czwartek, 17 grudnia 2015

Rozdzial 10. Byla Pottera.

W końcu. :D Pojawia się element drastyczny, ale długo on nie potrwa, mam nadzieję, że będzie ciekawie. Prosze o komentarze, jak podobała się notka po tym długim czasie nieobecności. :)

- Przestań... - zachichotała odpychając go, choć nie wkładała w to należycie dużo stanowczości. Chłopak zaśmiał sie cicho i znów zaatakował jej usta swoimi. Zaśmiała się i odsunęła się znów, choć już bardziej chyba nie mogła. - Ej! - odwróciła się od niego tak jak tylko dała rade, ale on znów wpił się w jej usta. Miał niezwykły dar odnajdywania tego czego akurat w swoim mniemaniu potrzebował. - On tu w każdej chwili może wejść! - szepnęła znów mając nadzieję, że to choć trochę ostudzi jego zapały. Chłopak jednak zdawał się całkowicie nie przejmować tą perspektywą. Najzwyczajniej w świecie znów ją pocałował.
- No i co z tego? - zapytał obojętnie po czym zaatakował kolejnymi pocałunkami jej skórę na szyi. Westchnęła, ale znów go odsunęła. - No nie mów, że aż tak się tym przejmujesz. - spojrzeli sobie w oczy. Przez chwilę patrzyła w jego tęczówki starając się zrobić poważną minę, ale jego palce, które właśnie wkradały się po jej bluzkę trochę jej to utrudniały.
- Przejmuję się, bo nie chcę go ranić.
Chłopak roześmiał się bezgłośnie.
- Jesteś całkowicie pozbawiony uczuć! - trzepnęła go w ramię, ale nie była pewna czy w ogóle to poczuł. Zacmokał.
- Gdybyś naprawdę mnie za takiego uważała, nie byłabyś ze mną, tutaj, w tej pustej klasie... Tylko ty i ja... - wymruczał jej do ucha, po czym skubnął je lekko. Znów westchnęła czując jak ciarki biegają jej po plecach. Działał na nią niesamowicie. Nagle pomyślała, że jeśli naprawdę tego nie przerwą, stanie się coś wielkiego. Tylko jakoś dziwnie jej to nie przeszkadzało...
- Gdybyś taki właśnie był, nie miałbyś u mnie najmniejszych szans! - poprawiła go. Wyszczerzył się znów.
- No właśnie. - szepnął i znów ją pocałował.
- Ale on naprawdę może tu wejść. Jest na korytarzu! - wyszeptała mu do ucha, gdyż znów zajął się jej szyją.
- Aż tak ci na nim zależy? - westchnął prostując się.
- Nie na nim! - żachnęła się. - To znaczy, kiedyś był moim przyjacielem... Nie chcę go ranić.
Popatrzeli na siebie. Po czym chłopak uśmiechnął się tajemniczo.
- Co? - zapytała przyglądając mu się uwaznie. - Znam ten uśmiech, Potter! - zdzieliła go po głowie.
- Lily, kochanie moje, jeśli akurat to miejsce ci nie odpowiada, możemy przenieść się w inne. - wymruczał, po czym znów po raz kolejny przyssał się do jej szyi.
Nie mogła pozostać na to obojętna. Nie kiedy tak zmysłowo całował jej szyję. Westchneła cichutko, tak cicho jak tylko mogła. Ale nie mogła powstrzymać się przed tym, by nie ścisnąc go za te silne ramiona.
Zaszyli się tam oboje zaraz po kolacji i początkowo nie mieli zamiaru stamtąd wychodzić aż do ciszy nocnej. Przez cały tydzień nie mieli nawet chwili dla siebie. Lekcje stawały się coraz trudniejsze i coraz mnie czasu było by go spędzać razem. Ale teraz był piątek i Lily stanowczo postanowiła odrobić zaległości. W pieszczotach ze swoim chłopakiem. Zaraz po kolacji porwała go za rękę i poprowadziła w zupełnie innym kierunku niż wszyscy szli. Chyba umawiał się na coś z chłopaka bo Black krzyknął "Gdzie?!', ale ona pokazała mu tylko język i poprowadziła Jamesa do jednej z pustych klas. Tam oparła się o pierwszą lepszą ławkę i pociągnęła go na siebie całując tak mocno, że aż zaparło mu dech.
Potter natychmiast zapomniał o tym o czym wcześniej rozmawiał z przyjaciółmi. Jego myśli bez reszty pochłonęły te cudowne usta.
I tak było do momentu, gdy usłyszeli, że ktoś kręci się po korytarzu. Po chwili rozpoznali po głosie, że to Snape. James miał ochotę wyjsć i zabić go za to, że się tu przywłuczył, ale co miał zrobić? Pozostawało mu tylko zamykanie ust Evans, gdy ta wierzgała się w obawie, że Ślizgon tam wejdzie i ich zobaczy.
Wiedziała, że był w niej zakochany i nie chciała mu dokładać cierpienia. Ale z drugiej strony chyba nie musi podporządkowywać pod niego swojego życia? Dlatego teraz z ciekawością słuchała propozycji swojego ukochanego.
- No, możemy przenieśc się na siódme piętro. NIe tylko na kilka godzin. - dodał z tym swoim uśmieszkiem odpinając guziczek jej bluzki.
Poczuła jak oblewa ją gorąco. Na pewno była juz purpurowa na twarzy, świadczył o tym jego triumfalny wzrok. Uśmiechnęła się zalotnie, ale nie wiedziała czy do końca ma to rozumiec tak jak zrozumiała.
- Czy ty chcesz mnie uwieść? - zapytała nieco zaczepnie patrząc na niego z uśmiechem.
- Hm, pomyślmy... - udał, że się ciężko nad czymś zastanawia. Szturchneła go w odpowiedzi między żebra. - No co? - zasmiał się.
- Ty dobrze wiesz co. Nie dam ci się wykorzystać! - powiedziała udając skrajnie oburzoną, po czym wybuchnęła śmiechem opierając głowę na jego piersi. On sam też parsknął smiechem.
- Nie będę musiał cię długo namawiać, kwiatuszku. - wymruczał jej do uszka po czym znów zajął się jej szyjką.
- Rozmawialiśmy już o tym, James... - westchnęła mimo wszystko i objęła go w pasie gładząc plecy.
- Wiem... - szepnął. - Podałaś mi milion powodów by do niczego nie doszło, a każdy z nich jest bez sensu... i myślę, że doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, kochanie...
Lily westchnęła. Oczywiśćie, że zdawała sobie z tego sprawę. Pragnęła go, ale bała się. Nie tego, że ją potem zostawi. Bała się, bo to był duży krok do przodu. Jakaś zmiana w jej życiu. Powazna zmiana.
- Dla ciebie to takie proste... - mruknęła tuląc go do ciebie.
- Dlaczego tak uważasz? - odpowiedział nadal dopieszczając jej szyję.
- Miałeś już tyle dziewczyn, pewnie z połową z nich wylądowałeś w łóżku, a ja...
- Nie spałem z żadną. Nigdy.
To sprawił, że Lily odsunęła się i szeroko otwartymi oczami spojrzała na Jamesa.
- CO?
Uśmiechnął się.
- No co? Zaskoczona?
- Bardzo.
- No co ty! - parsknął śmiechem. - Myślałaś, że je wszystkie...?
- Byłam raczej przekonana, że masz to już za sobą.
- Tylko dla tego, że miałem kilka dziewczyn? - wciąz się nabijał. Naburmuszyła się trochę.
- Kilka? James, prosze cię, to była jakaś połowa szkoły. - teraz on otworzył szeroko oczy, po czym wybuchnął śmiechem.
- nie przesadzaj, kochanie! To że miewałem co jakiś czas...
- Co pięc minut.
- ... inną dziewczynę - zaśmiał się. - Nie znaczy, że z każdą z nich wylądowałem w łóżku, jak to uściśliłaś.
- No, ale chodziłes z nimi....
- CHodzić i umawiać się na randki to jedno, a seksić się to zupełnie inna sprawa.
- Proszę, jaki dojrzały. - powiedziała spoglądając na Pottera spod rzęs. Uśmiechnął się zadowolony z siebie.
- Trafiłaś w sedno. Jestem dojrzały. Więc możesz mi zaufać. - pochylił się, ale nie złączył ich ust w pocałunku. Spoglądał jej w oczy.
- Ufam ci, James. Ale to... grubsza sprawa. - zarumieniła się znów. Był to widok, który zawsze rozczulał Jamesa. Kochał te rumieńce, tak samo jak ją.
- Grubsza sprawa, móisz? - zachichotał. - Pomogę ci się pozbyć wszelkich wątpliwości...
- O nie! - jęknęła, kiedy  jego dłonie nagle znalazły się pod materiałem jej bluski i zaczęły pieścić jej plecy, talię i brzuszek. Nie potrafiła jednak go odsunąć. Było jej zdecydowanie zbyt dobrze w tym momencie.
Nie wiadomo kiedy posadził ją na tej ławce, przy której do tej pory stali i usadowił się między jej nogami, a ona oplotła nimi jego biodra. Sama nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Kiedy się w tym wszystkim zorientowała, jej bluska była już do połowy rozpięta, a usta Jamesa już zwiedzały tamte ciekawe okolice...
- James, nicponiu! - jęknęła czując jego język na dekolcie. Zaśmiał się tylko. Jego ciepły oddech owionął jej piersi, co spowodowało kolejne dreszcze. Wplotła place w jego włosy. Czuła się coraz bardziej bezbronna w stosunku do niego.
Nie był nachalny. Wszystko robił powoli, po trochu, przyzwyczajając ją do tych nowości. W końcu naprawdę zapomniała o swoich wątpliwościach i z westchnieniem szepnęła, żeby zabrał ją na siódme piętro.
Chłopak oderwał się i bez żadnego głupiego uśmiechu czy dowcipów spojrzał jej głęboko w oczy. Zrozumiał, że jego dziewczyna mówi powaznie i jest tego pewna więc, złapał ją za rękę i porowadził do drzwi. Lily nie zatroszczyła się nawet o to by zasłonić swój dekolt.
Na korytarzach jednak nie było nikogo, kto mógłby ich zobaczyć. Wszyscy siedzieli już w pokojach współnych lub od razu kładli się do łóżek. Jej dłoń spoczywała w delikatnie zaciśniętej dłoni Jamesa, który prowadził ją coraz wyżej, aż stanęli przed gołą ścianą. James spojrzał na swoją ukochaną, i przeszedł trzy razy wzdłuż wyobrażając sobie miejsce, w którym będzie im najlepiej.
Zaraz po tym jak Potter zrobił trzecią rundę, w ścianie ukazały się łądne drzwi. Nie większe niż te, które prowadzą do zwykłych domów. Podał jej rękę, a gdy ją chwyciła oboje przeszli przez nie do środka.
Westchnęła czując rozpalającą zmysły słodką woń, która roznosiła się po całym pomieszczeniu. Był to mały pokoik. Ale bardzo przytulny, w stonowanych barwach. Teraz było w nim ciemno. Był już zmierzch, ale małe świeczki skutecznie rozświtlały i nadawały mu atmosferę.
Lily podeszła powli do sporego łóżka i usiadła na nim gładząc jedną ręką poduszkę. Wciąz czuła cudowny zapach olejku. Po chwili poczuła jednak coś o wiele bardziej zamującego jej zmysły. Dłonie i usta Jamesa na jej ciele. Powoli pozbawiały jej świadomości i poczucia tego gdzie się znajduje. Ale nie tylko tego.
Jego ręce sprawnie uwalniały jej ciało z niepotrzebnych ubrań. Całując się namiętnie opadli razem na miękką pościel cudowną w dotyku i objęli się wzajemnie chcąc znaleźc się jak najbliżej siebie. Lily nie zastanawiałą się jak będzie się czuć rano. Czy będzie tego żałować, czy będzie się wściekać, że się na to zgodziła. Nie żałowała ani jednej chwili teraz, kiedy to się działo, więc jak mogłaby żałowac tego później? Tych wszystkich sensacji w żołądku, kiedy on obdarowywał pocałunkami coraz to nowy skrawek jej ciała?
Był taki delikatny i czuły. Nie bała się już niczego. Zaufała mu zupełnie. Sama zaczęła odwzajemniać pieszczoty, jakimi on ją obdarowywał. Przyjął to z wdzięcznym uśmiechem.
- I jak? - zapytał w pewnym monecie kiedy jedyną barierą między nimi była już tylko jej bielizna, która powoli z niej ściągał.
- Dobrze. - odpowiedziała przeczesując jego włosy palcami. Przymknał oczy i prawie natychmiast przystąpił do ponownego rozpieszczania jej ciała.
Nie było już żadnych tajemnic. Z resztą, widzieli się już wcześniej nago, ale do niczego poważniejszego wtedy między nimi nie doszło. Teraz ręce Jamesa błądziły po jej ciele jak szalone, spragnione jej bliskości, usta pieściły biust i schodziły coraz niżej. Kiedy jego twarz znalazła się pomiędzy jej udami, była pewna, że oszaleje.
To było coś niesamowitego. Zacisnęła ręce na pościeli i cichymi jękami dawała znać mu o swojej przyjemności. Momentami miała wrażenie, że śni. To był bardzo przyjemny sen... któy po chwili okazywał się rzeczywistością.
Jęknęła głośniej prężąc pięknie ciało. Podniósł się i spojrzał w jej zamglone oczy. Westchnęła cicho gładząc go po twarzy opuszkami palców. Jego usta były nabrzmiałe, wyglądały tak kusząco...
Pocałunek był jeszcze bardziej upajający niż zwykle. On już czuł się pijany. A tyle jeszcze przed nimi. Nigdy nie sądził, że to aż tak dojmujące... Ale dobrze wiedział dlaczego tak się czuje. Żadna inna dziewczyna nie byłaby w stanie doprowadzić do tego, że tak by teraz wariował.
Jej dłonie zaczęły błądzić po jego plecach i ramionach zaciskając się nawet na pośladkach. Przyjmował to w uśmiechem obdarowując ją na nowo kolejną dawką pieszczot. Była piękna. Była jego...
***
Wyszli z Pokoju Życzeń dopiero o ósmej dnia następnego. Lily czuła się cudownie odprężona, wszystkie mięśnie były rozluźnione, zero jakiegokolwiek napięcia. Po prostu cudownie. Wciąz stawały jej przed oczami różne sceny ze wspólnej nocy. Jego ciało poruszające się rytmicznie nad nią, ciche sapanie z wysiłku już pod koniec, ręce rozpaczliwie chwytające się jej ciała, i jej imię. JEJ. Myślał o niej i tylko o niej, kiedy w niej dochodził.
A ona zdała sobie sprawę, że nie sprawdziła się żadna z jej wszystkich obaw. Nie czuła absolutnie żadnego bólu, dyskomfortu ani niczego innego negatywnego. Czuła się kochana i pożądana. To wystarczyło by całkowicie się rozluźniła i oddała jemu. Bez reszty.
Wciąz czuła na sobie jego usta, jak szeptał jej między nimi jak bardzo ją kocha. Że nigdy jej nie opuści. Wciąz czułą go w sobie... I czuła, że te wrażenie jeszcze długo jej nie opuszczą. Była szczęśliwa, że spędziła z nim ta noc. Właśnie z nim. Że nie stchórzyła.
Sama przeżyła najwspanialszą rozkosz w życiu. Zrobili to tylko raz, ale nie potrzeba było nic więcej. Oboje byli pewnie miłości tego drugiego i ta świadomość wystarczyła. Lily była pewna, że to była najwspanialsza noc w jej życiu.
Trzymając się za ręce weszli do Wielkiej Sali na śniadanie. Była sobota, ludzi było mało, gdyż większość wolała pospać sobie dłużej, ale oni byli zbyt podekscytowani tym co się stało by spać. Usiedli z dala od innych i tylko w swoim towarzystwie zjedli sniadanie.
Nie mieli jednak przy tym większej sposobności by porozmawiać o tym co przeżyli. Poszli więc na spacer nad jezioro by nikt im nie przeszkadzał.
Lily myślała tylko o tym co stało się w nocy. Zapomniała kompletnie, że przeciez nie wróciłą na noc do dormitorium i że dziewczyny na pewno umierają z niepokoju... Uśmiechnęła się na ta myśl. Kiedy powie im dlaczego się, nie pojawiła, od razu jej wybaczą. To była taka spontaniczna decyzja...
 - Kocham cię. - powiedział nagle porywając ją w objęcia. Uśmiechneła się delikatnie, Tak jak uśmiechała się do niego w nocy.
- Ja ciebie też. - wyszeptała obejmując go za szyję i całując czule, dając mu tym do zrozumienia jaka jest szczęśliwa.
- Mam nadzieję, że pomogłem ci wyzbyć wszystkich uprzedzeń i wątpliwości. - wymruczał stykając się z nią czołem. Patrzyli sobie w oczy.
- Oczywiście. - przyznała. - Wszystkich. Bez wyjątku. - uśmiechnał się wciąz patrząc jej w oczy.
- Mógłbym cię teraz tulić bez przerwy. Mimo wszystko sam nie moge uwierzyć, że to się stało. - zaśmiał się w sposób, w któy tylko on potrafił się śmiać. Lily też się uśmiechneła.
- Seks bez ślubu, James. - poruszyła zabawnie brewkami. - Będziemy się smażyć w piekle. - zaśmiała się, James natomiast parsknął smiechem.
- Oj tam. - puścił jej oczko. - Nie bierze się kota w worku. - wyszczerzył się szeroko. Nie mogła nie parsknąć śmiechem.
- Jesteś niemożliwy.
- Tak jak ty.
- Ja? - uniosła brwi do góry patrząc na niego.
- No. Pewnie nie jesteś tego świadoma, ale... twoje błagania o więcej były wymowne. - uśmiechnął się triumfalnie widząc jej purpurowe rumieńce.
- Och ty! Teraz będziesz to wykorzystywał przeciwko mnie?
- Ależ oczywiście, że tak! - zarechotał po czym pocałował ją zachłannie.
- Nie mogłam marzyć o niczym lepszym. Byłes wspaniały. - wyszpetała w końcu kiedy się od niej oderwał. Zobaczyła najcudowniejszy uśmiech na świcie.
- Cieszę się. Naprawdę. - wyszpetał w odpowiedzi przymykając oczy. - Obiecaj mi coś. - powiedział nagle znów spoglądając jej w oczy.
- Co tylko chcesz.
- Że cokolwiek się stanie... nigdy nie zwątpisz w to, że kocham cię ponad życie. Swoje życie.
Te słowa były trochę dziwne, ale Lily zbyt przepełniona euforią nie zwróciął na to większej uwagi.
- Nigdy nie zwątpię, przysięgam. - odpowiedziała patrząc mu w oczy.
- Że zawsze będziesz o tym pamiętać. Że nigdy bym cię nie oszukał, nie zdradził ani nie zrobił niczego celowo co mogłoby cię w jakiś sposób zranić.
- Obiecuję.
- Że zrobię wszystko by cię chronić. Nawet jeśli musiałbym sam sobie wyrwać serce z piersi. - Lily patrzyła jak urzeczona w jego oczy.
- Obiecuję. - szepnęła, po czym on wpił się w jej usta co najmniej jakby była lekarstwem ja jakąs śmiertelną chorobę.
- Kocham cię. Zawsze będę cię kochał.
Sam nie wiedział skąd mu się to tak nagle wzięło. Te wyznania i obietnice. Po prostu czuł, że musi jej to wszystko powiedziec, właśnie teraz, po tym co sie między nimi wydarzyło.
- Ja też będę cię kochać. Do samej śmierci. - szepnęła tuląc go mocno. Jego zapach wrył jej się w pamięć. Była pewna, że teraz rozpoznałaby go na końcu świata nawet po całych wiekach.
Odsunął się z uśmiechem by na nią spojrzeć.
- Pobierzemy się, więc nie będziesz miała wyboru. - zaśmiał się z jej miny. Po chwili sama też się uśmiechnęła.
- No w sumie masz rację. - powiedziała cmokając go w czubek nosa. - Ale chyba musimy już wracać. - zauwazyła.
- Dlaczego?
- Bo nie wróciliśmy na noc do swoich łóżek. Pewnie razem siedzą i wypatrując nas na wszelkie możliwe sposoby.
- Wiedzą, że nic nam nie jest. - powiedział z całą pewnośćią.
- James, nie było nas całą noc, rano tez się z nimi nie widzieliśmy.
- My ich nie widzieliśmy, ale oni nas z całą pewnościę. - powiedział tajemniczo się uśmiechjąc.
- Co to ma niby znaczyć?
- Och Lily. - westchnął z Uśmiechem. - Masz naprawdę bardzo zdolnego chłopaka. Jakieś... dwa lata temu narysowaliśmy mapę, na której widnieje cały zamek Hogwart i tereny do niego przylegające. Rzucilismy na ten skrawek pergaminu zaklęcie, które ujawnia nam każdego kto znajduje się na terenie szkoły. Jego dokładne położenie w danej chwili. Jestem całkowicie pewny, że Syriusz i reszta właśnie teraz wpatrują się w dwie małe kropeczki opatrzone naszymi imionami i nazwiskami.
Lily była pod niemałym zaskoczeniem ale i jej spojrzenie wyrażało podziw.
- No proszę, naprawdę jestes zdolny. - zaśmiała się kiedy wyprostował się dumny. - Ale wracajmy już naprawde.
- No dobrze dobrze. - spojrzał na nią chwytając jej rękę i idąc w stronę zamku. - Dobrze wiem, że chcesz zdać całą relacje Dorcas i reszcie.
- JA?! - spojrzała na niego wielkimi oczami. - Owszem... Będę do tego zmuszona, bo Dorcas nie da mi zyć. - zaśmiał się w głos z jej słów. - Nie śmiej się, bo Black z ciebie też wszystko wyciągnie.
Przestał się śmiac. Bo wiedział, że tak będzie w istocie.
***
- Wyjaśnisz, co się z tobą działo w nocy? - zapytał Black od progu, gdy tylko wszedł do dormitorium. - Peter obudził się w nocy i zrobił raban, bo ciebie nie ma w łóżku!
James roześmiał się głośno patrząc na Glizdogona, który z naburmuszoną miną siedział na łóżku i ostentacyjnie udawał, że oprócz niego w tym pomieszczeniu nie ma absolutnie nikogo.
- No i z czego się śmiejesz? Evans też nie było w swoim łóżku. - zauważył mrużąc oczy Syriusz Black. Potter tylko jeszcze bardziej się wyszczerzył.
- A gdzie mogliśmy być, co? - zapytał w końcu siadając na swoim łózku i grzebiąc w szafce nocnej obok.
- Domyślać to my się domyślamy. Ty masz nam to powiedzieć. - James spojrzał na najlepszego kumpla. Gęba śmiała mu się jakby co najmniej wygrał milion. - Ze szczegółami! - dodał szybko.
Wtem z hukiem otworzyły się drzwi i do środka wpadła Dorcas, a za nią reszta dziewczyn. Miny miały obrażone, ale najwidoczniej chęć skonfrontowania ich z tym co przed chwilą powiedziała im Lily była silniejsza. - Oo, Dorcas! Jak miło cię widzieć! Znowu! - wycharczał Black dając tym do zrozumienia, że nie dawała im żyć.
- Zamknij się, kundlu! - warknęła. Z założonymi rękami stanęła na środku pokoju i popatrzyła po wszystkich. - To prawda? - zapytała w końcu patrząc na Jamesa wielkimi oczami. Widać ciekawość wzięła górę nad irytacją.
- Już im wszystko wyśpiewałaś? - zamruczał Potter łapiąc Lily za rękę i przyciągając ją do siebie.
- Musiałam. Nawet sobie nie wyobrażasz w jaką paranoję wpadły. - parsknęła śmiechem.
- No, tu się z tobą zgodzę, Evans. - mruknął Black siadając na swoim łóżku i patrząc na Dorcas. Nadęła się lekko, po czym wybuchneła;
- NO CO!
- Jajco. - zarechotał. - Musielibyście ją słyszeć wcześnie rano... Co ja mówie! Już w nocy tu wpadła. O 2. Co najmniej jakby Lordi - Voldi miał was porwać. Chyba do kosza na śmiecie. - prychnął znów.
Dorcas o mało co para z uszu nie poszła.
- Kochani, przestańcie. - odezwał się w końcu Lupin. Uśmiechał się jak zwykle znad swojej książki.
***
Cudowny nastrój nie trwał jednak długo.
Weekend szybko się skończył i trzeba było znów wrócić do książek. James powstrzymywał narzekania, ale jego mina w poniedziałkowy poranek wyrażała wszystko dostatecznie. Za to Black sobie nie szczędził.
- Jasna cholera, pogłupieli, ile my mamy zajęc dzisiaj! Na co najmniej połowie z nich dowalą nam multum prac domowych, jestem ciekawy czy zastanawiają się w ogóle czy my jesteśmy fizycznie w stanie je wszystkie odrobić!
Nie zauważył jednak, że akurat za nim stanęła profesor McGonagall.
- Proponuję panu ustalić sobie harmonogram zajęć, panie Black. Naukę i odrabianie lekcji wpisać na pierwszej pozycji, a leserowanie i obijanie się na ostatniej. Marsz do klasy!
Bez słowa poleciał za całą resztą.
Lily nie mogła opanować śmiechu, kiedy zakończyła się lekcja eliksirów i zobaczyła jego nadąsaną minę.
- No i z czego się śmiejesz? - burknął. To sprawiło tylko tyle, że zaczęła się śmiać jeszcze bardziej. James tylko parsknął smiechem.
- Trzeba się trochę lepiej rozglądać. Kundlu. - odezwała się Dorcas na koniec dodając złośliwy epitet, który przylgnął do niej od wtedy, gdy truła Blackowi dupę o nieobecność Lily w sypialni przez całą noc.
- Skończ już z tym KUNDLEM! - Potter zarechotał tylko patrząc na niego wymownie. Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy jak bliskie mu jest to określenie.
Następną lekcję mieli transmutację, dwie godziny pod rząd. W połowie pierwszej już mieli dosyć.
McGonagall popatrzyła po nich srogim spojrzeniem znad swoich okularów.
- Co z wami? Dopiero co zaczynamy, a z was już powietrze uszło?
- Pani profesoooor! - zawołał Black prawie, że spod stołu. - Nasze mózgi tego wytrzymują... - i żeby dodać powagi swojej wypowiedzi westchnął ciężko co najmniej jakby nie oddychał przez tydzień.
- Nie jęcz, Black. - rzuciła tylko, ale przez jej twarz przeszedł cień uśmiechu. - Ciężka praca to klucz do sukcesu, jeśli chcecie dobrze zdać OWTM z transmutacji. - teraz przybrała poważną minę. - Tu nie ma drogi na skróty. Nie przewiduję żadnego pobłażania na moich lekcjach. Uświadomiłam was o tym na początku roku. Myślałam, że to jasne? - spojrzała znowu po wszystkim, ale tym razem już nikt się nie odezwał.
- Ona chce nas zatyrać! - jęknął znów Black, kiedy po lekcji szli razem wszyscy korytarzem.
- Masz okres czy co? - zapytała Dorcas. Uwzięła się na niego po prostu. SPojrzał na nią bykiem. - No co? Jęczysz jak stara panna, trujesz nam tyłki, a sam nic nie robisz!
Black fuknął pod nosem coś mało konstruktywnego po czym spojrzał na Pottera.
- Ten twój związek z Evans to dla mnie klątwa! - wszyscy wybałuszyli na niego oczy.
- Niby czemu? - zapytał James przyglądając się mu z lekkim zaskoczeniem.
- Bo gdzie Evans, tam ta małpa! - wskazał na Dorcas, która zaburaczyła się ze złości. - Chodzisz z Evans, a ja czuję się co najmniej tak, jakby chodził z Meadowes! Idealny układ! DZIAD I BABA!
Wszyscy ryknęli śmiechem, nawet Dorcas się uśmiechneła.
- A co wolałbyś układ, facet - facet? - podchwyciła znów by go dręczyć.
- Nie zaczynaj znowu!
- Daj mu już spokój. Zaraz się nam tu zapali. - zaśmiała się Lily idąc obok nich za rękę z Jamesem. Mijali grupę Ślizgonów, wśród których nieodłącznie znajdował się Severus Snape, ale nawet na nich nie spojrzał.
***
- Naprawdę, Potter dostanie po łbie! - burknęła Evans siedząc z Dorcas w bibliotece tego wieczoru. Przyjaciółka spojrzała na nią z uśmiechem.
- Dlaczego?
- Bo wyciągnął mnie na spacer po błoniach wykazując, że świerze powietrze dobrze nam zrobi przed tą stertą zadań domowych! Zgodziłam się tylko na dziesięć minut, a z tych dziesięciu minut zrobiły się dwie godziny! Ciekawe czy zastanawiał się kiedy ja to zdążę zrobić, gamoń jeden!
- Ale ty go kochasz! - zaśmiała się Dorcas opierając się na krześle i szczerząc zęby do koleżanki. Lily spojrzała na nią i mimo woli też się uśmiechnęła.
- Kocham. Ale to nie znaczy, że nie dam mu po głowie.
- A za co? - drgnęły obie, gdy zza regału wyłoniła się postać tegoż właśnie chłopaka, o którym rozmawiały.
- SPływaj stąd, James, bo znowu mnie gdzieś wyciągniesz! - zaczęła się od razu bronić. Roześmiał się siadając obok.
- Nie mam zamiaru cię nigdzie wyciągać, nie bój się. Szukałem cię z innego powodu. - mówiąc to położył jej przed nosem książkę do eliksirów. Lily spojrzała na nią, a potem na swojego chłopaka.
- Jesteś najlepsza w grupie, więc na pewno już to masz. - uśmiechnął się przymilnie.
- NIe dam ci odpisać. - burknęła.
- Dasz, dasz. - zaśmiał się i on i Dorcas.
- Czego nie rozumiesz? - zapytała poddając się.
- Wszystkiego. - skłamał.
- Potter, nie uruchamiaj mnie. - burknęła znowu. - Wyciągnąłeś mnie na błonia na dwie godziny, teraz musze się produkować, żeby z tym wszystkim zdążyć.
- Myślisz, że ja nie? NIe od dzisiaj. - znowu szczerz. - No dobra. Tylko ta reguła, reszte wiem. Ten eliksir wcale nie jest taki trudny... Zrobił bym go w mgnieniu oka, gdybym tylko wiedział, jak potraktować tą regułkę w odniesieniu do tego składnika. - teraz on burknął.
Lily uśmiechneła się tylko. Nie chciało się jej jednak mu tego tłumaczyć. Pogrzebała w torbie i wyciągnęła zapisany już pergamin.
- Masz, kochanie moje. - uśmiechnął się. - Akapit ósmy.
- Dziękuję. - cmoknął ją w policzek. - Tylko nie słowo w słowo! - krzyknęła za nim, a on jej pomachał.
- Pewnie gdzieś tam jest też Black i odmawia przyjścia tutaj, żeby się ze mną nie spotkać, dla tego stąd poszedł. Szkoda. - westchnęła DOrcas. - Chętnie bym się nad tym kundlem trochę poznęcała.
***
Dorcas zmyła się nieco wcześniej niż Lily. Chłopcy pewnie tez już poszli, ale Evans dokańczała jeszcze ostatni akapit wypracowania. Nagle podeszła do niej dziewczyna o ciemnych włosach. Od razu ją poznała. Była dziewczyna Jamesa.
Minę miała nieokreśloną, jakby nad czymś intensywnie myślała. W końcu usiadła naprzeciw niej i powiedziała.
- Muszę ci coś powiedzieć. - Lily była nieco zaskoczona tą wizytą, ale i podejrzliwa.
- Co takiego? Może innym razem, jestem zajęta...
- Na twoim miejscu wolałabym tego nie odkładać i dowiedzieć się od razu.
Teraz Evans już odłożyła pióro.
- Tak? A co takiego masz mi do przekazania?
- Twój chłopak cię zdradza.
Nastała cisza, w czasie której Lily patrzyła na dziewczynę unosząc brwi coraz wyżej. Nawet jeśli... to skąd ONA to wie?
- Coś takiego, naprawdę? - zapytała z ironią wciąz na nią patrząc. Dziewczyna jakby spodziewała się własnie takiego zachowania ze strony Lily Evans uśmiechnęła się tylko smutno.
- Byłam pewna, że nie uwierzysz. Nie mam na to fizycznych dowodów...
- Więc po co z tym do mnie przychodzisz?
- Bo chcę, żebyś wiedziała.
- Dlaczego? - ton Lily był spokojny, ale w środku cała już się spięła. Jesli to prawda...
- Bo nie chcę, żeby ciebie też oszukiwał. - Lily już otwierała usta, ale ciemnowłosa dziewczyna powstrzymała ją. - Zaczekaj. Powiem ci wszystko od początku.
- Słucham. - mruknęła tylko Ruda.
Dziewczyna jakby zbierała się w sobie, a potem powiedziała z niejaką obawą spoglądając na Lily.
- Od jakiegoś czasu... znowu się z nim spotykam. - na te słowa brewki Lily znów podjechały do góry. - Tak. Nie powiedziałabym, że jesteśmy w jakimś związku, ale... nie wiem, można to nazwać romansem... - westchnęła. - Na początku tylko się spotykaliśmy, a było to jakieś... trzy tygodnie temu. Niby nic wielkiego, pocałunki...
Pocałunki? Nic wielkiego? Chyba tylko w jej mniemaniu.... pomyślała Lily. Coś coraz mocniej ściskało ją w brzuchu. Ale to przecież nie może być prawda. Przez ostatnie tygodnie mieli w szkole urwanie głowy... Kiedy on by miał się z nią spotykać? Nie mieli może czasu na przyjemności, ale widywała go bardzo często. W Pokoju Wspólnym, bibliotece... Na korytarzach z Blackiem i resztą... Niby jak...?
- Kłamiesz. - powiedziała tylko patrząc jej intensywnie w oczy. - Nie wiem dlaczego to robisz, ale kłamiesz. Kłamiesz mi prosto w oczy.
Dziewczyna uśmiechnęła się znów. Smutno.
- Wiedziałam, że nie będziesz chciała przyjąc  tego do wiadomości.
- Tak? To po co mi to mówisz?
- Bo powinnaś wiedzieć. Nawet jeśli to ja... ja weszłam między was, to na twoim miejscu chciałabym wiedzieć. Poza tym...
- Co?
- James... On...
- CO?
- On cię kocha... na swój sposób.... ale... Ale nie tak jak wydawało mu się na początku. Powiedział mi to.
Lily doznała lekkiego zawrotu głowy, ale nie przejmowała się tym.
- Tak? Co to niby znaczy... na swój sposób?
- Po prostu... - dziewczyna znó westchnęła. - On nie chce z toba zrywać, ale... jednocześnie chce być ze mną. A tak się nie da.
Popatrzyły sobie w oczy. Lily była już blada.
- I co? Przyszłaś mi to powiedzieć w nadziei, że ja z nim zerwę sama?
- Tak naprawdę to... tak. - przyznała. - Ten trójkąt nie ma racji bytu, a ja... ja go kocham. I wiem, że on też coś do mnie czuje. Nie wiem czy w końcu sam by cię zostawił, ale zanim by to nastąpiło bardzo by cię ukrzywdził, a ja nie chcę...
- Sądzisz, że jeśli to nie trwa tak długo, to moja krzywda jest mniejsza? Na jakiej podstawie tak uważasz?
- Wcale tak nie uważam. - zaprzeczyła.- Uważam, że nie powinien dłużej cię krzywdzić.
- Bredzisz. - Lily nie chciała w to wierzyć. - Niby kiedy on miałby się z tobą spotykać? Nie wychodzi nawet z zamku na dwór. Widzę go niemal bez przerwy, chociaz nie mamy zbyt wiele czasu dla siebie. Wiecznie siedzi z nosem w książce. Kiedy on ma mnie zdradzać, co?
Dziewczyna znó się uśmiechnęła.
- My też nie spędzamy ze sobą duzo czasu. To też są tylko momenty, ale... Ostatnio udało nam się spędzić razem więcej czasu. - spojrzała znacząco na Lily.
- Co masz na myśli?
- Chcę, żebyś to dobrze zrozumiała... - zaczęła. Lily czułą narastająca złość. - Trzy dni temu, w czwartek, słyszałam jak chciałaś się z nim spotkać wieczorem... A on ci powiedział, że nie może, bo musi załatwić pewną ważną sprawę...
- Tak, tak mi powiedział. - przyznała Lily.
- No właśnie. - zamilkła na moment. - Tak naprawdę to nie miał żadnej sprawy, po prostu... Chciał się spotkac ze mną. - znów nastała cisza.
- Mówił, że... że to coś ważnego, że nie może, że chciałby ale nie może... - Lily zaczęła się nieco miotać.
- No tak... - powiedziała cicho tamta. - Spotkał się ze mną w pewnym miejscu, gdzie nikt nam nie przeszkadzał. Kochaliśmy się.
Tego było już za wiele. Lily poczuła, że głowa zaraz jej eksploduje. Patrzyła na dziewczynę i nie wierzyła w jej słowa, po prostu nie wierzyła. Ale... przecież rzeczywiście powiedział jej, że musi gdzies iść i nie może z nią zostać... Spędziła wieczór sama... A on...
- K- kłamiesz... - wyjąkała tracąc nad soba panowanie.
- Nie kłamię. - powiedziała tamta obserwując jej zachowanie. - Mówię ci to, bo on nigdy by ci tego nie powiedział.
Nagle w głowie Lily zabrzmiały pewne słowa, które Potter powiedział jej nad jeziorem tamtego ranka...
"Nigdy bym cię nie zdradził, nie oszukał..."
- Kłamiesz, to nie prawda! - Lily poczułą, że ogarnią ją rozpacz. Zerwała się z miejsca, ale nie wiedziała co ma zrobić, w którą stronę uciec. Nie chciała, żeby to była prawda.
- To jest prawda. Naprawdę mi przykro...
- TOBIE PRZYKRO?! - wydarła się na nią, aż echo jej głosu odbiło się od ścian biblioteki. - Tobie przykro?! - powtórzyła ciszej. - Odebrałaś mi... wszystko... - szepnęła. i nie przejmując się swoimi rzeczami wybiegła z biblioteki.
Nie była w stanie biec długo. Oparła się o jakąś ścianę i osuwając się po niej na podłogę po prostu płakała. Ból rozrywał ją od wewnątrz. Jak on mógł jej to zrobić... Tyle razy mówił, że ją kocha. Po tylu latach dała mu w końcu szansę, przyrzekł jej, że jej nie zmarnuje... Oddała mu wszystko włącznie z sobą. Sponiewierał to wszystko.
Na usta cisnęły jej się najprzeróżniejsze obelgi. Miała ochotę go zabić. Rozerwać. I jednocześnie nie miała siły podnieść się z podłogi.
Obiecywał jej cuda niewidy, mówił, że jest jedyna, że naprawdę ją kocha, że nie jest taka sama jak jej poprzednie, że zawsze chciał tylko jej... A tymczasem okazało się, że jest zupełnie odwrotnie. Że jest kolejną panną, która w końcu i tak dała mu się omotać.
Kiedy przypominała sobie wszystkiego czułe słówka i gesty miała ochotę walić w podłogę. Łzy zalewały jej oczy, nic nie widziała. I nie miała pojęcia ile czasu tam siedziała, aż w końcu podniosła się i chwiejnym krokiem wróciłą do wierzy Gryffindoru.
Kiedy miała wypowiedziec hasło zawahała się. A jeśli on tam będzie? Nie chciała go spotkać, nie chciała go widzieć. Nie chciała go znać...
Jak gdyby los chciał zrobić jej jeszcze bardziej na przekór, w tej chwili przejście otworzyło i wyszedł spod niego on.
Gdy ją zobaczył jak zawsze na jego twarzy zajaśniał uśmiech, ale zaraz przybladł widząc jej zapłakaną twarz.
- Lily, co się... - chciał do niej podejść, złapać i przytulić, ale odsunęła się od niego jak od czegoś obrzydliwego. Patrzyła na niego tak nienawistnie. - Lily, co jest? - zapytał czując nieprzyjemny uścisk w żołądku. Nie miał bladego pojęcia co się mogło stać...
- Nienawidze cię. To się stało. - powiedziała cicho wprawiając go tym w taki szok, że nawet się nie poruszył, kiedy obok niego przeszła i zniknęła w dziurze pod portretem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będę wdzięczna za każdy komentarz do posta. Wszystkie będą mnie znakomicie motywowały do dalszego pisania. :)