[ Rozdzial nie sprawdzony. ]
Pojawili się tuż przed lekcjami idąc korytarzem we dwoje trzymając się za ręce. James uśmiechał się gdy patrzył na Lily, która promieniała. Pod salą transmutacji nie było jeszcze wtedy nikogo. Uczniowie kończyli właśnie śniadanie, ale oni zjedli sobie to co wczoraj James przyniósł w torbie do pokoju Życzeń. Co prawda były to tylko słodycze, ale wcale nie czuli się głodni.
Lily obudziła się rano tuż obok Jamesa, który wciąz jeszcze spał. Jego ramiona oplatały ją w bezpiecznym uścisku, więc tak własnie się czuła, bezpiecznie. Patrzyła przez chwilę na niego jak słodko spał, wyglądał wtedy tak niewinnie. Nikt by nie pomyślał, że to nicpoń.
Pogładziła go po twarzy i pocałowałą czule budząc go w ten sposób. Zamruczał z uśmiechem otwierając jedno oko. Kiedy ją zobaczył, nagą obok siebie przez chwilę nie mógł uwierzyć, że to wszystko naprawdę się stało. Dopiero kiedy przytuliła go do swoich piersi wyszczerzył się szeroko.
Do wierzy Gryffindoru zajrzeli tylko po to by ubrać się w szkolne szaty. Potem omijając Wielką Salę poszli pod salę transmutacji. Usiedli pod ścianą wciąż trzymając się za rece. Rozmawiali przyciszonymi głosami. James zauważył, że Lily choć się uśmiechała unikała jego wzroku. Mimo, że wyglądała na zadowoloną była też nieco spięta. Nie stroniła od jego bliskości, ale wyczuł, że coś minimalnie nie tak. Zastanawiał sie o co może chodzić, przecież... nie zrobił niczego wbrew jej woli.
Wkrótce uczniowie zaczęli się schodzić. Na transmutacji grupa była dość mała bo na lekcjach byli tylko Gryffoni. Więc po chwili z daleka dojrzał Dorcas idącą z Ann i resztą Huncwotów w grupce. Gdy ich zobaczyli natychmiast skierowali się w ich stronę.
Lily była im wdzięczna za to, że mogła uwolnić sie od Jamesa choć na chwilę. Czułą się nieswojo po tym co się wydarzyło w Pokoju Życzeń. Była szczęśliwa, ale i zszokowana. Z jednej strony najchętniej powtórzyłaby to jeszcze, a z drugiej była zawstydzona, że pozwoliła sobie na takie rzeczy. Przecież to było coś szalenie intymnego! Jak do tej pory nie spotykanego w jej życiu. Może dlatego czułą się taka rozchwiana.
Po chwili McGonagall zawołałą ich do sali, więc James tylko pogładził ją po policzku i usiadł na swoim zwykłym miejscu. Lily odetchnęła. Nie wiedziała co ze soba zrobić teraz w jego obecności. Niby czuła, że bardzo się do siebie zbliżyli, ale... po prostu była w szoku.
Dorcas to zauważyła, była bardzo dobrą obserwatorką. Całą godzinę zerkała na Lily, której kolor twarzy się nie zmieniał. Wciąz była lekko zaróżowiona. Ale oczy jej błyszczały. Coś było, pomyślała smiejąc się w duszy. Lekcja minęła bardzo szybko i już szli na obronę przed czarną magią. Ze Ślizgonami.
Severus i jego świta stali już pod drzwiami do klasy. Potter do tej pory nawet zapomniał o tym co ten geniusz w cudzysłowie zrobił, ale teraz kiedy go zobaczyła musiał się bardzo zmusić do tego by go tu nie rozwalić. Udał więc że go nie widzi, że chłopak nie istnieje i zajął się rozmową z Blackiem i resztą razem z przyjaciółkami Lily. Lily wciąz wyglądała na lekko spiętą. Normalnie już dawno by ją o to spytał, ale teraz nie było takiej sposobności.
Severus patrzył na nią jaka była uśmiechnięta. Promieniała radością. Słyszał, że Potter zabrał ją na noc gdzieś poza wierzę Gryffindora. Mógł się tylko domyślać co ten dupek z nią robił. Sądząc po jej rozpromienionej twarzy i rumieńcach, które nie schodziły jej twarzy można było pomyśleć tylko o jednej rzeczy.
- Co sie jej tak przyglądasz, Snape? - zapytał jeden z jego kumpli. To Avery. Severus na niego spojrzał.
- Nic. Zastanawiam się tylko czym ją omotał. - szepnął.
- Raczej niczym. To ona jego omotała i to już dawno. Na twoim miejscu odpuściłbym ją sobie z dwóch powodów, raz, że jest zwykłą szlamą, a dwa... bo tak. I koniec.
- Jeszcze raz nazwiesz ją szlamą i cię rozwalę. - warknął Snape.
- Sam ją tak nazwałeś i co? - zarechotał.
- Zamknij się!
- Oj, no dobra, dobra. - mruknął tamten. - Słyszałem, że gdzies ją zabrał na noc. NIe spali dzisiaj w swoich łóżkach. - zarechotał znowu.
- No i z czego się śmiejesz?
- Z ciebie. Masz taką minę jakbyś się zastanawiał co robili.
- Nawet jesli to co?
- Co ty głupi jesteś? - zaśmiał się znowu. - Nie wiesz co mogli robić? Pieprzył ją, i to ostro.
- Jesteś wulgarny. - westchnął Severus, ale coś go ścisnęło w żołądku. Jego jego kolega miał rację to... chyba pęknie.
Profesor obrony zawołał ich do klasy. Sev nie był zadowolony, że musi na nich patrzeć. Choć siedzieli kawałek od siebie posyłali sobie ukratkowe spojrzenia i uśmiechy.
James znów zapomniał o tym, że poprzysiągł zamordować Snape'a. Teraz rozpamiętywał to co się stało wczorajszego wieczoru. Ciało Lily, tak zmysłowo poruszające się na nim. Potem wspólna kąpiel. Następnie smakołyki, którymi nawzajem karmili się w łóżku. Biorąc pod uwagę rozmowe o Zakonie spędzili ten czas naprawdę bardzo przyjemnie.
Dopiero pod koniec lekcji James przypomniał sobie o Severusie i postanowił go zahaczyć. Powie mu krótko co ma mu do powiedzenia i pójdzie nie czekając na żadną odpowiedź.
Wszyscy spakowali się i wyszli, ale Snape miał ze soba zawsze tyle woluminów, że pakował się jeszcze raz dłużej niż reszta. James też się ociągał by zostać z nim na moment sam na sam. Syriusz obejrzał się na niego ponaglając go, ale James tylko wskazał mu Snape'a. Syriusz spojrzał na niego a potem na Jamesa i poszedł dając mu do zrozumienia, że czeka na niego na zielarstwie.
Nauczyciel schował się w swojej kanciapie. Potter po cichu wyszedłze swojej ławki i podniósł szpikulec urzywany na zielarstwie, który wypadł Ślizgonowy z kieszeni. Stanął tuż przy nim i z hukiem wbił go w blat między palcami rozłożonej dłoni Severusa. Ten wystraszony odwrócił się, kiedy spostrzegł szpikulec wbity w ławkę i Jamesa odskoczył jak oparzony.
- Czego chcesz?! - warknął natychmiast szukając różdżki w kieszeni.
- Powiem to tylko raz, i mam nadzieję, że twój mały mózg to zapamięta. - złapał chłopaka za krawat i przyciągnął do siebie mało delikatnie. - Zbliż się do Lily jeszcze raz a nie hybię. - puścił go jakby był czymś obżydliwym i wyszeł jakby nigdy nic.
Severus stał jeszcze przez chwilę dysząc z wściekłości i strachu. Bo napędził mu stracha. Lily wybrała sobie niezłego kandydata na męża, nie ma co.
***
Następne w kolejce mieli zielarstwo. Dorcas w drodze na błonia przemaglowała Lily.
- Dlaczego ty jesteś taka spięta? - zapytała patrząc na nią. - Wnioskuję, że wydarzyło się wczoraj coś przyjemnego, powinnać buchać radością, a nie siedzieć jakbyś połknęła pałąk! - l
Lily parsknęła śmiechem. Wiedziała, że jej przyjaciółka ma rację i czuła się szczęśliwa, ale.. no właśnie, zawsze jakieś ale...
- Wiesz, jestem szczęśliwa i w ogóle, ale po tym co stało się w nocy... - zaczęła, ale Dorcas od razu jej przerwałą.
- Czyli jednak coś było?! A oni mi nie wierzyli! Black na pewno zaraz też przesłucha Pottera!
- Dorcas! - fuknęła na nią Lily, ale się uśmiechneła. - No, powiedzmy, że do czegoś między nami doszło.
- Seks? - powiedziała bezgłośnie Dorcas szczerząc się jak głupia. Lily spurpurowiała, ale zaprzeczyłą gorliwie.
- NIe! Dlaczego od razu wysnuwasz akurat takie teorie?! To nie to. - powiedziała poprawiając włosy. - Po prostu... - zająknęła się nie wiedząc jak to powiedzieć.
- No? Bo nie moge się doczekać!
- No miałam się przed nim rozebrać, tak? Ale nie zrobiłąm tego, chociaż zrobiłąm, ale dopiro później, po tym jak...
- Jak co?
- Jak posadził mnie na swoich kolanach i... No... Tak się jakoś zrobiło miło, że... Oboje zaczęliśmy się o siebie ocierać i, no powiedzmy, że zdobyliśmy w końcu najwyższy szczyt! - Lily była cała czerwona na twarzy. Dorcas zarechotała.
- No proszę! A nie mówiłam, JESZCZE NIE? Pamiętasz Lily? - zapiła do ich rozmowy chwilę przed tym jak Lily wyszła z dormitorium by spotkać sie z Jamesem na siódmym piętrze. Lily udała, że tego nie słyszy. Ale uśmiechała się cała.
- Wiesz, po prostu nie spodziewałam się tego i teraz... jestem naprawdę szczęśliwa, dobrze mi z tym co się stało, nie żałuję tego, ale... jestem w szoku!
- Dlaczego? Lily nikogo nie zabiłaś, to nie było nic złego! To twój chłopak, i to co się stało to najnormalniejsza rzecz na świecie. - powiedziała Dorcas jakby to wyjaśniało wszystko.
- Cztery dni po tym jak zostaliśmy parą? Czuję się jak panna lekkich obyczajów...
- No nie przesadzaj, Lily. Nie dajesz się obmacywać każdemu po kolei, to był TWÓJ CHŁOPAK, dziewczyno. - Lily uśmiechnęła się znów promiennie. - Cała promieniejesz, nie uciekaj od niego teraz!
- Nie uciekam, po prostu dziwnie się czuję. Potem gdy ochłonęliśmy wzieliśmy współną kąpiel i wiesz, że tego nie robi się w bieliźnie, Dorcas.
- Domyślam się. - wyszczerzyła się szeroko do przyjaciółki.
- A potem wskoczyliśmy do łóżka. Tam było takie wielkie, naprawdę wygodne łóżko. James ma wyobraźnię. - Lily uśmiechnęła się szeroko.
- Jest zakochany, czego się spodziewałąś? - zachichotały.
- Kto jest zakochany i w kim? - to wspomniany James dogonił swoją dziewczynę. Lily wygięła się lekko do tyłu i pocałowała go na co uśmiechnął się szeroko.
- Pewien czarnowłosy nicpoń w naszej kochanej Lily. - powiedział Dorcas na co James rozesmiał się wesoło.
- Mam nadzieję, że ona w nim też. - mruknął rudowłosej do ucha.
- Po tym co było w nocy na pewno. - zarechotała Dorcas.
- więc już zdałaś sprawozdanie? - James znó zaśmiał się chwytając Lily za rękę i idac do cieplarni, w której dziś mieli miec lekcję. Mieli zając się wyjątkowo roślinami łagodnymi, których nie zdązyli przerobić w zeszłym roku. Został tylko jeden gatunek, więc profesor Sprout nie bałą się, że zabraknie im czasu w tym roku.
- Powiedziała to i tamto...
- Wszystko!
James zaśmiał się kręcąc głową.
- A gdzie moi kumple? Syriusz dał mi znać, że będzie na nas czekał...
- A gdzie byłeś tak wo góle, że dopiero teraz się zjawiasz? Kochanie? - zapytała Lily z błyskiem w oku uśmiechając się.
- Załatwiałem pewną sprawę. - powiedział wzruszając ramionami i patrząc do okoła. Lily od razu połapała się o co chodzi, ale i tak zapytała.
- Jaką, James?
- Ważną, Z pewnym kolega. - uściślił.
- Zaczepiłes Severusa?!
- A co, może miałem nie robić nic? - zapytał patrząc na swoją dziewczynę, która westchnęła.
- Wiem, że przegiął, ale mam nadzieję, że nie zrobiłes mu krzywdy.
- Nie urwałem mu głowy, choć miałem na to ochotę. - mruknął trochę zły. Dorcas zaśmiałą się głośno.
- Więc co mu zrobiłeś? - zapytała znowu Lily.
- Powiedziałem, żeby trzymał się od ciebie z daleka.
- I tylko to, tak?
- No... - zaczął niemrawo.
- James?!
- No napędziłem mu trochę stracha, żeby wiedział, że nie ma się do ciebie zbliżać.
- Co mu zrobiłeś?! - Lily zaptownie się zatrzymała. - I gdzie, kiedy?!
- Oj... - westchnał James wywracając oczami. - Szpikulec wypadł mu na podłogę, podniosłem go i... wbiłem w ławkę akurat między jego palcami. - bąknął nie patrząc na Lily.
- JAMES! Zwariowałeś?! On ci może narobić za to poważnych kłopotów! Po co w ogóle poruszałeś ten temat! Możesz wyleciec ze szkoły na sam koniec, jesli on pójdzie z tym do dyrektora, albo do swojego opiekuna!
- Lily nie rozkręcaj się tak, przeciez nawet go nie drasnąłem...
- To nic! Czasami wciąż jesteś tak samo lekkomyślny jak kiedyś! Nigdy więcej nie ró podobnych rzeczy, rozumiesz?!
- Dobra, dobra. - mruknał machając ręką.
- Mówię powaznie, James, bo odejdę od ciebie, jeśli będziesz go dręczył. - zagroziła mu, wiedziała, że to poskutkuje.
- To już jest cios poniżej pasa, Lily! Mam nie robić nic, kiedy on robi coś wbrew tobie samej?!
-Lily, on ma rację. Snape sam się o to prosił, nie musiał cię całowąc. Rozmowa to co innego, powiedział ci co czuje, i dobrze, ale pocałunek to już akt na drugiej osobie, a ty sobie tego nie życzyłaś. - powiedziała Dorcas z rękami założonymi na piersiach. Lily poddała się.
- Ale teraz już dajmy temu spokój, dobrze? - powiedziała patrząc intensywnie na Jamesa, który westchnąłwszy zgodził się w końcu więcej tej sprawy nie poruszać.
- Dobrze, kochanie, więcej już go to nie zaczepię. Ale jeśli znów coś wywinie, to nie oczekuj ode mnie, że będę spokojny. - zastrzegł sobie jednocześnie.
- Nie wywinie, już się o to nie martw. Teraz już bede o wiele bardziej uwazna. - powiedziała Lily stanowczym głosem. James objął ją lekko w pasie i stanęli przed nauczycielką. Black mrugnął do niej.
- Coś długi ci to zeszło, James. - szepnął wychylając się do niego. Remus spoglądał na niego zaniepokojony. Potter uśmiechnął się by dać im do zrozumienia, że sprawa jest już zamknięta.
- Dobrze, moi drodzy, dzisiaj cieplarnia numer 5! Rośliny łagodne. Prawie cały materiał z tego zakresu mamy przerobiony ale w zeszłym roku zabrakło nam czasu na ostatni z tych gatunków. NIe zajmie nam to więcej niż jedną dzisiejsza lekcję. więc na najbliższych zajęciach zajmiemy się roślinami trującymi i jadowitymi. I zaczniemy w końcu materiał z siódmej klasy. - westchneła.
Lekcja była dość przyjemna. Każy z nich otrzymał w dość duzej doniczce egzemplarz takiej rośliny, która omawiali. Była to Beliula.[aut. roślina przeze mnie wymyślona]. Wiła się lekko, a raczej to jej cienkie gałązki gęsto wyrastające z grubego pnia tańczyły powoli poruszając się jak węże. Ale przyjemnie pachniała, była koloru zdrowej zieleni i błyszczała lekko. Mieli ją poprzycinać gdyż rozrosły się szeroko, uformować się i lekko przeżedzić gdyż były zbyt gęste. Każdy dostał po parze norzyc i zabrali sie do roboty.
- Każdy z was nie obetnie sobie po pare tych suchych strączkó w samym środku! - odezwałą się profesor. - Z tego co słyszałam nie długo będą wam potrzebne na eliksiry, a do tego czasu zdążą napęcznieć jeśli włożycie je do wody.
Każdy obcią sobie po kilka strączków. Tyle wystarczyło, bo mimo że były małe, fasolek miały tyle, że wystarczyło zabrać trzy strączki. Każda fasolka miała po pięć milimetrów wielkości, ale gdy pęczniały po zanużeniu w wodzie, urastały do niemal czterech centymetrów. Więc z trzech strączkó będzie pełna miseczka.
Rozmawiali przy strzyżeniu tych roślin, które wdzięcznie muskały ich listkami po rękach chyba w podzięce za odciążenie. Śmiali się, lekcje te mieli razem z Krukonami. Grupa była dość spora, ale miejsca było dość jak i roślin. Jeśli nie dla każdego z osobna to na pare. Zawsze coś się znalazło.
W pewnym momencie coś zaszeleściło w koncie, ale nikt nie zwrócił na to uwagi, do chwili aż jakiś Krukon tamtendy nie przechodził i czegoś nie trącił. Zrobiło się zamieszanie. Ni stąd ni z owąd wystrzeliły pnącza i oplotły chłopaka jak węże dusząc go niemal natychmiast. Pani Sprout natychmiast poodcinała zaklęciem pnącza i uwolniła chłopaka, ale roślina była chyba duża bo wszędzie pojawiały się nowe macki. Wszyscy zaczęli uciekać w popłochu z cieplarni.
James uchylił przed jedną z nich i roztrzaskała ona donicę z rośliną przed nim. Chwycił Lily i pociągnął bezceremonialnie za ramię, mało delikatnie, na zewnątrz. Miał nadzieję, że nie narobił jej sinców. Trochę ją ścisnął, bo już widział kolejne dwie malcki śmigające w jej stronę. Już prawie byli na zewnątrz kiedy Lily wrzasnęła i zaczęła szarpać swoje włosy. Jedna macka zaplątała się w nie. Syriusz dopadł do niej i zaczął zaklęciem odcinać mackę, ale razem z nią niestety też jej włosy. Rude kosmyki spadały na ziemię.
- Lily, wybacz, ale nie dało rady inaczej... - mruknął gdy macała je i oglądała. Była lekko wystraszona. - Co to w ogóle za roślina...? Ach! - wrzasnął gdy kolejna macka oplotła jego kostkę i powaliła na ziemię jak długi. Odetnął ją, ale trzy następne już śmigły mu koło głowy. - Co się dzieje, do cholery?! - Black podźwignął się z ziemi i pobiegł jak mógł z odrętwiając stopą jak najdalej od cieplarni. Macki wyłaziły na zewnątrz jak jakaś karykatura ośmiornicy.
- Kto tu zotsawił te rośliny, ja się pytam?! - wrzeszczała pani Sprout machając różdżką by jej spetac, ale nie dawały się tak łatwo. W końcu ktos ją od nim zabrał bo już się za nią pożądnie zabierały. Black walczył z jedna macką w drugiej strony. Dziewczyny stały przerażone i zaskoczone jak cała reszta, ale chłopcy próbowali jakoś zniwelować to zagrożenie. Tyle, że nic nie skutkowało.
- To Meduzy Naziemne*[aut. znów moja nazwa]! Szalenie niebezpieczne, gorsze od Diabelskich sSideł, wystarczy je tylko dotknąć i wariują... Kto je tu zostawił?! - krzyczała profesorka.
- Black, GLEBA!!! - wrzasnął James. Postąpił instyngtownie, nawet nie zastanawiał się nad tym co robi. Przyciskał tylko do siebie wystraszoną Lily.
Gdy Syriusz na komendę przyjaciela odskoczył na bok jak przed pociskiem, James nie wypowiedział ani słowa. Zaklęcie było całkowicie niewerbalne. Nawet dokładnie nie pomyślał formuły zaklęcia, to po prostu był instngt odruch. Wiedział co robi, wiedział co to za zaklęcie, i urzył go.
Przyciskając do siebie dziewczynę jednocześnie odłaniając ją samym soba skupił sie najmocniej jak umiał. Był dobry w zaklęciach niewerbalnych, ale to już nie był poziom nauczania w szkole. To było coś zupełnie innego...
Strumień zielonego światła pomknął w stronę cieplarni i wpadł do niej z hukiem. widać było jak zaklęcie pali macki wijące sie w powietrzu. Resztki rośli opadały na ziemię. Cieplarnia rozjarzyła się zielenią zaklęcia, które całą nią wstrząsneło i odłamki szkła i plastiku poleciały we wszystkich kierunkach. Po zaledwie kilku sekundach wszystko się uspokoiło, a z roślin pozostały tylko kupki popiołu...
- Jezu... - szepnął sam do siebie zszokowany, że udało mu się to zrobić. Ramię, którym przytrzymywał Lily dygotało, a ona próbowała mu się wyrwac. Spojrzał na nią. W końcu wyskoczyła mu w rąk i rzuciła na szyję mocno przytulając.
- To było... wysoce i szalenie nie przemyślane, James... ale jaknajbardziej skuteczne... jak widać. - wyjąkała patrząc teraz na niego lekko drząc. Sam był w szoku. Nigdy nie rzucał Morderczej Klątwy. Widać, miał dość mocy by to zrobić, i to niewerbalnie. A to już nie jest takie łatwe zadanie.
- No cóż... Szklarnię damy rade odbudować, rośliny kupimy, a życia panu McFlyowi byśmy nie wrócili, gdyby nie pan Potter. - wydyszała Profesor Sprout. Chłopak, który wcześniej próbował uwolnić Krukona owiniętego w mordercze macki sam został przez nie zaatakowany i zaklęcie James szybko go uwolniło zabijając serce rośliny.
- Boże, jaki bałagan... - mruknał Potter podchodząc bliżej i rozgarniając szkło i spaloną trawę.
- To było niesamowite, James, ty też Black, walczyliście jak lwy! - pochwaliła ich Dorcas, wciąz troche blada ale już odzyskująca swój zwykły animusz. James i Syriusz spojrzeli na siebe i uśmiechnęli się w identyczny sposób.
- Dobra... przyjmijmy, że lekcja zakończona. Wracajcie do siebie, za pół godziny obiad. - powiedział Sprout i sama poszła do pokoju nauczycielskiego zapewno opowiedziec co im sie przytrafiło.
- Jestem tylko ciekawa kto to tu zostawił. - mruknęła Lily.
- Pewnie przez nie uwagę. - odpowiedział jej James wracając do niej. - Na pewno nie specjalnie. - dodał patrząc na swoją ukochaną., - Nic ci nie jest? - zapytał z troską. Pokiwała z uśmiechem, że nie i pociągnęła go za resztą do zamku.
***
To i wszystko inne słyszał pewien Ślizgon stojący nieopodal. Chodził do piątek klasy i widział jak jego starszy brat Syriusz mocuje się z tymi mackami. Ale teraz myślał o czym innym. Potter musi być bardzo potężny, skoro żucił to zaklęcie bez mruknięcia. I to z takim skutkiem. Ciekawe co na to powie Czarny pan... pomyślał i skierował się w stronę zamku.
***
Potter przeszedł nie spodziewaną rozmowe z dyrektorem i McGonagall. Nie zrobił nic złego, a czuł się jak przestępca złapany na gorącym uczynku.
- James, czy już wcześniej zdarzało ci się rzucać takie zaklęcia zupełnie machinalnie? - zapytał dyrektor. Albus Dumbledore stał przy oknie odwrócony do niego tyłem z rękoma założonymi na plecach. Jego głos był zdawkowy, ale nie wiedzieć czemu James wyczuł, że atmosfera jest bardzo gęsta.
- Nie, nigdy wcześniej nie urzywałem tego zaklęcia. - powiedział patrząc w plecy swojego dyrektora. Ten odpowiedział nadal się do niego nie odwracająć.
- Na pewno?
- Tak, na pewno. - powiedział James teraz już nieco zdenerwowany. Czuł nie jasno, że o coś go oskarżają.
- Wiesz, że zwykli uczniowie, nawet najlepsi nie rzucają takich zaklęć, nawet instyngtownie...
- Zaraz zaraz... - wpadł mu w słowo James. Był inteligentnym człowiekiem i chyba w końcu pojął o co tu chodzi. - Czy pan dyrektor - zaczął z przekąsem - chce mi zasugeorwać jakobym był członkiem wrogiej drużyny? - zapytał patrząc intensywnie w plecy Dumbledore'a. Dziwił się, że ten człowiek jeszcze nie podskoczył jak poparzony. Dyrektor nic nie mówił. - Dowiem sie o co panu chodzi, panie Dumbledore? Sugeruje mi pan, że przyłączyłem się do Lorda Voldemorta?! - był wściekły na samą myśl, że ktoś mógł coś takiego pomyśleć.
- Nie. - odpowiedział dyrektor wciąz się do niego nie odwracając.
- Więc o co chodzi, do cholery?!
- Potter! - wtrąciłą się McGonagall chcąc przywołać go do porządku.
- Spokojnie, Minerwo, pan Potter ma prawo być zdenerwowany.
- Dziękuję za pozwolenie! - prychnął James. Dyrektor w końcu się do niego odwrócił, popatrzył na niego nie odgadnionym wzrokiem a potem usiadł w fotelu naprzeciw niego za swoim biurkiem.
- Nie uważam być poparł swoimi zdolnościami Lorda Voldemorta, James, ale twój wyczyn był tak wielki, że obiegł już całą szkołę. A naocznych świadkó było wielu. I ta informacja może niebawem dojść do uszu samego Voldemorta. - powiedział Dumbledore. James zmarszczył brwi.
- No dobrze, ale dlaczego przesłuchujecie mnie, jakbym był jego poplecznikiem?
- James, musisz wiedzieć, że Lord Voldemort rekrutuje najróżniejszych czarodziejó do swojej armii. Jedni są bardziej utalentowani inni mniej. Ale wszyscy przedstawiają jakaś wartość w jego oczach. Każdego z nich przydziela do innych zajęć. A ty jesteś utalentowany, James. - dyrektor spojrzał uważnie w oczy Jamesa. Któremu przyszło na myśl coś dziwacznego. - Voldemort z pewnością już nie długo usłyszy o twoim wyczynie. A coś takiego w przypadku tak młodego czarodzija jak ty to żadkość. Taka moc rozwija się latami, a ty posiadasz ją już bardzo rozwiniętą. Być może to zasługa ćwiczeń, być może genów, ale fakt pozostaje faktem, że w oczach Voldemorta zyskasz wtedy miano bardzo urzytecznego. Jak myślisz, jaka będzie jego pierwsza myśl, kiedy jeden z jego popleczników opowie mu co się stało na lekcji zielarstwa w Hogwarcie? - James zmarszczył czoło.
- No chyba nie myśli pan... - zaczął ale widział, że najwyraźniej dyrektor myśli o tym samym co on. - Nie myśli pan, że będzie chciał miec mnie w swojej armii?! Przecież to absurd! Jestem Gryfonem... A on zbiera sobie samych Ślizgonów! - Dumbledore pokręcił głową.
- On zbiera tych którzy coś znaczą, James. Przygarnie najwet najnędzniejszego, który nie będzie umiał rzucać potężnych zaklęć, ale będzie posiadał jakiś inny atut, równie urzyteczny. Np. będzie sprawnie manipulował ludźmi, umiejętnie zacierał po innych ślady... lub potrafił zamieniać się w zwierze. - ten ostatni przykład sprawił, że James odwrócił wzrok, a gdy ponownie spojrzał na dyrektora ujrzał w jego oczach błysk. Po chwili znikł, ale James domyślał się, że Albus Dumbledore wie o ich tajemnicy i nocnych wycieczkach z Remusem...
- Nie wierzę w to. - powiedział w końcu. - Co Voldemortowi po takim uczniaku jak ja? Jestem dzieciakiem... Chyba ma jakieś morale?
- MOrale, Potter?! - odezwałą się McGonagall. - Dlaniego liczy się nie wiek, ale moc, Potter! A ty tą moc posiadasz! Dyrektor tłumacczy ci to od kilkunastu minut, Potter, a ty nic nie rozumiesz!
- Spokojnie, Minerwo. - powiedział z uśmiechem Dumbledore. - Jeśli chodzi o morale Lorda VOldemorta, to odbiega ono znacznie od naszego, James. I dotyczy to również wieku ludzi, którzy zgłaszają się do niego na słóżbę. Niektórzy robią to z własnej woli, innych zmusza szantażem, jeszcze innych spętując ich wolę. To zawsze stwarzało duży problem aurorom, bo to znakomita wymówka. Bardzo trudno rozpoznać czy złapany śmierciożerca był pod wpływem zaklęcia Imperius czy działał z własnej nie przymuszonej woli... To zawsze jest bardzo trudne.
James musiał w końcu przyznać, że to o czym rozmawiają w gruncie rzeczy jest bardzo możliwe. Ale nadal nie chciało mu się w to wierzyć.
- Ale jak miałby się o tym tak szybko sowiedzieć? Nie było z nami Ślizgonów, mieliśmy zajęcia z Krukonami! Nie chce mi się wierzyć, że ktokolwiek kto nie jest Ślizgonem miałby leciec prosto do Voldemomrta i mu o tym opowiadać!
- Nie tylko Gryfoni i Krukoni tam byli, James. Voldemort ma swoich ludzi tu w szkole, a są nimi uczniowie. Dzieci tych, którzy są już teraz podejrzewani o śmierciożerstwo a nie ma na nich stuprocentowych dowodów więc nie można zamknąc ich w więzieniu. - powiedział smętnie Dumbledore. - Ze smutkiem przyznaję, że to ciężki cios dla szkoły, gdyż on świaodmie wykorzystuje te dzieciaki. Wielu jest takich, choćby pan Black...
- Jeśli mówi pan o Syriuszu to...
- Nie nie mówię o Syriuszu. - powiedziała spokojnie dyrektor przerywając obrończy atak Jamesa. - Mówię o jego młodszym bracie, Regulusie, który jak całą reszta jego rodziny jest w Slitherinie. Syriusz jest tu bombastycznym wyjątkiem. Jego kuzynka Andromeda również wspiera nasza stronę, ale była w Slitherynie. On jako Gryfon całkowicie od nich odstaje.
James uśmiechnął lekko.
- Wiem, że ufasz swoim przyjaciołom bezgranicznie, James. Ale teraz zewsząd trzeba spodziewać się ataku. Nie sądze by Syriusz maczał palce w tym samym co Voldemort, ale inni już mogą. Panna Evans ma szczęście, że znalazła się tak blisko ciebie. - uśmiechnął się lekko patrząc na Jamesa.
- Myśli pan, że coś jej grozi? - zapytał chłopak czując nagle gulę w gardle.
- Cóż... każdy kto pochodzi z rodziny mugoli jest teraz zagrożony. dopóki jest w szkole nic jej nie grozi. Potem Zakon zaoferuje jej pomoc. - James odetchnął głęboko.
- Lily chce wstąpić do Zakonu. - powiedział patrząc dyrekotrowi w oczy.
- Ma do tego prawo. Jest pełnoletnia i wtedy będzie już wykwalifikowaną czarownicą...
- NIe chcę, żeby Zakon ją przyjął! Nie chce, żeby się tam pchała! - powiedziała James patrząc na dyrektora błagalnie.
- Nie mogę jej tego zabronić, James...
- Więc niech pan jej to wyperswaduje, proszę. Ona nie ma pojęcia... Chce dostać się tam tylko po to, żeby mieć dostęp do niektóych informacji, żeby wiedziec co się ze mną dzieje...
- Z toba? - zapytała McGonagall. Spojrzał na nią.
- Tak. Wszyscy czterej chcemy po szkole wstąpić do Zakonu... Ostatnio jej o tym powiedziałem... Nie była zachwycona tym faktem.
- Trudno jej się dziwić, by była. Ale każdy jest na wagę złota, mamy niewielu członków.
- Tak, każdy, ale nie moja Lily!
- Czyżbyś w nią wątpił, James? - powiedział Dyrekotr spoglądając na niego znad swoich okularów.
- Nie. - zaprzeczył chłopak. - Nie wątpię, że byłąby bardzo przydatna i w ogóle... ale nie chcę jej stracić!
- Powiem ci tak, James. Ona sama podejmie tą decyzję niezależnie od ciebie i nie będziesz mógł jej za to winić. Nawet jeśli robi to ze względu na to o czym nam powiedziałeś, ma do tego prawo. ALe wracając do twojej sprawy, kochany chłopcze - powiedział Dumbledore ponownie wstając. James śledził go wzrokiem. Nie był zadowolony wiedząc, że Dumbledore nie ma zamiaru odradzać niczego Lily. - Musisz teraz bardzo uważasz, na to co mówisz i komu mówisz. Każda informacja o tobie będzie teraz na wagę złota dla Voldemorta. - James przemyślał te słowa i doszedł do krótkiego, ale oczywitego wniosku.
- Na pewno będą próbowali złożyć mi taką propozycję, prawda?
- Myślę, że możemy śmiało się tego spodziewać. - odparł.
- Więc.. jeśli ją odrzucę, co jest oczywiste to... będa albo sie mścić, albo będą próbowali wszystkiego by mnie przekonać bym jednak jeszcze raz to przemyślił...
- Myślę, że tak.
- Więc... - coś ścinęło go ze strachu. - Lily... - wyjąkał cały przerażony.
- O pannę Evans nie musisz się martwić, jak mówiłem tutaj jest bezpeczna. Gdy ukończycie Hogwart Zakon się nią zajmie. James, dodatkowo jeśli ona dołączy do naszej organizacji będzie to tym samym dla niej ochrona. Tą jedną sprawą raczej nie musisz się martwić.
- I tak się martwię. - dyrektor uśmiechnął się.
- To właśnie ta jedna rzecz, której zawsze brakowało Tomowi Riddle'owi. Troska o innych, zdolnośc do miłości... Tak ten człowiek jest naprawdę bardzo ubogi...
***
James wrócił do swojego dormitorium tuż przed godziną dwudziestą pierwszą. McGonagall zabrała go do gabinetu dyrektora tuż po kolacji, więc dopiero teraz miał okazję opowiedzieć swoim przyjaciołom o co chodzi. Przez tą chwilę kiedy przemierzał zamek w drodze do wierzy Gryffindoru postanowił, że powie o tym tylko Syriuszowi, Remusowi i Petereowi. Oszczędzi tych rewelacji Lily, tylko by się denerwowałą. Wciśnie jej jakąś sensowną bajeczkę, i będzie dobrze. wiedział, że by się o niego zamartwiała. Nie chciał tego, chciał, żeby byłą spokojna.
Nie spodziewał się tylko, że będzie na niego czekać w jego dormitorium razem z Dorcas i resztą Huncwotów. Kiedy otworzył drzwi i wszedł do środka od razu do niego podbiegła natychmiast zadająć to pytanie.
- I co, o co chodzi? Chyba nie mieli o to do ciebie pretensji, co? - James pocałował ją na uspokojenie i pogładził po policzku.
- NIe, co ty, McGonagall byłą jak zawsze trochę zdenerwowana, ale Dumbledore przyjął to na klate. - wszyscy się zaśmiali.
- Nie dziwię się, że była zdenerwowana. Na twojej drodze akurat nikogo nie było, Łapa uciekł na twoją komendę, ale mógł tam jeszcze ktoś być, mogłeś go zabić. To naturalny odruch nauczyciela w szkole. - wypowiedział się Remus. Jak zwykle siedział z książką na łóżku, ale teraz patrzył na niego.
James poprowadził Lily za rękę do swojego łóżka i posadził ją sobie na kolanach. Uśmiechnęła się lekko patrząc na niego. Dorcas już szczerzyła swoje zęby w szerokim uśmiechu.
- Masz rację, Luniu, mogło się coś takiego przytrafić. Ale nie myślałem wtedy normalnie... Działałem pod wpływem jakiegoś impulsu... Myślałem tylko o zagrożeniu i skutecznym sposobie zgładzenia tych roślin. Pomyślałem, że skoro Avada Kedavra zabija istoty ludzkie i zwierzęta to rośliny też może. - odpowiedział James. - Przy czym ta chłodna kalkulacja zajęła mi najwyżej dziesięc sekund.
- Ale, że tobie się to udało! Ty nawet słowa nie mruknąłęś! Dumbledore pewnie był pod wrażeniem. - odezwała się Dorcas.
- Pewnie był. - zgodził się James. - Powiedział mi, że coś takiego w przypadku ucznia nawet siódmej klasy to coś żadko spotykanego.
- Oo, komplement z ust samego dyrektora, James! - zaśmiałą się Lily. Połaskotał ją za to ze śmiechem. Podskoczyła z piskiem na jego kolanach.
- Co, wątpisz w moje zdolności? Jak możesz?! - udał oburzonego.
- Dobra, przestańcie burbolić tylko opowiadaj nam o czym tyle rozmawialiście, bo przecież nie prawił ci komplementów przez półtorej godziny. - odezwał się Black z uśmiechem. Jak zawsze nonszalancko oparty o łóżko. James spojrzał na niego bez słów. Nie musiał nic mówić, Syriusz od razu pojął, że James nie chce mówić przy Lily.
- No co, powiedział to i owo. A przede wszystkim to, żebym nie urzywał więcej tego zaklęcia. - to nie była prawda, ponieważ takie słowa nie padły z ust dyrektora, ale wolał by Lily przyjęła do wiadomości łagodniejszą opowieść niż prawdę.
- I chyba miał rację, nie? Mam nadzieję, że nie będziesz się tym afiszować i rzucać tego zaklęcia na ptaki... - powiedziałą wyrzej wymieniona.
- Oszalałaś? Lily! - skrcił ją od razu. Poczochrałą mu z uśmiechem włosy.
- Znam cię! Nie będziesz go urzywał, ale z całą pewnością będziesz wniebowzięty jesli ktoś będzie cię prosił abyś już po raz setny przedstawił to wydarzenie ze swoim olbrzymim udziałem.
- Oj tam. - żachnął się, ale się uśmiechnął.
- No widzisz?! wiedziałam, znam ten uśmiech, nicponiu! - zarechotała Lily.
- DObra, skończmy ten temat. - powiedział James sadzając teraz Lily na poduszkach na swoim łózku. Na pół leżąco i pocałował ją mocno by nic więcej nie mówiła.
- Sprawdzony sposób na zamknięcie ust Lily! - zarechotała Dorcas patrząc razem z wszystkimi jak się całują.
- Dobra, wystarczy. - Lily w końcu się od niego odsunęła, choć bardzo nie chcętnie. - Jest późno, musimy już iść. - powiedziałą popychając lekko Dorcas. - Przyjdę cię jutro obudzić, żebyś znowu nie zaspał! - powiedziała do Jamesa mając na myśli sytuację sprzed dwóch dni kiedy dotarł na opiekę nad magicznymi stworzeniami w połowie godziny lekcyjnej. Wyszczerzył się tylko do niej radośnie. Pocałowała go jeszcze czule na dobranoc i wyszły. Na taki obrót spraw James miał nadzieję. Westchnął kładąc się znów na łóżku.
- No? To teraz możesz powiedzieć nam prawdę. - odezwał się Syriusz wskakując na jego łóżko. Za nim przyszli Remus i Peter siadając obok niego tak, że siedzieli teraz w kółeczku. James podniósł się do siadu i skrzyżował nogi po turecku.
- Moga być poważne kłopoty. - powiedział cicho patrząc po każdym z nich po kolei. Spoglądali na niego z napięciem. - Dumbledore uważa, że najprawdopodobniej już w tej chwili Voldemort wie o tym co zrobiłem w ten cieplarni. - chłopaki wymienili między sobą spojrzenia.
- Wie? - to peter miał wielkie oczy. - Ale skąd? - tu James spojrzał znacząco na Blacka. Ten wytrzeszczył na niego oczy.
- No chyba mnie nikt nie podejrzewa?!
- Ciebie nie. - powiedział Potter wciąz na niego patrząc. - ALe twojego brata, już tak. - na moment zaległa cisza.
- Regulusa, tego małego szczeniaka? - zaśmiał się.
- Nie śmiej się, jeśli Dumbledore tak mówi, to może tak być w istocie. - powiedział poważnie James. - Dyrektor uważa, że niektóre z dzieciakó śmierciożerców, czy też jak na razie, ludzi oskarżanych o bycie śmierciożercami, donoszą Voldemortowi o tym co się dzieje w Hogwarcie. Sam nie może kontrolować szkoły, Dumbledore by mu na to nie pozwolił. Więc stara się wszystkiego wywiedzieć.
- I co? Mały Regulu ma napisać list, zapieczętować go i podpisać 'Do rąk własnych Sami-wiecie-kogo'? Przecież to smieszne! - odezwał się znó Black.
- No nie. - żachnął się Potter. - Ale pisują do rodziców, tak? - popatrzył na niego intensywnie.
- I uważacie, że rodzice, którzy mogą być poplecznikami Voldemorta... - zaczął w końcu rozumować Black.
- Dostarczają te informacji Czarnemu Panu. - dokończył Potter. - Tak czy owak, on już w tej chwili może już o tym słuchać od którego ze swoich śmierciożerców.
- No dobra, ale co z tego? - zapytał z lękiem Peter jakby się wszystkiego domyślał, ale nie chciał przyjąc tego do wiadomości. James westchnął i przetarł twarz.
- Dumbledore uważa... a raczej jest pewny... że po tym jak Voldemort usłyszy tą całą opowieść i dobrze to wszystko przemyśli, uzna, że będę dla niego bardzo porzyteczną jednostką. - Syriusz i Remus wywalili na niego oczy a potem spojrzeli na siebie. Peter pisnął i podnióśł dłonie do ust przerażony.
- Że co?! - to Remus, któy do tej pory spokojnie słuchał.
- Będą chcieli przeciągnąc mnie na swoją stronę najprawdopodobniej. Dumbledore mi to wytłumaczył. - zaczął Potter. - Voldemort gromadzi ludzi, któzy coś znaczą, coś soba przedstawiają, jakieś określone wartości, które on ceni. Jedno są nawet aurorami, to już moja hipoteza, dyrektor o tym nie mówił, ale sam myśle, że on może miec już nawet ludzi w Ministerstwie... Inni może nie umieją dobrze walczyć, ale posiadają inne ważne, bardzo przydatne cechy...
- Na przykłąd? Co innego może się dla niego liczyć oprócz dobre wytrnowanego czarodzieja z potężną mocą? - zapytał Black marszcząc czoło. Potter westchnął poraz kolejny.
- Na przykład ktoś umiejący manipulować ludźmi, stwarzać iluzje swojej osobowości, tak że nikt nawet się nie spodziewa, że ma do czynienia z poplecznikiem Voldemorta i w życiu by go o to nie posądził. Inni potrafią doskonale zacierać po innych ślady. A jeszcze inni, uwaga - zaznaczył - potrafią zmieniać się w zwierzęta.
Chłopcy popatrzeli po sobie.
- Wiecie co sobie pomyślałem, kiedy to powiedział? - popatrzył po nich. - Że kto jak kto, ale Dumbledore doskonale zdaje sobie sprawę z tego co my robimy kiedy Remus przechodzi pełnię księżyca.
- Niby skąd? - to Remus, był tym faktem bardzo poruszony.
- Przecież to Dumbledore! Myślałeś, że nigdy się nie domyśli? To byłą kwestia czasu! Ale spojrzał na mnie tak... znacznie. Że po prostu uważam, że on o tym wie i już. - powiedział James. - Ale nie to jest teraz najważniejsze. Dumbledore uważa, że w najbliższym czasie mogę spodziewać się ciekawej propozycji z ich strony. A to oznacza początek dużych kłopotów.
- Nie martw się, nie oddamy cię im tak łatwo. - powiedział zapalczywie Black chwytając go za ramię i mocno je ściskając. James uśmiechnął sie z wdzięcznością.
- Ja też nie mam zamiaru tak łatwo się poddać. Nie jestem tchórzem. I jestem Gryffonem. - powiedział dumnie się prostując. Remus uśmiechnał się lekko patrząc na niego mimo, że wciąz był wstrząsnięty.
- No i co dalej? - pisnął Peter.
- Dalej mogę spodziewać się ataku, jesli im odmówię. A zrobię to. I własnie dlatego myślę, że powinienem rozstać się z Lily. - ta myśl krążyła w jego umyśle od samego początku, ale dopiero teraz uformowała się całkowicie w jego móżgu.
- Chyba oszalałeś?! - to Remus patrzył na niego wściekły. - Chcesz podporządkowywać im swoje życie?!
- Nie, chcę chronić ukochaną dziewczynę...
- To bądx przy niej, a nie opuszczaj jej! Zaczynasz chyba panikować! Czy Dumbledore przypadkiem nie powiedział ci, że w Hogwarcie wszyscy są bezpieczni?! Że nawet jeśli Voldemort wyciąga informacje z dzieciaków to nie może nawet tutaj kiwnąć palcem?!
- Powiedział. - mruknał cicho James patrząc na swoje ręce.
- Więc przestań opowiadać takie bzdury! - krzyknął Remus. - Wyobrażasz sobie, co by się z nią działo, gdybyś z nią zerwał?! Nie widzisz jaka jest w tobie zakochana?! Otwórz trochę bardziej swoją mózgownicę, Potter!
- Już dobrze, Remusie, spokojnie! - Black był wstrząśnięty wybuchem przyjaciela, który zawsze był ostoją spokoju.
- On zawsze wykazywał się głupotą, odkąd go znam, ale teraz już na prawdę przesadził. - powiedział wciąz wbijając czy w czubek głowy Jamesa.
- Dobrze, masz rację. To byłąby już paranoja. Ale boję się.
- Tutaj nie musisz się niczego bać, James. Jest bezpieczna. Z tobą. - powiedział Syriusz klepiąc znów James po ramieniu.
- Pozostaje nam na razie czekać. - mruknął Potter patrząc w okno na którym widział ciemne niebo i mały księżyć.
- Obyś się nie doczekał tej propozycji James. - powiedział Peter. wciąz obgryzał paznokcie ze strachu.
- Trzęsiesz się bardziej niż ta sytuacja tego wymaga, Glizdogonie. - zaśmiał się Black.
- A wy nie?! Spójrz lepiej na swój tyłek, Łapo! - Black przestał się uśmiechać.
- DObra, chłopaki, co ma być to będzie. - odezwał się Remus zmęczonym głosem. - Nie zrobimy nic w pojedynkę. Za kilka miesięcy kończymy Hogwart, kiedy znajdziemy się w Zakonie Feniksa będzie mieli większe pole manewru.
- Tak. - mruknął zgryźliwie James. - Lily też je będzie miała. Mała wiewióra tez chce dołączyc do Zakonu, pomyślałby kto!
- A czemu nie? - zapytał Remus.
- Bo nie! - krzyknął James. - Próbował przekonać Dumbledore'a by pogadał z nią, wybił jej to z głowy, ale powiedział, że ona sama podejmie decyzję.
- I powiedział ci prawdę.
- Ale ja nie chcę, żeby ona tam się pchała! Jest... taka delikatna! Młoda, piękna! Są inni ludzie, którzy też się do tego nadają.
- Na przykład ty? - uśmiechnął się Remus. - Sam będziesz mógł nadstawiać karku, ale jej tego zabronisz.
- Tak, żebyś wiedział. Bo ja tu jestem facetem, i moim zadaniem jest dbać o nią, chronić ja, a nie jeszcze gratulować takiego pomysłu! Nigdy w życiu się na to nie zgodze, żeby ona dołączyła do Zakonu, koniec kropka. I niech mówi sobie kto co chce.
Remus zarechotał.
- Co w tym takiego smiesznego?
- Nic. Po prostu kochasz ją tak bardzo, że jesteś w stanie odrąbać sobie za nią rękę.
- Owszem. - przytaknął James.
Westchnął. Jego życie mocno pokomplikowało się w jednej chwili. I pomyśleć, że to wszystko przez jakieś głupie rośliny.
O rany *>* świetne *V*
OdpowiedzUsuńTylko czemu nie ma więcej :(
~Nath