poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdzial 2. Otwarte karty.

Dni mijały szybko, głównie dlatego, że uczniowie nie mieli zbyt wielu możliwości, aby się obijać. Był początek roku, zaledwie połowa października, ale już od teraz trzeba było przyłożyć się do nauki jeśli w czerwcu chciało się dobrze zdać OWUTEMy. James Potter nie miał więc zbyt wielu okazji, żeby zdybać gdzieś Evans. Latała bez przerwy między biblioteką, a pokojem wspólnym. W końcu jednak zdobył się na to, żeby po prostu ją gdzieś przycisnąć.
Black śmiał się z niego. Dla chłopaków była to przekomiczna sprawa. Dla niego samego była to czarna rozpacz, bo gdy coś zaczynało układać się po jego myśli, za chwilę doznawał wrażenia, że to wszystko i tak szlag trafi. Zależało mu na tym, żeby iść z nią na to przyjęcie. Nie tylko ze względu na Slughorna, ale na nią samą. Perspektywa spędzenia z nią całego wieczoru i to tylko z nią tak na dobrą sprawę budziła w nim bardzo przyjemne uczucia.
Kiedy w końcu zauważył, że po raz któryś leci do dziury pod portretem, poszedł za nią. Niby w tym samym celu, a że leciała sama miał dość dobre pole do manewru. Nie zauważyła, że idzie za nią. Pochłonięta bez granic swoim celem jakim było odnalezienie kolejnej niezbędnej jej książki chodziła między regałami, a on za nią. Aż w końcu znaleźli się w takim miejscu biblioteki, gdzie nie było nikogo. Poza nimi.
- Znów szukasz jakiejś magicznej księgi? - zapytał stojąc tuż przy niej. Podskoczyła wydając z siebie cichy pisk. Przestraszył ją. Uśmiechnął się gdy na niego spojrzała karcącym wzrokiem.
- Nie zakradaj się tak, Potter! Chyba, że chcesz mnie uśmiercić. - burknęła i skręciła w jakiś maleńki korytarzyk z zadartą do góry głową patrząc na obszerne woluminy. Dla niego wydała się to idealna sytuacja, wręcz wyśniona. On, sam na sam z Evans w ciasnym korytarzu w bibliotece. Poszedł za nią stanąwszy tuż obok niej.
- Więc? - podjął znowu rozmowę, a kiedy na niego spojrzała zapytał - Czego szukasz? Jestem wyższy, może będę mógł ci w czymś pomóc. - uśmiech nie schodził mu z twarzy, co z resztą zauważyła.
- Niby w czym chcesz mi pomóc? - starała się, żeby jej głos nabrzmiał dawną niechęcią, ale on nie dał się zwieść. Był już pewny, że ta dziewczyna będzie jego. Musi się jeszcze tylko troszkę postarać.
- No, na przykład w ściągnięciu jej dla ciebie z tego wielkiego regału. - powiedział wciąż z tym samym szczerzem. Westchnęła. Wydawało mu się, że wie dlaczego tak się zachowuje. Wtedy, na tym korytarzu, zanim przerwał im profesor eliksirów, o mało co ją pocałował. A ona nie oponowała bynajmniej. Pewnie teraz chce sama siebie przekonać, że nic się nie stało. Więc okłamuje samą siebie.
- Dzięki, Potter, poradzę sobie. Znam doskonale zaklęcie przywołujące. - powiedziała, jakby się zdawało dość oschłym tonem. Nie poddawał się. Kiedy ruszyła do następnej alejki, zapytał;
- Mogę wciąż liczyć na twoje zaproszenie na tą imprezę, czy raczej powinienem o tym zapomnieć? - wypowiedział to zdawkowym wesołym tonem, ale poczuł niepokój. Gdyby mu teraz powiedziała, że nie ma całkowicie na co liczyć, chyba by się rozpłakał. Zatrzymała się przed półką i wzięła jakąś książkę do ręki. James wątpił, by była to ta, której tak szukała. Raczej chciała czymś zająć sobie ręce.
- Myślałam, że to jasne. - powiedziała w końcu zezując na niego.
- To znaczy?
- To znaczy... - przerwała odkładając książkę na miejsce i biorąc drugą. Poróżowiała lekko. - Że, tak jak się spodziewa profesor Slughorn, zabieram cię ze sobą.
Kiedy to powiedziała w pierwszej chwili osłupiał. Cały czas był przekonany, że to dojdzie do skutku, ale teraz słysząc to z jej ust, poczuł, że ma ochotę nosić ją na rękach. Roześmiał się radośnie, a ona na niego spojrzała, nie wiedząc o co mu chodzi. On tylko pochylił się i cmoknął ją w policzek.
- Będę czekał o szesnastej przy dziurze pod portretem. - szepnął i poszedł. Nie widział jak cała spaliła buraka. Serce obijało jej się o żebra, jakby dopiero co przebiegłą milę. Potarła policzek wciąż cała czerwona. Uśmiechnęła się nie śmiało i odwróciła z powrotem do książek. w końcu podarowała sobie dalsze szukanie wiedząc, że w tym stanie niczego nie znajdzie. Kiedy weszła do dormitorium, a dziewczyny, włącznie z Dorcas, zobaczyły jej twarz, wciąż we odcieniu wiśni, zaniemówiły, nie wiedząc co się stało. Stała przez chwilę, patrząc na nich, a potem wyjąkała.
- Pocałował... mnie.
Reakcja była natychmiastowa. Pisk i śmiech wypełnił całe dormitorium. dziewuchy skakały, aż w końcu pociągnęły ją między siebie. Od razu zaatakowały pytaniami...
- Jak było?
- Opowiadaj!
- Dobrze całuje?
A Lily patrzyła tylko na nie i dotarło do niej, że chyba nie wyraziła się jasno.
- Pocałował mnie w policzek. Po tym jak mu powiedziałam, że zabieram go ze sobą na przyjęcie u Slughorna. - nastała cisza. Wiadomość o buziaku przeszła do historii, kiedy dowiedziały się, że Lily idzie w końcu gdzieś razem z Potterem. Znów ją zaatakowały.
- Dlaczego nam nie powiedziałaś, że z nim idziesz?! - to Dorcas była oburzona.
- Nie było  kiedy...
- Nie było kiedy! Było, było, tylko ty nie chciałaś! A my tak czekałyśmy, czy w końcu się z nim umówisz!
- Dziewczyny... - zaśmiała się Ruda. - To tylko przyjęcie u Slaghorna... I może nie szła bym z nim, gdyby nie to, że wtedy na tym korytarzu, gdzie z nim stałam pojawił się Slughorn z zaproszeniem. - dziewczyny zamilkły na moment wymieniając między sobą spojrzenia.
- A co ty z nim robiłaś na tym korytarzu? - zapytała z szerokim szczerzem Dorcas. Lily na samo wspomnienie cała się spłoniła. Dziewczyny zaczęły chichotać. - widać, to nie był pierwszy pocałunek, dzisiaj!
- Nie, przestań! Nic nie było! - zaczęła się zapierać rudowłosa wymachując przy tym rękami.
- Jak to nie? Cały dzień latał cały w skowronkach. Tobie też się z resztą humor poprawił. - zasugerowała znów Dorcas. Lily poczuła, że przegrała. Westchnęła teatralnie i zaczęła opowiadać.
- Kiedy wszyscy się zmyliście i on został tam sam ze mną... no, próbował mnie pocieszyć. I nawet nie wiem jakim sposobem to się stało, że kiedy się ocknęłam, kiedy przyszedł profesor, on mnie obejmował... w bardzo jednoznaczny sposób. - dziewczyny chichotały.
- To znaczy jak jednoznaczny? No mów!
- To znaczy... - wzięła głęboki oddech. - Był blisko. Bardzo blisko. Tak się nie obejmuje koleżanki... Chyba naprawdę chciał... mnie... Boże! - jęknęła i schowała twarz w dłoniach cała czerwona. Dziewczyny znów zaczęły piszczeć z uciechy.
- Czemu sama go nie pocałowałaś?! Wiesz co? Zmarnować taką okazję?!
- Łatwo ci mówić, Dorcas. - burknęła Lily wyłaniając się zza swoich dłoni. - Ja...
- No? - zachęciła ją znowu. Ale Lily pokręciła tylko głową. - No powiedz!
- Ja nie wiem jakim cudem mu się to udało, ale... ja nie umiem przestać o nim myśleć. - powiedziała szeptem. - Biegam wciąż do biblioteki, żeby się czymś zająć, bo wciąż siedzi mi w głowie. Dzisiaj znowu go tam spotkałam. - znów śmiechy. - Zapytał czy nadal może myśleć, że pójdziemy razem na to przyjęcie...
- I co mu powiedziałaś?? - dopytała się Dorcas.
- No... że tak. - Dorcas klasnęła w dłonie i głośno się roześmiała. - Ale nie wiem czy to dobry pomysł. - miny im zrzedły.
- Niby dlaczego? To bardzo DOBRY pomysł, Lily! Musisz z nim iść! Tym bardziej, że jak sama się teraz przyznałaś, on cię zaczął bardzo interesować. - Lily uśmiechnęła się lekko.
- Nie wiem co się ze mną dzieje, kiedy się pojawił,  o mało co serce nie wyskoczyło mi z piersi...
- Zakochałaś się w nim. - stwierdziła Dorcas, jakby to był fakt oczywisty. Lily spojrzała na nią wielkimi oczami. Pokręciła głową.
- Nie, na pewno nie...
- Jak nie jak tak? Myślisz o nim, cieszysz się, kiedy jest blisko, może nawet śnisz o nim różne ciekawe rzeczy... - kiedy Lily znów się spłoniła, na to ona wywaliła na nią oczy i szeroko się uśmiechnęła. - Śnił ci się już?
- Tak. - bąknęła Ruda cichutko jak mysz.
- Co ci się śniło?
- O nie, na pewno ci tego nie powiem!
- Czyli co, to jakaś grubsza sprawa? - zarechotały wszystkie.
- Weź, daruj sobie. - powiedziała niby obruszona, ale uśmiechająca się Evans.
- Wiem, że to gruba sprawa, mów!
- Nie!
- Co, kochaliście się w tym śnie, że nie chcesz powiedzieć? - zapytała ze złośliwym uśmieszkiem.
- NIE! - krzyknęła zgodnie z prawdą, a taka wizją nią wstrząsnęła. Ona i Potter w łóżku? To jak pokochać żabę. Nigdy sobie czegoś takiego nie wyobrażała, żeby ona z Potterem, tak na poważnie?
- To co w takim razie?
- Po prostu... byłam z nim. Nad jeziorem, całowaliśmy się, a on... robił mi różne przyjemne rzeczy. - zakończyła dość ogólnikowo Lily czerwieniejąc jeszcze bardziej. - Zawsze ze mnie wszystko wyciągniesz! - powiedziała oskarżycielsko.
- No, ja mam do tego talent. - zaśmiała się Dorcas. - Pasujecie do siebie, czemu się przed nim wzbraniasz? - dobre pytanie.
- Sama nie wiem.
***
Wciąż był wniebowzięty. Stał akurat teraz przed dużym lustrem w dormitorium i szykował się na spotkanie z jego ukochaną Lily. Nie obchodziło go nawet gdzie idą, ważne było, że z NIĄ. Tak się cieszył, że w pierwszej chwili nie umiał zawiązać krawatu, a przecież zawsze szło mu to szybko i sprawnie.
Boże, muszę ta okazję wykorzystać do maximum, pomyślał. Obiecał sobie, że zrobi wszystko co w jego mocy, żeby Ruda po tym spotkaniu od niego nie stroniła, a wróciła do niego. Nie miał zamiaru jej obcałowywać, nic z tych rzeczy. Jego plan przewidywał ukazanie jej jego wszystkich zalet. Z szerokim uśmiechem w końcu wyszedł z dormitorium i udał się na wyznaczone miejsce schadzki, a więc pod dziurę pod portretem.
Miał na sobie modną szatę wyjściową, w klasycznym czarnym kolorze. Do tego biała koszula, krawacik - nie znosił krawatów, ale potem zawsze można go zdjąć, pozostawiając jeden guziczek koszuli rozpięty, to zawsze działa na kobiety - czarne spodnie i cała resztą do kompletu. Trochę go ten strój kosztował, ale na Lily to on nigdy pieniędzy szczędził nie będzie, tak sobie przysiągł. Nie musiał martwić się o kasę. Rodzice, choć inni mogliby się po nich spodziewać iż będą od niego żądać żony z czystej krwi czarodziejów, nie oczekują tego wcale od niego. Wiedział, że ją zaakceptują, bo już o niej wiedzą. Wiedzą, że jest na świecie taka jedna mała ruda osóbka, która dawno temu skradła serce ich jedynego syna.
To serce rozpierała teraz radość. Tak wielka, że jego oczy aż nią promieniały, i zauważyli to wszyscy w Pokoju Wspólnym. Nikt chyba nie wiedział jeszcze, że Potter umówił się z Evans - no co ty?! Naprawdę?! - na przyjęcie u Slughorna. Słyszał co nieco na temat tych spotkań, mógł podejrzewać, że będą tańce, więc będzie miał pole do popisu. Tańczyć to on umiał perfekcyjnie. Nawet jeśli jego rodzina nie przykuwa wielkiej wagi do tradycji czystości krwi, to tradycja tańca jest u nich święta. Od małego rzygał na te lekcje, ale koniec końców wiele razy już mu się ta umiejętność przydała. Z pozytywnym skutkiem.
Czekał tak z piętnaście minut. Spoglądał nerwowo na zegarek. Kto jak kto, ale Lily to na pewno się nie spóźni. Odliczał dosłownie minuty, aż ją w końcu zobaczy. Na pewno będzie zjawiskowa, pomyślał znów. Nie mógł już się doczekać, wiercił się, rozglądał, aż w końcu się pokazała. Kiedy ją zobaczył oniemiał. Serce zamarło mu w piersi, a potem pognało szaleńczym tempem. Określenie 'zjawiskowa' było tu nie na miejscu. Ona była po prostu... jak BOGINI! JEGO bogini! Mógłby teraz paść przed nią na kolana i oświadczyć, że zrobi wszyscy co tylko mu rozkaże. Ale opanował się.
Miała na sobie śliczną zwiewną sukienkę do kolan w kolorze słońca. Tak pięknie komponował się ten kolor z jej płomienistymi włosami... i oczami. Przepięknymi migdałowymi oczami. Ich zieleń zniewalała. Włosy miała spięte w luźny kok, ale wytworny. Powpinała w niego kilka małych ozdobnych spinek, widać było jakieś małe kolorowe kwiatki. Kolczyki też miały motyw kwiatowy, a naszyjnik...
Uśmiechnąłem się na ten widok. To był wisiorek, który kiedyś jej kupił i wysłał anonimem. Do dzisiaj nie wiedziała czyj to prezent i dlaczego. Ale zobaczenie go teraz na jej szyi spowodowało, że stado motyli poderwało się do lotu w jego brzuchu. Tak strasznie ją kochał... Na stópkach miała śliczne, dobrane do sukienki szpilki, które były niebotycznie wysokie, ale i tak wciąż była od niego niższa. Z tego faktu był bardzo zadowolony. Ogólny efekt był po prostu porażający.
- Wyglądasz... - zaczął, ale nie umiał dobrać właściwego słowa. - 'Pięknie' to za małe słowo... - powiedział w końcu. Patrzyła na niego przez chwilę, a potem się uśmiechnęła. Pierwszy raz uśmiechnęła się do niego w TEN sposób! Tak słodko i delikatnie... Tak jak się uśmiecha do kogoś na kim nam zależy...
Będziesz moja, Lily... Tak, będziesz, chociaż ja już od dawna jestem twój. Wciąż jeszcze muszę czekać, aż w końcu odwzajemnisz moje uczucia. Ale nie martw się, będę czekał, choćby całą wieczność. Bo na taką kobietę warto czekać i do samej śmierci. Byle tylko ten jeden raz zobaczyć jej uśmiech... poczuć zapach włosów... Ale mnie najbardziej zniewalają twoje oczy. Tak, Lily, wystarczy, że na mnie spojrzysz i już jestem twój. Cały twój... Na zawsze.
Przypomniał mu się wpis, który kiedyś wklepał do swojego tajnego zeszyciku, o którym nie wiedział nikt, nawet Łapa. Nie zaglądał do niego często. Zapisywał tylko coś czasami co akurat podpowiadało mu serce. Kiedy pisał te słowa był natchniony jak nigdy. Chciałby by ona mogła je przeczytać. Miał nadzieję, że będzie mógł je jej kiedyś napisać w jakimś liście.
Zbliżył się do niej powoli i ujął jej dłoń. Nie wiedział teraz co robi, kierował nim instynkt. Miał tylko nadzieję, że niczego nie spieprzy. Ludzie gapili się na nich jak na jakiś wyjątkowo ciekawy okaz w zoo. To nawet nic dziwnego. Evans stoi wystrojona przed Potterem, który też się wyszykował... do tego ten właśnie ucałował jej dłoń!
Tak, chwycił delikatnie jej drobną dłoń i przysunął do swoich ust. Po chwili mogła poczuć na jej wierzchu jego miękkie wargi, jak składał na jej skórze czułe pocałunki patrząc jej przy tym w oczy z uwielbieniem. Tak patrzył tylko na nią. Miał wiele dziewczyn, podobnie jak Black był szkolnym Casanovą, ale zawsze myślał o tej jedynej. Bo według niego nie mogło być inaczej. Lily była jego drugą połową, bratnią duszą. I z nią chciał spędzić całą resztę życia jaka mu jeszcze pozostała.
Dziewczyna była poruszona takim zachowaniem chłopaka. Nie powiedział wiele ale ton jego głosu i emocje w nim zawarte, w tych kilku słowach, wyraziły wszystko. I ten pocałunek w dłoń... Czuła że płoną jej policzki ale nie odwracała od niego swego spojrzenia. Nie spodziewała się tego wszystkiego. Że aż tak go olśni. Przecież to tylko zwykła sukienka. Doznała jeszcze większej palpitacji, kiedy Rogacz zaczął całować po kolei każdy jej paluszek...
Wiedział, że jest zmieszana, skołowana, więc na tym poprzestał. Uśmiechnął się zachęcająco i otworzył przejście pod portretem prowadząc ją na korytarz po drugiej stronie. Z tego wszystkiego im obu lekko drżały kolana, ale ona nie przewidziała jednego. Tego, że wysoki podest przejścia i jej wysokie obcasy nie idą w parze. Ale oczywiście, James był tuż obok. Chwycił ją delikatnie pod żebra i zestawił na przeciw siebie. Portret sam się zamknął. To było coś naprawdę po dżentelmeńsku.
Nie mógł nacieszyć się jej obecnością, jej pięknem i w ogóle wszystkim! Najchętniej poniósłby ją na rękach tak jak stał. Już zawsze nosiłby ją na rękach. Ale w tych wielkich obcasach widział dla siebie maleńką nadzieję...
- To co, ma piękna pani, idziemy? - zapytał szarmanckim, głębokim męskim głosem spoglądając na nią. Przeszedł ją lekki dreszcz. W tym momencie nie umiała oderwać od niego wzroku. Odchrząknęła w końcu cichutko i pokiwała głową. Zaczęli powoli schodzić po schodach na sam dół. Podał jej swe ramię, by się go przytrzymała i tak w parze doszli razem do samego gabinetu Slughorna. Dochodziła już z niego muzyka i śmiechy. Ze swoim zwykłym uśmiechem spojrzał na Evans, która akurat też spoglądała na niego. Jego uśmiech się pogłębił, na co ona odwróciła głowę by ukryć twarz. Mógłby ją podziwiać całe życie.
Weszli więc do środka. Stanęli zaraz za drzwiami ogarniając wzrokiem całe pomieszczenie, które było ogromne. Tu i tam przewijały się znajome twarze. Zaproszonych było po kilkoro uczniów z każdego domu.
- Przyjemnie. - zaśmiał się cicho Potter rozglądając się po wszystkich. W pewnym momencie jakaś dziewczyna podeszła do niego z uśmiechem numer pięć.
- Och, James! Jak miło, ciebie też zaprosił? Cudownie! Miałam nadzieję, że zaprosi kogoś więcej z naszych, ci wszyscy INNI są po prostu... - tu się zaśmiała tak perliście, że bardziej nie można było. Potter przypatrywał jej się z zainteresowaniem. Jego spojrzenie ześliznęło się po pięknej sukni dziewczyny na moment zatrzymując się na jej wydekoltowanym biuście i... I to w zasadzie było wszystko. Nie miała czym mu zaimponować. Nie to co Lily, którą właśnie trzymał pod rękę.
- Cześć! - odpowiedział śmiejąc się podobnie jak ona. - No cóż, ja się tu niestety nie zakwalifikowałem, ale... - tu spojrzał na swoją przepiękną towarzyszkę. - Lily dostała zaproszenie i sprawiła mi ta przyjemność, że zabrała mnie ze sobą na to urocze przyjęcie. - wyjaśnił patrząc na nią, ale jego spojrzenie mówiło raczej, że to jego towarzyszka jest o wiele bardziej urocza niż to całe widowisko. Dziewczyna nieco się zmieszała. Zaśmiała się nerwowo.
- Och, Lily Evans? Cudownie! Jak mówiłam, świetnie, że pojawił się ktoś z nas! - James porozmawiał z nią jeszcze przez moment a potem poprowadził Lily w głąb sali. Szukał jakiegoś wolnego ustronnego miejsca gdzie mógłby z nią przycupnąć i nikt by im nie przeszkadzał.
- O tu, kochanie. - szepnął całkiem bezwiednie dodając miły epitet, na który Evans spojrzała na niego większymi oczami, ale nic nie powiedziała. Odsunął jej krzesło a potem sam zajął miejsce, kiedy ona usiadła. Popatrzył na nią...
- Coś nie tak? - zapytał. Zauważył, że z jej miną jest coś nie tak.
- Nie, wszystko w porządku. - odpowiedziała niby uprzejmie, ale dało się wyczuć odrobinę chłodu. Nie patrzyła na niego, rozglądała się pod sali. Przypatrywał jej się wzdychając niemal nad jej urodą. Omotała go i nawet o tym nie wie! Co za dziewczyna!
- Przecież widzę... - tu wziął znów jej dłoń w swe ręce. - ...że coś jest nie tak. Do tej pory byłaś zadowolona. - ostentacyjnie odmówiła odpowiedzi nie patrząc na niego.
Być może poczuła się głupio, sama nie wiedziała co się z nią nagle stało. Poróżowiała lekko. Kiedy ta dziewczyna tak do niego podeszła i zaczęła rozmawiać całkowicie ją ignorując chociaż stała przyklejona do jego ramienia poczuła lekkie ukłucie. Ale tyle by dała spokój gdyby nie...
Siedziała z gracą i przyglądała się innym uczniom. Dziewczynom wystrojonym w piękne suknie. Nagle jej kiecka wydała się przy tym taka śmieszna. Poprawiła ją lekko. Mina całkiem jej zrzedła. A Potter nie był głupi.
- Lily? - zagadnął, a gdy w końcu na niego spojrzała, zapytał. - Powiesz mi o co chodzi?
Potrząsnęła lekko głową, jakby chciała odrzucić niesforny kosmyk włosów. Co miała mu powiedzieć? Że poczuła się zazdrosna, kiedy on tak lustrował figurę tamtej dziewczyny? Jak wlepiał w nią gały?? To miała mu powiedzieć. Próbowała zachować resztki gracji jakie jej pozostały i zachowywać się neutralnie. A Potter w tym czasie obrał inną taktykę.
- Pójdę zamówić dla nas co do picia, zaraz wracam. - powiedział wstając, ale odwracając się dodał z uśmiechem - Chyba, że chcesz iść ze mną? - powiedział wyciągając do niej swoją dłoń. Popatrzyła na niego a potem chwyciła go za tą rękę i wstała mówiąc - Jasne. - tylko tyle. Tylko na to było ją teraz stać.
Kiedy przeszła się w swojej sukience po tej sali, poczuła się jeszcze gorzej. Nie stać ją było na jakiś naprawdę wystrzałowy strój jak one, ale myślała, że ta sukienka będzie idealna. Ale zaczynała coraz bardziej w to wątpić. James to widział. A przynajmniej dostrzegał, że nie jest już taka zadowolona. Gdy wrócili do stolika od razu zaczął.
- Lily, kochanie.- zaczął łagodnym tonem patrząc na nią. - Czemu ty się tak przyglądasz tym wszystkim okiecowanym dziewczynom? - prosto z mostu. Bo to właśnie zaobserwował. Lily spojrzała na niego. Wciąż była trochę obrażona, że przy niej zlustrował ciało tamtej frajerki.
- Po pierwsze to nie 'kochanie', Potter. A po drugie... - wzruszyła ramionami. - One wszystkie mają piękne suknie. - po czym spojrzała na swoją mało entuzjastycznie. Nagle go olśniło. Uśmiechnął się.
- Lily, KOCHANIE - powiedział kładąc nacisk na to słowo. - Mogłyby mieć najdroższe i rzekomo najpiękniejsze suknie świata. Dla mnie i tak ty tu jesteś królową. - szepnął jej to tuż przy uchu. Po czym musnął lekko wargami jej policzek. Poczuła się trochę lepiej, przynajmniej w jednej kwestii.
- Ale na inną pannę się gapiłeś. - powiedziała zanim zdążyła się powstrzymać. Zarumieniła się lekko udawała, że interesują ją coś w głębi sali i popijała swojego drinka. Potter wyszczerzył się szeroko.
- No wiesz... Kobiece ciało zawsze przyciąga wzrok mężczyzny... - wiedział, że ją tym zirytuje. Przyszedł tu z nią, a nie dość, że otaksował piersi innej laski, to jeszcze teraz to. Ale miał w zanadrzu argument łagodzący. - Tak, Lily, wszystkie tutaj są piękne. Ale tylko piękne. I to jest powierzchowne piękno. - uśmiechnął się. - Ale tylko jedna osoba w tym pomieszczeniu przyciąga nie tylko mój wzrok, ale i myśli... czasami nawet ręce... i siedzi tuż obok mnie. - patrzyła na niego wielkimi oczami, ale nie czułą absolutnie żadnej złości.
Ktoś właśnie na nich patrzył z odległego konta kipiąc z wściekłości. Jak on śmiał... Jak śmiał JĄ. DOTYKAĆ. CAŁOWAĆ. JEGO LILY.
Severus Snape i tak był przegrany na tej pozycji od dobrych dwóch lat, ale był w niej tak szaleńczo zakochany... jednym słowem beznadziejnie. Tutaj Potter znów okazał się być od niego lepszy.
- Chodź, zatańczymy. - powiedział niespodziewanie i ze śmiechem pociągnął ją na parkiet.
- Ale, moje buty, to chyba kiepski pomysł, James...
- Nie bój żaby, maleńka! - zaśmiał się. - Nie pozwolę ci upaść. - puścił jej oczko.
Zaczęli tańczyć. Z początku uważnie, ale kiedy oboje już się rozluźnili i przyzwyczaili do tempa szło im znakomicie. Lily w końcu zaczęła się uśmiechać. Jej śliczna sukienka wirowała wokół jej zgrabnych bioder, aż w pewnej chwili nie mógł się oprzeć i nie położyć na nich dłoni. Nie zrugała go. Nie zareagowała. Może nawet nie poczuła. Nie przejął się tym. Jego miłość spędzała z nim wieczór i przy tym się śmiała. Była zadowolona z jego towarzystwa.
W pewnym momencie puścili wolniejszy kawałek i okręcił ją tyłem do siebie obejmując. Oparł podbródek na jej ramieniu tak pięknie pachnącym perfumami. Przymknął oczy wdychając przepiękny zapach. Lily nieco się spięła, nie spodziewała się takiego obrotu spraw.
- Zaufaj mi. Przecież, wiesz że nigdy bym ci krzywdy nie zrobił. - szepnął i kołysali się tak dalej. On obejmował ją swoimi silnymi ramionami, ona się za nie chwyciła. Poczuła, że jest jej naprawdę dobrze. Poczuła jak dobrze jest mieć go blisko. Tak blisko... Aż zakręciło jej się w głowie i zachwiała się. James to wyczuł i od razu zareagował. Podtrzymał ją obrócił przodem do siebie. Nikt nawet tego nie zauważył. Teraz stykali się centralnie, a ich twarze dzieliły milimetry.
- Wszystko w porządku? - zapytał patrząc na nią uważnie. Zaczął prowadzić ją do stolika, gdzie usiadła, lekko pobladła. - Lily?
- Tak, wszystko w porządku. - powiedziała uśmiechając się z zamkniętymi oczami. Sam też się uśmiechnął. Odważył się i sięgnął ręka do jej twarzy. Odgarnął jej kosmyk włosów za ucho. Po chwili wszyscy się porozsiadali i skrzaty domowe zaczęły roznosić dania. Jedzenie było pierwszorzędne jak zawsze w Hogwarcie.
- Obłędne! - pochwalił coś naprawdę pysznego James jak tylko spróbował.
- Jesteś takim łasuchem? Lubisz ciasta domowego wypieku? - zapytała Lily przyglądając mu się. Wyszczerzył się do niej w iść Huncwockim stylu.
- Oczywiście, że lubię! Uwielbiam! Moja mama ma do tego złote ręce. Wszystko co wychodzi spod jej rak jest przepyszne. - Lily zaśmiała się perliście, jak tamta dziewczyna, na co James uśmiechnął się maślanie.
- No cóż, moja mama też swoje potrafi. Moja siostra jest w tym okropna, ale ja też umiem coś upichcić... - mruknęła wspominając wyjątkowo beznadziejny tort swojej siostry, który sama własnoręcznie wtedy upiekła. Petunia uparła się, że to ona go upiecze. James zachichotał.
- Może kiedyś spróbuję twoich wypieków.
- Och, gdybyś w przyszłości został moim mężem, twoje podniebienie miałoby w domu istny raj! - powiedziała nie zastanawiając się nad tym co powiedziała. Po chwili dopiero dotarło to do niej i potrząsnęła lekko głową tak jak wcześniej gdy chciała pozbyć się włoska.
James patrzył na nią przez chwilę. Zostać jej mężem? Jej mężem?? Nie wiedział czy to by było takie cudowne, ale wiedział, że gdyby ona została JEGO żoną... Byłby najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
- Chyba zaczynam naprawdę poważnieć... - mruknął wciąż na nią patrząc. Uniosła lekko brwi zdziwiona.
- Taak? Czas najwyższy, Potter. - uśmiechnął się.
- No. Skoro pomyślałem o tobie jako o swojej... żonie... mam dopiero siedemnaście lat, i to nie całe. - serce Lily zabiło mocno. Żonie? - Facet, za którego wyjdziesz będzie cholernym szczęściarzem. - powiedział w końcu wzdychając. Wciąż na nią patrzył. Chłonął jej widok. Zaczerwieniała się jak wiśnia pod wpływem jego spojrzenia. Ale uśmiechnęła się.
- Też tak uważam. - mruknęła cicho. Po czym westchnęła. - Ale powiedzmy sobie szczerze... kto by mnie chciał? I to za żonę? - to były pytania czysto retoryczne, ale James i tak na nie odpowiedział, wiedząc na co się naraża.
- Ja. - powiedział miękkim głosem.
- Och, James.... - jęknęła. - Mówisz o rzeczach o których nie masz naprawdę pojęcia. Ale to miłe z twojej strony. - uśmiechnął się ponuro spuszczając wzrok. Nie ma pojęcia.
- Lily... - szepnął. Westchnął. - Wiele rzeczy chciałbym ci powiedzieć, ale się boję. Że mi uciekniesz. A tego bym nie chciał.
Rudowłosa popatrzyła na niego a potem odwróciła wzrok.
- Więc lepiej nic nie mów. - szepnęła nie patrząc na niego. Poczuł ukłucie w sercu. Tak bardzo chciałby jej powiedzieć... Jak bardzo ją kocha... Że umarłby dla niej!
- Nic nie mówić... - szepnął. - Ale mogę napisać. - powiedział z ożywieniem i poruszył lekko brwią w bardzo huncwocki sposób. Uśmiechnęła się mimo wszystko. Rozbawił ją, to dobry znak. - Potrzebowałbym baaardzo długiej rolki pergaminu... - szepnął znów a ona znów na niego  spojrzała.
- Aż tyle emocji się w tobie kotłuje? - zapytała niby półżartem, ale zaczęła znów nerwowo poprawiać sobie sukienkę.
 - Powiedzmy, że... jest tego trochę. Inne rzeczy są nie istotne, ale jedna... rozrywa mnie od środka. - spojrzał w jej oczy kiedy na moment podniosła swoje. - Ty wiesz, Lily...
- Przestań. - ucięła patrząc w inną stronę.
- Co tylko chcesz. - powiedział ze smutnym uśmiechem. - Ale akurat tego jednego nie mogę...
- Czego nie możesz? - zapytała ponownie przenosząc na niego swój wzrok.
- Nie mogę przestać. - powiedział zdawkowo, ale z niejaką mocą w głosie. Patrzyli na siebie w milczeniu jakiś czas niedługi, po czym otrzymali desery.
Nie mogę przestać cię kochać... - to jedno zdanie uformowało mu się w całości w głowie, ale nie pozwolił wypłynąć mu na głos, poprzez jego usta. Jeszcze nie teraz.
- Świat bywa przewrotny, prawda? - zaczął nagle z innego beczki. Lily podniosła na niego wzrok znad swojej łyżeczki z lodami. - W zeszłym roku, a już na pewno nie wcześniej, nawet bym nie śnił, że pójdziemy razem na tak romantyczną randkę... - uśmiechnął się szelmowsko.
- Ale to nie jest randka. - powiedziała spoglądając na niego. Zdziwił się troszeczkę.
- Nie? - ale zaraz znów się uśmiechnął. - A więc co to w takim razie jest?
- Spotkanie koleżeńskie. - wzruszyła ramionami. - I tak chciałeś się umówić, więc tu nadarzyła się na to okazja...
- O co to to nie! - powiedziałem ze śmiechem na to podniosła znów na mnie swoje piękne oczy. - Ja chciałem umówić się z tobą na RANDKĘ. A to zasadnicza różnica. A jeśli TO nie jest randką, no to... - wyszczerzył się znów. - To będziesz musiała się ze mną umówić jeszcze raz. Na RANDKĘ. Tylko we dwoje. - cały czas się uśmiechał.
- Nie za dużo być chciał na raz, Potter? Co za dużo to nie zdrowo. - zarechotał w głos.
- No cóż. Ciebie nigdy nie będzie mi dosyć. - znów trafił w ten temat. - Za tobą zawsze będę tęsknił... - odwróciła głowę od niego, a on za to przysunął się do niej. - Myślę o tobie... Śnię o tobie... Jesteś moim powietrzem... Potrzebuję cię do życia, bo bez ciebie umieram. - zaczęła się nerwowo kręcić. Chwycił ją za rączkę. Delikatnie. - Nie mogę tego zmienić. Nie mogę zmienić tego co czuję... Co czuję do ciebie, Lily... - odrzuciła jego rękę zdenerwowana.
- Dość! - wyprowadził ją z równowagi.
- Przepraszam. - powiedział szybko. - Ale mówię prawdę. Mówię co czuję.  Nikt nigdy... - zaczął znów łapiąc ją leciutko za rączkę. - Nikt nigdy - powtórzył - tak nie zawrócił mi w głowie. I w sercu. - znów zaczęła się denerwować.
- Czy ty... Czy ty czerpiesz jakąś przyjemność z mówienia mi tego wszystkiego, wiedząc, że ja nie chcę tego słuchać? - zapytała lekko drżącym głosem. Zastanowił się.
- To silniejsze ode mnie. Wcześniej tego nie robiłem, i moimi wyznaniami mogę zepsuć i tak wątłą nić porozumienia między nami...
- Więc zaprzestań swoich poczynań...
- ... Ale muszę zaryzykować, Lily. Dla ciebie, dla mnie, dla nas. Kto wie? Może... - westchnął. - Może jeśli nie spróbujemy to przepadnie nam coś cudownego?
- To niemożliwe. - powiedziała stanowczo, ale nie głośno.
- Co jest niemożliwe? - zapytał łagodnie. Wciąż trzymał ją za łapkę.
- Niemożliwe jest, żebyśmy kiedykolwiek byli razem, Potter. - powiedziała tym samym tonem. Odetchnęła i dodała łagodniej. - Ja... James, ja nie potrafię z tobą. Rozumiesz? Proszę, odpuść. Dobrze jest tak jak jest. - ten szok, który zobaczyła w jego oczach sprawił, że poczuła się jakby wbiła mu nóż w serce. I w istocie on sam tak się poczuł. Nie chciał w to wierzyć.
- Rozważałaś w ogóle taką możliwość? Zastanawiałaś się jakby to było gdybym był twoim mężczyzną? Lily. - pogładził kciukiem jej dłoń. - Zrobiłbym dla ciebie wszystko, co tylko chcesz...
- Tak? Więc skończ już z tym...
- Nie mogę. Z tą jedną rzeczą nie mogę, wybacz. Nie mogę tak po prostu wyrzec się tego co jest częścią mnie... Nie mogę z tego zrezygnować. - powiedział cicho spoglądając na nią a potem dodał jeszcze ciszej. - Z ciebie.
- Ale czy ty nie rozumiesz, że ja nie chcę tego?
- Odpowiedz mi na moje pytanie. - wzięła głęboki oddech.
- Nie, w sumie to nie zastanawiałam się nad tym. - powiedziała cicho.
 - No właśnie. - w jego głosie zabrzmiała nuta otuchy, jakby chciał ją podnieść na duchu. - Może czegoś się boisz... Ale przy mnie nie musisz. - popatrzył na nią i postanowił powiedzieć to wprost, ale ona już wiedziała co powie jak tylko otworzył usta.
- Lily, ja kocham...
- Nie kończ, błagam! - szepnęła.
- Kocham cię nad życie. - zamknęła oczy. Z jednej strony poczuła jak po jej ciele rozlewa się ciepło, wypełnia każdy zakamarek jej ciała. To była ulga. Z drugiej coś ściskało ją za gardło. Otworzyła oczy i spojrzała na Jamesa, który trwał tak z niepokojem wymalowanym na twarzy. To co mówił było prawdą, najszczerszą prawdą, widziała to w jego oczach. Żałowała, że nie może tego odwzajemnić... Ale czy na pewno nie może? Może się przed tym broni?
- Świadomie to mówię, i wiem, że przez to możesz już nawet więcej na mnie nie spojrzeć. Ale chciałem ci to powiedzieć. Tak abyś tylko ty to słyszała. Bo tylko ty jesteś moim życiem.
- Proszę cię... - szepnęła patrząc na niego i poczuła, że znów kręci jej się w głowie. - Musze wyjść na dwór... - dodała. Skoczył od razu na równe nogi.
Próbowała go przekonać, że sama pójdzie, ale nie dał się. Powiedział, że to byłoby ostatnią rzeczą jaką by w tej sytuacji zrobił. Wyszedł z nią na dwór, na dziedziniec. Był późny wieczór, niebo było czarne, upstrzone gwiazdami, które migotały pięknie. Księżyc był jeszcze mały. Usiadła na schodku i patrzyła w te maleńkie jasne kropeczki na niebie. On usiadł tuż obok niej.
- Spróbuj mi zaufać, przemyśl to. Tylko  o to cię proszę. - westchnęła. - Wiem, że jestem upierdliwy, ale to już moja cecha wrodzona. - próbował rozładować atmosferę i ku swej wielkiej uldze uśmiechnęła się.
- Tu powiedziałeś szczerą prawdę. Jesteś upierdliwy. - zaśmiał się.
- A ja myślę, że zwyczajnie zakochany. Nie uciekaj ode mnie. Tylko przez tą jedną chwilę. Dobrze? - poprosił przysuwając się do niej i otaczając ramieniem. Znów poczuła jego bliskość. Znów poczuła jak to dobrze gdy jest tak blisko, przy niej. Zamknęła oczy i zapragnęła by tak już zostało. Ale nie mogła sobie na to pozwolić, coś jej nie pozwalało. Sama nie wiedziała co ją blokuje. Potter był przystojny, miał pieniądze, wspaniałą rodzinę i zakochał się w najbardziej uroczej dziewczynie na roku. Ona też była ładna, ale... właśnie, zawsze było jakieś 'ale'.
Siedzieli tak jakiś cza,s a on tulił ją do siebie i czuł jak ogarnia go spokój. Przy niej wszystkie troski znikały.
- Mmm, Lily... - westchnął w końcu. Tak bardzo, bardzo chciał poczuć smak jej ust...
- Tak? - odpowiedziała lekko skołowana spoglądając na niego. Sytuacja ułożyła się tak, że stykali się teraz prawie że nosami. Wystarczyła sekunda by połączyć się z nią w namiętnym pocałunku. Poczuł skurcz w okolicy serca. Bardzo tego chciał, ale jeśli zniszczy tym wszystko... Nie, na pewno nie. Pokaże jej tym, jak bardzo mu na niej zależy...
 Pogładził delikatnie jej policzek. Ona już przeczuwała co zaraz nastąpi, ale patrzyła dalej na niego jak zahipnotyzowana, wpatrywała się  w jego oczy. Tak ciepło brązowe... Orzechowe. W ułamku sekundy, chociaż dla nich trwało to wieki, zetknął w końcu jej usta ze swoimi. To było coś niesamowitego... Coś na co czekał tyle czasu... Nawet nie drgnęła. Siedziała cicho, ani go nie odpychała ani nie oddawała pocałunków. A on muskał czule jej wargi i kąsał leciutko. Przejechał po nich językiem, na co się ożywiła. Poczuł jak zacisnęła ręce na jego szacie. Nie przestawał.
Wiedział, że może wszystko stracić, ale mógł też wiele zyskać. Wszystko zależało od niej. On mógł mieć tylko nadzieję.
I w końcu, po milionie lat, w końcu powoli zaczęła na niego reagować. Powoli, powoli jej język zawędrował między jego rozchylone lekko już nabrzmiałe wargi, a on przyjął go z ochotą do swoich ust. Pozwolił jej na dominację w tych chwilach. Żeby to ona była góra. Bo dla niego zawsze ona była góra.
Czuł słodycz, przesłodką, która wypełniała go całego. Jego dłoń zawędrowała na jej biodro, na co lekko się wzdrygnęła w dreszczu, ale nie przerwała. Jak w transie posuwali się coraz dalej i dalej... Pocałunek stawał się coraz śmielszy. Poczuła, że to najwspanialszy pocałunek w jej życiu. Tak jak ten wypłosz nie całował nikt. Pozwoliła by teraz on zamyszkował swoim języczkiem w jej ustach, zrobił to z wielką chęcią. Jej oddech przyspieszał, jego z resztą też. Oboje czuli podniecenie. Podekscytowani całą sytuacją nie zauważali nikogo kto akurat wałęsał się za nimi po sali wejściowej, a było już kilku, którzy jak wryci stali i wybałuszali na nich gały.
No bo jak to tak? TA EVANS z TYM POTTEREM? Buzi - buzi?? Nie, co się komuś przewidziało.
Ale jednak to była prawda. On czuł wyraźnie jej usta, oddech, zapach skóry i włosów. Czuł jej dotyk na swoim torsie kiedy sunęła dłonią powoli w górę aż na jego szyję. Nie przejmowali się niczym. Trwali tak ustawicznie, i mógłby nadejść koniec świata, nie obeszłoby ich to.
James miał już całe nogi jak z waty chociaż cały czas siedział. Czuł jak miłość po prostu w nim buzuje i zaraz eksploduje! Był szczęśliwy, po prostu szczęśliwy, tak jak jeszcze do tej pory nie był. Wiedział, że to może być tylko chwila, ale trwał nią  i tylko nią. Bo potem może być już tylko rozpacz...
Ona...? Ona nie wiedziała co się z nią dzieje. Zapomniała się całkowicie. Wplotła dłonie w jego bujną rozczochraną czuprynę i rozmiętosiła ją jeszcze bardziej. W duchu pomyślała, że uwielbia te jego sterczące kłaki. Uwielbia go całego. Jego dłonie, które teraz sunęły leniwie po jej plecach nigdzie się nie śpiesząc. Ramiona w których czuła się tak bezpiecznie. wiedziała, że  nic jej nie może się teraz stać, kiedy on jest tutaj, z nią. Dla niej.
Ale opamiętanie już zaczynało dobijać się do jej świadomości. I on też to odczuł, bo zaczęła się powoli odsuwać. Pozwolił jej na to nie zamierzał jej do niczego zmuszać, i tak dostał już bardzo dużo. Popatrzeli sobie głęboko w oczy. Jego lekko drżąca z emocji ręka pogłaskała lekko jej policzek, który był tak słodko zaróżowiony... Kochał ją. Po prostu ją kochał.
Poczuła jak chłód zaczyna ogarniać jej ciało, chociaż w środku czuła ogień. Coś ją paliło... Pożądanie. O nie, nie nie... jęknęła. NIE. Miejsca których dotykały jego dłonie paliły żywym ogniem. Ale to było przyjemne uczucie. Ślady tego co robili, jego obecności. Oby nigdy nie zniknęły, pomyślała.
Ale z drugiej strony wciąż to dręczące uczucie, którego sama nie potrafiła dokładnie zdefiniować. Może to był strach, tak jak powiedział wcześniej Potter, a może coś zupełnie innego. Może ona po prostu nie nadawała się do takich rzeczy? Może nie było jej pisane bycie kochającą żoną, panią Potter? Czy jakąkolwiek inną. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Jej niektóre koleżanki też nie raz tak mówiły, dopóki po raz pierwszy się z kimś nie związały. Dorcas opowiadała jej, że miała kiedyś podobne do jej rozterki. Ale wszystko rozwiązało się samo, kiedy zaczęła chodzić z jej pierwszym chłopakiem. Tylu ich już było, że Ruda już nawet nie pamiętała, jak akurat ten miał na imię.
Sam Potter bał się tylko jednego: że po tych upojnych chwilach wszystko się skończy. Że już nie będzie takiej intymności między nimi, nie zdarzy się już taki pocałunek. Chciał w to wierzyć, że będzie inaczej i szczerze w to wierzył. Że zdoła przekonać Lily do swoich racji. Na razie pozostało mu tylko prosić ją, by nad tym pomyślała i zastanowiła się. Może naprawdę warto dać sobie nawzajem szansę...
Patrzyli sobie w oczy dopóki jakieś ptaki nie wzbiły się ponad koronę drzew Zakazanego Lasu. Obydwoje automatycznie odruchowo tam spojrzeli. I już wiedzieli ,że ten niespodziewany aczkolwiek przypadkowy zbieg okoliczności kończy ich radosne uniesienie. Uśmiechnął się tylko wciąż patrząc w jej oczy, potem przesunął spojrzenie na jej nabrzmiałe od pocałunków usta.
- Odprowadzę cię... Jest już późno, tamci pewnie już się zbierają. - szepnął patrząc znów w jej piękne oczy z najbliższej jak dotąd odległości w życiu. Pokiwała oszołomiona głową.
- Auć! - syknęła chwytając się za lewą nóżkę.
- Co się stało? - zareagował od razu patrząc uważnie na jej nogę.
- Nic, po prostu te buty są sztywne, nowe i chyba mnie obtarły. - powiedziała ściągając bucik. - Chyba będę musiała przejść się boso. A tak w ogóle - mruknęła ściągając także drugi bucik. - Są chyba dla mnie za wysokie.
- Bolą cię stopy? -zapytał siadając obok niej z powrotem gdyż wcześniej wstał. Chwycił delikatnie jej nóżkę i zaczął masować. Zamruczała z ulgą.
- To mi się podoba. - stwierdziła czując jak napięcie opuszcza kończynę. Po kilku minutach jej stopy były jak nowo narodzone.
- Widzisz? Mam jeszcze wiele takich nieodkrytych zalet. - zasugerował z szerokim uśmiechem.
- O tak, w to nie wątpię. - przyznała również mimo wszystko się uśmiechając.
Gdy doszli do portretu Grubej Damy James najchętniej by się z nią nie żegnał. Zabrałby ją ze sobą do dormitorium. Stanął naprzeciw niej tak jak parę godzin temu. Była tak samo olśniewająco piękna... Nie, teraz jest jeszcze piękniejsza.
- To dobranoc, królewno. - szepnął podchodząc znów bliżej. Położył dłonie na jej ramionach i pogładził je powoli. Uśmiechnęła się nieznacznie, ale szczerze. - Dziękuję za tak wspaniały wieczór.
- Ja tobie też dziękuje... James. - odpowiedziała i odwróciła się by odejść. Wspięła się już po kilku stopniach gdy zawołał za nią z nutą tęsknoty w głosie...
- Lily! - odwróciła się napięcie by na niego spojrzeć. Też na nią spojrzał, a potem się uśmiechnął. - Jesteś prześliczna. - powiedział cichym szeptem, ale był pewien że go wyraźnie usłyszała. Po tych słowach udał się do swojego dormitorium .
Długo myślał o tym co się wydarzyło. Nie mógł zasnąć gdy wszyscy inni spali już od dawna. Zastanawiał się czy Lily ma podobny problem... Miała. Też wierciła się w łózko rozpamiętując słowa Jamesa i  jego pocałunek. Wciąż czuła jego dotyk na sobie. Wciąż czuła jego zapach gdziekolwiek by się nie odwróciła. W jej głowie pełno była Pottera. A w jego głowie pełno było Lily.
Postanowił, że już skoro tyle jej powiedział i go nie zabiła więc jeśli jeszcze o czymś się dowie... czy przeczyta... to też mu głowy nie urwie. Wyciągnął z tajnego miejsca swój zeszycik i otworzył na stronie gdzie był zapisany tekst do Lily. Wydarł kartkę i obciął ją starannie różdżką. Po czym złożył ją w samolocik, zaczarował go tak aby latał i wysłał do sypialni dziewcząt z siódmego roku. Uśmiechnął się i w końcu zasnął...
Będziesz moja, Lily... Tak, będziesz, chociaż ja już od dawna jestem twój. Wciąż jeszcze muszę czekać, aż w końcu odwzajemnisz moje uczucia. Ale nie martw się, będę czekał, choćby całą wieczność. Bo na taką kobietę warto czekać i do samej śmierci. Byle tylko ten jeden raz zobaczyć jej uśmiech... poczuć zapach włosów... Ale mnie najbardziej zniewalają twoje oczy. Tak, Lily, wystarczy, że na mnie spojrzysz i już jestem twój. Cały twój... Na zawsze.
Kiedy to przeczytała już wiedziała, że to będzie ciężka sprawa. Ale mimo to słowa Rogacza sprawiły że się uśmiechnęła. Bo to na pewno było od Pottera. Jej Pottera, jak sam napisał. Złożyła starannie karteczkę na pół i schowała tak aby nikt jej nigdy nie znalazł poza nią samą. Położyła się w końcu do łózka i odetchnęła. Sama nie wiedziała co czuła. Miała mętlik w głowie. Ale wiedziała co czuła, kiedy całował ją James Potter. Chyba wbrew własnej woli naprawdę, tak jak mówiły dziewczyny, sama też się w nim zakochała.

wtorek, 21 lipca 2015

Rozdzial 1. Poczatek czegos nowego.

James Potter był nieco roztrzepanym chłopcem w wieku siedemnastu lat. W chwili obecnej znajdował się w siódmej klasie Hogwartu i uczył się dość dobrze. Oczywiście, był bardzo utalentowany, ale nie mógł przebić swoimi ocenami Lupina, który nie dość, że był prefektem, to jeszcze zdobywał najwyższe stopnie prawie ze wszystkiego. Nawet z wróżbiarstwa miał Powyżej oczekiwań, co w ich klasie było prawie że nie osiągalne. Trelowney twierdziła, że nikt nie powinien sugerować się swoimi stopniami, bo nie one świadczą o darze jasnowidzenia. Połowa grupy jednak zrezygnowała z tego przedmiotu tak szybko jak się na niego zdecydowała w trzeciej klasie. Obecnie pozostało w niej pięć osób; Remus Lupin oczywiście, jak już wiadomo, Peter Pettigrew, Syriusz Black, i wspomniany James Potter, do tego jeszcze jeden mało znany chłopak z Gryffindoru. Potter i jego dwaj przyjaciele pozostali przy tym przedmiocie tylko i wyłącznie dla jaj. Tylko Lupin traktował go jako tako poważnie. Reszta śmiała się zawsze do rozpuku podczas zajęć. I nie ważne było czy Trelowney to widziała, czy była świadoma, że głównie z niej się wyśmiewają.
James żałował, że zwłaszcza jedna osoba zrezygnowała z nauczania się wróżbiarstwa. Lily Evans... Każda chwila, którą mógł z nią spędzić, bez względu na to czy sobie tego życzyła bądź nie, była dla niego skarbem. Zakochany w niej po uszy, często bywał przybity brakiem jej zainteresowania jego osobą. Nie pokazywał tego po sobie, ale nie był tym faktem pocieszony. Evans uważała go za dupka znęcającego się nad młodszymi i słabszymi. Nie jeden uczeń oberwał już jedną z klątw, którą wystrzelił James bądź Syriusz. I chyba głownie ze względu na taką opinię wciąż nie mógł się z nią umówić. Ostatnimi czasy jednak trochę się powściągnął, nie tylko przez wzgląd na Lily, ale wszystkie pogłoski i to co działo się w świecie skłaniało do tego, aby dorosnąć i stać się bardziej odpowiedzialnym. Ludzie ginęli, albo znikali bez wieści. Odnajdywano ich albo nie. Żywych lub, najczęściej, martwych.
Tylko jeden człowiek wciąż był w stanie wytrącić go z równowagi na tyle by mu porządnie i bez wyrzutów sumienia czymś przygrzać. Severus Snape był mistrzem we wkurzaniu Pottera. Pewnie dlatego, że w jego mniemaniu to Potter sprawił, że Lily ostatecznie się od niego odwróciła. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że sam jest sobie winien. Dla samego Pottera była to okoliczność jak najbardziej sprzyjająca. Skoro Lily się już z nim nie przyjaźni to nie będzie mogła już niczego zwalać na karb tego, że on się nad nim znęca. Nie dręczył go już z resztą na każdym kroku. Natomiast jeśli on cisnął w niego jakimś zaklęciem, trudno się dziwić, iż odpowiedział atakiem na atak. Dlatego więc miał nadzieję, że w tym roku uda mu się poderwać Evans i w końcu jego miłość zostanie spełniona.
Szukał takiej okazji od samego początku roku szkolnego, ale jej nie znalazł. Lily chyba już instynktownie unikała spotkań, w których pozostawaliby ze sobą sam na sam i Potter nie miał zbyt wielkiego pola manewru. A ona sama nigdzie też by z nim nie poszła, by mógł jej coś zaproponować. Ubolewał na tym bardzo, ale postanowił się nie poddawać. Powiedział sobie, że jeśli do końca tego roku nic nie wskóra będzie musiał dać sobie spokój. Nie uśmiechała mu się taka perspektywa, ale postanowił nie dać za wygraną i działać. Do ostatniej minuty.
Semestr dopiero się zaczął, miną zaledwie miesiąc, a już zdążyło nadejść mnóstwo różnych przerażających opowieści o tym, jak to w świecie czarodziejów poczyna sobie Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Fakty mówiły same za siebie. Panika narastała wśród ludzi. Rodzice cieszyli się, że mogli oddać swoje dzieci na prawie cały rok pod opiekę największego czarodzieja jakiego znali, Dumbledore'a. Co jak co, ale Hogwart był bezpieczny. Wszyscy byli przekonani, że tutaj na pewno nikt z Ciemnej Strony nie będzie próbował się przebić. James odczuwał całą tą atmosferę niemal fizycznie, namacalnie. Z resztą jak i wszyscy jego koledzy i przyjaciele. Co jakiś czas, kiedy słyszał, że znowu zamordowano kogoś kto pochodził z rodziny mugoli, strach ściskał jego serce. Nieważne czy Lily go lubiła, kochała czy nienawidziła, bał się o nią. Teraz była bezpieczna. Ale kiedyś wszyscy będą musieli odejść ze szkoły, a wtedy nie będzie już tak łatwo. Jeśli sami się nie obronią to kto to za nich zrobi?
Zerkał wtedy zawsze na nią z cieniem niepokoju w oczach. Nie musiał się martwić, że to zauważy, bo ona zawsze ostentacyjnie go ignorowała i nie rzucała w jego stronę absolutnie żadnych spojrzeń. Za to Syriusz miał bardzo dobry wzrok. Wycisnął z niego prawdę jak sok z cytryny. Był jedyną osobą, której się to nie zawodnie udawało za każdym razem. Nawet Lupin, który był zaraz po nim jego najlepszym przyjacielem tego nie potrafił. Kiedy w końcu Potter zwierzył mu się z jego niepokojów cóż miał mu powiedzieć? Żeby się nie martwił, że na pewno nic się jej nie stanie? Śmierciorzercy nie oszczędzają nikogo. Nawet czarodzieje czystej krwi są prześladowani, jeśli nie okazują im poparcia a co dopiero taka mała, biedna Evans? Powiedział mu tylko tyle, że jeśli zauważy, że znajduje się w niebezpieczeństwie, zawsze może liczyć na ich dyrektora. On już udzielił schronienia dla mnóstwa ludzi. Więc i ona na pewno też znajdzie u niego pomocną dłoń.
Potter próbował przekonać sam siebie i nie martwić się, że tak na pewno będzie w istocie. Nie uważał, by sam potrafił ją lepiej ochronić, ale chciałby ją chronić. Problem polegał na tym, że ona nie chciała nawet, żeby podał jej książkę, a co dopiero próbował ratować jej życie. Zastanawiał się czy kiedykolwiek zmieni o nim zdanie. Może gdyby jej pokazał, że jednak nie jest taki zły? Ale niby jak to zrobić? Czasami wzdychał pogrążony w rozpaczy. Czasami opuszczała go już wszelka nadzieja. Aż nadszedł październik i razem z nim fala budzących grozę nowych informacji.
Wymordowano kolejne kilka rodzin. Sami w sobie byli czarodziejami o czystej krwi, ale żona ich syna już nie. Wstawili się w jej obronię więc sami też zginęli. Tak było w przypadku jednej z tych rodzin. W innym po prostu chyba dla zabawy torturowano głowę rodziny aż pękł. Żonę mugolaczkę zabito a córkę gdzieś wywleczono i słuch o niej zaginął. "Prorok Codzienny" był cały aż nabrzmiały artykułami o tych potwornych zbrodniach. A James kiedy je czytał czuł, jak zimna bryła lodu osuwa mu się w dół brzucha. I natychmiast pojawiła się standardowa już myśl; Lily. Poczuł przemożną potrzebę posiadania pewności, że nic jej nie jest, choć wiedział, że nic jej się tu nie może stać. Odnalazł ją na Mapie Huncwotów. Siedziała w bibliotece z Dorcas i innymi koleżankami.
Westchnął. W jednej chwili podniósł się odrzucając mapę i wyszedł z dormitorium. Przeszedł przez pokój wspólny, i dalej przez dziurę pod portretem na korytarz. Skierował się do biblioteki. Nie wiedział właściwie co robi. Może chciał ją po prostu zobaczyć. Ale tak by ona jego nie zauważyła, bo znowu zniknie. A on chciał tylko sobie na nią przez chwilę popatrzeć. Kiedy się w niej tak zakochał sam nie wiedział. Po prostu któregoś razy spadło to na niego jak grom z jasnego nieba. A ona wciąż nie chciała odwzajemnić jego uczucia. Wiedział, że jej do tego nie zmusi jeśli naprawdę ona tego nie chce, ale... Cały czas miał nadzieję.
Kiedy wszedł do biblioteki nie od razu ją zobaczył. Siedziała daleko, wnet przy samym końcu, mógł więc zbliżyć się do niej, ukryć między regałami i spokojnie obserwować, udając, że szuka jakiejś książki. Tak też zrobił. Skręcił w jakąś alejkę między półkami wielkich książek i patrzył. Nie mógł się napatrzeć. Była piękna. Może dla kogoś innego nie byłaby w jego typie, ale dla niego była idealna. Długie rude włosy opadały jej na plecy lekkimi falami. Śmiała się. Uwielbiał jej uśmiech, a tak rzadko mógł go zobaczyć. Oczy... je chyba kochał najbardziej. Serce tłukło mu się w piersi za każdym razem kiedy ją widział, ale kiedy mógł spojrzeć w jej jasnozielone oczy miał wrażenie, że zaraz wyskoczy mu z piersi. Dla niego była ideałem. I jednocześnie nieosiągalna.
Westchnął znów zerkając teraz dla niepoznaki na jakiś wolumin. Skóra już zmurszała i odłaziła płatami, ostrożnie ją wyciągnął i otworzył na byle jakiej stronie. Lily i jej koleżanki siedziały dość blisko więc wciąż słyszał jej śmiech. Miał ochotę przymknąć oczy i słuchać jej już do samej śmierci. Zdał sobie jednak sprawę, że wyglądał by wtedy strasznie głupio i podejrzanie więc co jakiś czas zaglądał do książki, kiedy ona akurat odwracała twarz w stronę gdzie stał. Nie miała pojęcia, że tam jest, dlatego była taka radosna. Dojmujący ból nie raz go boleśnie kół, kiedy zdawał sobie sprawę z tego, że sam sobie zapracował na takie traktowanie. Ale nigdy nie mógł się powstrzymać przed robieniem z siebie głupka, kiedy ona byłą w pobliżu.
Znów zerknął znad książki, akurat w momencie, kiedy Dorcas wyprostowała się i wygięła jakoś dziwnie przeciągając by go dostrzec. Zastygła dosłownie na sekundę w której on szybko wetknął nos w książkę by się nie zdradzić, ale i tak wiedział doskonale co pomyślała. Zaraz powie Evans, że Potter obserwuje ją zza regału, a ona wstanie tak jak zawsze, nonszalancko zarzuci sobie torbę na ramię i wyjdzie poruszając się jak modelka. Podziwiał ją. Bardziej niżby się tego kto spodziewał. Zerknął znów ukradkiem na dziewczyny i jego przeczucia się sprawdziły. Dorcas szeptała już do Lily, której policzki już zaczynały robić się czerwone. Pomyślał, że to też jest słodkie. Szkoda tylko, że nie powodował ich on sam tylko złość, którą zwykle wybuchała, gdy się obok niej znalazł.
Przysunął się do regału, odłożył książkę i zaczął szukać rzekomo następnej co chwila rzucając szybkie spojrzenia na Lily i jej koleżanki. Dziewczyny siedziały i patrzyły na nią bez słowa, a ona tak samo siedziała jak one wyprostowana jak struna. Ani drgnęła jakby się bała, że przez to coś może runąć. Och, dałbym wiele, żeby teraz na mnie spojrzała bez tych swoich ogników złości w oczach, pomyślał. Mimo, że zwykle tylko na niego łypała spode łba cieszył się, że w ogóle na niego patrzy. A kiedy jednego razu trzasnęła go w pysk, ucieszył się, bo go w końcu dotknęła. To było co najmniej dziwne, ale system myślowy człowieka, który tak beznadziejnie się zakochał diametralnie się zmienia. W jednej chwili.
Kiedy po raz kolejny rzucił na nią okiem zobaczył jak przeczesuje włosy palcami. Zapatrzył się na nią przez moment na co Dorcas zakrztusiła się sokiem, który akurat popijała ze śmiechu. Pochyliła się i znów szepnęła coś do Lily, a on w tym samym momencie, w którym ona ją trzepnęła odwrócił wzrok. Po chwili zobaczył jak wstają i zabierają się do wyjścia. Westchnął cicho, spodziewał się tego. Robiła to od sześciu lat. Ale teraz stało się coś minimalnie, ale jednak, innego. Jej koleżanki już obok niego przeszły, a ona jakby się ociągała. W końcu zarzuciła torbę na ramię i też poszła. Przechodząc koło niego jakby się lekko uśmiechnęła... Oczy wyzezowały na niego, ale nie dostrzegł w nich iskierek złości czy choćby irytacji. Uśmiechnął się szeroko, kiedy już go minęła. A może mu się wydawało? Nie, na pewno nie. Tak był przyzwyczajony do jej oziębłości, że to była kolosalna zmiana. Podczas gdy zwykły standard pokazywał co innego.
Odłożył książkę na miejsce i sam też opuścił bibliotekę. Zamyślił się głęboko, więc nawet nie zauważył łakomych spojrzeń dziewcząt, które odprowadzały go wzrokiem. Nie jedna zrobiła by wszystko by iść z nim na randkę. Ale on tego nie dostrzegał. Kiedy Syriusz i Lupin zwrócili mu kiedyś na to uwagę, wyśmiał ich, a potem nie dowierzał. Jakoś nigdy czegoś takiego nie zauważył.
- Bo się nie rozglądasz, matołku! - powiedział z uśmiechem Łapa. Black miał wielkie powodzenie wśród dziewczyn, ale z żadną nie zagrzał krzesła na długo. Potter miał jasny i klarowny obraz sytuacji. Albo Evans, albo żadna. Jeśli jej w końcu nie zdobędzie, trudno. Celibat do końca życia. Może na takiego nie wyglądał, ale nie wyobrażał sobie związać się z jakąś panną, kiedy tak gorąco kochał tą rudą wiewióreczkę. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, kiedy szedł korytarzami z biblioteki z powrotem do wierzy Gryffindoru. Ludzi nie zbyt wiele wałęsało się na korytarzach, większość siedziała w bibliotece, a reszta pochowała się w pokojach wspólnych.
Zauważył ją, jak stała, chyba wkurzona, przed portretem Grubej Damy... której nie było. Wylazła znowu ze swoich ram i pewnie spędza teraz miło czas na pogaduszkach, a uczniowie nie mogą dostać się do swoich dormitoriów. Tyle, że ona stała tam sama... Dobra nasza, pomyślał z uśmiechem i nie jaką nadzieją. Podszedł do niej sprężystym krokiem i sam spojrzał na puste płótno.
- Znowu polazła. - stwierdził i tak oczywisty już fakt. Lily drgnęła i odwróciła się by na niego spojrzeć. Była od niego ponad głowę niższa, szczuplutka, i w ogóle zgrabna. Uważał ją za piękność. I z resztą taka była.
- Ta. - burknęła. I nastała cisza. Stali obok siebie, podczas gdy minuty mijały i nikt się nie pojawiał. Serce biło w nim coraz mocniej, w pewnej chwili przestraszył się, że ona to usłyszy.
- Pewnie zaraz wróci. - powiedział lekko ochrypniętym głosem, który brzmiał jeszcze bardziej męsko w jego przypadku. Wyzezowała na niego znowu nie odwracając głowy.
- Ta. - mruknęła znowu. Wydało mu się to dziwne, aż spojrzał na nią by się upewnić, że to na pewno ona. Nie było raczej żadnej wątpliwości, ale nagle przyszło mu do głowy, że ktoś mógł ją podmienić. Odgonił ta myśl od siebie kwitując, że chyba zwariował. Stali oboje obok siebie w zupełnej ciszy. Tyle razy wyobrażał sobie ich spotkanie, udane spotkanie, pod czas którego w końcu uda mu się ją zaprosić na spotkanie tylko we dwoje. A tutaj? Powietrze robi się tak gęste jak galareta. Jemu pocą się i drżą dłonie, a ona tak kurczowo ściska swoją torbę jakby bała się, że on jej ją ukradnie. Aż parsknął śmiechem. Tak się zadumał, że nawet nie wiedział, że było to słychać.
 - Co? - burknęła znowu spoglądając teraz na niego. Spojrzał na nią wielkimi oczami w pierwszej chwili nie wiedząc co powiedzieć. W końcu wykrztusił:
- Nic. Po prostu przyszło mi do głowy coś głupiego.
- To żadna nowość, Potter. - powiedziała wpatrując się w nadal puste płótno. Wziął kilka głębszych oddechów i postanowił spróbować jakoś nawiązać rozmowę. Miał nadzieję, ze nie wyjdzie na głupka.
- Jest jeszcze dość ciepło jak na październik... - zrobił z siebie głupka. Gada o pogodzie. Dziewczyna tylko na niego zerknęła ale nic nie powiedziała. Starał się odgadnąć o czym może myśleć. Pewnie o tym jaki z niego dureń. Słynny Potter nawet nie potrafi zaprosić dziewczyny do kawiarni...
- Czytałaś ostatnio "Proroka"?  - zapytał w końcu. Wydawało mu się że lekko zadrżała. Miał w pierwszej chwili ochotę ją objąć ale się powstrzymał.
- Tak, czytałam. - odpowiedziała spokojnym zdawkowym głosem. Myślał gorączkowo co tu zrobić, żeby ta rozmowa w końcu zaczęła się kleić.
- Zaczynam się tego wszystkiego bać. - wyrwało mu się, z resztą zgodnie z prawdą. Spojrzała znów na niego.
- Jak wszyscy. - powiedziała wciąż patrząc mu w oczy. Odczuł miły skurcz w okolicach pępka. Uśmiechnął się, ale odwróciła wzrok.
- Myślisz, że jest na świecie ktoś, kto może to powstrzymać? - odezwał się znów wpatrując się teraz w ukryte przejście pod obrazem Grubej Damy, której wciąż nie było i cieszył się z tego. Przez chwilę milczała.
- Myślę... - zaczęła. - Myślę, że Dumbledore będzie się starał coś z tym zrobić. - powiedziała i umilkła, ale po chwili znów zaczęła. - Poza nim chyba nie ma nikogo, kto mógłby zrobić z tym wszystkim porządek. - James zaśmiał się cicho.
- Kłopot w tym, że oni też chcą zrobić tu porządek. W ich mniemaniu. - nie skontrolował się i spojrzał na nią z niepokojem. Spostrzegła to i popatrzyła na niego nieco dłużej.
- Ty raczej nie musisz się bać. - powiedziała. Uniósł wysoko brwi patrząc wciąż na nią.
- Dlaczego?
- Jesteś czarodziejem czystej krwi. - powiedziała jakby to miało załatwić sprawę.
- Nie o siebie się boję. - odpowiedział nieco przyciszonym głosem. Teraz na nią nie patrzył. Ale wyczuł, że chyba pojęła aluzję.
- Nie musisz. - odpowiedziała jeszcze ciszej.
- Muszę. - odpowiedział przyglądając się jej. Wydawałoby się, że rozmawiają o dwóch różnych konspektach tej sprawy; on o strachu o dziewczynę, którą kocha, a ona jest tą dziewczyną, a ona o ogóle całej sprawy, gdyż są ludzie, którzy próbują z tym walczyć. Im pozostaje uczyć się, a nie przejmować całym światem. Spojrzała znów na niego kontem oka.
- Dlaczego? - teraz to ona zadała to pytanie. Z początku nie wiedział jak powiedzieć to co miał już na końcu języka. W końcu po dłuższej chwili powiedział:
- Wiesz dlaczego. - miał nadzieję, że zrozumie. Nie chciał palnąć czegoś co ją wkurzy i znowu każe mu spadać. Rozmawiało im się całkiem dobrze.
- Nie wiem. - mruknęła nie patrząc już na niego tylko gapiąc się na przejście. Nastała cisza. Nie wiedział co powiedzieć, a czuł, że powinien. Szukał gorączkowo jakiejś odpowiedzi. A może powinien powiedzieć prosto z mostu co czuje? Nie, znał już doskonale jej reakcję na takie rzeczy. - Zmieniłeś się ostatnimi czasy. - to ona rozwiązała ten problem nie jako wprawiając go w lekkie osłupienie.
- Tak? - zapytał głupio. Powstrzymała uśmiech,
- Tak. - sam się teraz uśmiechnął.
- To znaczy?
- To znaczy, że chyba troszeczkę zmądrzałeś. - roześmiał się cicho.
- Miło mi to słyszeć... zwłaszcza od ciebie. - nie skomentowała tego. Ale zaraz powiedziała:
- Twój kumpel chyba wziął z ciebie przykład... albo to on poszedł po rozum do głowy, a ty wziąłeś z niego przykład. - poczuł jak serce mocniej mu zabiło. Może warto...?
- No cóż, liczy się efekt końcowy. - popatrzył na nią i powiedział - Więc teraz się ze mną umówisz? - reakcja byłą prze komiczna. Przewaliła oczami zgiąwszy się w pół, jakby ją rozbroił tymi słowami. James nie wiedział jak to zrozumieć, czekał na jakąś jej odpowiedź.
- Pożyjemy, zobaczymy. - powiedziała odwracając od niego twarz jak mu się zdawało, po to, by ukryć przed nim uśmiech. Przez chwilę osłupiał, a potem uśmiechnął się szeroko.
- Tak? - wyzezowała znów na niego.
- Nie powiedziałam 'tak'. - mina mu trochę zrzedła, ale dostrzegł cień uśmiechu na jej ustach. I nagle zapragnął ją pocałować tak po prostu. Już miał zamiar chwycić ją za rękę i odwrócić do siebie i wpić się w te z pewnością przesłodkie wargi, ale wtedy...
- Już jestem! - wykrzyknęła zdyszana Gruba Dama. Odetchnął głęboko. Może dobrze się stało, że się pojawiła, bo mógłby pogrzebać swoje ciężko wypracowane szanse. Może są nikłe, ale jednak są. Z szerokim uśmiech w podskokach wpadł do dormitorium, gdzie siedzieli jego kumple. Rzucił się na łózko tak jak stał i cieszył się jak głupi.
- Co ci jest? - zapytał Peter trochę wystraszony. Lupin przyglądał mu się znad książki, a Black obserwował z jedną brwią uniesioną do góry.
- Nic. - odpowiedział i przekręcił się na bok przodem do nich.
- Naćpałeś się czegoś? - zapytał Syriusz uśmiechając się lekko.
- Może. Może tak. - odpowiedział, a miny im zrzedły. Roześmiał się głośno. - Dostałem dar od losu.
- Że co? - odpowiedzieli wszyscy razem. Znów się roześmiał.
- Dostałem dar od losu. - szczerzył żeby jak głupi.
- Możesz mówić po ludzku? - Łapa miał taką minę jakby ktoś mu podetknął śmierdzącą skarpetę pod nos.
- Zapytałem Lily czy się ze mną umówi. Pod portretem Grubej Damy. Przed chwilą. - wytrzeszczyli na niego oczy. Jego euforyczny nastrój mógł według nich oznaczać tylko jedno.
- Zgodziła się? Stary! - Black już chciał klepać go po barach.
- Nie. - odpowiedział a oni popatrzeli po sobie. - To znaczy nie dała mi jednoznacznej odpowiedzi, ale... myślę, że mogę myśleć, że się zgodzi. W końcu.
- To coś ty jej zrobił? - zaśmiał się Black siadając na łóżku obok Pottera.
- Nic. Po prostu. - kiedy tak na niego patrzyli westchnął. - No dobrze. Poszedłem za nią do biblioteki i obserwowałem zza regału. Zauważyły mnie i wróciły... nie wiem gdzie tamte poszły, ale Lily stała sama pod portretem.
- Wyobrażam sobie jej minę jak cię zobaczyła pod tym regałem. - zarechotali wszyscy. Włącznie z Jamesem.
- Wcale, że nie. Może mi się wydaje, a może nie, ale jak przechodziła obok, spojrzała na mnie z boku i chyba nawet się uśmiechnęła. - kumple widzieli jaki jest podjarany. Świadomość, że laska na która tak leciał zaczyna być może zwracać na niego uwagę podziałała na niego szczególnie pozytywnie.
- No proszę. Świat się zmienia, a z nim Evans! - zarechotał Syriusz, jak głupi.
- Myślę, że zaczyna bać się o samą siebie i w czarodzieju czystej krwi jakim jest James dostrzega azyl dla siebie. - mina wszystkim zrzedła.
- To znaczy? - Potter natychmiast usiadł.
- To znaczy - powiedział Lupin odkładając książkę na kolana. - Że przy tobie czuje się bezpiecznie. Nie ważne, że znajdujemy się w Hogwarcie. Tu chodzi o coś innego, o obecność mężczyzny, który nie tylko gardzi czarną magią, ale jest gotowy z nią walczyć, a co ważniejsze - zaznaczył. - Walczyć o nią. W razie potrzeby. - popatrzeli po sobie będąc pod wrażeniem wywodu Remusa. Potter od razu się wyszczerzył.
- Oo, szare komórki zaczynają pracować! - zaśmiał się Black. - Już widzę te tryby w twojej łepetynie, Potter!
- Można to w pewien sposób wykorzystać. - powiedział James szczerząc wciąż zęby. Lupin spojrzał na niego.
- Wykorzystać?
- Tak, no wiesz, wszyscy wiemy co się dzieje w świecie, poczucie zagrożenia jest co raz większe, jeśli jest tak jak mówi Luniak - znów szczerz. - i rzeczywiście ona się tak przy mnie czuje, to łatwiej będzie mi ją zbajerować. Może w końcu będę miał u niej jakieś szanse, a nie tylko "Potter, ty palancie!' - idealnie ją zacytował. Położył się z powrotem gdy reszta zaczęła się śmiać.
- Powiedz nam, co ty w ogóle w niej widzisz. - powiedział po chwili Syriusz wpatrując się w Jamesa intensywnym wzrokiem i uśmiechając się. James nigdy nie powiedział im wprost, że się  w niej zakochał. Zawsze mówił, że szalenie mu się podoba, co też było prawdą. Zamyślił się, choć nie musiał bo znał odpowiedź.
- Jest piękna. - odpowiedział.
- To już wiemy.
- Daj spokój. - trochę się speszył.
- No co daj spokój... - zaczął Syriusz, ale przerwał mu Remus.
- Łapa, to jest jasne jak słońce. - wszyscy na niego spojrzeli, a Potter aż usiadł.
- Co jest takie oczywiste twoim zdaniem? - zapytał, a Lupin spojrzał na niego z pobłażliwym uśmiechem, ale nic nie powiedział.
- No, mów jak już zacząłeś. - Black był bardzo ciekawski.
- Niech sam ci powie. - uciął i wrócił do swojej książki. To było w nim najlepsze. Nic za nikogo nie robił, pozwalał samemu dojść do wszystkiego.
- No to ty mów, dalej! - Black był nie do zniesienia w takich chwilach. Potter westchnął.
- No... po prostu. - zaczął kulawo wciąż siedząc. - Zakochałem się w niej. - nastała chwila ciszy. Tylko Remus nie był zaskoczony.
- Nigdy nie mówiłeś... - zaczął Black, ale Lupin mu przerwał.
- Chłopaki, to było widać od samego początku.
- Jakoś nie zauważyłem wcześniej. Myślałem, że ona tylko mu się tak podoba.
- A to źle, że się w niej zakochałem? - powiedział James spoglądając na Blacka podejrzliwie.
- Nie, skąd, tylko dlaczego mi nie powiedziałeś, dupku?! - i capnął go prze łeb. Wszyscy się zaśmiali. - Nie mogę w to uwierzyć, powiedz to jeszcze raz. - zażądał znowu.
- Kocham ją. - powiedział już teraz otwarcie nie bojąc się tych słów. Śmiech znów był głośny, a Black klasnął w dłonie. Zaczęli znów go podbechtywać, żeby znów to powiedział, aż w końcu krzyknął.
- KOCHAM LILY EVANS! Wystarczy? - powiedział z uśmiechem.
Jego krzyk raczej nie był słyszany w pokoju wspólnym, w którym siedziały Evans i jej przyjaciółki.
- Naprawdę znowu cię zapytał, czy...? - zapytała jedna zawieszając głos i wpatrując się w nią z przejęciem. Dorcas chichotała, a sama Lily siedziała w fotelu lekko zaróżowiona.
- Tak. - odpowiedziała tylko.
- I co, idziesz z nim? Boże, nie wierze! Już was widzę całujących się w kawiarni pani Puddyfoot! - trochę się zagalopowała dziewczyna.
- Hej, hej, hej! - to Dorcas ją pohamowała. - Spokojnie! Jeszcze z nim nie idzie! - zaśmiała się.
- Jak to? Nie dałaś mu jasnej odpowiedzi czy co?
- No... tak jakby. - pisnęła trochę skonfundowana wizją koleżanki rudowłosa.
- Jak mogłaś, on pewnie teraz umiera z niepewności! Przecież pasujecie do siebie, jak możesz mu to robić! - wszystkie dziewczyny roześmiały się rozbawione jej oburzeniem.
- Nie wiem czy chcę się z nim spotykać. - odpowiedziała Lily.
- A dlaczego nie? - teraz zaczęła Dorcas, ale o wiele łagodniej, nie tak napastliwie jak ich koleżanka.- Jest przystojny, ma złoto z tego co wiem, niczego nie będzie ci przy nim brakować. Do tego czystej krwi, więc to jeszcze dla ciebie lepiej... - powiedziała zerkając na nią znacząco. - A poza tym, rzyga na samo wspomnienie o czarnej magii, a to baaardzo duży plus, Lily. Zastanów się.
- No niby tak. - westchnęła. - Złoto nie jest dla mnie ważne, tak samo jak to z jakiej rodziny się wywodzi... chociaż nie, tutaj pewnie też byłby problem, bo jego rodzice pewnie nie uznaliby synowej, która jest szlamą.
- Daj spokój, nie mów tak sama o sobie! - beształa ją od razu Dorcas. - Z tego co słyszałam, jego rodzice są naprawdę fajni. Black uciekł z domu w zeszłym roku, od tej pory przyjmują go u siebie jakby był ich drugim synem. Więc jak myślisz, tobą pogardzą? To dobrzy ludzie. Jego matka podobno jest Ślizgonką i spokrewniona jest z Blackami, ale ojciec pochodzi z Gryffindoru. Nie każdy Slizgon gardzi mugolakami, Lily.
Lily wysłuchała jej uważnie i zamyśliła się. Może miała rację, ale miała mieszane uczucia. Przez całe lata nie mogła znieść jego obecności, ale kiedy pod koniec ubiegłego roku zauważyła, że się znacznie zmienił i w niej coś się zmieniło względem niego. Nie powiedziałaby nigdy, że był złym człowiekiem. Po prostu miał głupawkę. Ale może warto, tak jak mówi Dorcas...
Poczuła jakby motyle obudziły się jej w brzuchy gdy wyobraziła sobie jak siedzą w jakiejś cichej przyjemnej kawiarni i trzymają się za ręce. Pocałunek sobie podarowała, choć gdy próbowała to sobie wyobrazić robiło jej się gorąco. Wciągnęła powietrze nosem głęboko do płuc. Zamrugała powiekami aby odgonić zarówno wizję całującego ją Jamesa i samo uczucie jakie mogło temu towarzyszyć.
- Więc jak? Spotkasz się z nim?
- Nie wiem. - westchnęła znów a one jęknęły.
- I znowu to samo! Normanie, Lily, zaraz siłą wepchniemy cię do jego dormitorium i wtedy już nie będziesz miała wyjścia!
- Ale to nie jest takie proste jak wam się wydaje!
- A niby czemu?
- Ile lat ja się z nim żarłam?
- Raczej darłaś koty.
- Zwał jak zwał.
- Daj spokój, on jest w ciebie zapatrzony jak w obrazek.
Lily westchnęła ciężko. Kiedy chwile potem wyszły na błonia, było już chłodno. Ale jej nie było wcale zimno. Wizja randki z Jamesem Potterem wciąż w niej siedziała i ogrzewała od środka jak pochodnia.
- Przez chwilę miałam wrażenie, że naprawdę mnie pocałuje, pod tym portretem. - koleżanka, która wcześniej burzyła się, że od razu nie wyraziła chęci na spotkanie zapiszczała.
- Cudownie! A co byś zrobiła gdyby to zrobił? - dobre pytanie.
- Nie wiem. - powiedziała sama się zastanawiając. - Pewnie... skrzyczałabym go jak zawsze.
- A może stałabyś jak wryta i patrzyła na niego błagalnym wzrokiem, żeby tego nie przerywał? - podsunęła chytrze Dorcas umykając przed ciosem przyjaciółki.
- Na pewno nie! - ale uśmiech i rumieńce mówiły same za siebie.
- O czym wy rozmawiacie? - ktoś po cichu do nich podszedł. Odwróciły się i zobaczyły znienawidzoną grupkę trzech Slizgonek. Uśmiechały się kpiąco. - Sądzę, że Potter raczej nie tknął by TEGO CZEGOŚ. Musiałby wtedy przynajmniej tydzień myć ręce. - wszystkie trzy zaśmiały się paskudnie. Lily patrzyła na nie z dumnie podniesioną głową, ale ich słowa i tak ją zabolały. Nie pokazywała tego, zawsze mówiła, że nie przeszkadza jej to z jakiej rodziny pochodzi. Ale i tak nie mogła udać tego przed samą sobą.
- Potter jest w niej zakochany, wredna małpo! - powiedziała dobitnie Dorcas wychodząc na pół kroku przed Lily i sycząc na dziewuchy. Te popatrzyły po sobie.
- Raczej wątpię. - powiedziała lekceważąco ta, która zaczęła całą zaczepkę.
- Taak? A niby skąd możesz to wiedzieć?
- A skąd możesz wiedzieć, że James Potter lubi szlamy? - znów zarechotały.
- Ona ma o wiele czystszą krew od ciebie i twoich koleżanek razem wziętych! A TY! Lepiej stąd spadaj, bo powiem Slughornowi kto poprzebijał wszystkie torebki z ingrediencjami na eliksiry! - zagroziła jej Dorcas, a mina jej trochę zrzedła. Poprzekłuwała torebki z których wytrysnęły składniki różnych eliksirów. Gdy połączyły się ze sobą eksplodowały robiąc wielką wyrwę w murze, jako, że klasa eliksirów znajdowała się pod klasą zaklęć wyżej. Połowa niej wyleciała w powietrze. Dobrze, że akurat nikt nie miał tam lekcji.
Kiedy małpy odeszły dziewczyny spojrzały na Lily. Miała smutną twarz.
- Nie przejmuj się nimi. Potter urabiał sobie za tobą nogi dobre dwa lata, to coś znaczy. - pokiwała głową ale nic nie powiedziała. Wróciły potem do zamku. Lily cały czas była milcząca i przygaszona. W tym samym czasie rechoczący Huncwoci szli im na przeciw nie zdając się z tego sprawy. Kiedy wyszli zza zakrętu a James ujrzał Lily, uśmiechnął się od razu, ale zaraz spostrzegł, że coś jest nie tak. Była przybita. Spotkali się w pól drogi na korytarzu.
- O, proszę, kto to idzie. - zaczęła Dorcas chcąc ich trochę podbechtać, ale Lily nie zwróciła na to uwagi. Potter cały czas na nią patrzył, a ona unikała jego wzroku.
- Co się stało? - pytanie samo wyszło z jego ust.
- Trzy małpy ze Slytherinu... no, powiedzmy, że były nie uprzejme. - powiedziała Dorcas spoglądając na Lily, która w końcu zerknęła na Jamesa, ale zaraz odwróciła wzrok.
- Powiedziałbym, że to Bellatrix gdyby nie odeszła już ze szkoły. - prychnął Black.
- No cóż... my idziemy na zajęcia, a Lily ma teraz godzinę wolną. - powiedziała patrząc znacząco na Jamesa, który zrozumiał aluzję. Lily już ruszała razem z dziewczynami, gdy Potter złapał ją za rękę. Chłopaki od razu wynaleźli sobie jakieś zajęcia i zostali sami.
- Muszę iść do...
- Czym cię znowu uraziły? - zapytał niskim, męskim miłym głosem. Wciąż trzymał ją za rękę.
- Niczym.
- Lily, przecież widzę...
- Zostaw mnie w spokoju, Potter. - warknęła na niego znowu, ale on nie pozwolił jej tym razem odejść. Przytrzymał ją i zmusił by na niego spojrzała.
- Nie zostawię. - zawahał się, a potem pogładził ją po policzku. W jej oczach wzbierały łzy. Może ze złości, a może z upokorzenia. A może z jednego i drugiego.
- Nie dotykaj mnie, bo ubrudzisz się szlamem. - powiedziała odwracając od niego twarz. Te słowa spowodowały u niego lekki szok.
- Co ty opowiadasz? - kiedy znów próbowała odejść, znów ją zatrzymał. - Lily... jesteś najbardziej wartościową osoba jaką znam. - powiedział dobitnie patrząc jej w oczy. - Gdybyś właśnie taka nie była, wtedy bym nie... - urwał zanim powiedział te szczególne słowa. Spojrzała na niego.
- Wtedy byś nie... co?
- Wtedy nie starałbym się z tobą umówić. - powiedział z uśmiechem, ale to jej nie poprawiło humoru. - Lily, spójrz na mnie. - a kiedy nie chciała delikatnie chwycił ją za podbródek i zmusił by na niego spojrzała.
- Jesteś piękną czarownicą. - szepnął nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że oboje bezwiednie się do siebie przysuwają. - Najwspanialszą osoba, jaką spotkałem. - objął ją już delikatnie w pasie. Patrzyła mu cały czas w oczy. - I taką wrażliwą. - pogładził ją znów po policzku. - Bądź głucha i obojętna na to co mówią, bo to nie prawda.
- Wszystko co mówią to nie prawda? - powiedziała ledwo słyszalnym głosem. Popatrzył w jej wilgotne oczy zastanawiając się co tez mogły jej powiedzieć, poza określeniem, którego tak nienawidził. - Wszystko. - odpowiedział z przekonaniem.
Nie wiedział czy może sobie na to pozwolić, ale postanowił zaryzykować. I gdy już ich usta dzieliły od siebie tylko milimetry, znów ktoś im wszedł w paradę. To profesor Slughorn wydał z siebie okrzyk zadowolenia na ich widok.
 -O wspaniale, pan Potter, panna Evans! Jak dobrze, że was tu spotykam! - zasapany z brzuchem podszedł do nich. Wręczył Lily mały zwitek pergaminu. - Mam nadzieję, że zobaczę cię w przyszły wtorek na moim małym przyjęciu? - jego 'małe' przyjęcia były zazwyczaj o wiele WIĘKSZE.
- Oczywiście. - odpowiedziała uśmiechając się wreszcie, choć było w tym uśmiechu więcej smutku niż radości.  Profesor eliksirów popatrzył na Pottera.
- Możesz przyprowadzić kogoś ze sobą, panno Evans. Może pan Potter skusi się na maleńką odskocznię, co? Panie Potter?
- Z przyjemnością. - powiedział z uśmiechem po czym spojrzał na Lily.
Kiedy profesor odszedł, rzekł z uśmiechem.
- No, to kwestia naszego spotkania chyba została wyjaśniona co? - popatrzyła na niego i wreszcie wesoło się uśmiechnęła.

A więc...

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim nowym blogu. Wracam tu po dość długiej przerwie, zdążyłam już nawet zapomnieć, o czym był mój ostatni blog i na pewno już bym go dzisiaj nie odnalazła.
Dziś zaczynam z Huncwotami. Trochę się wahałam przyznam się szczerze, ale poszperała trochę i stwierdziłam, że ten temat wciąż jest, że tak powiem, na topie. Bardzo się z tego cieszę.
Może trochę względem spraw organizacyjnych.
Mam już napisane w wordzie dość spory kawał opowiadania, więc myślę, że notki będą ukazywały się raz w tygodniu, by nie wypaprać wszystkiego na raz, a ja będę miała czas na pisanie kolejnych części.
Co do treści, to chyba wszyscy będą się spodziewali utartych sloganów i spotkają je na pewno w moim opowiadaniu, lecz znacznie upiększyłam swoją twórczość. ;3 O co chodzi dowiedzą się wszyscy, którzy przeczytają wszystko od początku do końca. Jeszcze nie spotkałam się, żeby ktoś inny napisał to co mnie urodziło się w głowie.
Tak więc, mam nadzieję, że najdzie się chociaż ktoś, kto będzie chciał to czytać, a nieskromnie przyznam się, że myślę, że to opowiadanie będzie naprawdę dobre.
Pozdrawiam wszystkich Potteromaniaków i do zobaczenia! :)