani go widzieć. Jak więc miał jej o tym powiedzieć?
Nie mógł już wytrzymać w sypialni. Wstał i po prostu wyszedł z wierzy. Nie wiedział gdzie chce iść, nie szedł w żadne konkretne miejsce. Nogi same go wiodły przed siebie.
Wiał lekki wiatr. Był grudzień, w nocy spadło trochę śniegu. Nie wziął ze soba nawet kurtki, ale nie było mu  zimno. Potrzebował ochłonąć. Pogoda była do tego idealna.
Szedł powolnym krokiem nigdzie się nie spiesząc. Nie podnosił głowy, kiedy słyszał jakies głosy, nie obchodziły go. Drgnął jednak gdy usłyszał jeden, który dobrze znał.
Gdzieś w pobliżu była Lily. I to nie sama.
Rozejrzał się, ale nic widział. Zaszedł już nad samo jezioro. Słyszał jej głos coraz wyraźniej. Nie wiedział dlaczego chce tam iść i zobaczyć z kim jest i o czym rozmawia. Po prostu... musiał. I koniec.
W końcu ją zobaczył. Ale nie chciał by ona go dostrzegła więc... Na błoniach nie było nikogo więcej, nikogo nie widział. Rozejrzał się jeszcze i chowając się za jakimś głazem zamienił się w jelenia. Powoli wyszedł zza niego patrząc czy nikt się nie pojawił, ale nie. Tak jak przedtem, nie było nikogo.
Ruszył skrajem lasu, kiedy zobaczył jeszcze jedną postać. Otworzył szerzej oczy gdy rozpoznał w nim tego Puchona, który kiedyś próbował mu ją poderwać. Coś go ścisnęło. Wszedł w las trzymając się ich tak blisko by dokładnie ich widzieć i słyszeć, by oni nie zobaczyli jego. Mimo że był zwierzęciem.
Nie wiedział czy Lily zapamiętała tamtego zwierzaka, którego spotkała wcześnie rano na błoniach. Szczerze w to wątpił, ale ostrożności nigdy za wiele.
Chłopak próbował ją pocieszać. Gładził ją po policzku i stał zdecydowanie za blisko. James instynktownie wiedział do czego to zmierza, ale nie ruszał się z miejsca. Z głową tuż przy ziemi obserwował uwaznie całą sytuację.
Kiedy właśnie chłopak pocałował jego ukochaną, a ona go objęła i oddała pocałunek, miał wrażenie, że tak umrze. Nie miałby nawet nic przeciwko temu. Stać i patrzeć na to było gorsze od śmierci, ale nie miał siły się ruszyć.
Jakby wszystkie zmysły oprócz wzroku mu się wyłączyły. Nie wiedział jak nazwać to do czego teraz doszło. Z jednej strony był wściekły, ale nie wiedział czy ma prawo mieć do niej żal. W końcu żyła w fałszywym przeświadczeniu, że ją zdradził. Ale z drugiej... Jak nisko trzeba upaść, żeby odpłacać sie tym samym? gdyby chociaz miał cokolwiek na sumieniu...
Nogi mu się poplątały z tego wszystkiego i obalił się jak kłoda potrząsając zdezorientowany głową z ciężkimi rogami. Chyba usłyszeli harmider w krzakach, bo odskoczyli od siebie i wpatrzyli między drzewa. Być może że go zauważyli. James spojrzał na chłopaka, który bez dwóch zdań go widział.
- Patrz, Lily, jelonek!
Jelonek?! pomyślał James. Miał przemożną ochotę rozpędzić się i wbić rogami w te jego klejnoty aż mu je wgniecie w dupę! Patrzył jednak tylko na niego szeroko otwartymi oczami...
- Już go kiedyś widziałam. - James przeniósł spojrzenie na Lily, która chyba po raz pierwszy od tych kilku tygodni się uśmiechnęła. Ruszyła w jego kierunku, ale on nie chciał mieć z nią teraz kontaktu.
- Uważaj, to dzikie jest! - chłopak chciał ją powstrzymać, ale odepchnęła go.
Potter podźwignął się na nogi, i w kilku podskokach oddalił się od niej na dobre dziesięc metrów. Ktoś kto nie wiedział, że jest animagiem, mógłby powiedzieć, że to niezwykle wyrośnięty samiec. Zwykłe jelenie nie dorastają takich rozmiarów. Był jeszcze raz większy.
Gdy on i reszta dobierali sobie cechy zwierząt, w które chcieli się zamieniać, wiedzieli, że muszą być wielcy i silni, żeby zapanować nad Remusem w czasie przemiany. Dlatego właśnie przedstawiał takie gabaryty.
Lily zaskoczona stanęła w pół kroku i popatrzyła na niego.
- Ej, nie bój się, nie uciekaj!
Ja się nie boję, pomyślał znów. Szkoda, że animadzy nie moga mówić ludzkim głosem, stosownie by jej teraz odpowiedział.
- Zostaw tego zwierza, Lily, nie widzisz jaki jest wielki? Kopnięciem mógłby cię zabić!
James spojrzał na niego jak na gówno. Dosłownie. Nie wiedział, czy chłopak poczuł coś dziwnego, ale zatrzymał się gapiąc się na niego z nieokreślonym wyrazem twarzy.
- On się tak jakoś dziwnie... patrzy...
- Nic ci nie zrobi. - odezwała się Lily znów robią kilka kroków. Tobie napewno nie, ale jego chętnie bym stratował, pomyślał ze złością patrząc jak powoli do niego podchodzi.
- Nie pamiętasz mnie? - przykucnęła obok niego. Wyciągnęła rękę by go pogłaskać. Prychnął ostrzegawczo, ale się nie zawahała. Chłopak natomiast skrzywił się lekko obserwując tą scenę. - Wtedy byłeś wesoły...
- Widziałaś już tego zwierza? - zapytał tamten. Lily zdawała się zapomniec już o jego obecności bo wzdrygnęła się lekko patrząc na niego.
- Tak. - odpowiedziała tylko.
- I?
- I nic. A co miało być? - spojrzała na niego znowu.
- Nie wiem. On jest jakiś dziwny... Tak się nie zachowują zwierzęta w lesie. Co najmniej jakby wiedział o czym rozmawiamy. - bo wiem, kretynie, pomyślał znów sobie. Ale ty nie wiesz kim JA jestem i to jest w tym najlepsze, bęcwale, dodał sobie po chwili.
Lily głaskała go przez chwilę, po czym sam się odsunął z zamiarem ucieczki w las.
- Hej, nie uciekaj!
Spojrzał na nią tylko zbolałym wzrokiem i pobiegł w ciemności. Był pewien, że za nim nie pójdzie. Mylił się.
- Ej, no co ty robisz?! Nam nie wolno wchodzić do tego lasu! LILY!
- Wracaj do szkoły jak się boisz! - krzyknęła do niego i pobiegła za nim. Uparta jak osioł, pomyślał. Nie wiedział jak ma się od niej uwolnić.
Biegł bardzo szybko co chwilę oglądając się ale jakimś cudem nie znikała mu z oczu. Będzie musiał potem jakoś ją stąd wyprowadzić, bo się zgubi. On znał las bardzo dobrze, ona wcale.
Nie zauważył wystającego korzenia i wyrżnął się jak długi. Coś oplotło się wokół jego przedniej lewej nogi, szarpał lekko za nią, ale nie mógł się uwolnić. Konar wciął mu się w skórę. Miał wyczulony węch, poczuł delikatny zapach krwi. No pięknie, pomyślał.
Za sobą usłyszał kroki i już nawet niespecjalnie się odwracał. Wiedział, że to ona. Normalnie, przybrałby normalną postać i sam sie uwolnił, ale teraz nie mógł sobie na to pozwolić. Lily jednak była bardzo skora do pomocy.
Delikatnie uwolniła jego kończynę ze splątanych korzeni. Stanął na własnych nogach próbując je, a ona w tej chwili jęknęła cicho. Spojrzał na nią.
- Zraniłes się... - chyba chciała mu jakoś pomóc, ale nie zamierzał dłużej tam siedzieć. Chciał być sam tak szybko jak to tylko możliwe. Z dala od wszystkich. Ale zaszli już w głuszę. Był pewny, że ona sama by stąd nie wyszła.
Być może przeraziła się gdy tak nagle zniknął. Schował się całkiem nie daleko, ale wiedział, że jej oczy nie moga go dostrzec. Obszedł ją powoli dookoła i przybrał swoją ludzką postać, po czym zebrał w sobie całą resztę sił i samo kontroli po czym niby przypadkiem wyszedł zza drzew i stanął rzekomo zdziwiony jej widokiem.
Okręciła się w miejscu.
- James?
- Nie posiadam brata bliźniaka. - powiedział dość cicho. Dziękował za to że jest tak ciemno i ona nie widzi wyraźnie jego twarzy. - Co tu robisz?
- To samo pytanie moge zadac tobie.
- Spaceruję. - odrzekł wymijająco. - A ty?
- Goniłam jelenia. - powiedziała. Sposób w jaki to powiedziała, mówił mu, że na pewno się zarumieniła. Zabrzmiało to dość dziwnie.
- Ganiłaś jelenia. Aha.
- Widziałes jakiegoś jelenia?
- Nie. - odpowiedział natychmiast.
- Wyprowadzisz mnie stąd? - zapytała z nadzieją. Las chyba w końcu zaczął ją przerażać.
- Jasne. - odpowiedział cicho i pokazał jej żeby szła za nim.
Po kilku minutach przez korony drze zaczęło przeświecać światło. James popatrzył na gałęzie, które szelściły. Gdzie nie gdzie latały ptaki.
- Co ci się stało w rękę? - usłyszał nagle. Złapała go za lewę ramię i podciągnęła rękaw koszuli, który miał dwie małe plamy z krwi.
- Nic mi się nie stało. - zabrał rękę w obawie, że czegoś się domyśli. Boże, pomyślał.
- Jak to nic? Krwawisz...
- Tak się tym przejmujesz? To tylko zadrapanie.
- Rozcięcie.
- Przestań marudzić. - burknął na nią w końcu chowając rękę do kieszeni. Skrzywił się lekko.
- Ten jeleń też się skaleczył w lewą rękę... znaczy nogę. Przednią. - powiedziała znów się rumieniąc.
- Taa. To na pewno byłem ja. - powiedział to specjalnie. Spojrzała na niego z boku. Nic nie powiedziała.
Wyszli w końcu na błonia, w śnieg. Słońce wciąz świeciło. Ale z niego uleciało całe życie. Marzył tylko o tym, żeby z powrotem zaszyć się w swoim łóżku i żeby mu nikt nie przeszkadzał.
- No to cześć. - rzucił tylko i poszedł zostawiając ją na skraju lasu samą, zupełnie zaskoczoną.
Patrzyła na niego jak odchodził. Była pewna, że znowu zacznie ją molestować o chwilę rozmowy, a tu... coś takiego? Cześć, i tyle?
Ale czego się spodziewała, w końcu musiał dać sobie spokój. Przeciez tego chciała. Tylko dlaczego przez to znowu się rozbeczała? Zdała sobie sprawę, że chciała, żeby o nią walczył, choćby do samej śmierci. Ale przecież nie będzie za nią biegał do końca życia... W końcu pewnie pozna jakąś dziewczyna, zakocha się w niej i się ożeni. Będzie dziecko, może dwa, albo nawet trzy... Tylko dlaczego te myśli tak bardzo ją przerażały, że jakaś inna kobieta będzie u jego boku?
Z jednej strony chciała za nim pobiec i wykrzyczeć mu, że go kocha. Zrobiła już nawet jeden krok, ale zatrzymała się znowu. Coś ją blokowało. Nie potrafiła zapomniec, że był z kimś innym. A miał być tylko jej.
***
Kiedy James wszedł do dormitorium nikt nie musiał pytać o nic, wszyscy od razu wiedzieli, że coś się znowu stało, wystarczyło spojrzeć na jego twarz. Ale i tak zapytali.
- Co się dzieje, James? Mów. - Black od razu do niego podszedł. Potter usiadł na łóżku, a raczej osunął się na nie i położył się prosto wbijając wzrok w sufit, ręce splatając na brzuchu i zawzięcie wszystkich ignorując.
- Stary, wyglądasz jak zwłoki w trumnie, gadaj co się stało! - ofuknął go Syriusz stojąc nad nim. Wyglądało to tak jakby naprawdę stał nad czyjąś trumną. Dla kogoś nie wtajemniczonego mogłoby to wyglądać naprawdę smiesznie.
- Nie ma o czym mówić. - mruknął nawet na niego nie patrząc.
- Jak to nie ma? O czym ty gadasz? Masz nam powiedzieć co się stało, bo nie dam ci żyć! - fuknął znowu Black wciąż nad nim stercząc.
- Po prostu. - mruknął znowu Potter.
- James - do akcji włączył się Lupin. Podszedł powoli do jego łóżka i usiadł na nim patrząc na przyjaciela, który był blady jak mleko. - Nigdy nie widzieliśmy cie w takim stanie, odwdzięcz się nam za naszą przyjaźń i powiedz co się stało.
Przez jakiś czas w dormitorium panowała cisza niczym nie zmącona. James wciąz leżał na łóżku, a reszta wciąż na niego patrzyła. W końcu się odezwał.
- Tego się już nie da odkręcić. Nie wiem za jakie grzechy. Cholera to wie. Ale nie już o czym rozmawiać. Chcę już tylko zapomnieć.
Ta wypowiedź chyba ich nieco przeraziła, bo popatrzyli po sobie a potem znów na niego.
- O czym chcesz zapomnieć, James? - zapytał Black przyglądając się mu ze zmarszczonym czołem.
- O Evans. - Syriusz podniósł wysoko brwi do góry. Zadziwiło go nie tylko samo wyznanie, ale i fakt, że James znowu zaczął się o niej wyrażać po nazwisku.
- To teraz już nie ma 'Lily"? Teraz jest znowu 'Evans"? - zapytał.
Wzruszył ramionami.
- Teraz to już wszystko jedno, Łapo.
Twarz Blacka na początku nie wyrażała niczego. Po czym przybrała odcień wiśni i cały się nadął.
- Potter, debilu, masz powiedzieć nam co się stało! Tak, żebyśmy to zrozumieli! My jesteśmy inteligentnymi ludźmi, ale ty masz rzadki talent robienia z nas odmóżdżonych gumohłonów! - wydarł się na niego.
Przez cały miesiąc oglądał najlepszego przyjaciela, który był tylko cieniem samego siebie. Teraz wyglądał już jak duch. Miał tego dosyć.
Potter spojrzał na niego, po czym westchnął i ruszył się w końcu. Podniósł się i usiadł na łóżku po turecku.
- A co mam ci powiedzieć, no... - odezwał się cicho. - Nie mogłem tu już wysiedzieć i wyszedłem na błonia. Zawędrowałem pod Zakazany Las i usłyszałem głos Lily...
- Co mówiła? - zapytał Black. Potter westchnął.
- Nie wiem, byłem jeszcze zbyt daleko, by zrozumieć. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że nie jest tam sama tylko... - prychnął. - Z tym Puchonem, który kiedyś smalił do niej cholewki.
- Ten dureń? Co ona tam z nim robiłą?! - podchwycił natychmiast Black.
- On... chyba próbował wykorzystać okazję, że się rozstaliśmy. - mruknał James patrząc w okno. - Pocałował ją, a on odwzajemniła. A ja na to patrzyłem. - wzruszył ramionami.
Nastałą chwila ciszy.
- To już zaszło za daleko. Stanowczo. - powiedział Syriusz patrząc na przyjaciela.
- Istotnie. - usłyszeli głos Remusa Lupina. Wstał nagle i ruszył w kierunku wyjścia. - Nie długo wrócę. - powiedział tylko i już go nie było. Potter i Black spojrzeli na siebie.
- Nie widzieli cię?
- Nie. Z resztą byłem tam pod postacią jelenia. - znów wzruszył ramionami. - Staram się zrozumieć. Że przecież to jeden wielki galimatias, i wszyscy już się w nim utopiliśmy, ale... to i tak boli. - najlepszym dowodem na to były oczy James. Zawsze było w nich pełno blasku i głupkowatej radości. Teraz były puste, pozbawione jakichkolwiek iskierek. - Nie mam już sił, żeby błagać ją, żeby mnie wysłuchała.
- No chyba się nie poddasz, chłopie? To kobieta twojego życia, chcesz odpuścić od tak? - powiedział Black siadając jak poprzednio Remus i patrząc na niego wielkimi oczami. James popatrzył na niego.
- Ile moge ją błagać? Chciałem jej wszystko powiedzieć. O Remusie, animagii i o tym gdzie wtedy byłem. Nie dała mi nawet trzydziestu sekund... Co ja mogę w takim razie?
Obaj chłopcy nic już nie powiedzieli. James chciałby tak po prostu wymazać to wszystko z pamięci. Albo w jakiś sposób wyłączyć odczuwanie jakichkolwiek emocji. Nawet dyrektor zauważył jego nienormalne zachowanie.
- Zamykanie na dnie własnego serca wszystkich uczuć nie prowadzi do niczego dobrego, panie Potter. Wiem doskonale, że przeżywanie bólu jest o wiele trudniejsze niż zdławianie go przez nawał obowiązków, które co rusz sobie sami wynajdujemy, ale z całą pewnością jest o wiele lepsze. Kiedyś po tych emocjach pozostanie już tylko ślad, ale my sami będziemy przez to silniejsi. - spojrzał wtedy na niego znad tych swoich okularów i poszedł.
James doskonale rozumiał to co mu powiedział jego dyrektor. Ale nie wiedział czy chce jeszcze cokolwiek czuć w swoim życiu.
Tymczasem Remus pruł korytarzami prosto do biblioteki. Nie wiedział czy ją tam znajdzie, ale podejrzewał, że obrał właściwą droge. Pewnie siedzi teraz i stara się zając sobie czymś myśli.
Wszedł do środka ogromnej biblioteki i zaczął krążyć pośród regałów szukając znajomej rudej głowy. W końcu ją odnalazł. Podszedł do niej bezceremonialnie zaczynając od razu bez żadnych ogródek.
- Lily, muszę z tobą porozmawiać. - powiedział od razu jak tylko do niej podszedł. Spojrzała na niego z uśmiechem, ale widząc, że jemu absolutnie nie jest do śmiechu przestała się uśmiechać.
- A co się stało?
- Przyjdź na korytarz na trzecim piętrze godzinę przed patrolem, pogadamy. - odwrócił się i odszedł pozostawiając ją z szokiem wymalowanym na twarzy.



2 komentarze:

Będę wdzięczna za każdy komentarz do posta. Wszystkie będą mnie znakomicie motywowały do dalszego pisania. :)